24.
Steve zdecydowanie nie był specjalistą w dziedzinie panowania nad emocjami. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy chodziło o jego bliskich. A to była jedna z właśnie takich sytuacji.
– Hej, Rogers, oddychaj – szepnęła Natasha, dotykając ostrożnie jego ramienia.
Nawet na nią nie spojrzał. Gdyby to zrobił, na pewno by się rozpłakał. Agentka była cała poobijana, miała opatrunek na głowie, lewą rękę w temblaku, a sposób, w jaki chodziła, jasno dawał do zrozumienia, że tylko groźbami ochroniła się przed rozkazem chodzenia o kulach. Clint, który siedział na łóżku obok, wcale nie prezentował się lepiej.
Ale to i tak było nic w porównaniu z Buckiem i innymi agentami, których udało się ocalić. Cholera, ocalić? Raczej przedłużyć egzystencję. Wystarczyło popatrzeć na miny lekarzy, którzy krzątali się po sali, by zrozumieć, że ocalenie tych biednych ludzi graniczyłoby z cudem. Byli wychudzeni, sini z zimna i od odniesionych obrażeń, a przede wszystkim – wszyscy zdawali się pogrążeni w jakimś dziwnym, całkowicie nienaturalnym śnie.
– Trzymaj się, Buck – wymamrotał Steve, klękając przy nieprzytomnym przyjacielu i łapiąc go za niepokojąco zimną dłoń. – Coś wymyślimy, obiecuję ci. Coś...
Głos mu się załamał. Myśli jednak wbrew jego woli pomknęły w kierunku jedynego rozwiązania, jakie wydawało mu się możliwe. Bo przecież znał kogoś, kto potrafił dokonywać cudów. Odwrócił się i spojrzał na Tony'ego zamglonym wzrokiem.
Stark nawet nie wszedł do sali szpitalnej. Zatrzymał się w drzwiach i najwyraźniej nie był w stanie wykonać kolejnego kroku. Wyglądał tak, jakby samo patrzenie na to wszystko sprawiało mu niewyobrażalny ból. Steve przez chwilę nie mógł zrozumieć, co właściwie mogło tak bardzo wpłynąć na Tony'ego. Czy nie powinien być raczej szczęśliwy? Jego nanoroboty nie tylko doskonale spisały się podczas misji, ale i pozwoliły na ocalenie niemal dwudziestu osób.
Dopiero po chwili zrozumiał, że właśnie klęczał przy łóżku kogoś innego i ze łzami w oczach głaskał go po dłoni. Cholera jasna. Wystarczyło, że na ułamek sekundy zamienił się w myślach miejscami ze Starkiem. Zamknął oczy, wyzywając się w myślach od idiotów. Gdy je otworzył, Tony'ego już nie było.
– Informujcie mnie, gdyby cokolwiek się zmieniło – rzucił w stronę Natashy, zerwał się i pobiegł do wyjścia, zupełnie ignorując oburzone spojrzenia lekarzy.
Na szczęście Tony nie zdążył odejść daleko i Steve bardzo szybko go dogonił.
– Tony, poczekaj, proszę – zawołał za nim.
Stark zatrzymał się, ale nie odwrócił, zupełnie jakby zamierzał w ten sposób odgrodzić się od Rogersa. Nie, nie tym razem. Steve nie zamierzał dopuścić do kolejnych niedopowiedzeń, które mogłyby stanąć im na drodze. Nie, gdy chodziło o Bucky'ego.
Ostrożnie chwycił Tony'ego za ramiona, odwrócił go twarzą do siebie i przytulił.
– Dziękuję – wyszeptał mu na ucho. – Bez ciebie nigdy nie udałoby się go znaleźć. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
– Wiem, Steve. Nie jestem ślepy.
– Tony, on jest dla mnie jak brat. Był przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałem. A teraz, gdy on potrzebował mnie bardziej, niż kiedykolwiek przedtem, nie potrafiłem zrobić nic. Bez ciebie jestem tylko...
– Więc mam być z tobą, żebyś ty mógł istnieć dla niego? Steve, ja... ja nie dam rady.
