Rozdział 5

Jin Guangyao wstał późno. Siedząc przy chwiejnym stole w źle wyposażonym pokoju, zmrużył oczy, przeglądając swoje dokumenty, a następnie wyciągnął pokrytą bliznami lewą rękę, by przysunąć bliżej latarnię. Delikatne żółte światło zamigotało, gdy odstawił latarnię i przez krótką chwilę jego szaty znów stały się złote, zamiast bladoszarych, jaką były w rzeczywistości.

Lan Xichen obserwował go w milczeniu, z podziwem, choć pragnął, żeby jego A-Yao odłożył papiery i poszedł spać. Ciemne kręgi utworzyły się pod pięknymi oczami Jin Guangyao, a jego skóra straciła zdrowy blask, stając się matowa i popielata.

Czytając leżącą przed nim papierkową robotę, Jin Guangyao potarł kark lewą ręką, krzywiąc się, jakby odczuwał dyskomfort. Potem potrząsnął rękawami, sięgając tą samą ręką po czekający na niego pędzel.

Zanurzając pędzel w atramencie, Jin Guangyao przytrzymał kartkę kikutem i zaczął pisać.

...Jego kikut.

Lan Xichen wpatrywał się w pokryty bliznami koniec przedramienia Jin Guangyao, a serce nagle zaczęło walić mu w piersi. To nie tak miało być!

Ruszył do przodu i nagle znalazł się z powrotem w świątyni Guanyin, obserwując, jak Jin Guangyao traci rękę. Krew rozbryzgała się po podłodze, a Lan Xichen wiedział, co ma nadejść. Chciał iść do A-Yao i zabrać go stamtąd, zanim wydarzy się cały horror, ale jego stopy nie chciały się ruszyć, jakby utknął tam trafiony jakimś urokiem.

Lan Xichen spróbował z całej siły i nagle zaklęcie na jego stopach zniknęło. Prawie upadł do przodu, ale kiedy podniósł wzrok, scena się zmieniła i stał przed umierającym A-Yao, jego miecz wbił się głęboko w pierś ukochanego.

A-Yao spojrzał na niego ze zdradą i złamanym sercem w oczach, a dusza Lan Xichena krzyknęła z przerażenia. 



Lan Xichen obudził się krzykiem. Serce waliło mu w uszach, a kiedy podnosił się na drżących ramionach, ból w plecach był tak wielki, że prawie znowu upadł na łóżko.

Tłumiąc jęk, zmusił się do przyjęcia pozycji siedzącej.

Był środek nocy, dawno minęła godzina policyjna w Lan, a on nie chciał już spać. Rzadko dużo sypiał; nawet po wielu miesiącach jego plecy sprawiały mu zbyt duży dyskomfort by spać wygodnie, a Hanshi był zbyt przesiąknięty wspomnieniami, by znaleźć coś, co mogło go rozproszyć.

Z powolnymi, równymi oddechami Lan Xichen skupił się na krążeniu swojej energii duchowej i próbował uspokoić się na tyle, by mógł przejść przez pokój i zapalić świecę, latarnię, cokolwiek, co dałoby mu trochę światła i niewielką szansę na pocieszenie.

Nie mógł tu wytrzymać. Hanshi było jego domem, ale każdy instynkt kazał mu uciekać z tego miejsca, wyrwać się z Zacisza Obłoków i udać się... gdzieś.

Lan Xichen nie wiedział dokąd, ale w głębi duszy był pewien, że instynkt go tam zaprowadzi.

Gdzie nie miało nawet znaczenia. Gdziekolwiek byłoby lepiej niż tutaj. Dni świeciły zbyt jasno w Hanshi, przywracając wszystkie jego wspomnienia o A-Yao do życia. W nocy ciemność i cisza były przytłaczające, przeklinając jego kilka godzin snu koszmarami.

Czy to w dzień, czy w nocy, świat wydawał się zbyt ciężki i coraz trudniej było oddychać.

Tylko wyjeżdżając uniknie tej psychicznej tortury. Tylko wyjeżdżając miał nadzieję na uzdrowienie i pójście dalej.

