Rozdział 3 Praca bywa ciężka
Uznałam, że skorzystam z pomocy zaoferowanej przez właścicielkę mieszkania. Zależy mi na pozostaniu w Nowym Yorku, a zdążyłam na własnej skórze odczuć przez te kilka dni, jak ciężkie może być życie w mieście, które nigdy nie śpi. Dlatego zbudziłam się z samego rana i przygotowałam się w miarę możliwości na rozmowę o pracę. Myślę, że bardziej musiałam się nastawić psychicznie, niżeli wyszykować pod względem urody. Nie chcąc się spóźnić, pozostawiłam śniadanie niedokończone i pobiegłam, czym prędzej złapać taksówkę.
Ku mojemu zdziwieniu udało mi się dotrzeć na miejsce jeszcze z zapasem 20 minut.
Mogę Wam zdradzić małą tajemnicę? Nie spodziewałam się luksusów, zresztą też ich nie wymagałam, gdyż nie jestem tego typu osobą. Jednak, kiedy po wyjściu z taksówki, ukazał mi się parterowy budynek koloru żółtego, a raczej już wyblakłego kremowego z odpadającym gdzieniegdzie tynkiem, wielkimi odrobinę brudnymi witrynami z plakatami na przecenę kurczaka oraz piwa z roku poprzedniego, szklanymi drzwiami, które na pierwszy rzut oka nie wyglądając dość solidnie, wystarczy kopniak i jesteś w sklepie, ale pewnie z tego powodu są zamontowane metalowe kraty osłonne, które samemu ręcznie trzeba opuścić i na koniec przypiąć je kłódką do wystających z ziemi skobli. To szczerze miałam nadzieję, że taksówkarz się pomylił i zawiózł mnie pod zły adres. Jednak kiedy sprawdził ten zapisany na kartce przez właścicielkę i ten na tabliczkę na budynku, niestety się zgadzały.
Z reguły jestem osobą nie ufną, mam drobne problemy jeśli chodzi o komunikację między ludzką oraz delikatną sposobność do eskalowania problemów i doszukiwania się drugiego dna tam, gdzie go nie ma. Przez co zdarza mi się samej napędzić sobie stracha, ale proszę mi się nie dziwić, że w obecnej sytuacji naszły mnie wątpliwości. Ten sklep może być najbezpieczniejszy na całej dzielnicy, ale na pewno na taki nie wygląda, ani otoczenie, w którym się znajduje, nie wygląda na przyjazne. Jednak w mojej obecnej sytuacji, nie mogę wybrzydzać. Nie mówiąc już o tym, że źle wyglądałoby to w oczach kobiety, które ze szczerego serca pragnęła mi pomóc w nowym mieście.
Wzięłam głęboki wdech i wydech, po czym ruszyłam przed siebie. Pchnęłam drzwi, a zawieszony nad nimi dzwonek, poinformował pracowników o nowym kliencie. Ku mojemu zaskoczeniu spod lady z szerokim uśmiechem na twarzy wyskoczyła z procy ciemnoskóra kobieta w średnim wieku z niechlujnie związanymi w koka włosami i delikatnie rozmytym makijażem pod lewym okiem.
-W czym mogę pomóc? - spytała z uśmiechem na twarzy.
-Ja w sprawie pracy - wydukałam nieśmiało, podchodząc bliżej lady.
-Karen? - zawołała wesoło. -Damn, my girl wspominała mi o Tobie, ale nie mówiła, że jesteś biała - spojrzała na mnie nieco zaskoczona, po czym wyszła zza lady, aby zlustrować mnie wzrokiem od stóp do głów, okrążając przy tym dwukrotnie.
-To jakiś problem? - spytałam speszona zachowaniem kobiety, zerkając na nią niepewnie.
