Rozdział VII - Pierwsze oblicze miłości
Ciotka ukarała go za zgubienie pieniędzy, którymi miał zapłacić szewcowi w Dover. Kobieta kazała Liamowi od razu po szkole udać się do miasteczka i odebrać naprawione buty wuja. To było proste zadanie. Dostał pieniądze i miał jedynie zapłacić szewcowi za jego pracę. Jednak nic w życiu Liama nie było proste.
Chłopiec drżał na całym ciele, gdy wchodził do domu z pustymi rękoma i bez pieniędzy. Oczywiście nie zgubił ich. Nie wydał też na słodycze, jak sugerował jego wuj. George je zabrał. Liam prosił go, by tego nie robił, kuzyn jednak nie miał skrupułów. Doszło nawet do niewielkiej szarpaniny i oczywiście to starszy oraz silniejszy wyszedł z niej zwycięsko. George wiedział, jak surowa kara spotka jego krewniaka, jednak zupełnie się tym nie przejmował. Być może czerpał z tego nawet jakąś satysfakcję. Natychmiast ruszył, by roztrwonić zdobyte pieniądze. Nie groził nawet młodszemu kuzynowi, by trzymał buzię na kłódkę. Nie było takiej potrzeby. Liam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli doniesie na kuzyna, ciotka oskarży go o kłamstwo i ukarze bardziej, a kuzyn przy najbliższej okazji także ukarze go po swojemu.
Gdy blondyn kładł się na swoim łóżku, całe jego ciało bolało. Było już późno, gdyż ciotka zmusiła go do ponad godzinnej modlitwy przed snem. Chłopiec miał przez ten czas przepraszać za swoje postępowanie. Kobieta była bowiem przekonana, że jej siostrzeniec nie zgubił pieniędzy, jak twierdził, a uchwyciła się sugestii swojego męża i ostatecznie także osądziła go o... kradzież. Dlatego chłopiec przez godzinę klęczał na grochu i zmawiał kolejne modlitwy. Oczywiście za kłamstwo także musiał przepraszać. To jednak było w pewnym sensie prawdą. Skłamał. Nie zgubił pieniędzy. Kłamstwo przyszło łatwo, bo w ostatecznym rozrachunku kosztowało go mniej bólu, niż kosztowałaby prawda.
Teraz jednak w końcu mógł odpocząć. Mógł być sam w sowim małym, ponurym pokoiku... ale przynajmniej jego i tylko jego. Spodziewał się, że sen przyjdzie natychmiast, jednak się mylił. Być może to ból uniemożliwiał mu zaśnięcie. Myślał, że już się do niego przyzwyczaił. Mimo to za każdym razem przychodził moment, w którym dopuszczał do siebie myśl, że tak naprawdę nie da się do tego przywyknąć. Tłamsił ją szybo, bo gasiła ostatni płomyk nadziei.
Przez długi czas starał się ułożyć w dogodnej pozycji, co nie było proste. W końcu przestał świadom, że kiedyś w końcu zapadnie w sen. Zamknął oczy i starał się nie myśleć o nieprzyjemnych rzeczach. Wręcz przeciwnie. Skupił się na tych dobrych.
Przez ostatnie dwa dni nie miał okazji, by spotkać się z Williamem, mimo że bardzo tego chciał. W swojej głowie wciąż na nowo odtwarzał ich ostatnie pożegnanie. Dotyk jego ust na swojej skórze. Szare oczy utkwione w jego.
To był tylko żart. Mężczyzna złożył pocałunek na jego dłoni, twierdząc, że ma to przynieść chłopcu szczęście. Liam był pewien, że William już nawet nie pamięta tej sytuacji. To był w końcu nic nieznaczący gest. Jednak Liam pamiętał. Z jakiegoś powodu wyryło się to w jego pamięci. Gdy oczyma wyobraźni widział tę scenę, jego serce biło nieco szybciej. Przypominał też sobie inne chwile. Gdy ten go dotykał, gdy się do niego uśmiechał... gdy prawił mu komplementy.