Nie żeby naprawdę chciał iść dalej. Jin Guangyao był jego pierwszą miłością, a Lan Xichen nie był na tyle głupi, by sądzić, że ktoś z krwią Lan kochał więcej niż raz. Próbował o nim zapomnieć, ale robiąc to, tylko bardziej za nim tęsknił.

Po pewnym mentalnym przygotowaniu Lan Xichen odsunął koc i niepewnie podszedł do biurka, jego plecy protestowały, a nogi drżały przez całą drogę.

Zapalił świecę i osunął się w migoczącym świetle.

Nie będzie już spania tej nocy; będzie musiał jakoś inaczej przeżyć te długie, bolesne godziny ciemności.

Siedząc prosto, Lan Xichen próbował skupić się na medytacji, ale jego myśli po prostu nie chciały się uspokoić, a serce wciąż waliło arytmicznie od koszmaru.

Westchnął, przybierając jeszcze bardziej wyprostowaną postawę niż poprzednio i otwierając oczy, by spojrzeć na otoczenie.

Tlący się płomień świecy rzucał na ścianę złowrogie sylwetki, a gdy tańczyły przed jego oczami, jego zmęczony umysł wypaczał kształty i cienie pokoju w coś innego.

Zobaczył Świątynię Guanyin, zobaczył wirującą ciemność urażonej energii, zarys bezwładnej, zakrwawionej postaci Jin Guangyao wciąganej do trumny.

Lan Xichen zakrył oczy dłońmi. Robiąc to, czuł się jak dziecko, słabe, naiwne i pozbawione ochrony.

Zmusiwszy się do kilku uspokajających oddechów, przypomniał sobie, gdzie jest, i powoli opuścił ręce, by ponownie rozejrzeć się po zacienionym pokoju.

To był Hanshi, jego dom. Sam wybrał te meble - prawie wszystko, od biurka, przez dywan, po kilka znaczących ozdób na wystawie.

Jedną z niewielu rzeczy, których nie wybrał dla siebie, były filiżanki.

To był prezent od Jina Guangyao.

Ból ścisnął serce Lan Xichena. Odwrócił głowę, wzrok padł na stół, na którym te same filiżanki czekały na jutrzejszy pierwszy łyk herbaty, i szukał ciepła we wspomnieniu, jakie przywoływały.


To były miesiące. Miesiące zbędnych dotknięć i zbyt miłych słów, miesiące wstrzymywania zbyt długich spojrzeń i wymawiania imion ze zbyt wielkim uczuciem, miesiące uśmiechów przez cały pokój, flirtów i tęsknoty.

Kiedy Lan Xichen był prowadzony przez Wieżę Koi do gabinetu Jin Guangyao, jego kroki zwolniły w wahaniu, nagły niepokój w jego sercu.

Dziś jasno chciał wyznać swoje uczucia.

Miał nadzieję, że pójdzie dobrze.

Wziąwszy powolny oddech, Lan Xichen delikatnie dotknął małego, twardego przedmiotu schowanego pod jego szatą. Jego napięcie natychmiast zelżało i uśmiechnął się do siebie.

Nie potrzebował się obawiać. Jin Guangyao zrozumiałby ten gest, a Lan Xichen ufał, że zareaguje szczerze.

- Er-ge. - Jin Guangyao wstał, by spotkać się z nim, gdy tylko wprowadzono go do pokoju.

Ukłonił się, a Lan Xichen chwycił go za ramiona, by go zatrzymać, jak zawsze, i wymienili uśmiechy.

- Ten pokorny jest zaszczycony, że cię widzi, er-ge. - Jin Guangyao natychmiast zaczął robić herbatę. Spojrzał na niego z nieskrywaną ciekawością wymalowaną na twarzy, jakby wiedział, że w tej wizycie jest coś jeszcze. - Co Cię tu sprowadza?

- A-Yao... - Lan Xichen pochylił głowę, jego uszy zrobiły się czerwone, a uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Czy muszę mieć powód, żeby cię odwiedzić?

Jin Guangyao przekrzywił głowę, zamyślony i kalkulujący. 

- Zwykle masz powód, er-ge.

- Może to wszystko jest pretekstem. - Lan Xichen podpłynął bliżej, spotykając jego spojrzenie z serdecznym uśmiechem. - Może po prostu chcę odwiedzić A-Yao.

