Rozdział 25 Pierwsze kroki
Cieszę się z decyzji Alex'a choć wiem, że od tej pory moje życie będzie wyglądać znacznie inaczej. Jednakże ja jestem gotowa na te zmiany.
Zeszłam na dół do salonu, a tam zastałam mojego współlokatora oraz jego przyjaciela, z którym niedawno miałam pewien zatarg.
-Witaj ponownie - odezwał się do mnie szatyn z uśmiechem na twarzy.
-Chodź tu - Alex zwrócił się do mnie oschłym tonem i gestem ręki przywołał do siebie.
Podeszłam do mężczyzn, a wtedy usłyszałam coś czego wolałabym nie wiedzieć.
-Siadaj - brunet wydał mi rozkaz.
Usiadłam na kanapie obok znajomego Alex'a, po czym zaczęła się rozmowa, o której najchętniej bym zapomniała.
-Chcesz wdrążyć się w ten świat, abym mógł ci pomóc, ale zanim to uczynię musisz zobaczyć jak nasz świat funkcjonuje. Może wtedy odwiedziesz się od swojego pomysłu zemsty.
-Co masz przez to na myśli? - spytałam lekko przerażona.
-Jedziesz z nami na akcję maleńka - z zadziornym uśmieszkiem szatyn szepnął mi do ucha.
Alex wstał w fotela i oddalił się gdzieś zostawiając mnie sam na sam ze swoim znajomym.
-Czas przysługi się zbliża - szepnął mi na ucho lekko przerażającym tonem głosu, kiedy mój współlokator oddalił się na bezpieczną odległość.
Brunet dołączył do nas po kilku minutach. Przyniósł ze sobą czarną bandanę oraz pistolet. Zanim usiadł położył te rzeczy na stoliku przede mną. W pierwszym momencie byłam w szoku i nie wiedziałam jak zareagować, ale kiedy szok mi minął i powrócił zdrowy rozsądek zaczęłam się zastanawiać po co on mi to daje.
-Wdrążę cię pokrótce - zanim zdążyłam coś powiedzieć Alex mnie wyprzedził.
-Facet obok ciebie nazywa się James. Pomimo swojego młodego wieku jest drugą najbardziej wpływową osobą zaraz po mnie w Nowym Yorku i nie tylko. Co prawda jest dość szalony i narwany, a jego zachowanie specyficzne, ale można mu ufać - szatyn pomachał do mnie z tym swoim zadziornym uśmiechem.
-Sugerujesz, że jestem stuknięty? Ja jestem tylko niepoprawnym optymistom - posłał przyjacielowi szeroki uśmiech.
-Swoją drogą nie ładnie tak traktować kobiety - James odgarnął powoli moje włosy, aby lepiej przyjrzeć się śladom na moim policzku, po czym zgromił Alex'a spojrzeniem, ale ten zignorował uwagę znajomego.
-Ja cię chętnie przygarnę jak będziesz miała go dość - puścił mi oczko.
Jakiś czas później Alex kazał mi przewiązać bandanę na twarzy, aby nikt mnie nie rozpoznał oraz założyć ciemną bluzę z kapturem i założyć go na głowę. Wręczył mi również pistolet. Oczywiście miał pusty magazynek, ponieważ mężczyzna wyszedł z założenia, że jeszcze zrobię sobie krzywdę, albo komuś jak będzie naładowany. Miałam go tylko trzymać w ręku, gdy wejdziemy do budynku tak dla pokazu, że nie jestem bezbronna.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Po godzinie spędzonej w samochodzie dotarliśmy na odludzie po za miastem do jakiegoś starego, dawno już opuszczonego i zapomnianego magazynu. Mężczyźni kazali i wyjąć broń oraz iść za nimi. Natomiast, gdy wydadzą mi jakieś polecenie ja mam je posłusznie wykonać, aby nikt nie nabrał żadnych podejrzeń.
Weszliśmy do budynku. W środku panował półmrok. Paliła się jedynie jedna mała żarówka tuż nad mężczyzną, która w dodatku chyba się wypalała, ponieważ światło non stop migało. Na samym środku siedział hangaru siedział również mężczyzna w wieku około 35 lat przywiązany do krzesła. Natomiast obok niego stało dwóch zamaskowanych mężczyzn. Sceneria jak z horroru.
-Myślałeś, że się przede mną ukryjesz - Alex podszedł bliżej do mężczyzny.
W między czasie dwójka przyjaciół ubrała czarne rękawiczki.
-Mówiłem, że cię spłacę - wydukał przerażony mężczyzna.
Brunet dał delikatny znak James'owi, a ten uderzył porwanego.
Byłam w szoku. Stałam tam i nie wierzył w to co się dzieje. Teraz miałam już pełen obraz na to jaki naprawdę jest Alex. Szatyn bił tak długo mężczyznę, aż ten prawie nie stracił przytomności. Każdy jego kolejny cios był silniejszy od poprzedniego. Miał jego krew na czarnych rękawiczkach. I już wszystko jasne, dlaczego je zakładają.
-Spłacę cię - mężczyzna ledwo już mówił, a wciąż lejąca mu się krew do ust nie pozwalała na pełne wypowiedzi.
-Nie lubię czekać - Alex wyjął broń i wycelował w głowę mężczyzny.
Najchętniej bym stamtąd wyszła, aby na to nie patrzeć, ale nie mogłam. Może ten mężczyzna był jakimś bandytą, choć tego nie wiem na sto procent, ale w każdym bądź razie było mi go szkoda, kiedy na niego patrzyłam w tym stanie. Zakrwawiona twarz, ledwo siedział, a James nie przestawał bić.
-Nie rób tego - mężczyzna błagał, ale na nic były jego prośby. Oprawcy go nie słuchali.
Nagle po pomieszczeniu rozległ się głośny dźwięk. Pistolet wystrzelił, a ja odruchowo zamknęłam oczy. Gdy wszystko już ucichło nadal bałam się otworzyć oczy. Stałam tam jak zamurowana, jakbym nagle straciła władzę nad swoimi kończynami. W tym momencie poczułam jak ktoś mnie obejmuje.
-Mówiłem, że to nie świat dla ciebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top