Rozdział XIV - Nawałnica
Chłopiec drżał i ledwo stawiał kolejne kroki. Każdy kolejny wymagał od niego bowiem coraz większego wysiłku. Wiatr był silny a chłopiec na tyle słaby, że niemal przewracał się przy każdym podmuchu. Był jak małe drzewko uginające się pod siłą żywiołu. Nie to było jednak najgorsze. Miał wrażenie, że zgubił drogę. Było ciemno, a ulewa sprawiała, że nie mógł skupić wzroku. Nie wiedział już, czy zmierza w dobrym kierunku, czy może kręci się w koło. Co jakiś czas słyszał grzmot a po nim niebo na ułamek sekundy rozjaśniała błyskawica. Wtedy na krótką chwilę lepiej widział okolicę i nie mając pewności czy dobrze rozpoznawał otoczenie, z nową determinacją ruszał przed siebie.
Nie powinien był wychodzić z domu. Wiedział o tym. Nie powinien był... ale musiał. Musiał zaryzykować. Wiedział, że na wzgórzach nikogo nie ma. Nikt o zdrowych zmysłach nie opuszczał domu w taką pogodę. Wiedział, że jeśli uda się nad klify, nikogo tam nie spotka. A jednak jeśli istniał, choć ułamek procenta szansy na spotkanie Williama musiał spróbować. Potrzebował go teraz. Musiał go zobaczyć. Miał wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, rozpadnie się i zniknie.
Drżał z zimna. Na cienką piżamę założył jedynie swój stary płaszcz. Mimo to parł przed siebie, nie wiedząc nawet, czy wciąż zmierza we właściwym kierunku. Przewrócił się kilka razy, jednak wstawał i szedł dalej.
W końcu dotarł w znajome miejsce. Tak mu się przynajmniej wydawało. Wspiął się na wzgórze i spostrzegł zarys klifów. W głębi serca wciąż miał nadzieję, że na tle burzowego nieba spostrzeże znajomą, wysoką i smukłą sylwetkę. Gdy jednak niebo rozdarła kolejna błyskawica, chłopiec nie zobaczył nikogo. Wiedział, że tak będzie, a jednak miał wrażenie, że serce mu pękło. Świat runął. Jego ciałem wstrząsnął szloch. Był sam. Zupełnie sam a w tej chwili tak bardzo go potrzebował.
Nie wiedział, co miał teraz zrobić. Zawrócić? Dokąd? Nie miał gdzie wrócić. Chciał tylko zobaczyć Williama. Zobaczyć go, by upewnić się, że nie przeżył tego wszystkiego na darmo. By mieć pewność, że ma po co żyć. Jednak Williama tu nie było a Liam poczuł jak ogarnia go pustka.
Może powinien tu zostać. Czuł jak ciepło i resztki sił opuszczają jego ciało. Zastanawiał się, co się stanie, jeśli po prostu położy się wśród traw i tak zostanie. Czy hipotermia wiąże się z bólem? Czy może po prostu zaśnie i to wszystko się skończy? Ta myśl nagle przestała być taka przerażająca. Tak strasznie płakał, gdy jego matka odeszła, teraz jednak uświadomił sobie, że może tak jest lepiej. Nie musiała już się o nic martwić. Nie cierpiała. Nie czuła nic... a w tej chwili Liam nie pragnął niczego innego jak przestać czuć. Chciał po prostu zasnąć i nigdy się nie obudzić...
Nagle poczuł, jak czyjaś silna dłoń zaciska się na jego ramieniu. Ta sama osoba, która go chwyciła, pociągnęła go, zmuszając, by się obrócił, aby po chwili móc chwycić go drugą ręką.
- Liam?
Szare oczy patrzyły na niego z mieszaniną szoku i zaniepokojenia. Chłopiec jeszcze nigdy nie widział takich emocji w oczach bruneta. Woda spływała po jego czarnych włosach, doskonałej, niczym wyrzeźbionej w kamieniu twarzy... Mężczyzna wydawał się nie na miejscu, stojąc wśród tego chaosu.