- Er-ge nie potrzebuje wymówki. - Jin Guangyao uśmiechnął się do niego z dołeczkami i żywymi oczami. - Moje drzwi są zawsze otwarte dla ciebie.

To był ten moment, pomyślał Lan Xichen. Nastąpiło to szybciej, niż się spodziewał, ale przygotował się z wyprzedzeniem.

Wyciągając jadeitowy żeton ze swoich szat, podał mu go na powierzchni dłoni. 

- Noś go ze sobą, a bramy mojego domu będą zawsze otwarte również dla ciebie, A-Yao.

Jin Guangyao wpatrywał się w jadeitowy żeton, jakby patrzył na nowo odkryty cud, ale nie podniósł rąk, by go przyjąć.

Niepokój spełzł wzdłuż kręgosłupa Lan Xichena, osiedlając się w dole jego żołądka i zalewając go lodem. - ...Możesz przejść przez bariery bez przeszkód - dodał cicho.  -Nie będzie potrzeby zatrzymywania się w drodze do Hanshi.

- Ja... - Jin Guangyao zaczerpnął powietrza, ręce na wpół uniosły się, jakby się nad tym zastanawiał. - Er-ge, to za dużo. Jesteś przywódcą klanu, ja jestem... - Zacisnął usta, wzrok zatrzymał się na żetonie. - ...Jestem tylko drugim synem, zwykłym sługą w porównaniu do... Nie możesz mi tego tak po prostu dać.

Na jego twarzy malowała się tęsknota, a widząc, że zaraz odmówi sobie tego, czego chciał, Lan Xichen złamał protokół i chwycił go za rękę, umieszczając w niej jadeitowy żeton. Delikatnie splótł na nim palce Jina Guangyao i trzymał jego dłoń między swoimi.

- Mogę i chcę - powiedział cicho. - Możesz przyjść do mnie o każdej porze, A-Yao. Dzień czy noc, chętnie cię przyjmę.

Oddech Jin Guangyao urwał się. 

- Er-ge...

Spojrzał na Lan Xichena, jego oczy były ciemne i miękkie, o wiele łagodniejsze niż Lan Xichen był przyzwyczajony do oglądania.

Serce Lan Xichena wezbrało i zanim zdążył pomyśleć o tym, co robi, pochylił się i pocałował go.

To był najdrobniejszy z pocałunków, przelotne, delikatne muśnięcie ust, które wywołało ciche sapnięcie Jin Guangyao.

Dźwięk przywołał Lan Xichena z powrotem do rzeczywistości, a on odsunął się, czując, jak serce nagle przepełnia się wstydem.

Źle zrozumiał te uśmiechy na twarzy Jina Guangyao, tę miękkość w jego oczach.

Przełykając ślinę, Lan Xichen odsunął się i spuścił wzrok. 

- A-Yao, wybacz mi, ja--!

- Nie ma nic do wybaczenia.

Głos Jin Guangyao był bardziej pewny siebie niż wcześniej i dużo, dużo cieplejszy. Podszedł bliżej, a Lan Xichen podniósł głowę i zobaczył, że się uśmiecha — tym delikatnym, szczerym uśmiechem, który zawsze wydawał się być tylko dla niego.

Jin Guangyao patrzył Lan Xichenowi w oczy, jego policzki były różowe, a głowa przechylona, jakby zapraszał. Kontynuował przyciszonym głosem. 

- Jeśli er-ge chciałby następnym razem użyć języka, ten A-Yao nie byłby temu przeciwny.

Lan Xichen słyszał o całowaniu z językiem. Czytał o tym w ekscytujących romansach, które przeszmuglował z miasta Caiyi i pomyślał, że brzmi to dziwnie, ale cudownie.

Ale nigdy tego nie próbował.

W rzeczywistości ten pocałunek przed chwilą był jego pierwszym.

Z nagłą nieśmiałością spuścił wzrok Jina Guangyao i zamiast tego niepewnie chwycił jego dłoń.

- A-Yao... Ten er-ge wstydzi się powiedzieć, że nie wie jak - przyznał. Jego uszy były tak gorące, że był pewien, że w każdej chwili staną w płomieniach, ale jedyne, co się wydarzyło, to to, że Jin Guangyao uśmiechnął się do niego i mocno uścisnął jego dłoń.

