Rozdział 16.
Początkowo nie wiedział, co wyrwało go ze snu. Resztki nocnych majaków wciąż wirowały w jego głowie, nie pozwalając całkowicie powrócić do rzeczywistości. Urywki zdarzeń: błękit oceanu, błysk złota, głos Nami-san, tryumfalny okrzyk Luffiego i w końcu ciepłe ramiona Zoro.
Zoro!
Jeden szybki rzut oka na przeciwległe łóżko i już wiedział dokładnie, co go obudziło.
Zielonowłosy wił się na łóżku, niczym w agonii, twarz wykrzywioną miał bólem, czoło lśniło kropelkami potu. Świeżo opatrzone dłonie zaciskał bezwiednie na kołdrze, a spomiędzy rozchylonych warg, co chwila wydobywały się pojedyncze słowa.
-Nie... proszę! Przestań! Nie!
W kilka chwil cała senność wyparowała z niego, a on sam jednym susem znalazł się przy mężczyźnie i zaczął klepać go po twarzy, próbując wybudzić z trawiącego koszmaru.
-Zoro! Zoro! Obudź się!
Gdy to nic nie dało, a szermierz jeszcze mocniej zacisnął powieki, spod których równym strumieniem zaczęły płynąć łzy, bez namysłu zaczął nim potrząsać. Nie dbał o konsekwencje, najważniejsze było, by Zoro wrócił. Przecież on cierpi!
-No już! Glonie, obudź się! To tylko zły sen! Rozumiesz?!
Nagle zielonowłosy uchylił powiekę i kucharz mógł bez problemu spojrzeć w to cudowne, czarne oko, otulone jakąś dziwną mgiełką.
-Już dobrze – szeptał uspokajająco. – Wszystko jest dobrze. Miałeś zły sen, ale to minęło. Już dobrze Zoro...
Miał jego twarz tuż przed własną, lecz mimo to nie potrafił stwierdzić, czy to jawa, czy sen. Musiał go dotknąć, przekonać się, że jest prawdziwy. Z niemałym wysiłkiem skierował swoją dłoń ku policzkowi kucharza. Poczuć to bijące od niego ciepło. Chociaż tylko przez chwilę.
Chwycił wyciągniętą ku niemu rękę i złożył na niej krótki pocałunek. Jego usta zetknęły się z wilgotnym opatrunkiem. Nie zaplanował tego, działał instynktownie, ale najwidoczniej pomogło, bo Zoro uspokoił się i ponownie zapadł w płytki sen. Za to jemu całkowicie odechciało się spać. Sięgnął po kubek z zimną już czekoladą i upił solidny łyk krzywiąc się niemiłosiernie.
Bolało. Bardzo. Widok cierpiącego przyjaciela wstrząsnął nim do głębi. Zwłaszcza, gdy uświadomił sobie, że do tej pory Zoro był z tym wszystkim sam. Że nie było nikogo, kto obudziłby, go z tego przerażającego snu, kto pomógłby mu się uspokoić... Kto by po prostu był tuż obok.
Bał się nawet zgadywać, co za wizja majaczyła w umyśle zielonowłosego, chociaż z drugiej strony... Chciał by przyjaciel mu o tym opowiedział, by podzielił się z nim tym bólem. Może to w jakiś sposób przyniesie mu tak potrzebne ukojenie?
Tej nocy jeszcze dwukrotnie Sanji odpędzał dręczące Zoro koszmary, więc gdy nadszedł ranek był kompletnie wykończony, oczy same mu się zamykały, mimo to czuł się wspaniale. Poczekał jeszcze tylko aż szermierz się obudzi, by potem pozostawić go pod opieką Choppera i, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, ruszyć szykować śniadanie.
Od paru dni schemat był ten sam. Sanji był ostatnią osobą, którą Zoro widział przed zaśnięciem, oraz pierwszą, tuż po przebudzeniu. Kucharz zawsze witał go uśmiechem oraz pełnym optymizmu.
-Dzień dobry.