Liam potrafił z doskonałą dokładnością odtworzyć obraz mężczyzny. Spędził w końcu godziny, wpatrując się w niego. Blondyn nie czuł względem przyjaciela nawet nuty zazdrości. Jedynie podziw. W końcu William był dla niego niczym... bóstwo. Nie było bowiem człowieka, który w oczach Liama mógłby mu się równać. Chłopiec, od kiedy stracił matkę, czuł się, jakby tonął. William trzymał go nad powierzchnią. Gdyby nie ich wspólne rozmowy... nie był pewien czy dałby radę to wszystko znieść. Tak... William był dla niego niczym anioł. Piękny, dobry i troskliwy. Sprawiał, że życie Liama stawało się znośne.
To dlatego blondyn po dwóch dniach rozłąki nie mógł oderwać swoich myśli od ich wspólnych chwil. Zastanawiał się także, co mężczyzna może teraz robić. Chciałby, by William był teraz przy nim. To by mu pomogło. Opowiedziałby mu o tym, co go dzisiaj spotkało. Poczułby się lepiej, mówiąc to wszystko głośno. William by go rozumiał. Powiedziałby coś mądrego i kojącego. Być może położyłby swoją dłoń na jego... może objąłby go delikatnie...
Serce chłopca przyśpieszyło, gdy wyobraził sobie siebie w objęciach bruneta, jednocześnie czuł coś jak ciężar na klatce piersiowej. Miał wrażenie, że nagle zrobiło się cieplej. Otworzył oczy i czuł się, jakby przebudził się ze snu. Bardzo przyjemnego, błogiego snu.
***
- Chodźmy na plażę.
Liam posłał swojemu towarzyszowi zaskoczone spojrzenie. William jeszcze nigdy nie proponował, by udali się w inne miejsce, dlatego blondyn czuł się nieco zbity z tropu. Zwłaszcza że propozycja ta pojawiła się znikąd.
- Dlaczego?
- Jest piękna pogoda i znam miejsce, gdzie prawie na pewno na nikogo nie wpadniemy. Więc?
- No dobrze...
Chłopiec wciąż nie był do końca przekonany, jednak postanowił zgodzić się jedynie ze względu na swojego przyjaciela. To był pierwszy raz, gdy ten wyszedł z taką propozycją i Liam w pewnym sensie był nieco ciekawy, co z tego wyniknie. Bał się głównie o to, że spotkają kogoś obcego, lub co gorsza znajomego. A w końcu urokiem ich wspólnych chwil było między innymi to, że byli tylko we dwójkę. Reszta świata nie istniała. Gdy byli razem, inni ludzie nie istnieli. William wybrał jednak niewielką plażę poniżej klifów, oddaloną od miasteczka więc także od ludzi.
Chłopiec zdjął buty i rozkoszował się piaskiem pod swoimi stopami. Był zimny, jednak nie spodziewał się niczego innego. Owszem było ciepło jak na ten rejon. Zbliżało się lato. Liam miał jednak wrażenie, że to miejsce jest w jakiś sposób inne. Być może to przez bliskość potężnego żywiołu. Łąki na wzgórzach zieleniły się trawą, ale i barwiły się licznymi pstrokatymi kwiatami. Słońce dawało przyjemne ciepło, a niebo ostatnimi czasy wydawało się bardziej błękitne niż szare. Kredowobiałe klify natomiast... one pozostały takie same. Niezmienne. Teraz jednak chłopiec widział je z innej perspektywy. Dominowały nad nim niczym nieskończona biała ściana.
Spacerowali wzdłuż brzegu w przyjemnej ciszy. Obaj byli pochłonięci kontemplacją otaczającej ich przyrody, jednak jednocześnie byli w pełni świadomi swojej obecności. Czerpali przyjemność tylko z tego, że są w pobliżu siebie. Słowa nie były potrzebne.
Błogi spokój przerwał cichy krzyk chłopca. Blondyn usiadł na ziemi, a jego towarzysz w ułamku sekundy znalazł się tuż przy nim. Nim Liam zdążył wyjaśnić, co się stało, William z uwagą przyglądał się jego zranionej stopie.
- Chyba stanąłem na kamieniu. T-to nic takiego...
- Nie. To szkło.
- Szkło?