- Być może z tym skromnym A-Yao mógłbyś to zbadać - powiedział miękkim tonem. - Po prostu podążaj za swoim instynktem, er-ge.

Potem przechylił głowę i pochylił się, szukając ustami Lan Xichena.



Trzy dni po powrocie Lan Xichena do Zacisza Obłoków, Jin Guangyao pojawił się u drzwi Hanshi. Przyniósł ze sobą prezent zawinięty w delikatny materiał, a kiedy Lan Xichen go rozpakował, odkrył te same filiżanki do herbaty, z których on i Jin Guangyao pili podczas jego ostatniej wizyty w Wieży Koi.

- Czy to nie są twoje ulubione, A-Yao? – zapytał, podziwiając drobne szczegóły projektu i jakość wykonania.

- Dałeś temu skromnemu coś o wiele cenniejszego, er-ge. - Jin Guangyao odwrócił wzrok z udawaną nieśmiałością, palcami bawiąc się powierzchnią jadeitowego żetonu na jego pasku.       - To słuszne, że należą one do najcenniejszej dla mnie osoby.

- A-Yao... - Lan Xichen uśmiechnął się z delikatną odmową na końcu języka.

- Er-ge. - Jin Guangyao spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się delikatnym uśmiechem z dołeczkami, na który Lan Xichen był całkowicie nieprzygotowany.

Widząc, że miał jego pełną uwagę, uśmiech Jin Guangyao powoli stał się trochę zalotny.

- Ten skromny A-Yao chce, żebyś to miał - powiedział. - Z nadzieją, że pomyślisz o mnie za każdym razem, gdy kubek dotknie twoich ust.

Lan Xichen ostrożnie odstawił filiżankę i celowymi, pełnymi gracji ruchami okrążył stół, by uklęknąć obok Jin Guangyao.

- Ten er-ge nie przestał myśleć o A-Yao od ostatniego razu - powiedział z błyskiem w oku i czerwonym rumieńcem na czubkach uszu. Jego palce przesunęły się po szczęce Jina Guangyao. - Skoro A-Yao jest tu dzisiaj, może usta tego er-ge mogłyby zająć się czymś innym niż filiżanką?

- Ten A-Yao chce tylko zadowolić swojego er-ge...

Jin Guangyao uśmiechnął się i przechylił głowę, nie mogąc doczekać się pocałunku Lan Xichena.


Głębokie szarpnięcie tęsknoty wyrwało Meng Yao ze snu na jawie.

Czy to nadal był sen na jawie, jeśli zdarzyło się to w nocy? Tak czy inaczej, nie powinien pozwolić, by jego myśli odpływały. Bez względu na to, jak głęboko pragnął zobaczyć Lan Xichena, bez względu na to, jak często miał te dziwne sny, w których leżał ranny w Zaciszu Obłoków, Meng Yao wiedział, że nie może do niego pisać, a już na pewno nie może do niego iść. Więź między nimi już dawno została zerwana. Meng Yao sam ją zniszczył.

Jednak tęsknota pozostała i spędził trochę czasu, siedząc przy tym rozklekotanym starym biurku w swoim pokoju i myśląc o swoim er-ge.

Kilka miesięcy po swoim pobycie w Yunping, Meng Yao mimochodem wspomniał o „odważnym Zewu-junie" dzięki miejskim plotkom dowiedział się, że Lan Xichen udał się w odosobnienie po „wielkiej hańbie byłego Głównego Kultywatora".

Ta wiadomość była jak ponowne zrzucenie ze schodów Wieży Koi.

Meng Yao skrzywdził swoją najdroższą osobę. Nie było wątpliwości, że Lan Xichen go teraz nienawidzi.

Bez względu na to, jak bardzo Meng Yao za nim tęsknił, musiał trzymać się z daleka.

Oczy Meng Yao zaczęły piec, kiedy o tym myślał, i powiedział sobie, że to ze zmęczenia.

Pocierając je, skarcił się za rozproszenie uwagi i ponownie skupił się na swojej pracy. Strona wydawała się trochę niewyraźna, ale kilka mrugnięć i wszystko znów stało się ostre.

