Rozdział XXV - Wiedza

Liam niepewnie zapukał do drzwi. Odpowiedziała mu cisza. Poczekał chwilę i już miał zrezygnować ze swojego pomysłu, wtedy jednak drzwi uchyliły się lekko. Kuzyn spojrzał na niego z mieszaniną zirytowana, ale i ciekawości. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zatrzasnąć drzwi przed nosem blondyna w końcu jednak otworzył je szerzej.

- Czego chcesz?

- Hej Peter. Ja... chciałbym... prosić cię o coś.

Chłopiec zmarszczył brwi ewidentnie zaskoczony takim przebiegiem zdarzeń. Liam nigdy nie protestował, a tym bardziej nie oczekiwał od innych, że coś dla niego zrobią. To był pierwszy raz, gdy prosił o cokolwiek. Być może to właśnie ciekawość sprawiła, że młodszy nie odesłał starszego z kwitkiem.

- A o co?

- Czy... czy mógłbyś zająć się dzisiaj swoją mamą?

- ... A dlaczego miałbym to robić?

- Ja... chciałbym dzisiaj wyjść. A ktoś musi przy niej zostać.

- A gdzie ty niby zamierzasz iść? Nie masz znajomych. Masz w ogóle jakieś zainteresowania? A może znów będziesz chodził nad klify.

Liam pobladł nieco, a jego serce przyspieszyło.

- Ty... wiesz, że tam chodzę?

- Tak. Nie wiem po co i średnio mnie to obchodzi. Łaź, gdzie chcesz, abym ja nie miał przez to kłopotów.

- A czy ciotka i wuj... wiedzą?

- Nie. Ich nie obchodzi, co robisz. Ja kilka razy widziałem cię przez okno, jak szedłeś w tamtą stronę. Nie zamierzam wtrącać się w twoje sprawy. Myślałem, że ty nie będziesz się wtrącał w moje.

- Ja... nie idę nad klify tylko do miasta. Muszę... muszę coś zrobić. Zrozumiem, jeśli odmówisz... po prostu...

- Och dobra, bo zaraz się popłaczesz. Niech ci będzie. Za to... odrobisz za mnie lekcje.

- J-jasne. Zrobię to.

- Oczywiście, że zrobisz. Tylko wiesz... nie zamierzam cię jakoś specjalnie kryć. Matka na pewno będzie się pytać, gdzie jesteś. Powiem, że poszedłeś do miasta.

- Dobrze. Dziękuję.

- ... To lepiej idź, zanim ojciec wróci.

Liam jeszcze raz podziękował kuzynowi, po czym szybko ubrał się i opuścił posiadłość. Nie był tak naprawdę pewien gdzie dokładnie się udać. Na razie wiedział tylko, że musi dostać się do Dover. Idąc drogą do miasta, rozglądał się wokół, jednak nie dostrzegł tego, kogo szukał. Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle.

Gdy dotarł do miasteczka, nie wiedząc co począć, udał się na główny plac, gdzie raz w tygodniu odbywał się rynek. Nie był to jeden z tych dni, dlatego przestrzeń była dość pusta, nie licząc spacerujących ludzi, starszych pań i mężczyzn pijących piwo przed pubem. Liam nie wiedział gdzie udać się teraz. Od placu rynkowego odchodziła większość głównych ulic. Ta prowadząca do doków, szkoły, biblioteki, kościoła... Właściwie w Dover nie było niczego więcej. Ratusz znajdował się przy placu i nawet nie przypominał ratusza.

Tutaj plan chłopca się kończył. Nie bardzo wiedział jak właściwie uzyskać jakieś informacje. Przez chwilę zastanawiał się, jak zrobiłby to jakiś odważny bohater książki. Zapewne po prostu przeprowadziłaby śledztwo lub coś w tym rodzaju. Jednak przecież chłopiec nie mógł tak po prostu podejść do kogoś i zapytać, czy nie zna Williama - mężczyzny o niebijącym sercu. A może mógł?

Wahał się przez chwilę, jednak ostatecznie zebrał w sobie resztki odwagi. Rozejrzał się po placu i wzrokiem napotkał drobną staruszkę siedzącą na ławce i karmiąca gołębie okruchami chleba. Wziął głęboki wdech i podszedł do kobiety.

