Rozdział XVIII - Nierozerwalna więź
To było dziwne. Zarówno droga do szkoły, jak i lekcje. Liam zdążył się już przyzwyczaić do obecności obu kuzynów podczas długiej wędrówki do szkoły, a także do tego, co się podczas niej działo. Teraz gdy Georga nie było z nimi, całą drogę panowała ciężka cisza. W szkole wszyscy szeptali o ostatnich wydarzeniach. Niektórzy spekulowali, co mogło się stać. W końcu w tak niewielkim miasteczku mało się dzieje, a George był raczej znany ze swoich wybryków. Dlatego uwaga innych chłopców była wyjątkowo skupiona na Liamie. Żaden z nich nie odważył się do niego podejść, jednak blondyn czuł na sobie ich spojrzenia. Słyszał, jak szepczą jego imię lub nazwisko. Starał się to zignorować i po prostu przetrwać jakoś zajęcia.
Gdy w końcu mógł opuścić budynek szkoły, został zatrzymany przez Petera. Kuzyn chciał wrócić z nim do domu co wprawiło Liama w zakłopotanie. W końcu nie planował tam wracać przez najbliższe kilka godzin. Ostatecznie zdecydował, że najprostszym rozwiązaniem w tym wypadku będzie kłamstwo wymieszane z odrobiną prawdy. Powiedział kuzynowi, że nie chce jeszcze wracać do domu, gdyż nie czuje się tam dobrze. Peter jak najbardziej był w stanie to zrozumieć. Zapewne sam nie chciał tam wracać, musiał jednak zachować pozory bycia grzecznym i uległym dzieckiem. Liam nie chciał jednak powiedzieć, gdzie spędzi czas. W końcu zarówno klify, jak i plaża wydawałyby się dziwnym doborem miejsca, zważywszy na ostatnie wydarzenia. Ponadto martwił się, że chłopak będzie go tam szukać lub powie rodzicom, że to tam przebywa Liam. A wówczas ktoś mógłby zobaczyć go z Williamem, a na to nie mógł pozwolić.
Dlatego właśnie powiedział kuzynowi, że zamierza spędzić czas w miasteczku. Problemem było to, że Liam zmierzał w tym samym kierunku co Peter. Dla niepoznaki postanowił więc rzeczywiście spędzić kilkanaście minut, spacerując po miasteczku. Zamiast w stronę wyjścia z Dover ruszył do jego centrum. Znajdował się tam jakiś bar i kilka innych miejscowych atrakcji. Niezbyt wiele. Dover było niezwykle nudnym miejscem.
Przechadzał się chwilę, aż w końcu zawrócił, mając pewność, że nie natknie się na kuzyna, nawet jeśli ten będzie szedł bardzo wolno. Gdy jednak przechodził przez plac targowy, zatrzymał się na chwilę, widząc tablicę z ogłoszeniami. Zazwyczaj znajdowały się tam ogłoszenia o prace, oferty sprzedaży czasem jakieś informacje o zaginionym psie lub kocie. No i oczywiście krótkie informacje o tym, kto w ostatnim czasie zmarł. Liam nie mógł powstrzymać się przed podejściem bliżej. Wahał się dość długo jedynie dlatego, że przy tablicy stał także jakiś dziwny starszy mężczyzna.
Chłopiec miał wrażenie, że skądś go kojarzy i dopiero po chwili przypomniał sobie skąd. Nie znał jego imienia, ale wiedział, że inni chłopcy się z niego naśmiewają. Był kimś w rodzaju miejscowego obłąkańca. Czasem chodził po ulicach miasteczka i krzyczał o końcu świata. Chłopiec przypomniał sobie, że raz nawet widział jak spał przy kościelnej bramie. Ciotka i wuj przeprowadzili później długą rozmowę na temat tego, jaki jest ohydny, prostacki i żałosny. Liam uważał, że jest po prostu chory i samotny. Zapewne nie miał rodziny, która mogła mu pomóc, a ludzie z Dover omijali go szerokim łukiem, jakby roznosił zarazę. Sam także nie chciał do niego podchodzić jednak nie dlatego że brzydził się staruszka. Liam zwyczajnie nie lubił nieznajomych. Po zastanowieniu się uznał to za w pewien sposób zabawne, gdyż Williama poznał w dość specyficznych okolicznościach i nawet przez moment nie obawiał się tajemniczego nieznajomego. Ta myśl ostatecznie pchnęła go do podejścia bliżej.
