14.
Czuł się dziwnie, jakby nie na miejscu, siedząc przy stole w maleńkim mieszkanku Rogersa gdzieś na Brooklynie. Gospodarz krzątał się w kuchni, szykując herbatę. Na ścianie tykał stary zegar z kukułką. Ze stojącego z kącie gramofonu dobiegał spokojny, głęboki głos Sinatry. W powietrzu unosił się kojący zapach starości, przesycony pyłem z suszonych róż, lawendą i aromatem mielonej kawy.
Zupełnie jakby trafił do innego świata.
– Dostałem to mieszkanie po babci – wyjaśnił Steve, stawiając przed Tonym kubek z parującym naparem. Najwyraźniej również był świadomy kontrastu między swoim lokum, a lokalami, do jakich przywykł Stark. – Jest bardzo staroświeckie, wiem, ale za każdym razem, jak próbuję coś wyrzucić, sentyment zwycięża.
Wyglądał na zaniepokojonego, zupełnie jakby obawiał się, że Tony w każdej chwili może zapragnąć uciec. Właściwie – zachowywał się w ten sposób cały wieczór, przez co Stark miał ogromne wyrzuty sumienia. Starał się nie poruszać trudnych tematów, nie pytał ani o Coulsona i jego relacje ze Steve'em, ani o Peggy Carter, ani o Natashę Romanoff, ani nic związanego z TARCZĄ. Próbował jak najwięcej żartować i jak najczęściej się uśmiechać, od czego powoli zaczynały już boleć go policzki.
Mimo to Rogers wciąż zachowywał się podejrzanie ostrożnie. Jak dziecko, które coś przeskrobało i teraz bało się konsekwencji.
– Jest w porządku. Podoba mi się. Serio. – Choć starał się powiedzieć to z jak najszerszym uśmiechem na ustach, Steve zdawał się mocno nieprzekonany. – Bardzo w stylu mojej matki.
Znów zapadła niezręczna cisza. Blondyn usiadł naprzeciwko i z roztargnieniem zaczął sączyć herbatę, starając się przy tym nie patrzeć na Tony'ego. Do jasnej cholery! O co mu właściwie chodziło?
– Słuchaj, jeśli chcesz, żebym już sobie poszedł...
– Nie! Skąd w ogóle taki pomysł? – Steve aż zbladł z przerażenia. – Przepraszam, jeśli cię jakoś uraziłem, ale nie spodziewałem się, że przyjdziemy do mnie i po prostu nie bardzo wiem... – Zawiesił głos, a bladość zastąpiły rażąco czerwone rumieńce.
Tony musiał zakryć usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Dlaczego on musiał być tak koszmarnie niewinny?
– Spokojnie, nie zaciągnę cię do łóżka wbrew twojej woli – obiecał z szelmowskim uśmiechem, który zdawał się całkowicie przeczyć jego słowom.
Na szczęście (czy też nie) Rogers został wybawiony z opresji przez dzwoniący telefon. Rzucił się po niego, jakby goniło go stado wściekłych psów, co jednocześnie rozbawiło, jak i zirytowało Tony'ego. Czy powiedział coś złego? Wydymając wargi z niezadowolenia, śledził uważnie wzrokiem miotającego się przy stacjonarnym telefonie blondyna.
– Teraz? – pytał nerwowym szeptem. Najwyraźniej coś wyskoczyło mu w pracy, bo rzucił Tony'emu przepraszające spojrzenie. – Jestem bardzo zajęty i o ile to nie jest coś śmiertelnie ważnego... Rozumiem. Tak, wiem. Ale... Tak, oczywiście. Zaraz tam będę.
Z cichym westchnieniem odłożył telefon po czym obdarzył Starka wzrokiem zbitego szczeniaczka.
– Fury twierdzi, że moja obecność...
– Idź. – Tony nie wahał się ani chwilę. Doskonale pamiętał te wszystkie razy, gdy Pepper wzywała go, nie bacząc na czas ani miejsce.
– Ale...
– Poczekam.
– Tutaj?
– Mogę w sypialni.
– Jesteś okropny.
– Też cię kocham.
Zamilkli, zupełnie zaskoczeni własnymi słowami. Przez dłuższą chwilę Tony zastanawiał się, czy nie posunął się za daleko. Mógł przecież ugryźć się w język; wiedział doskonale, jak Rogers reagował na wszelkie seksualne podteksty. W sumie nie był to do końca podtekst seksualny. Cholera, to było coś znacznie poważniejszego. Jak miał się teraz z tego wycofać? Czy w ogóle chciał się wycofywać?
Nie spodziewał się, że Steve podejdzie do niego, pocałuje go w czoło i rzuci niemal bezczelnie:
– Nie krępuj się. Droga wolna.
Osłupiały ze zdziwienia, ledwie zauważył jak Rogers dopija herbatę i wychodzi z mieszkania, uśmiechając się przy tym tak, jakby wygrał wszystkie nagrody świata.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top