- Dzień dobry pani.

Staruszkę spojrzała na niego i uśmiechnęła się serdecznie.

- Dzień dobry chłopcze.

- Czy... czy mógłbym zająć chwilę pani czasu?

- Oczywiście słońce. O co chodzi?

Liam odetchnął z ulgą. Najwyraźniej trafił na miłą babuleńkę, a nie na jedną z tych bardziej... żmijowatych pań.

- Więc... ja... mam taką... taką pracę domową. Projekt z... z historii. Robię pracę o... o Dover i jego historii. To dość stare miasteczko. Na pewno działo się tu coś ciekawego. Może... może jakieś... legendy. Lub coś w tym rodzaju. Ja... mieszkam tu od niedawna i niewiele wiem o tym miejscu. Może zna pani jakieś interesujące historie?

- Mieszkam tu już ponad siedemdziesiąt lat. Oczywiście, że znam różne historie... ale czy ciekawe... Usiądź chłopcze, jeśli chcesz, to z chęcią trochę opowiem.

- T-tak. Dziękuję.

Liam usiadł obok staruszki, a ta podała mu kawałek chleba. Przez chwilę wpatrywał się w niego zaskoczony, aż zrozumiał, o co chodzi. Zaczął odrywać malutkie kawałki i rzucać je ptakom tak jak kobieta. Staruszka była naprawdę miła, aczkolwiek opowiadała o rzeczach, które niezbyt chłopca interesowały. W końcu postanowił jakoś naprowadzić ją na właściwy temat.

- A czy może są jakieś... jakieś legendy związane z tym miejscem?

- Legendy?

- Jakieś historie... takie... tajemnicze. Może niewyjaśnione.

Staruszka zaśmiała się lekko.

- A takie historie. Chyba cię rozczaruję, bo nie znam chyba żadnych.

- Słyszałem, że... że ostatnio jakiś chłopiec się utopił. Ponoć wcześniej też się to zdarzało.

- Ach... rzeczywiście. Plaże i klify są niebezpieczne. Zdarzają się wypadki. Ostatnio ten chłopiec. Z... Trzydzieści... albo i więcej... czterdzieści lat temu utopił się Jim Sanderson. Taki młody chłopak pamiętam go. Chciał wyjechać. Zaciągnąć się do wojska. Pech chciał, że nie zdążył. Utopił się. Szkoda go. Był młody... przystojny. Panny za nim biegały. Jeszcze ojczyźnie chciał służyć.

- A... czy był ktoś jeszcze?

- Hmm... to było dawno. Brat mojej babci skręcił kark. Szedł wzdłuż klifów, pewnie pijany... nie było wysoko. Z cztery metry, ale miał pecha. Dlatego babcia zabraniała mi tam chodzić. Oczywiście i tak chodziłam. Nieszczęścia się zdarzają. Jeszcze kilka takich sytuacji było. Dwadzieścia lat temu to jakieś dzieciaki się bawiły i jednego morze porwało. A dwa lata temu to było głośno, bo kobieta córkę próbowała ratować. Obie potonęły. Ta dziewczynka z pięć lat miała. Matka też młoda dziewczyna. Co raz się ktoś topi.

- No dobrze... Dziękuję bardzo.

Liam rzucił resztę chleba gołębią i ruszył dalej, jednocześnie analizując to, co już miał. Nie dowiedział się niczego nowego. Kilka osób zginęło jednak to nic niezwykłego. Morze jest niebezpieczne. Naiwnym byłoby myśleć, że William miał z tym coś wspólnego. To jednak go nie zniechęciło. Podobne pytania zadał jeszcze kilku osobom. Pretekst za każdym razem miał ten sam. Skoro zadziałał raz, to czemu miałby nie zadziałać kolejny. Kilka osób nie chciało z nim rozmawiać, kilka nie powiedziało niczego interesującego, a kilka powtórzyło to, co już wiedział. Chodził tak od osoby do osoby przez około godzinę.