I gdy tylko w pokoju pojawiał się jeszcze lekko zaspany Chopper, żegnał się z szermierzem, po czym wychodził. Tylko po to, by zjawić się ponownie za jakieś pół godziny z talerzem pełnym smakołyków. Większość z nich i tak zjadał renifer, bo Zoro nadal był na ścisłej diecie, ale sam fakt przygotowywania specjalnie dla niego posiłku, wyraźnie poprawiał mu humor. I wpędzał w poczucie winy. Bowiem, każdego wieczoru, gdy obaj szykowali się do snu, blondyn starał się go przeprosić i zawsze spotykał się z twardą ścianą odmowy. Raz za razem, ciągle, bez mrugnięcia okiem, Zoro go uciszał, udając przed samym sobą, że nie widzi bólu malującego się w błękitnej tęczówce, że nie słyszy jęku zawodu. Nie chciał sprawiać mu przykrości, nawet po tym, co od niego usłyszał, zarżnąłby każdego, kto ośmieliłby się go skrzywdzić. Dlatego też, niemal szantażem, wymusił na Chopperze, by ten opowiedział mu, co się stało kucharzowi w nogę i ramię. Usłyszawszy wszystko, poprzysiągł zemstę, która jednak była zmuszona poczekać i nie wiadomo, czy w ogóle dane mu będzie ją wypełnić.
Lecz mimo to nie potrafił się przełamać, pozwalając mu wypowiedzieć to cholerne słowo. Dlaczego? Powód był prozaiczny, nie zamierzał niczego udawać przed samym sobą. Bał się. Po prostu. Najzwyczajniej w świecie bał się. Tego, że gdy Sanji już go przeprosi, zniknie całe poczucie winy kucharza i ten wróci do ich zwyczajnych relacji. A rzeczą, jakiej by teraz nie zniósł, byłyby przykre słowa ze strony kucharza. Nawet, jeśli byłoby to jedynie jego zwyczajowe „przeklęte Marimo", czy też „gówniany szermierz", czyli wyzwiska, które słyszał codziennie od dnia, gdy tylko się poznali. Zazwyczaj nie zwracał na nie uwagi, przyjmował jak rzecz najnormalniejszą na świecie. Lecz teraz... Załamałby się, gdyby blondyn tak się do niego zwrócił. Teraz... Sanji nazywa go „Zoro"... i jest dla niego miły. Śpi z nim w jednym pokoju, karmi go, uspokaja, gdy śnią mu się koszmary... Dzięki temu może wciąż żyć w krainie fantazji i liczyć na to, że on i Sanji będą razem. Nie jako towarzysze podróży, a jako para... Kochankowie gotowi zrobić dla siebie wszystko! Zarówno dobroć kucharza jak i te czcze marzenia skończyłyby się, w chwili, gdy z magicznych ust Sanjiego wyszłoby to jedno słowo, którego za nic na świecie nie chciał usłyszeć. Dlatego tak bardzo pilnował, by nie pozwolić przyjacielowi na wypowiedzenie ich. Może to egoistyczne z jego strony. Na pewno krzywdzi tym ukochanego, ale... cholera! Chyba raz może zrobić coś tylko dla siebie, nie patrząc na innych dookoła?! Chyba należy mu się to po tym, co przeszedł?
Krótka drzemka była dokładnie tym, czego potrzebował. Ostatnie noce były dla niego trudne i nie chodziło tylko o brak snu. Widok niszczonego przez koszmary Zoro autentycznie go bolał, czuł ucisk w klatce piersiowej i potrzebę wycia z bezsilności. Lecz musiał być silny i za każdym razem uśmiechać się, mimo iż jego serce płakało, zapewniać, że już wszystko jest dobrze, chociaż nie było. Jednakże pojawiło się malutkie światełko w tunelu – koszmary coraz rzadziej atakowały, jak również Zoro łatwiej dawał się uspokoić. Ostatniej nocy, wystarczyło, że Sanji dotknął jego ramienia szepcząc: „Jestem przy tobie",
by oddech szermierza się wyrównał, a on sam przespał resztę nocy bez zakłóceń.
To, z całą pewnością, był powód do radości, niemniej była jeszcze jedna kwestia, która tkwiła niczym zadra w poobijanym sercu Sanjiego. Mianowicie, Zoro wciąż nie pozwolił mu na przeprosiny! Wiedział, że przyjaciel ma do tego prawo, że może nie chcieć go słuchać, ale... Jeśli tego nie powie, nie będzie też w stanie powiedzieć „kocham cię"! A teraz niczego nie pragnął bardziej, niż wyznać swoje uczucia względem zielonowłosego.
-Nie wiedziałam, że tu jesteś panie kucharzu.
Usiadł na sofie, przecierając zaspane oczy, nie zarejestrował momentu, w którym odpłynął do krainy marzeń sennych. Chciał po prostu przez chwilę odpocząć, a wiedział, że biblioteka to jedyne miejsce na statku, w którym stopa Luffiego nie postała więcej niż raz i w którym nie będzie narażony na jego mięsne okrzyki.