-Żaden! - krzyknęłam, machając mi ręką przed twarzą. -Nowy York, to miasto wielu kultur, tylko ta dzielnica nie ciekawa, dla takiej uroczej istotki, jak Ty - poklepała mnie po ramieniu. -Sklepik mamy nie duży, ale cieszy się klientelą, mamy nawet swoją stałą klientelę - wróciła za ladę. -Jest tylko jeden minus tego miejsca, życie zaczyna się tutaj po nocy - wzruszyła ramionami, rozkładając ręce w geście bezradności. -Spodobałaś mi się - pstryknęłam palcami, wskazując na mnie. -Masz te pracę, mam tylko nadzieję, że nie uciekniesz, jak Twoja poprzedniczka - zaśmiała się, a ja zaniemówiłam z wrażenia.
-Ucieknę? - wyjąkałam.
-Przedstawię Ci moją nastoletnią piękność - zignorowała moje pytanie, machając na nie ręką. -Brooke! - gwizdnęła. -Brooke! Cholera jasna! Brooke! - ponownie zawołała, lecz dużo głośniej, niż poprzednio.
-I po co tak krzyczysz? - z zaplecza powoli szczupła dziewczyna, wyciągająca słuchawki z uszu. -Cała dzielnica Cię słyszy - przewróciła oczami, wrzucając słuchawki do kieszeni bluzy, po czym stanęła obok matki.
-Ta dzielnica mnie ubóstwia - zganiła córkę, sprzedając jej pstryczka w nos. -To moja mini wersja - zażartowała, na co nastolatka ponownie przewróciła oczami, a za chwilę obdarzyła mnie przyjaznym uśmiechem. -Pracuje na ranną zmianę, Ty będziesz pracować na nocną - skinęłam przytakująco. -Nie będziesz mieć problemu z zamknięciem sklepu? - zaprzeczyłam, choć miałam pewne obawy z tym związane. -Pracujesz od 19:00 p.m do 02:00 a.m, jakieś pytania, zastrzeżenia? - spytała, podpierając się na biodrach rękoma.
-Żadnym - odpowiedziałam ze sztucznym uśmiechem na twarzy.
-Świetnie - odwzajemniła mój gest. -Możesz zacząć od razu, to Brooke Cię nieco wprowadzi - skinęłam głową. -A teraz dziewczynki bawcie się! - ściągnęła fatruch, który wrzuciła na zaplecze i wzięła torebkę. -Mamuśka idzie zrobić nowe pazy! - wyszła tanecznym krokiem, machając nam na pożegnanie. -I nie puście jej dziecka z dymem! - krzyknęła, będąc już na ulicy.
-Miała na myśli sklep - wyjaśniła mi dziewczyna, kiedy spojrzałam na nią podejrzliwie. -Ma hopla na jego punkcie - westchnęła. -Czasem mam wrażenie, że ta buda jest ważniejsza ode mnie. Dasz wiarę? Przegrywam z ruderą - po tych słowach wybuchnęłyśmy śmiechem.
Brooke, to naprawdę sympatyczna dziewczyna i zazdrości jej tej łatwości w nawiązywaniu kontaktu z nieznajomymi ludźmi. Przecież ja bym się musiała przynajmniej cały dzień zbierać, żeby z własnej nieprzymuszonej woli się do niej odezwać.
Córka właścicielki oprowadziła mnie po jej przybytku, pokazała, co gdzie się znajduję i zrobiła mi krótki kurs z obsługiwania kasy fiskalnej oraz wystawiania faktur dla tak zwanych upierdliwych biznesmenów, ale zaznaczyła, że na szczęście nie była ich dużo, bo to zazwyczaj przyjezdni. Stałym klientom w zupełności wystarczy zwykły paragon, a czasem nawet nie. W teorii nie było tutaj nic skomplikowanego do zapamiętania, ale w praktyce zapewne wyjdzie inaczej.
-Matka mówiła Ci już, żebyś uważała na nocnej zmianie? - przytaknęłam. -Zastępowałam czasem mamuśkę na nocnej, jak musiała coś załatwić i powiem Ci ciężkie, to zadanie. Nie dziwię się, że nawet ona ma już dość i szukała pracownika - westchnęła. -Noce bywają tutaj niebezpieczne, nie będę Cię okłamywać, dużo typów spod ciemnej gwiazdy się tutaj kręci - odwróciła się niespodziewanie i pomachała do kogoś na sklepie. -Przyłażą tutaj różni ludzie, podirytowani, pijani, wiecznie zabiegami, gburowaci, ale najgorsi są pseudogangsta smarkacze - zaśmiała się, ściągając fartuch. -Musiałaś być nieźle zdesperowana, co? - puściła mi oczko, po czym chwyciła torebkę i pobiegła do czekającego na nią chłopaka, po czym ucałowała go w policzek. -Baw się dobrze! - zawołała, biorąc go pod rękę i zostawiając mnie samą z milionem pytań w głowie.