- Tak... i kawałek jest w ranie.
Liam poczuł, jak krew odpływa z jego twarzy. Nie lubił takich rzeczy. Mógł znieść ból, siniaki a nawet złamane kości, ale widok krwi i sama świadomość, że coś obcego jest w jego ciele, przyprawiały go o mdłości.
Niepokojące myśli jednak szybko zniknęły zastąpione zaskoczeniem. Chłopiec pisnął cicho, gdy brunet wziął go na ręce i podniósł z ziemi. Liam odruchowo oplótł ręce wokół jego szyi, mężczyzna jednak niósł go z łatwością, jakby chłopiec nie ważył nic. William zaniósł go dalej od wody i posadził na najbliższym odpowiadającym temu kamieniu. Blondyn nie protestował, gdy mężczyzna zaczął dotykać jego zranionej stopy. Przekręcał ją delikatnie, przyglądając się ranie ze stoickim spokojem.
- To tylko drobne skaleczenie.
- Mówiłeś, że w środku jest szkło...
- Bardzo płytko więc zaraz je wyciągnę. Nie masz się o co martwić. Masz może coś, czym mógłbym przeczyścić ranę?
- Mam chusteczkę.
- Świetnie.
Była to prosta biała chusteczka wykonana z przyjemnego w dotyku materiału. Miała nawet wyszyte inicjały L.W. Chłopiec miał jeszcze dwie podobne. To matka wyszyła na nich drobne literki.
Liam przyglądał się w ciszy jak mężczyzna najpierw delikatnie i precyzyjnie wyciera krew i drobne ziarenka piasku z okolicy rany. Zamknął oczy, dopiero gdy William zaczął wyciągać wbity w jego ciało kawałek szkła. Bolało ale gorsza była wiedza, że coś obcego jest właśnie wyciągane z jego ciała.
- Już po wszystkim.
Liam otworzył oczy i pierwsze, na co zwrócił uwagę to niewielki zakrwawiony kawałek szkła, który William trzyma pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym, uśmiechając się przy tym z pokrzepiająco.
- Teraz pozwól, że jakoś to zabandażujemy. Bardzo prowizorycznie, ale zawsze to coś.
Brunet wytarł resztki krwi, po czym obwiązał chustkę wokół drobnej stopy chłopca. Gdy skończył, nie odsunął się jednak. Delikatnie gładził stopę chłopaka, jakby próbował przegnać resztki bólu.
- Gotowe. Byłeś dzielnym pacjentem Liamie White.
Jak niemal zawsze zachowanie Williama odebrało chłopcu całą pewność siebie. To był jedynie przyjacielski troskliwy gest, a jednak palce mężczyzny delikatnie gładzące jego skórę wprawiały go w otępienie. Mógł skupić się jedynie na tych zimnych dłoniach na jego rozgrzanym ciele. Dlatego nie powiedział nic, mimo że tak wiele cisnęło mu się na usta.
Przede wszystkim chciał podziękować. William opatrzył jego ranę i zrobił to z delikatnością, jakiej pragnął od dawna. Po karach ciotki i wuja czy gnębieniu ze strony starszego kuzyna Liam zawsze sam opatrywał swoje rany, a od bliskich nie mógł liczyć na, choć krztynę współczucia. Teraz czuł jakby... jakby był pod czyjąś opieką. Tak... wiedział, że William jest kimś, na kim może polegać. Kimś, kto się o niego troszczy. Nie wiedział tylko dlaczego to wszystko robi... Liam nie czuł, by był tego wart... jednak cieszył się z tego całym sercem.
Mężczyzna, który klęczał naprzeciw niego... kim dla niego był? Liam często w swoich myślach nazywał go przyjacielem, ale nie wiedział co William myśli o nim.
Chłopiec podniósł wzrok na twarz bruneta, a ich oczy natychmiast się spotkały. Mężczyzna musiał przypatrywać się mu już od jakiegoś czasu, wydawał się bowiem wręcz analizować wyraz twarzy chłopaka.
- Boli?
- Trochę. Bywało gorzej.