Ten cudowny, delikatny i absolutnie genialny młody mężczyzna zaczął drżeć w jego ramionach jak małe skrzywdzone dziecko. Steve przytulił go jeszcze mocniej, pozwalając, by to drżenie zaczęło rezonować z jego ciałem. Wiedział, że Tony płacze, ale nie miał pojęcia, co powinien na to zaradzić. Choć z drugiej strony była przecież jedna rzecz. Jeden krok, który...
– A ja nie dam rady całkowicie skreślić go z mojego życia – wymamrotał, czując się w tym momencie jak zwykły głupiec, któremu wydawało się, że zdoła złapać wszystkie sroki za ogon. Nie mógł jednak tak po prostu odpuścić. Nie teraz, gdy wiedział już, co działo się z nim, gdy Tony trzymał go na dystans. – Ale bez ciebie po prostu zacznę powoli umierać. Dlatego... proszę, nie każ mi zupełnie go porzucać.
Niespodziewanie Tony wyszarpnął się z jego objęć i spojrzał mu prosto w oczy.
– Steve. Wiem, że jestem egoistycznym dupkiem, ale nie jestem okrutny. Nie aż tak. Po prostu sposób, w jaki na niego patrzysz, jak się przy nim zachowujesz, sprawia, że...
Po raz kolejny zadziałał instynktownie, w ogóle nie zastanawiając się, ani nad tym, co robił, ani jakie przyniesie to konsekwencje. Po prostu opadł przed Starkiem na kolana i nie spuszczając z niego wzroku, wyszeptał:
– Wyjdź za mnie.
– Słucham? – Tony był nieco więcej niż zdziwiony. Właściwie to Steve również zupełnie się tego po sobie nie spodziewał. Jednak im dłużej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że naprawdę tego chciał.
– Przepraszam, nie mam nawet pierścionka, ale...
– To ja wybieram biżuterię. I ja za nią płacę. Jakoś nie wydaje mi się, żebyś za swoją marną pensję był w stanie kupić mi pierścionek, który chciałbym nosić – prychnął Tony, ocierając rękawem łzy z policzków. Wciąż wyglądał na wstrząśniętego, ale po jego ustach zaczął się błąkać delikatny uśmiech.
– Nie, czekaj, zupełnie zapomniałem. Mam pierścionek zaręczynowy mojej mamy – wymamrotał Steve i zaśmiał się cicho. – To nic specjalnego, ale i tak będzie trzeba go pewnie trochę przerobić, więc pewnie znajdziemy jakiś kompromis.
– Cholera, Steve. Nie mów mi o drogocennych rodzinnych pamiątkach, gdy próbuję nabijać się z tych idiotycznych pierścionków kupionych w ostatniej chwili. – Teraz Tony również zaczął się śmiać. – I wstań, natychmiast. Jeszcze ktoś zobaczy, że...
– Że próbuję ci się oświadczyć, a ty wciąż nie odpowiedziałeś?
– Jeśli robisz to tylko po to, żeby...
– Robię to, bo cię kocham. Bo od chwili, w której cię po raz pierwszy zobaczyłem, nie mogę przestać o tobie myśleć. Bo życie bez ciebie nie ma sensu. Bo chcę być z tobą tak długo, jak będziesz chciał ze mną być.
– Czyli już na zawsze. Może w takim razie powinniśmy się zastanowić nad zamianą pierścionków na smyczy i obroże. Co ty na to?
– Zastanowię się nad tym, jeśli powiesz w końcu „tak".
– Wspominałem już, że uwielbiam, gdy się przy czymś upierasz?
Tego było już za wiele. Steve wybuchł śmiechem i ukrył twarz w dłoniach. Chwilę później poczuł, że Tony klęka tuż obok i zaczyna całować te części jego twarzy, których nie udało mu się zakryć.
– Zgadzam się, oczywiście, że się zgadzam – szeptał, a każde jego słowo sprawiało, że serce Steve'a zaczynało puchnąć z nadmiaru miłości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top