" Ty ciągle walczysz "
Paul podrzuca mnie pod jednorodzinny dom mojej pseudo przyjaciółki, a następnie znika za zakrętem. Musi wracać do żony, która złamała rękę podczas wieszania firany. Spadła ze stołka prosto na deski podłogowe. Eh, odkąd pamiętam Irma jest straszną niezdarą.
Wchodzę na posesję Blancii i idę przez dróżkę z białych kamieni, która prowadzi prosto pod drzwi. Mijam kwitnące krzewy i krasnale ogrodowe. Właściwie to pojawiam się tutaj ostatni raz. Nie wrócę to już nigdy. Nie, po tym co się wydarzyło. Wchodzę po schodach i od razu naciskam na dzwonek.
- Rachel! - Blanca rzuca się w moje ramiona zaraz po otwarciu drzwi. Uśmiecha się i mocno mnie ściska. Niestety, nie potrafię tego nawet odwzajemnić. - Tak się o ciebie bałam. Opowiadaj! - odsuwa się ode mnie, aby przepuścić mnie w drzwiach. Przechodzę obok niej i od razu kieruję się do pokoju dziennego.
- Rachel, dlaczego tak milczysz? - pyta niewinnie, ale ja nie potrafię się odezwać. Zbyt wiele złych emocji kotłuje się w moim ciele. Zamiast odpowiadać, biorę do ręki kolorową ramkę na zdjęcia, w której widnieje nasza fotografia z balu maturalnego. - Rachel, co jest? - zaciskam dłonie na ramce, ale nie odpowiadam. Nie potrafię. Zamiast tego lustruję nasze roześmiane twarze na zdjęciu. Byłyśmy takie beztroskie, szczęśliwe oraz pełne marzeń. Wtedy myślałam, że nasza przyjaźń przetrwa aż do końca naszego życia. Zabawne, że los jednak nas poróżnił.
- Słyszysz mnie? - kładzie rękę na moim ramieniu, którą od razu strząsam. - Rachel? Możesz mi powiedzieć, co się stało? Ktoś cię skrzywdził? - pyta zupełnie poważnie. Okłamuje mnie, dobrze wie, co zrobiła. Biorę zamach i ciskam ramką ze zdjęciem na ścianę obok portretu rodzinnego.
- Ty - wyszeptuję. - Ty mnie skrzywdziłaś. - dopiero po tych słowach odwracam się, aby spojrzeć na jej twarz. Na twarz zdrajcy. Na twarz osoby, która od lat była mi najbliższa.
- Rachel, co ty wygadujesz? Przecież nic nie zrobiłam. - mogłabym zacząć krzyczeć. Mogłabym zacząć ją wyzywać. Mogłabym rzucić się na nią z pięściami. Mogłabym wyrwać jej wszystkie włosy, ale po co? To nic nie da. Po prostu kręcę z rezygnacją głową, mijam ją i kieruję się w stronę drzwi. Chcę stąd wyjść i wrócić do swojego mieszkania, a następnie znaleźć sposób na powrót na farmę.
- Rachel! - słyszę jej kroki za sobą. - Co się stało? Powiedz mi!
- Zapytaj mojego ojca. - wypowiadam zjadliwie. - On zapewne da ci coś jeszcze do podpisania. - zatrzaskuję za sobą drzwi i pośpiesznie idę w kierunku furtki.
- RACHEL! - woła za mną. - Daj mi to wyjaśnić. Miałaś o tym w ogóle nie wiedzieć! Nie było cię, a twój tata potrzebował podpisu, inaczej mógł stracić ważny kontrakt...
- Tylko szkoda, że tym podpisem wydałaś wyrok na tak cudowną rodzinę. Jeśli się na czymś nie znasz, nie baw się w zbawicielkę świata, bo tylko zaszkodziłaś.
- Ja nie wiedziałam...
- Nie rób z siebie niewiniątka. Ile ci ojciec zapłacił, co? Albo nie! Ile razy się z nim przespałaś? Przecież ty wiecznie potrzebujesz hajsu, a Martin zarabia za mało na twoje utrzymanie.
- Nie spałam z twoim ojcem! - oburza się.
- Cokolwiek. - prycham. - Zniknij z mojego życia. - z tymi słowami zatrzaskuję metalową furtkę. Nie mam ochoty ani czasu, aby prowadzić tą bezsensowną wymianę zdań, z której i tak nic dobrego nie mogło wyniknąć. Przechodzę przez pasy, a następnie udaje mi się złapać taksówkę.
- Dzień dobry - witam się ze starszym facetem w okularach.
- Dla kogo dobry dla tego dobry - burczy. - Gdzie kurs?
- Poproszę do centrum. - odpowiadam pośpiesznie, nie chcąc narazić się staruszkowi. Widać, że nie jest w humorze, a nie potrzebuję żadnych więcej kłótni dzisiejszego dnia. Wystarczy, że ojciec nie chce zwrócić udziałów i straciłam przyjaciółkę. Od dzisiaj działam w pojedynkę. Nie wiem, co wyniknie z tej walki, ale się nie poddam. Mama by tego nie zrobiła, więc ja też nie mogę. Dam radę uratować farmę i skończyć wystawę na czas.
****
Głośne pukanie do drzwi wybudza mnie z drzemki. Zwlekam się z kanapy i idę otworzyć drzwi. Dłonie i ubranie mam ubrudzone farbą, ale jakoś nie mam siły, żeby się tym przejmować. Z resztą, to część mojej pracy. Otwieram drzwi i mam ochotę je zatrzasnąć.
- Czego chcesz, idioto? - pytam Aidena i niechętnie wpuszczam go do środka.
- Pogadać - kwituje i ściera mi z policzka zaschniętą farbę, co lekko mnie zaskakuje. Ten czyścioszek nigdy tego nie robił. Zawsze zaczynał swój monolog na temat mojej idiotycznej pracy.
- O?
- Słyszałem, że chciałaś oddać swoje udziały w zamian za farmę Riverów. - drapie się po kilkudniowym zaroście.
- No tak. Dobrze słyszałeś. - przechodzi obok moich ledwie zaczętych obrazów i przystaje przy jednym z nich, bacznie go obserwując.
- Niezłe - kwituje i unosi na mnie spojrzenie. Co się z nim do cholery dzieje? Nie poznaję własnego brata! To nie jest Aiden, którego znam.
- Czego chcesz?
- Eh. Chcę wiedzieć, dlaczego jesteś wstanie tak wiele poświęcić dla tej rodziny?
- Stali się dla mnie rodziną, której tak naprawdę nie miałam. Pokazali mi czym jest szczęście i miłość, polubiłam ich i naprawdę uwielbiam tą farmę i okolice Greenlawn. Nie chcę, żeby tata zniszczył środowisko.
- Pamiętasz jak zarzuciłaś mi kiedyś, że nie potrafię podejmować własnych decyzji? - zmienia temat, ale mimo to przytakuję, bo rzeczywiście nie raz powiedziałam mu te słowa prosto w twarz. - Miałaś rację.
- Co? - pytam zupełnie zdezorientowana.
- Rachel, nienawidzę tego miasta, nienawidzę tej firmy i nienawidzę tego, że jestem tak cholernie słaby. Ty ciągle walczysz i ukazujesz swoją siłę, dlatego pierwszy raz w życiu robię to, czego pragnę.
- Czyli?
- Wyjeżdżam - delikatnie się uśmiecha. - A dokładnie to wyjeżdżam z Chloe i przekazuję tobie moje dwadzieścia pięć procent udziałów w firmie...
----
Hej misie ❤️
Miłej nocy 😘
Buziole ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top