Staruszek był lekko przygarbiony. Gdy Liam bliżej mu się przyjrzał, stwierdził, że nie jest tak stary, jak na początku mu się wydawało. Wydawał się bliski sześćdziesiątki. Jego twarz pokrywał gęsty, długi zarost a głowę szopa siwych włosów. Jego ubrania były brudne i stare. Blondyn nie mógł zignorować zapachu alkoholu bijącego od mężczyzny. Skupił się jednak na niewielkiej karteczce z informacjami przybitej na tablicy. Znajdowały się na niej podstawowe informacje i zapewne niedługo informacja zostanie zdjęta. Pogrzeb Georga odbył się wczoraj. Liam podejrzewał, że mieszkańcy Dovel jeszcze długo będą rozpamiętywać tragiczną śmierć młodego chłopaka, jednak nie zmienia to faktu, iż przejdą do porządku dziennego. Liam nie wątpił też, że jego życie zmieni się gwałtownie i nie miał pojęcia jak długo wśród jego rodziny będzie panować tak napięta atmosfera. Śmierć Georga rzuciła cień na wszystko i wszystkich mieszkających w posiadłości na wzgórzu.
To wszystko przypominało chłopcu jakiś dziwny sen. Miał niemal wrażenie, że za chwilę się obudzi. Być może bardziej niż sen przypominało to koszmar. Śmierć ponownie wkroczyła w jego życie. Tym razem może i nie dotknęła kogoś mu bliskiego, jednak chłopiec czuł ciężką żałobną aurę. Jego otoczenie zdecydowanie nie pomagało. Nie chodziło tylko o starą posiadłość, która nawet w najpiękniejsze dni zdawała się nieprzyjazna i nieprzystępna. Pogoda od kilku dni znacząco się pogorszyła. Nie było w tym jednak niczego dziwnego. Jesień zbliżała się wielkimi krokami. Niebo na powrót przybrało nijaki, szary odcień. Jak za dnia, gdy Liam przybył do tego miejsca. Na niebie wisiały chmury, które wyglądały, jakby w każdej chwili mogły zalać okolicę wodą. Liam miał dosyć patrzenia na nekrolog. Miał dosyć śmierci. Gdy jednak zamierzał odejść, tuż obok rozległ się chrapliwy, męski głos.
- Znów kogoś zabrały.
- ... Słucham?
Liam nie był pewien czy te słowa były skierowane do niego. Uważał to jednak za prawdopodobne, ponieważ nikogo innego nie było w pobliżu. Zerknął niepewnie na mężczyznę i napotkał jego lekko mętny wzrok. To w połączeniu z nie do końca wyraźną wymową wskazywały na to, że starszy mężczyzna mimo dość wczesnej pory zdążył już zajrzeć do kieliszka.
- Te... Syreny. Morskie diabły...
Liam słyszał o tym, że staruszek jest niepoczytalny, jednak nigdy nie spodziewał się, że stanie się słuchaczem jednego z jego słynnych monologów. Jakaś część w nim była ciekawa czy mężczyzna nie zacznie zarazy wykrzykiwać przestróg i przepowiedni o końcu świata. Druga część Liama chciała jak najszybciej uciec, jak najdalej tylko się da. Nie lubił obcych mu ludzi. Tym bardziej nie lubił nieobliczalnych obcych mu ludzi. Jednakże bladobłękitne oczy starszego wpatrywały się w niego z takim przekonaniem i nutą... złości, że nie do końca wiedząc, co robić, wybrał najgorszą opcję. Próbował odnaleźć jakiś sens w słowach mężczyzny.
- O czym pan mówi?
- Te... Diabły... Nie chodź sam na plażę chłopcze bo i ciebie zabiorą. Jak Johnnego. Jak tego chłopaka...
- Kim jest Johnny?
- Johnny... Mój brat. To było czterdzieści... Nie. Pięćdziesiąt lat temu... Mój brat... Utopiły go na plaży.
- Kto?
- Syreny!