Kilka godzin później
Moja zmiana się rozpoczęła. Wybiła równo 19:00 p.m. Zobaczymy, co czeka nas tej nocy i okaże się, czy na własnej skórze odczuję skutki tej niebezpiecznej dzielnicy, bo to, że dużo podejrzanych osób mija sklep, to już zauważyłam za dnia. Stresuję się, boję, powoli czuję napływ paniki, ale staram się uspokoić. Przecież nie może być tak źle, prawda?
Czułam się zdecydowanie pewniej z Brooke u boku, niżeli sama, bo teraz będę obsesyjnie obserwować wejście sklepu i odliczać godziny do końca zmiany. Pewnie, gdyby nie moja sytuacja życiowa, uciekłabym z podkulonym ogonem, jak moje poprzedniczki. Jednak nie mogę sobie pozwolić na ten ruch, a przynajmniej jeszcze nie mogę.
Usiadłam sobie na krześle za ladą i cieszyłam chwilowym spokojem. Mam wrażenie, że sama napędzam sobie stracha, przez słowa kobiet. Dam sobie radę, ponoć grunt to myśleć pozytywnie i już człowiek może przenosić góry.
W pierwszej kolejność muszę wymazać z głowy fakt, że przebywam na najniebezpieczniejszej dzielnicy, na której swoją drogą mieszkam. Czyż nie niesamowity paradoks? Wręcz nie do uwierzenia, ale w moim przypadku bardzo możliwy.
Niestety życie mnie nie oszczędzało. Zawsze uwielbiało mi rzucać kłody pod nogi i kiedy myślałam, że już je pokonałam, pojawiały się nowe i tak w kółku, aż po dziś dzień.
Z początku starasz się z tym walczyć, brniesz przez nie ze łzami w oczach, przeklinając los po drodze, ale brniesz, byle iść do przodu, nie stać w miejscu. Jednak z wiekiem zaczynasz dostrzegać pewne aspekty życia, lepiej je rozumieć. I zdajesz sobie sprawę, że walka z wiatrakami na dobrą sprawę jest z góry przegrana. Zatem przestajesz walczyć, odpuszczasz, godzisz się z losem i żyjesz według jego zasad. Krótko mówiąc, poddajesz się z bezsilności głównie. Przytłacza Cię ta cała niesprawiedliwość, ból, strach, świadomość bycia nikim.
Do tego dobijają Cię upływające w żałości lata i nie potrafisz już akceptować nawet siebie samego. Dlatego z pokorą i bólem serca, akceptujesz przeznaczenie i żyjesz w tej beznadziejności, a raczej już wegetujesz, bo jesteś wrakiem człowieka.
I wiecie, co Wam powiem? Tak właśnie było, a może wciąż jest, w moim przypadku.
Zapewne niektórzy powiedzieliby, że powinnam walczyć, gdyż sama wprowadzam się w ten stan, lecz oni nie wiedzą, czego w przeszłości doświadczyłam. Nikt bez powodu nie ucieka w pośpiechu z rodzinnego domu z małym bagażem i kilkoma dolarami w kieszeni, wsiadając do byle jakiego samolotu, tylko dlatego, że leci do odległego miejsca, czyż nie?
Wydaję mi się, że na to pytanie nie muszę odpowiadać, gdyż znacie już odpowiedź...
,,Żeby przetrwać, musisz się nauczyć żyć bez niczego. Pierwszy umiera optymizm, po nim miłość, na końcu nadzieja. Mimo to musisz trwać. Człowiek walczy, by przetrwać, a nie po to, by się poddać."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top