Pierwszą w miarę intrygującą rzecz powiedziała mu pani z mocno natapirowanymi włosami, która była około pięćdziesiątki i nosiła dość mocny makijaż.

- A wiesz, że u nas kiedyś mieszkała arystokracja?

Liam na początku nie uznał tego za istotną informację, jednak nie chciał urazić kobiety, więc udawał zainteresowanego. W końcu ponoć pisał referat o Dover. To byłaby istotna informacja.

- Naprawdę?

- Tak. Ufundowali nam nawet bibliotekę. Tak myślę. Jest tam tabliczka, a nasza biblioteka nosi ich imię.

- Ach tak?

- Tak. Biblioteka... Adriana i... A może Adama? Chyba Adama i... no nie pamiętam, jak się nazywała jego żona. Na bibliotece jest tabliczka, zobacz sobie.

- Na pewno to zrobię. Dziękuję.

- Nie ma za co. Szkoda, że nie pamiętam, jak się nazywali, nie musiałbyś się fatygować. W każdym razie na pewno nazywali się Smith.

Liam zamarł, gdy usłyszał nazwisko. Nim jednak się otrząsnął, by zapytać o coś więcej, kobieta odeszła. To mógł być tylko zbieg okoliczności, jednak jednocześnie był to jedyny trop. Dlatego natychmiast udał się pod bibliotekę.

Był tam już kilka razy. Lubił biblioteki. Ta w Dover była wyjątkowo duża jak na takie miasteczko. Wyglądem także odstawała od reszty. To był stary budynek. Ładny i ewidentnie budowniczy nie kierował się względami praktycznymi. Liam nigdy nie dostrzegł małej, metalowej tabliczki na frontowej ścianie budynku, ale rzeczywiście tam była.

Nie była w doskonałym stanie... jak zresztą cały budynek, który ewidentnie potrzebował wkładu pieniężnego. Niemniej Liamowi udało się przeczytać imiona na tabliczce. "Adrian i Catherine Smith". Chłopiec stwierdził, że to może być dobry trop. Popytał o tajemniczych Smithów kilka przypadkowych osób, jednak nikt nic nie wiedział. W pewnym momencie Liam jednak z frustracją uderzył się otwartą dłonią w czoło. Był na siebie zły, że marnował czas. Uświadomił sobie bowiem że jeśli ktokolwiek będzie wiedział coś o budynku i jego fundatorach to będzie to bibliotekarka. Szybko zawrócił i tym razem wszedł do budynku.

Bibliotekarka była starą kobietą. Liam nie miał pojęcia ile może mieć lat. Była bardzo szczupła i przypominała chłopcu ususzoną mumię, jednak zawsze wysoko unosiła głowę, a jej głos był twardy i nieznoszącym sprzeciwu. Była postrachem każdego, kto śmiał nie szanować książek. Liam odegrał przed nią to samo przedstawienie. Tym razem dodał jednak, że interesuje go historia biblioteki i rodziny, która ją ufundowała. Kobieta zamyśliła się i przez chwilę Liam obawiał się, że uzna, iż nie ma na to czasu. Na szczęście jednak odpowiedziała.

- Cóż... Nasza biblioteka powstała w tysiąc osiemset trzecim roku. Wcześniej była letnią posiadłością państwa Smith. Oddali ją miastu i przeznaczyli znaczące środki, by można było przebudować ją na bibliotekę. Znacznie taniej było zburzyć kilka ścian niż wybudować od zera cały budynek. Ponadto dzięki temu nasza biblioteka jest też zabytkiem.

Chłopiec zaczął rozumieć, dlaczego budynek wygląda właśnie tak. Wcześniej był budynkiem mieszkalnym. To wiele wyjaśniało.

- A kim byli państwo Smith?

- Drobna arystokracja. Nie udzielali się zbytnio w Dover. Oprócz tego, że ufundowali ten budynek, niewiele o nich wiadomo. Przebywali tu rzadko, zapewne dlatego łatwo było im rozstać się z budynkiem. Zwłaszcza po ich stracie.

- Stracie?

- Państwo Smith mieli syna. To po jego śmierci oddali budynek miastu.

- ... A ten syn... Jak miał na imię.

- Nie wiem. To raczej mało istotne.