Meng Yao ledwie przeczytał kilka linijek, a jego wzrok znów się zamazał, a ciężar wkradł się w jego kości. Wyglądało na to, że ostatnio podupadł na zdrowiu. Czasami bolała go prawa ręka, ból promieniował od nadgarstka do ramienia z ręki, której już tam nie było. Szyja też go bolała, zwłaszcza jeśli pracował przez długi czas, a jego ciało ciągle czuło się obciążone i ospałe, jakby nigdy nie miał dość energii. Chociaż najwyraźniej nie żył i nie musiał robić takich rzeczy jak oddychanie, najwyraźniej nadal potrzebował odpoczynku. W przeciwieństwie do swojego poprzedniego życia, nie mógł już pracować całą noc. Za bardzo go to męczyło.

Przed śmiercią czasami nie spał całymi dniami - pracując, albo knując, albo jedno i drugie. Albo spędzanie czasu z Lan Xichenem, który zawsze dostrzegał jego zmęczenie.

- Pracujesz tak ciężko, A-Yao" - mawiał Lan Xichen. - Podziwiam twoje poświęcenie, ale proszę odpocznij, zanim twoje ciało cię do tego zmusi. Ten er-ge zagra ci coś, jeśli chcesz?

A potem wyjmował Liebinga i zaczynał grać.

Meng Yao pamiętał muzykę, którą Lan Xichen grał mu w tych chwilach: delikatną, płynną muzykę nasyconą stałym ciepłem duchowej energii Lan Xichena. To zawsze pomagało Meng Yao odpłynąć na chwilę.

Żałował, że nadal nie może dostąpić zaszczytu siedzenia tam i obserwowania, jak delikatne palce jego er-ge przesuwają się po smukłym korpusie jego xiao podczas gry. Muzyka Lan Xichena zawsze była hipnotyzująca.

Przez krótką chwilę Meng Yao mógłby przysiąc, że to słyszał.

Ale to była tylko jego wyobraźnia.

- Może za ciężko pracuję - mruknął do siebie. Alternatywą było to, że było to częścią jego stanu, tego dziwnego stanu bycia - nie martwego, nie żywego, nie dzikiego trupa, ale czegoś innego. To było tak, jakby bogowie naprawili jego ciało i umieścili jego duszę i świadomość z powrotem w środku, tylko po to, by zapomnieć o zapewnieniu mu bicia serca. Oraz jednej z jego rąk.

Ale Meng Yao wiedział, że to nie bóg sprowadził go z powrotem.

Nie wiedział tylko, kto to zrobił. Wiedział, że na świecie było tylko dwóch ludzi, którzy byli wystarczająco biegli w demonicznej kultywacji, by mogli przywrócić kogoś z martwych, a jedna z nich była martwa. Drugim był Wei Wuxian i Meng Yao wątpił, by miał jakikolwiek powód, by go wskrzesić.

Potrząsnął głową i w końcu odłożył papiery na bok. Nie był w stanie się skoncentrować, gdy jego myśli wirowały wokół w ten sposób. Jego umysł też był zbyt zajęty na medytację, chociaż Meng Yao próbował robić to co noc, aby poprawić powolność swojej kultywacji.

Tego wieczoru był po prostu zbyt zmęczony, by próbować.

Wstając od biurka, Meng Yao przygotował się do spania. Sądząc po kolorze nocnego nieba, zostało mu trochę snu, zanim rano musiałby wstać do pracy, ale spał tylko po to, by zregenerować siły. Wystarczyło trochę.


Lan Xichen nie spał długo po godzinie, w której powinien był spać, było tak późno że właściwie niedługo powinien wstawać. Można by pomyśleć, że po prostu obudził się trochę przed standardową godziną pobudki Lan.

Ale Meng Yao wiedział, że nie wstał wcześnie. Lan Xichen prawie nie spał. I cierpiał.

Meng Yao widział to w jego zgarbionych ramionach, gdy siedział przy biurku, widział to w zmarszczce na jego czole.

On też to czuł: gryzący, rozrywający ból w plecach.