Liam czuł, że mężczyzna z każdym słowem oddala się od rzeczywistości i coraz głębiej zapada w świat własnych urojeń. Syreny... Co jeszcze? Przeklęty piracki skarb? Liam lubił książki o piratach. Były dobrą rozrywką. Wywoływały zupełnie inne odczucia niż gotyckie powieści. Nie nakłaniały do przemyśleń i nie wywoływały ciarek na plecach. Książki przygodowe były pełne akcji i często także humoru. Czasem pojawiały się w nich syreny. Piękne kobiety-ryby, które zwodziły mężczyzn i... topiły ich. Zjadały. Wszystko zależało od wyobraźni autora. W niektórych powieściach nie były nawet urodziwe. Były potworami o ostrych zębach i ostrych jak brzytwa pazurach, którymi rozszarpywały ciała. Zawsze jednak łączyło je jedno. Pięknie śpiewały i pozbawiały życia żeglarzy. Ponadto... były fikcją.
Liam jednak wątpił, by mężczyzna dał się przekonać. Dyskusja z nim byłaby walką z wiatrakami. Najwyraźniej doznał w dzieciństwie wielkiej straty. Być może nie ma nic dziwnego w tym, że chce jakoś usprawiedliwić śmierć brata i obwinić o nią kogoś. W końcu jego ciotka postępowała podobnie.
- Morze jest niebezpieczne. To mógł być wypadek. Policja powiedziała, że mój kuzyn się utopił.
- Głupcy... Powtarzam im... Powtarzam, że to morskie demony... On mi powiedział. Spotkał je...
- ... Tak. Pewnie ma pan rację.
Liam zdecydował, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Mężczyzna wydawał się z każdym słowem coraz bardziej rozemocjonowany i niestabilny. Chłopiec był już niemal pewien, że staruszek zacznie zaraz wykrzykiwać jeszcze bardziej szalone teorie.
- Ja... Chyba już pójdę do domu.
Gdy blondyn odchodził, mężczyzna dalej powtarzał pod nosem coś o morskich diabłach. Liam współczuł staruszkowi. Jednocześnie jednak mężczyzna powoli zaczynała go przerażać. Dlatego postanowił zostawić go samego ze swoimi urojeniami. Może i żałował tego człowieka, jednak nie mógł w żaden sposób mu pomóc.
Ruszył w stronę domu jednak gdy opuścił teren miasteczka, zszedł ze ścieżki i udał się w stronę klifów. Wiatr był silny, jednak na szczęście nie zapowiadało się, by dzisiejszego dnia miał spaść deszcz. Liam miał nadzieję, że spotka Williama. Chciał go zobaczyć, usłyszeć jego głos i znaleźć się w jego objęciach. Ostatnie dni były dla chłopca ciężkie. Atmosfera była niezwykle przytłaczająca, jednak najgorsze były męczące go koszmary. Liam śnił o tej nocy, gdy George przyszedł do jego pokoju i o dniu, gdy wraz z Peterem udali się na plażę, gdzie zobaczyli jego zwłoki. Przez to wszystko nie wysypiał się i był niewypoczęty. Chciał, by William uspokoił go i pocieszył, tak jak zawsze to robił. Jedyne czego teraz potrzebował to jego obecność. Obecność kogoś bliskiego. Mimo że Liam nie mógł się doczekać ponownego spotkania swojego ukochanego, jakaś część była tym zestresowana. Być może to wszystko, co ostatnio go spotkało, zaczęło go przytłaczać.
Spokojnym krokiem przemierzał łąki, coraz bardziej zbliżając się do znajomych krawędzi klifów. Gdy w końcu wszedł na wzgórze i rozejrzał się po okolicy, odczuł ulgę, gdy zobaczył majaczącą w oddali sylwetkę mężczyzny. Przyśpieszyło kroku, a gdy dzieliło ich kilkadziesiąt metrów, zaczął krzyczeć jego imię. William odwrócił się w kierunku jego głosu. Gdy Liam podszedł bliżej, był w stanie zobaczyć jego delikatny uśmiech. Kruczoczarne włosy rozwiewał silny wiatr, a oczy były w kolorze dzisiejszego nieba. Stalowoszare jednak z tym samym delikatnym błyskiem jak zawsze. Ostatnie kilka metrów chłopiec przebył biegiem. Wpadł w ramiona bruneta i mocno przylgnął do jego ciała. Ten w odpowiedzi objął go delikatnie.
- William...
- Tak ukochany?
- Tęskniłem.
- Ja także. Zastanawiałem się, kiedy znów cię zobaczę. Moja egzystencja jest niezwykle smutna i pozbawiona sensu, gdy ciebie nie ma obok.
- Przepraszam. Ja... Po prostu... Bardzo dużo się wydarzyło.
- ... Już dobrze. O wszystkim możesz mi opowiedzieć. Mamy czas.
