1.

Opowiadanie to zostało wybrane jednogłośnie ;P A zatem częstujcie się!

* * *

Steve rozejrzał się po sali nieśmiało, niepewnie, zdradzając od razu wszem i wobec, że nie miał absolutnie żadnego doświadczenia w kwestii bali charytatywnych. A zwłaszcza bali charytatywnych urządzanych na taką skalę. Być może byłyby w stanie znacznie skuteczniej wtopić się w tłum, gdyby nie natura misji, z którą został tu przysłany. Zmuszając się do uśmiechu, sięgnął po kieliszek szampana z tacy przemykającego obok kelnera. Unoszący się w powietrzu gęsty zapach perfum drapał Rogersa w gardło, chciał go więc jak najszybciej czymś spłukać. Wolałby oczywiście kawę albo nawet zwykłą wodę, ale na to raczej nie miał co liczyć.

Z roztargnieniem sięgnął do kieszeni tylko po to, aby zaraz potem z obrzydzeniem wyrwać stamtąd rękę. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Nat wepchnęła mu tam kilka prezerwatyw i magiczną niebieską tabletkę. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim Howard Stark wlewał w siebie wino, żadne dodatkowe środki perswazji nie będą potrzebne.

Nie spuszczając celu z oczu, ruszył powoli w stronę lśniącego barwami tęczy baru. Nie przepadał za alkoholem, ale zawsze fascynowała go mnogość barw, jakie potrafiły przybierać napoje oprocentowane. Zapewne miało to podłoże w jego zamiłowaniu do sztuki, ale teraz wolał się nad tym nie zastanawiać. Zadanie, które miał wykonać, przerażało go do tego stopnia, że zaczął żałować, że jego organizm nie pozwalał mu się upić. To znów budziło obawę, że magiczna tabletka też nie zadziała, co tylko potęgowało przerażenie i sprawiało, że jeszcze bardziej chciał się upić.

Nie miał zielonego pojęcia, jak uwolnić się z tego błędnego koła. Dlatego właśnie postanowił tak czy siak spróbować odurzyć się czymś mocniejszym – może tym razem jednak mu się uda.

– Co dla pana? – zapytał uprzejmie blady barman.

– Cokolwiek, byle by było mocne.

Zignorował zaczepnie uniesioną brew bladego mężczyzny i jednym haustem wlał w siebie przezroczystą zawartość podsuniętego pod nos kieliszka.

– Niestety, będę tego potrzebował więcej – wyznał niechętnie barmanowi.

Skupiony na Howardzie i generowanym przez niego błędnym kole, Steve zupełnie nie zauważył młodego mężczyzny, który również postanowił wybrać towarzystwo barmana i teraz agent drgnął zaskoczony, słysząc tuż obok siebie cichy wybuch śmiechu.

– Nie podoba ci się impreza? – zapytał z rozbawieniem nie mężczyzna jeszcze, ale i już nie chłopiec, w odpowiedzi na zdziwione spojrzenie Steve'a.

– To chyba nie miejsce dla mnie – odparł ostrożnie.

– Niestety, nie każdy dysponuje luksusem decydowania o miejscu, w którym obecnie się znajduje – westchnął z enigmatycznym smutkiem przemykającym mu po twarzy.

Steve dopiero teraz zdał sobie sprawę z uderzającego podobieństwa pomiędzy jego rozmówcą a celem. Nim zdołał się powstrzymać, zapytał:

– Jest pan spokrewniony z gospodarzem?

Dojrzały chłopiec i młodziutki mężczyzna w jednym ciele zaśmiali się.

– Jestem jego synem, ale nikomu o tym nie mów.

– Dlaczego?

– Bo jeszcze się wyda, że jest stary i nikogo dzisiaj nie zaliczy

Rogers omal się nie zachłysnął. Zaskoczyła go nie tylko bezczelność słów chłopca, ale i oziębła brutalność w jego głosie. Zupełnie jakby z Howardem Starkiem nie łączyło go nic poza genami.

– Tony Stark – przedstawił się, wykorzystując osłupienie Steve'a i wyciągając do niego dłoń.

– Glen Stevenson – odparł z uśmiechem Rogers. Wiedział, że nie powinien tak długo trzymać jego dłoni, ale nie spodziewał się, że będzie taka szorstka, zniszczona, pokryta gęstą siecią blizn i jeszcze świeżych skaleczeń. – Twój ojciec wcale nie jest stary – zauważył, gdy Tony z niezaprzeczalnym ociąganiem zabrał rękę. – To chyba oznacza, że ty musisz być bardzo młody.

– Nie martw się – prychnął Tony i uniósł swój kieliszek w kpiącym toaście. – Jestem pełnoletni.

– Kamień spadł mi z serca.

– Wcale się nie dziwię. Wyroki za pedofilię są przerażająco wysokie.

Steve poczuł jak rumieńce rozlewają mu się po policzkach.

– Wcale nie myślałem o...

– Ale ja myślałem. Bardzo intensywnie. Wolisz sypialnię czy warsztat?

Warsztat? Czy mogło mu chodzić o...

– Najpierw warsztat – zadecydował z trudnym do ukrycia podnieceniem. Wymowny uśmiech Tony'ego uświadomił mu, że czeka ich bardzo, bardzo długa noc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top