Lan Xichenowi wziął drżący oddech, a Meng Yao oddychała razem z nim, obserwując go, ale jednocześnie patrząc oczami Lan Xichena, czując ciało Lan Xichena, bolące serce Lan Xichena.

Razem wstali i oczami Lan Xichena. Meng Yao zobaczył, jak bose stopy przechadzają się niepewnie przez Hanshi, a szczupłe, drżące ręce próbują złożyć koc na łóżku i wygładzić poduszkę. Poczuł chłód tkaniny pod opuszkami palców Lan Xichena i ciągnięcie ran na jego plecach, kiedy pochylał się, by usiąść na krawędzi łóżka.

Lan Xichen spojrzał w stronę okna, a wraz z nim Meng Yao ujrzał pierwsze promienie świtu wkradające się do Hanshi.



Oczy Meng Yao otworzyły się. To nie był pierwszy taki sen o Lanie Xichenie, jaki miał, i jakoś wątpił, czy będzie to ostatni.

Sny nie miały sensu; nie było powodu, dla którego człowiek z poziomem kultywacji Lan Xichena miałby cierpieć tak długo z powodu jakichkolwiek ran.

Meng Yao nie wiedział, dlaczego jego śpiący umysł upiera się przy wymyślaniu takich scen, ale podejrzewał, że zrodziło się to z wszechobecnego pragnienia bycia u boku Lan Xichena. Co innego mogło oznaczać to, że śnił o patrzeniu oczami Lan Xichena, jeśli nie pragnienie bliskości?

Serce Meng Yao było przesiąknięte tęsknotą za Lan Xichenem, a kiedy patrzył, jak światło poranka rozciąga się na suficie jego pokoju, poczuł się bardzo samotny.

Był też zmęczony, co nie poprawiało stanu jego serca. Zawsze było trochę trudniej odepchnąć swoje uczucia na bok, kiedy był zmęczony, a w ostatnich tygodniach dokuczliwe przyciąganie jego złotego rdzenia, które popychało go do Gusu, nigdy nie przestawało słabnąć.

Ale to było tylko zmęczenie, po prostu pragnienie czegoś, co nigdy nie mogło się wydarzyć, a Meng Yao nigdy nie pozwolił, by zmęczenie wzięło nad nim górę. Zawsze miał za dużo do zrobienia.

W poprzednim życiu pracował całymi dniami bez snu, spełniając każdą zachciankę ojca i organizując konferencje dyskusyjne, polowania i morderstwa, z których większość przebiegała bez żadnych problemów - a po śmierci ojca jego życie było bardzo podobne.

W tym życiu wszystko, co musiał załatwić, to sprawdzić wydatki i wysyłać towary dla Huang Zifana, handlarza tekstyliami, dla którego zaczął pracować.

Meng Yao był zadowolony, że nie próbował okraść Huang Zifana. Chociaż mężczyzna ten łatwo dawał się wciągnąć w opowieści i nieustannie spacerował z ledwie zabezpieczoną torebką, okazał się o wiele mądrzejszy, jeśli chodzi o sprawy biznesowe - i hojny. Wziął Meng Yao na zakupy butów i lepiej dopasowanych szat tego samego dnia, w którym się poznali, i ulokował go w gospodzie.

Meng Yao pracował dla niego od tamtej pory, sumiennie do tego stopnia, że Huang Zifan powierzył mu zarówno przesyłki, jak i rachunki.

To była łatwa praca dla kogoś o umyśle takim jak Meng Yao, a po miesiącach się przyzwyczaił.

Tutejsi ludzie zapoznali się z „Cheng Xiaoyi"; widzieli go w gospodzie, na targu, w sklepie Huang Zifana i w innych miejscach, do których chodzili miejscowi.

Niektórzy czuli się na tyle swobodnie, by opowiadać sobie dowcipy, inni na tyle by dokuczać mu z powodu tego, jak wygląda – jak ten posąg, który był w świątyni Guanyin, wiesz, w miejscu, w którym wydarzyły się te wszystkie złe rzeczy.

Meng Yao za każdym razem ukrywał swoje napięcie i uśmiechał się podczas ich dokuczania, bardzo żałując, że nie może ich uciszyć.