-Robin-chwan! Wyglądasz kwitnąco, jak zwykle.
Kobieta, swoim zwyczajem, roześmiała się subtelnie, a następnie wyjęła jakąś książkę z najniższej półki. Krwista czerwień okładki wcale, ale to wcale nie przemawiała do kucharza, aczkolwiek nie ocenia się książki po okładce, prawda?
- Mogę o coś zapytać? – Widocznie zawartość była tej samej maści, co obwoluta, bo Robin szybko odłożyła ją na miejsce i wyciągnęła kolejną. Tym razem oprawioną w uspokajający odcień zieleni.
- Pytaj, o co chcesz, o piękna! – Krótkie spojrzenie na zegarek i już wiedział, że może sobie pozwolić nawet na dłuższą pogawędkę z archeolożką.
- Czy pomiędzy tobą a panem szermierzem, coś się wydarzyło?
-To znaczy?
-Od jakiegoś czasu, gdy do niego idziesz, masz taki niechętny wyraz twarzy, jakbyś się zmuszał.
Zaśmiał się, tylko dlatego, że nie wiedział jak inaczej mógłby zareagować na te słowa.
-Naprawdę? Ech... Nie, to nie tak, że się zmuszam. To raczej czysta rezygnacja. Ja... - nikomu jeszcze o tym nie powiedział, a może warto? Może ktoś mu pomoże? Albo, chociaż zrobi mu się lżej na sercu. – Ja, po prostu chcę go przeprosić, a on mi na to nie pozwala! A nie zaznam spokoju, dopóki... nie usłyszę od niego, że jest dobrze, że mi wybacza!
Obracała książkę w dłoniach, nawet jej nie otwierając. Opowieść kucharza była znacznie ciekawsza.
-A wiesz, dlaczego?
-Co dlaczego?
-Dlaczego nie pozwala ci się przeprosić?
-Nie – odparł szczerze. Nigdy nawet o tym nie pomyślał, był pewien, że żal Zoro jest po prostu zbyt wielki.
-W takim razie, trzeba go zapytać – ruszyła w stronę wyjścia a przerażony kucharz za nią.
-Czekaj, Robin-chwan! Ale jak to „zapytać"?!
-Ale przyrzekam, że to najszczersza prawda! Nie śmiej się ze mnie Zoro!
Pomimo powagi w głosie i wymachiwania procą na prawo i lewo, Usopp wcale nie miał za złe przyjacielowi tej chwili wesołości. Wręcz przeciwnie, był rad, że jego opowieści po raz kolejny poprawiły komuś humor. Już zapomniał, jaką radość daje człowiekowi uszczęśliwianie innych, nawet, jeśli tylko łgał jak nawiedzony wymyślając coraz to nowe przygody.
-Tak, tak... wierzę ci – nie wierzył, w ani jedno słowo, ale czy to ważne? Usopp też pewnie nie wierzył, w to, że on wierzy. To była skomplikowana relacja, w której nikt z zewnątrz by się nie połapał.
-Akurat – postanowił grać do końca. Będzie obrażony, a co?!
-No już, już. Opowiedz lepiej, co zrobiłeś potem.
-No skoro nalegasz... - powiedział z udawaną obojętnością. – Zaraz poznasz resztę przygód dzielnego Kapitana Usoppa! – Oparł dłonie o uda i już szykował się do kolejnej porcji bzdur, gdy przeszkodził mu damski głos.
- Dzień dobry!
- A cześć Robin! – Odwrócił się w stronę pani archeolog. – Ty też przyszłaś posłuchać o moich niezwykłych wyczynach?
Kobieta uśmiechnęła się w odpowiedzi.
-Bardzo chętnie, ale chyba Franky cię szuka...
Kanonier momentalnie zbladł.
-Niedobrze! Obiecałem, że pomogę mu przy Mini Merry! Trzymaj się, Zoro! Wpadnę potem! – Wyleciał z pokoju, jakby gonił go sam Admirał, nawet nie zauważając ukrytego za drzwiami Sanjiego.
-Usopp nic się nie zmienił, prawda? – Pragnął jakoś zacząć rozmowę, bojąc się, że Robin będzie chciała rozmawiać o tym, co wydarzyło się, gdy się obudził. Nie pamiętał wszystkiego dokładnie, ale raczej na pewno płakał w jej ramionach. Rumieńce wstydu wpełzły na jego policzki.