Mężczyzna odsunął się odrobinę od chłopca, wziął jego twarz w dłonie i zadarł ją nieco po to, by złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. Liam poczuł, jakby ciężar ostatnich dni nagle osłabł. Tutaj nie było zmartwień. William go kochał i tylko to się liczyło. Żałował, że nie mógł zobaczyć go wcześniej. Mógłby spędzić całe życie w ramionach tego mężczyzny.
- Usiądźmy. Wyglądasz słabo. Mam nadzieję, że dobrze się odżywiasz.
- Nic mi nie jest, ale... miło, że się martwisz.
- Oczywiście, że się martwię. Jesteś taki... delikatny. Potrzebujesz mojej opieki.
Palce mężczyzny wsunęły się w złociste loki. Przeczesał je, delikatnie rozkoszując ich przyjemną strukturą. Po chwili złapał Liamna za rękę i pociągnął bliżej krawędzi klifu. Zatrzymał się w miejscu, gdzie zazwyczaj przesiadywali. W miejscu, gdzie przeprowadzili swoją pierwszą rozmowę. Usiedli obok siebie i przez chwilę jedynie podziwiali rozciągający się przed nimi krajobraz. Nie był do końca przyjazny jednak dzika, nieujarzmiona i niebezpieczna przyroda też ma swoje uroki. Obaj potrafili je dostrzec.
Liam nie chciał przerywać tej miłej chwili. Musiał jednak porozmawiać ze swoim ukochanym. Pomiędzy nimi było zbyt wiele niewypowiedzianych słów. Nie mogli po prostu przemilczeć tak ważnych spraw czy udawać, że nic się nie wydarzyło. Liam potrzebował rady i ramienia, o które mógłby się oprzeć. Potrzebował pomocy i czyjejś uwagi. Zwłaszcza że rany wciąż były świeże.
- Will... Dziękuję.
- ... Za co?
- Za to, że... Nie odepchnąłeś mnie. Nie odrzuciłeś. Ja... wtedy... Ja nie chciałem...
Niebieskie oczy chłopca zaszkliły się od łez, jak zawsze na wspomnienie tamtej nocy. Uważał, że nie zrobił wystarczająco dużo. Powinien był bardziej się bronić. Być może do niczego by nie doszło, gdyby nie pozwolił kuzynowi tak sobą pomiatać.
- Miałeś rację. Powinienem był się mu postawić. Od samego początku miałeś rację.
- ... Nie. Liamie... taka jest twoja natura. To piękna i ważna część ciebie. Nie powinieneś się zmieniać. Jesteś doskonały taki jaki jesteś.
- Jestem ofiarą.
- Liamie... nie martw się niczym. Pomogę ci. Nie popełnię dwa razy tego samego błędu i nie pozwolę cię skrzywdzić. Nie chcę, by prześladowały cię złe wspomnienia. Chcę, byś odszedł w spokoju ducha.
- Chcę odejść jak najszybciej.
- ... Jesteś pewien?
- Co dobrego może mnie tu spotkać? Boję się, że moja ciotka w końcu posunie się za daleko. Ostatnio zachowuje się... specyficznie.
- Nie martw się o nią. To tylko... stara, szalona kobieta.
- ... George zginął.
- Tak. Wiem o tym.
- Wczoraj byłem na jego pogrzebie.
Blondyn zastanawiał się, czy William także tam był. Miał nadzieję, że mężczyzna sam poruszy ten temat, ponieważ nie zamierzał pytać go o to wprost. Ten jednak nie wspomniał, co robił tego dnia.
- Zasłużył na to, co go spotkało. Właściwie... po tym, co ci zrobił, zasłużył na znacznie gorszy koniec.
- Czy jestem złym człowiekiem, jeśli czuję ulgę... bo w końcu zniknął z mojego życia?
- Nie. Nie jesteś.
- To mógł być koniec. Gdyby George zdążył powiedzieć ciotce o nas...
- To niczego by nie zmieniło. Nic nas nie rozdzieli. Nic.
Głos bruneta był spokojny, jednak rozbrzmiewała w nim pewność. Jakby nie brał pod uwagę możliwości, że może być inaczej. To w jakiś sposób uspokoiło chłopca. Przysunął się bliżej i oparł głowę na ramieniu swojego towarzysza. Liam chciał w to wierzyć. Chciał wierzyć w to, że zawsze będą razem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top