- Liam co ty tutaj robisz?
Chłopiec poczuł nagły spokój. William tu był. Był tu z nim. Tego właśnie pragnął. Tego potrzebował. To po to wyszedł z domu w środku nocy, w środku burzy.
- Jesteś taki zimny... Jak długo tu jesteś? Słyszysz mnie? Liam co się stało?
Nagle ciało blondyna opuściły wszelkie siły. Upadłby, gdyby mężczyzna nie podtrzymał go. William delikatnie objął ciało chłopca, jakby zdawał sobie sprawę jak delikatny i kruchy jest w tej chwili.
- Liam... ukochany... powiedz mi... Proszę, powiedz mi, co się stało.
Blondyn potrafił myśleć tylko o tym, że jego ukochany tu jest. O tym, że czuje jego dotyk, słyszy jego głos. Pragnął tego. Tak bardzo tego pragnął. A jednak nagle... nagle to wszystko stało się bolesne. Chłopiec czuł się, jakby wylano na niego kubeł lodowato zimnej wody. Rzeczywistość uderzyła go w chwili, gdy zaczął odzyskiwać wewnętrzny spokój.
Odsunął się od Williama. Cofnął się o krok, bo nie mógł znieść jego dotyku. Szare oczy wpatrywały się w niego z niezrozumieniem a Liam nie mógł wykrztusić z siebie nawet słowa. Poczuł w oczach gorące łzy, tak inne od zimnego deszczu.
- Liam? Co się dzieje? Liam... mój drogi... Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko.
Chłopiec czuł się, jakby wyrwano mu serce. Patrzył na swojego ukochanego... i czuł się brudny, ohydny i niewart jego miłości. Chciał coś powiedzieć. Nie wiedział jak to zrobić. A może po prostu... bał się. Bał się, że jeśli wypowie te słowa, wszystko zniknie. William odejdzie a bez niego... życie straciłoby sens. Dlatego jego gardło zaciskało się, aż czuł ból. Był przerażony myślą, że może go stracić. Jednocześnie jednak uświadomił sobie, że nie ma wyjścia. Jeśli nie powie tego teraz, to go zniszczy od środka. Mówił cicho, a jednak mężczyzna usłyszał go.
- Przepraszam. Ja... przepraszam.
- Liamie... za co przepraszasz?
- Ja... ja nie chciałem.
- Liamie?
W głosie mężczyzny brzmiała troska. To było jak kolejny cios. Chłopiec czuł, że nie jest wart tych uczuć. Po tym co zrobił, William nie powinien się o niego martwić... powinien się nim brzydzić.
- ... Zdradziłem cię.
- O czym ty mówisz?
- Ja... z innym mężczyzną. Zdradziłem cię.
Szare oczy stały się poważne... i zimne. Brunet przyglądał się stojącemu przed nim, roztrzęsionemu chłopcu z uwagą. Jego wzrok przemknął po jego ciele, jakby czegoś szukał. Z każdą mijającą sekundą Liam był coraz bardziej przerażony odrzuceniem, którego był pewien, że dozna.
- Rozumiem.
Brunet wypowiedział tylko to jedno słowo. Jego ton był bezbarwny, wyprany z wszelkich uczuć. Liama ta odpowiedź skonsternowała. Nie rozumiał, co się dzieje. Nie rozumiał reakcji mężczyzny a przede wszystkim... nie spodziewał się, że jego odpowiedź będzie tak zimna. Nie dostrzegał w nim bólu czy złości, ale coś... coś w mężczyźnie sprawiło, że jego ciało zadrżało.
William zbliżył się o krok, a chłopiec nie śmiał nawet drgnąć. Czuł się, jakby spoglądał na niego drapieżnik. Mężczyzna ułożył dłonie po bokach twarzy chłopca i zadarł delikatnie jego głowę, by móc spojrzeć mu prosto w oczy. Podczas gdy Liam stał zwrócony plecami do wiatru i deszczu, William stał naprzeciw obu żywiołom i zdawał się zupełnie je ignorować. Jego kolejne słowa były tak samo wyprute z emocji.