Ale ci ludzie nie znali go jako Meng Yao czy Jin Guangyao. Nie wiedzieli, że to on zlecił budowę świątyni ani że posąg został wyrzeźbiony na podobieństwo jego matki.

Nie wiedzieli też nic o usuwaniu szczątków ze świątyni. Jeśli już, to byli zaskoczeni, że w ogóle były tam jakieś szczątki.

- Kiedyś, w gospodzie, coś o tym słyszałem. - powiedział Meng Yao, kiedy jedna z miejskich plotek chciała wiedzieć, dlaczego o to pyta. - Musiałem źle zrozumieć.

- Tam, przed świątynią, był burdel - zwierzyła się, rzucając ukradkowe spojrzenie, jakby to była wielka tajemnica. - Ale spłonął.

W ten sposób poszukiwania szczątków matki przez Meng Yao utknęły w ślepym zaułku.

Ponieważ nie poczyniono żadnych postępów w kierunku jego celu, jego życie składało się z chodzenia do pracy, próbowania zaoszczędzenia pieniędzy i trzymania się z dala od uczniów Jiang. Kiedy przybył tu po raz pierwszy, byli wszędzie, często patrolując ulice i przeprowadzając wywiady z mieszkańcami. Minęło dwa i pół miesiąca, zanim ich liczba zaczęła się zmniejszać, a nawet sześć miesięcy później nadal pojawiali się bez ostrzeżenia.

Jakimś zrządzeniem losu Meng Yao udało się ich uniknąć – choć kilka razy mało brakowało. To nie byli nieznani młodsi uczniowie włóczący się po ulicach, to byli starsi uczniowie, których imiona i twarze Meng Yao pamiętał tak wyraźnie, jakby spotkał ich wczoraj.

Nie mógł sobie pozwolić na spotkanie z kimś, kto mógłby go rozpoznać. Chociaż jego szaty nie były już tak piękne jak wtedy, gdy był Głównym Kultywatorem, a jego włosy były codziennie wiązane w prosty kok przez starą panią Li w gospodzie, starsi uczniowie Jiang nie zapomnieli jego twarzy.

I tak Meng Yao trzymał spuszczoną głowę, posuwając się nawet do dostosowania swojego chodu tak, że z tyłu wyglądał mniej jak on.

Chociaż jeszcze nie znalazł szczątków swojej matki, podobało mu się tutaj. Jego wspomnienia z Yunping nie były całkiem złe, a jego styl życia był skromny, ale stabilny.

To nie było miejsce, w którym Meng Yao zamierzał zostać na zawsze. Coś w głębi jego złotego rdzenia sprawiło, że poczuł, że gdzieś jest coś więcej: misja do wypełnienia, niedokończone zadanie do wykonania.

Nie wiedział, co to było, więc musiał pozostać w Yunping, dopóki nie wymyśli, co robić dalej.

Chciał znaleźć Lan Xichena. Jego pragnienie bycia u jego boku było tak silne, że czuł się jak ryba na haczyku, ciągnięta nieubłaganie w stronę Zacisza Obłoków.

Tylko że nie mógł tam iść i nie mógł odszukać Lan Xichena. Oznaczałoby to tylko ból serca i śmierć.

Ale jeśli nie mógł znaleźć szczątków swojej matki, nadal musiał coś zrobić. Nie mógł zmarnować tego drugiego życia, nic nie robiąc. Jego matka nie chciałaby tego dla niego, podobnie jak Meng Yao nie chciał tego dla siebie.

Meng Yao rozmyślał nad tym, idąc tego ranka do pracy.

Myśl o pokucie – żyć tym drugim życiem, nadrabiając to pierwsze – ale nie wiedział, od czego zacząć. To nie tak, że mógł cofnąć wszystkie swoje grzechy.

Mimo to jego matka byłaby dumna, że się stara.

Będzie się nad tym intensywniej zastanawiał...

- Stój! - Przed Meng Yao rozległ się głos, zły, władczy i tak znajomy, że go przeraził.

Zamarznięty w miejscu, Meng Yao wyjrzał spod rzęs i starał się nie drżeć na widok, który go przywitał.

Jiang Cheng podszedł do niego ze zmarszczonymi brwiami i gniewnym błyskiem Zidian na palcu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top