25.

– Chwila, powoli. Musicie wytłumaczyć mi to jeszcze raz – wymamrotał słabym głosem Barnes, pocierając palcami nasadę nosa. Siedział, albo raczej półleżał, w wielkim fotelu w rogu pokoju, przykryty aż po samą brodę grubymi kocami. Tuż obok czekał stojak z kroplówką, tak na szelki wypadek. Lekarze mieli bardzo mieszane uczucia, co do wypuszczania jednego ze swoich pacjentów, i posiadanie pod ręką odpowiedniego wyposażenia medycznego było jednym z warunków, by wymizerowany brunet mógł teraz siedzieć w jednym z pokojów w posiadłości Starków. – To jest wasze przyjęcie zaręczynowe?

– Nie inaczej – odparł Steve, szczerząc się przy tym jak skończony idiota. Tony miał ochotę to jakoś skomentować, ale podejrzewał, że sam w tym momencie nie wyglądał dużo inteligentniej.

– Ale skoro jesteście zaręczeni od ponad sześciu miesięcy, to dlaczego robicie przyjęcie dopiero teraz?

– Urządzamy je co miesiąc. Coulson czasem robi straszne problemy i nie chce dawać nam wychodnego, ale „przyjęcie zaręczynowe" brzmi dla niego wystarczająco poważnie, żeby trochę odpuścił.

– Chcesz mi powiedzieć, że to przyjęcie jest szóste, a pięć poprzednich odbyło się bez mojego udziału, nie wspominając już o mojej zgodzie?

– James, nie bądź dupkiem – syknęła Natasha znad barku, który zajęła razem z Clintem. Kiedyś Tony bałby się, że dwoje agentów TARCZY wykorzysta tę okazję, by go czymś otruć, teraz jednak wiedział już, że nikt nie robił lepszych drinków. Wprawdzie te Natashy były jak dla niego odrobinę zbyt mocne, ale nie zamierzał się do tego przyznawać. – Jak mieli cię spytać o zdanie, skoro byłeś nieprzytomny?

– Ten wyszczerzony pajac jest dla mnie jak brat. I nawet nie poczekał z zaręczynami na moje błogosławieństwo. Mam chyba prawo być przynajmniej odrobinę zły, prawda? – biadolił dalej Barnes, zupełnie jakby był najbardziej pokrzywdzonym człowiekiem na świecie.

– Mam z tym dokładnie ten sam problem – wtrącił Rhodey. – Przez kilka miesięcy dostawałem tylko jakieś strzępki informacji, a potem taka niespodzianka. Ale spójrz na to z innej strony: przynajmniej poczekali, aż trafisz w bezpieczne miejsce, co nie?

– Jakoś specjalnie mnie to nie pociesza. Stary, jak mogłeś?

Spojrzenia wszystkich zgromadzonych w pokoju powędrowały do Steve'a. Tony'emu nawet trochę zrobiło się go żal, zwłaszcza, gdy zaserwował Barnesowi jedną ze swoich popisowych min zbitego szczeniaka, ale w gruncie rzeczy wiedział, że jego narzeczonemu nic nie groziło. Poza tym, nie mógł przecież zepsuć wszystkim tak przedniej rozrywki.

– Nic na to nie poradzę. Zakochałem się i działałem pod wpływem chwili. A tak w ogóle, to twoja wina.

Och, przerzucanie się odpowiedzialnością prawie jak w przedszkolu. Tony zasłonił usta dłonią, by ukryć uśmiech.

– Moja wina? Niby w jaki sposób?

– Tony był zazdrosny.

– Więc to nie moja wina, tylko jego.

– Nie.

– Nie?

– Nie, bo to ty nigdy nie dorosłeś do samodzielnego życia i muszę cały czas pamiętać o tym, że powinienem cię niańczyć.

– Ja nie dorosłem? A kto cię sznurowadła uczył wiązać, co, ty niewdzięczniku?

– To nie ja dałem się pojmać Hydrze.