- Co ci zrobił?
- ... Ja... nie ro...
- Co ci zrobił? Powiedz mi.
- ... Ja... pozwoliłem na to. Zrobiłem to, bo...
- Co zrobił?
- P-powiedział, że... że powie ciotce i wujowi... o... o nas. Powiedział, że jak to zrobię...
- Liamie. Co ci zrobił?
- Ja... ja nie chciałem... Ja naprawdę nie chciałem... a-ale... on... on mnie zmusił...
Słowa paliły w gardle. Każde wypowiadane było z trudem... i było przepełnione bólem. Liam z trudem powstrzymywał łzy, a i tak kilka z nich wykradło się mu i spływało po jego policzkach, mieszając się z kroplami wody. William wpatrywał się w niego, nie okazując żadnych emocji. Jego kciuk przesunął się lekko, sięgając wargi chłopca. Przesunął się po rozcięciu, o którym młodszy zdążył już zapomnieć.
- Uderzył cię. Co jeszcze ci zrobił Liamie? Powiedz mi... teraz.
Jego drobne ciało zamarło na chwilę. W jego głowie panował natłok myśli. Czuł się rozdarty. Nie chciał mówić tego głośno, a jednak głos mężczyzny był nieznoszący sprzeciwu. Dlatego po dłuższej chwili z jego ust wyszły ciche słowa.
- Kazał mi klęczeć i... i błagać. A później... złapał mnie za włosy i kazał mi... Powiedział, że jak to zrobię to... to nikomu nie powie... ale ja nie chciałem. To było ohydne a-ale on nie chciał mnie puścić i j-ja... ja...
- Ciiii...
Palce mężczyzny delikatnie gładziły twarz chłopca. Jego głos stał się łagodniejszy. Bardziej znajomy.
- Rozumiem. Czy zmusił cię jeszcze do czegoś?
- ... Potem... położył mnie na łóżku i... i...
Kolejne słowa nie były w stanie przejść przez gardło chłopca. Czuł wręcz fizyczny ból, próbując zmusić się do ich wypowiedzenia. Poczuł ulgę, gdy William przysunął się jeszcze bliżej i objął go delikatnie. W jego dotyku wyczuwał wsparcie i czułość. Zaczął płakać wtulony w jego pierś. Jego drobnym ciałem wstrząsał szloch, podczas gdy dłoń mężczyzny gładziła jego przemoczone włosy.
- Chodź Liamie... musisz się ogrzać.
- J-ja nie mogę wrócić... nie m-mogę...
- Spokojnie. Nikt cię nie skrzywdzi. Obiecuję. Chodźmy... odprowadzę cię.
Liam nie wiedział, skąd mężczyzna zna drogę. W końcu William nigdy dotąd nie był w jego domu. Ponadto nawet sam Liam nie byłby teraz w stanie do niego trafić. Było ciemno, a on już dawno stracił orientację. A jednak brunet poprowadził go do posiadłości, wszedł razem z nim na ganek i ku zaskoczeniu chłopca otworzył przed nim drzwi.
- Will... ktoś może cię zobaczyć, nie możesz...
- Spokojnie... wszyscy śpią. Bądź cichutko.
Mężczyzna chwycił go za dłoń i poprowadził na górę. Zachowywał się bezszelestnie jak zjawa. Liam zastanawiał się, ile opowiadał mu o swoim domu. William bowiem zdawał się doskonale wiedzieć gdzie się udać. Zaprowadził Liama prosto do jego pokoju, wszedł z nim do niego, po czym pomógł mu się rozebrać, wytrzeć i przebrać. Był bardzo delikatny. Posadził chłopca na łóżku i przykląkł przy nim. Wziął jego dłonie w swoje i ucałował jego przeguby tam, gdzie powoli pojawiały się siniaki.
Liam poczuł dreszcze, gdy przypomniał sobie, jak kuzyn trzymał go mocno, gdy ten próbował się wyrwać. Gest Williama był jednak jak dobry urok odpędzający strach i nieprzyjemne wspomnienia.