-Tak – zgodziła się i jak na taktowną osobę przystało, nie skomentowała wypieków widniejących na twarzy szermierza. – Mogę cię o coś spytać? – Nigdy nie lubiła owijać w bawełnę, wolała od razu wyłożyć sprawę, z którą przyszła, wiedząc, że zdenerwowany kucharz obgryza paznokcie, podsłuchując pod drzwiami. I wcale nie musiała używać do tego swoich zdolności.
- A będę musiał odpowiedzieć? – Dlaczego ma złe przeczucia? Może to naturalna reakcja na Robin? W końcu ta kobieta miewa apokaliptyczne wizje w najmniej spodziewanych momentach.
-Nie. Jeśli nie będziesz chciał, nie będę cię zmuszać.
-Dobrze, więc... Pytaj.
-Dlaczego tak traktujesz Sanjiego? Dlaczego nie pozwalasz by cię przeprosił? Z Luffym nie miałeś takich problemów?
Bezpośredniość było jedną z głównych cech archeolożki Słomianych Kapeluszy, wiedział o tym od dawna. Ale nigdy by nie przypuszczał, że zapyta się go o to! Przez dłuższą chwilę myślał nad odpowiedzią. Oczywiście mógł po prostu nie powiedzieć nic, korzystając z prawa, jakie dała mu Robin, ale z drugiej strony... Miał dość uciekania! Dość radzenia sobie ze wszystkim sam i udawania, że nie potrzebuje pomocy! Wręcz przeciwnie: chciał, by ktoś mu pomógł! Może jak wszystko jej powie, upora się chociaż z jednym z dręczących go strachów? Zawsze byłby to jakiś krok w stronę powrotu do normalności. Miał też pewność, że Robin, to, co usłyszy, zachowa dla siebie. Ona potrafi dochować tajemnic. Więc... Co mu szkodzi?
-Tak naprawdę nie potrzebuję, by mnie przepraszał...
-Ale on tego potrzebuje.
-Wiem – warknął zły, że mu przerywa. – Wiem – powtórzył łagodniej. – Ale ja trochę obawiam się tych jego przeprosin – skłamał. To nie była drobna obawa, tylko paniczny lęk. – Wiesz jak zawsze wyglądały nasze relacje...
Skinęła głową, choć było to raczej pytanie retoryczne. Tej dwójki nie mogła dzielić odległość krótsza niż kilometr, bo inaczej wybuchały bójki, wyzwiska latały w powietrzu, nie wspominając już o kopniakach i ostrzach trzech katan. Przytyki i złośliwości były na porządku dziennym.
-Nawet to lubiłem – stwierdził, uśmiechając się półgębkiem do własnych wspomnień. – Tę pikanterię... Nigdy nie czułem, żeby jego słowa były skierowane bezpośrednio we mnie. Może źle się wyraziłem. Nie czułem, by Sanji chciał mnie zranić, wkurzyć jak najbardziej, ale nie zranić. Ale teraz... Mam wrażenie, że każde jego złe słowo trafiłoby w czuły punkt w moim sercu, zabolałoby dokładnie tak samo, jak to, co powiedział wtedy na wyspie. Nawet, jeśli byłaby to typowa złośliwość, taka, na którą do tej pory nie zwracałam uwagi. A nie jestem jeszcze na to gotowy – głos mu się załamał i potrzebował chwili, by dojść do siebie po takim wyznaniu. Nie było mu łatwo wypowiedzieć swoje obawy na głos, ale czuł się teraz zdecydowanie lepiej.
Krótką przerwę w zwierzeniach szermierza wykorzystała Robin, zadając jedno, zasadnicze pytanie, które nie dawało jej spokoju. To wszystko robiło się coraz bardziej interesujące.
-Ale, co z tym wszystkim mają wspólnego przeprosiny?
-To proste. Jeśli Sanji mnie przeprosi, wrócimy niechybnie do tych starych relacji. Znów będą przytyki, obelgi... Na razie kieruje nim poczucie winy, które sprawia, że jest dla mnie miły... Mówi do mnie Zoro – znów uśmiech, tym razem rozmarzony, pojawił się na jego ustach. – A ja... On jest dla mnie kimś ważnym i chciałbym, żeby to wszystko trwało jak najdłużej. Wiem, że go ranię, ale jak widać, jestem skończonym egoistą. Nie zdziwię się, jak w końcu Sanji nie będzie chciał mnie znać – zakończył, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top