– O, przepraszam! Gdybym wiedział, że się przewrócę, to bym usiadł.

– Właściwie to już siedzisz.

– Ani mi się waż łapać mnie za słowa! Z resztą, nie ponoszę żadnej winy za zazdrość twojego narzeczonego, bo nie miałem nawet pojęcia, że nie kręcą cię kobiety. I chyba w tej kwestii należą mi się jakieś wyjaśnienia, nie sądzisz? Stary, wiesz ile czasu zmarnowałem na szukanie ci dziewczyny?

– Ale to przynajmniej tłumaczy, dlaczego tak beznadziejnie ci szło.

– Dobra, czy ktoś będzie łaskaw mi wyjaśnić, od kiedy Steve jest takim dupkiem? – jęknął Barnes, załamując ręce, przez co tym razem kilka osób po prostu nie wytrzymało i zaśmiało się cicho.

– Mogę być w błędzie, ale odnoszę wrażenie, że to regularne rozmowy z panem Starkiem tak go zahartowały – odparła swobodnie Pepper, odebrawszy od Natashy smakowicie wyglądającą margaritę. Barnes był naprawdę biedny; wszyscy bawili się jego kosztem, a on jako jedyny nie mógł nawet tknąć alkoholu.

– Nigdy tak o tym nie myślałem, ale możesz mieć rację. – Steve zrobił taką minę, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. – W sumie, te siedemdziesiąt osiem razy, gdy prosiłem go o rękę Tony'ego, musiały zostawić jakiś ślad na mojej psychice.

Na taką rewelację nie tylko Barnes nie był przygotowany. Tony obrócił się delikatnie w ramionach Steve'a i odsunął nieco, by móc spojrzeć mu w oczy. Kiedyś podobne rozmowy (i to jeszcze w obecności innych) sprawiały mu mnóstwo problemu, ale najwyraźniej on sam również zaczął się zmieniać, bo uśmiechnął się tylko i zapytał:

– Naprawdę rozmawiałeś o tym z moim ojcem siedemdziesiąt osiem razy?

– Dlaczego miałbym kłamać? – prychnął Rogers.

– Miałem raczej na myśli to, że skoro nie zgodził się za pierwszym razem, to proszenie go nadal jest co najmniej bezsensowne.

– Przeciwnie. Jestem absolutnie pewien, że powoli zaczyna mięknąć.

Tego było już za wiele. Tony parsknął śmiechem i oparł czoło o ramię Steve'a, puszczając mimo uszu gwizdy Clinta i gniewne mamrotanie Barnesa. Liczyło się tylko to, że Steve był tuż obok, że głaskał kciukiem jego kark, że oddechem muskał włosy Tony'ego. I to, że nawet gdyby w tej chwili został wezwany na jedną z tych absurdalnych misji, to i tak by wrócił.

– Ehm, nie przeszkadzamy wam przypadkiem? – zapytał Clint, rzucając w nich parasolką z koktajlu.

– Jeszcze tylko chwila – wymamrotał Stark, głosem zduszonym przez gruby materiał swetra Rogersa.

– Strasznie lepki się zrobił, nie sądzisz? – rzuciła Natasha, najprawdopodobniej w stronę Pepper, bo ta zaśmiała się cicho i odparła:

– To nie jego wina, że ktoś ukradł mu serce.

– To było słabe, Pep – jęknął Tony, choć zapewne nikt go nie usłyszał przez głośny rechot Bartona. – Przysięgam, jeszcze jeden tak suchy żart i zacznę szukać nowej asystentki.

Oczywiście, że nikt go nie słuchał. Bo niby po co? Nawet Steve. Uśmiechał się tylko jak jakiś idiota i wszystko wskazywało na to, że za chwilę, ku uciesze gawiedzi, zacznie Tony'ego całować, w ogóle nie przejmując się konsekwencjami. A najgorsze było to, że Tony też przestał się tym wszystkim przejmować. Po prostu zamknął oczy i przygotował się na nieuniknione.


Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top