- Połóż się. Jesteś zmęczony i zimny.
Blondyn grzecznie położył się i pozwolił, by mężczyzna okrył go kołdrą. William przysiadł przy nim i trzymał go za rękę, gdy próbował zasnąć. Powoli zaczynał odczuwać spokój. Jakby obecność mężczyzny odpędzała wszelkie lęki i mary. Nie bał się nawet, że ktoś może wejść i ich tu zastać.
Minuty mijały, a chłopiec powoli stawał się senny. Czuł jednak, że nim zapadnie w sen musi wszystko powiedzieć, by już nigdy nie musieć tego robić. By nie musieć do tego wracać.
- George on... próbował, ale nie udało mu się. T-to bardzo bolało i... i on po prostu nie mógł. Był na mnie bardzo zły, ale j-ja nie... nie robiłem nic p-po prostu...
- Ciiii... rozumiem. Cieszę się, że nie zdołał jeszcze bardziej cię skrzywdzić. Jednak nie wybaczę mu tego.
- On powie mojej ciotce...
- Nikomu nie powie. Nie martw się Liamie. Wszystko będzie dobrze. Już cię nie skrzywdzi. Śpij, proszę.
- Jesteś na mnie zły?
- Nie. Nie mógłbym być na ciebie zły.
- Ale ja... ja się nie broniłem. Nie tak jak bym mógł. Ja... mogłem odmówić, gdy kazał mi klęknąć i zrobić... to. Ale w końcu się poddałem i...
- Nic nie jest twoją winą. Jesteś taki słaby... powinienem był nie spuszczać cię z oka. Nie spodziewałem się, że ten mały szczur posunie się tak daleko. Zawiodłem cię Liamie. Obiecałem, że ci pomogę czyż nie? A pozwoliłem, by ten śmieć dotykał cię swoimi brudnymi łapami.
- Nie... nic nie mogłeś zrobić.
- Mogłem.
- Will... zabierzesz mnie stąd?
- Tak. Zabiorę cię stąd. Już wkrótce.
- Kiedy?
- Kiedy będziesz gotowy odejść.
- Jestem gotowy. Chcę stąd odejść teraz. Nie chcę już więcej tego znosić. Ja nie dam rady.
- Już niedługo. Obiecuję. Muszę być pewien, że nie będziesz miał nawet cienia wątpliwości. Wtedy opuścimy to miejsce. Opuścimy je razem...
- I już na zawsze będziemy razem?
- Tak... po wieczność.
- ... Aż do śmierci?
- Nie. Śmierć nas nie rozłączy. Nasza miłość będzie silniejsza niż śmierć.
- ... Kocham cię.
- Ja ciebie także Liamie. Śpij spokojnie.
Chłopiec zasnął chwilę później. Przed zapadnięciem w sen wciąż czuł dłoń mężczyzny na swojej. Obie były lodowato zimne.
Kilka minut po tym, jak Liam zasnął, brunet wstał i ucałował delikatnie jego czoło. Bezszelestnie wyszedł z pomieszczenia. Schodząc niżej, przyglądał się drzwiom do kolejnych pokoi. Jego wzrok zatrzymał się dłużej na jednych z nich. Opuścił posiadłość niezauważony. Na zewnątrz wciąż szalała burza. Wydawała się wręcz silniejsza niż wcześniej. Młodzieniec jednak nie zwracał uwagi ani na porywisty wiatr, ani na ulewny deszcz. Ignorował grzmoty i rozrywające niebo błyskawice. Spokojnym krokiem przemierzał wzgórza, pozwalając porwać się potokowi myśli. Wśród nich niezwykle wyraźnie wyróżniało się wspomnienie drobnej, roztrzęsionej sylwetki, stojącej na tle burzowego nieba. Oraz obraz bladej twarzyczki przepełnionej bólem. Brunet spojrzał w kierunku drogi prowadzącej do miasta. Pomyślał, że to dobry czas by wrócić do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top