Szarooki nie wydawał się przekonany. Pochylił delikatnie głowę, po czym uniósł stopę zaskoczonego chłopaka do góry i złożył na jej grzbiecie delikatny pocałunek. Liam pisnął cicho i wyrwał ją z dłoni mężczyzny, na co ten zareagował śmiechem.
- C-co robisz?!
- Zaklęcie. A no tak... Bólu, bólu odejdź precz.
- N-nie rób tak.
- Dlaczego?
- Bo... bo nie.
Liam miał nadzieję, że na jego twarzy nie widać rumieńca. Czuł jednak gorąco na policzkach, uszach... w całym ciele. Zarówno na zewnątrz, jak i gdzieś w środku. Sam widok Williama klęczącego przed nim sprawiał, że jego serce biło szybciej a coś takiego... Już drugi raz go pocałował. Co prawda to tylko niewinne żarty, ale jednak. Liam sądził, że takie zachowanie byłoby zrozumiałe, gdyby był dziewczyną. Chłopiec nie miał wątpliwości, że takim postępowaniem brunet mógłby z łatwością zdobyć wiele niewieścich serc. Jednak Liam zdecydowanie nie był dziewczyną, więc nie rozumiał motywów bruneta.
William przypatrywał mu się z uwagą i delikatnym uśmiechem na twarzy. Chłopiec zwrócił szczególną uwagę na jego oczy. Coś w nich sprawiło, że zadrżał lekko. To uczucie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Nie potrafił stwierdzić, co to było. Przez krótką chwilę... przez ułamek sekundy czuł się, jakby spoglądał na niego wygłodniały wilk. Uznał jednak, że była to jakaś gra świateł w szarych oczach.
Mężczyzna sięgnął po jego buty i pomógł mu je założyć. Nawet zawiązał dla niego sznurówki na doskonałe kokardki.
- Jesteś uroczy Liamie. Mówiłem ci to?
- Chyba tak...
- Więc powtórzę. No dobrze... - Brunet wstał i otrzepał kolana z ziaren piasku. – Wracajmy już może. Ze zranioną nogą będziesz szedł wolniej, a nie chcemy, byś dostał kolejną karę.
- Dziękuję. Za pomoc.
- Nie ma za co.
- Za wszystko. Nie tylko za dzisiaj. Za wszystko.
- ... Nie ma za co.
Brunet wyciągnął dłoń w stronę chłopca. Liam wahał się tylko krótką chwilę, nim ją chwycił. William pomógł mu wstać, jednak nie puszczał jego dłoni. Nie puszczał jej przez całą drogę, aż dotarli na górę i nie rozdzielili się. Liam ruszył do ponurego domu na wzgórzu. William ruszył w stronę klifów.
***
Ten sen rozpoczął się zwyczajnie. Spacerował po plaży. Morska bryza rozwiewała jego włosy. Szedł... i szedł... i szedł... aż dotarł do tego miejsca. Usiadł na tym samym kamieniu i spoglądał na bezkresne morze. W końcu zamknął oczy i odchylił głowę. Wdychał głęboko pachnące solą powietrze i wsłuchiwał się w szum fal, podczas gdy otaczała go ciemność.
I wtedy poczuł zimny dotyk na swojej stopie. Otworzył oczy i spojrzał w dół. William siedział tuż przed nim i delikatnie przesuwał palcem po jej grzbiecie. Liam przyglądał się temu biernie, jednak nie miał powodu, by reagować. A może po prostu nie chciał.
Po chwili brunet spojrzał mu w oczy i przykląkł przed nim, a jego dłoń powędrowała wyżej, wsuwając się pod nogawkę spodni z jego kostki na łydkę. Chłopiec naprężył się nieco w odpowiedzi na ten dotyk. Smukłe palce sunęły w tę i z powrotem.
Po chwili William cofnął się, wstał i przysunął do blondyna. Swoją dłoń ułożył na jego udzie, a ich twarze dzieliły centymetry. Liam nie wiedział co zrobić. Czuł, że nie ma nawet kontroli nad swoim ciałem. Poza tym... szare oczy wpatrywały się wprost w jego. Te piękne... melancholijne oczy widziały tylko jego.
I wtedy William go pocałował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top