- No tak... A na co umarł?

- Chyba na gruźlicę.

- Rozumiem... Dziękuję.

- Jeśli chcesz poznać jego imię, nie będzie to problemem. Pochowano go tutaj w Dover. Musisz poszukać nagrobka w starszej części cmentarza.

- Dobrze. Dziękuję. Do widzenia.

Liam wychodził z budynku na drżących nogach. To, co usłyszał, było niepokojące. Próbował przypomnieć sobie, co mówił mu o sobie William. Na pewno opowiadał o tym, że przyjechał do Dover, by wyzdrowieć. Czy wspominał, na co chorował? Jednak syn Smithów i William nie mogli być tą samą osobą. W końcu Will był z nim... Po prostu... Był. A ten chłopka zginął prawie dwieście lat temu. Niemniej Liam nie miał innego tropu. A skoro jedna pozornie niemożliwa rzecz była prawdą... to dlaczego miałby wykluczyć kolejne? Dlatego z ciężkim sercem udał się na cmentarz.

Ostatni raz był tu stosunkowo niedawno. Odwiedzał grób kuzyna. Kuzyna zamordowanego przez Williama. Podczas pogrzebu nastolatka Liam był pewny, że widział na cmentarzu Willa. Wtedy myślał, że mężczyzna był tam dla niego. Teraz zastanawiał się, czy brunet zwyczajnie nie chciał upewnić się, że ostatecznie zakończył życie młodego chłopaka.

Blondyn tym razem minął grób kuzyna i od razu ruszył dalej do strasznej części cmentarza. Mijał te same nagrobki co ostatnio. Gdy trafił do starszej części, dokładniej się im przyglądał. Czytał każde imię i nazwisko po kolei. Nie wiedział czego się spodziewać. W końcu był niemal przekonany, że nie znajdzie tego, czego się obawia. Na nagrobku nie będzie widniało imię William. Być może będzie to Robert lub Sebastian. Każde imię... tylko nie William. W końcu chłopiec znalazł się w części cmentarza, gdzie nagrobki ukazywała lata, w których mógł zginąć syn państwa Smith.

Liam denerwował się coraz bardziej. Nie wiedział nawet, co oznaczałaby dla niego taka informacja. Zaczynał wahać się, czy aby na pewno chce wiedzieć. W końcu wszystko rozpadło się przez to, że zaczął zadawać pytania. Gdyby dalej ignorował pewne niejasności... gdyby po prostu cieszył się tym, co miał wtedy, niczego by nie stracił. Dalej spędzałby z Willem miłe chwile. Nie musiałby się o nic martwić. Po prostu byliby razem. Gdyby tylko nie był taki wścibski... Gdyby tylko w niego nie wątpił. Gdyby tylko ufał mu bezgranicznie.

Chłopiec zatrzymał się, nie wiedząc co dalej zrobić. Może powinien odpuścić? Nie wiedział, czy... czy chciał wiedzieć. Zaszedł tak daleko, a teraz nie był pewien czy chce zrobić kolejny krok. W książkach bohaterowie nigdy się nie wahają. Dążą do tego, by odkryć wszystkie sekrety nawet te, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. W książkach bohaterowie robią wszystko, co mogą. Nie mają wątpliwości. Liam nie jest bohaterem takiej książki. Chce tylko żyć w spokoju ze swoim ukochanym. Nie potrzebuje niczego więcej. Nie chciał tej wiedzy. Nie potrzebował jej. Teraz nie potrzebuje kolejnych informacji, które zatrząsną jego życiem. Liam uświadomił sobie, że jest tylko tchórzliwym chłopcem. Jest właściwie nikim. Miał też już tego wszystkiego dość. Dlatego postanowił zawrócić. Poddać się.

Zrobił jeden krok, nim jego wzrok mimowolnie padł na jeden z nagrobków. Zobaczył jedynie pierwszą literę, a jego umysł natychmiast odczytał resztę. Liam nie potrzebował tej wiedzy. Jednak właśnie ją posiadł.

Nagrobek był stary. Nie było na nim żadnego epitafium. Jedynie imię, nazwisko i data. "William Smith 1779 - 1799".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top