Rozdział V - Matka


To był jeden z tych snów, których szczerze nienawidził. Budził się z nich roztrzęsiony i bywało, że bał się ponownie zasnąć. Liam patrzył na swoją matkę. Na jej bladą pozbawioną życia twarz. Tym razem szła gdzieś, spoglądając przed siebie pustym wzrokiem. Miała na sobie tą samą szarą sukienkę w groszki, w której wyszła tamtego ranka do pracy. Wówczas jej kasztanowe włosy jak zawsze były związane w ciasny warkocz, teraz jednak były rozpuszczone. Wiatr chwytał długie, pozbawione tego znajomego blasku pasma gdy wychodziła mu na przekór. Nie wiedział, dokąd zmierzała jego matka. Nie wiedział jaki miała cel. Wiedział tylko, że nie chce by tam dotarła. Wiedział bowiem, że on nie będzie w stanie tam dotrzeć. Nie będzie mógł za nią podążyć. Krzyczał do niej, jednak ona go nie słyszała. Błagał, by została, ale ona odchodziła... na zawsze. Nie wiedział skąd ale był pewien, że nie wróci. Zostawiała go. On natomiast z jakiegoś powodu nie był w stanie za nią pobiec. Zupełnie jakby jego nogi zostały przykute do ziemi. Jakby jego ciało nie należało do niego. Mógł tylko patrzeć jak sylwetka kobiety staje się coraz mniej wyraźna i jak w końcu znika w gęstej mgle. Został zupełnie sam. Nie miał już nikogo.

***

To był ładny, ciepły i słoneczny dzień. Chłopiec jednak nie był w stanie w pełni tego docenić. Nocne mary kładły bowiem cień na wszystko, co go otaczało. Tego dnia obudził się z policzkami mokrymi od łez. To był dzień urodzin jego matki. Świętowaliby go razem, gdyby tylko żyła. Teraz jednak mógł zobaczyć ją wyłącznie w snach. Jednak sny bywały różne. Ten, z którego zbudził się tego poranka, sprawił, iż powróciły bolesne wspomnienia.

Liam poszedł do szkoły tak jak zwykle, nie miał jednak ochoty wracać z niej do domu. Wiedział, że najprawdopodobniej zostanie ukarany, jednak nie miało to dla niego znaczenia. Był w stanie znieść gniew opiekunów. W tej chwili nie miał ochoty patrzeć na ich nieprzyjazne twarze.

Ze szkoły od razu udał się na klify a konkretnie w miejsce, gdzie zawsze spotyka się z Williamem. Mężczyzny jednak tam nie było. Blondyn próbował wmówić sobie, iż nie poczuł z tego powodu rozczarowania. Prawda jednak była taka, że pragnął zobaczyć swojego przyjaciela. Nie chciał zostać sam. Nie dzisiaj.

Usiadł i zapatrzył się w horyzont, gdzie morska tafla stykała się z nieboskłonem. Słyszał szum wiatru i skrzeki mew. Przez ostatnie tygodnie zdążył polubić te dźwięki prawie tak samo, jak niegdyś lubił dźwięk porannej krzątaniny, gdy jego matka przygotowywała pośpiesznie śniadanie. Jednak gdy był sam... miejsce to straciło nieco swego uroku. Tak jak kuchnia, gdy nie było w niej uśmiechniętej kobiety o pięknych kasztanowych włosach.

Liam zaczął zrywać znajdujące się najbliżej kwiaty, by zająć czymś dłonie. Pamiętał, że raz widział, jak matka plotła z nich wianek. Był wówczas mały... to była jedna z ich nielicznych wycieczek. Pojechali wówczas na piknik, gdzieś daleko od zgiełku miasta.

Chłopiec cierpliwie starał się odtworzyć ruchy matki jednak bezskutecznie. Nie denerwował się tym. Był wyjątkowo opanowany. Tak naprawdę nie zależało mu na tym. Chciał tylko zająć czymś dłonie i myśli. Przez długie minuty starał się łączyć ze sobą drobne łodyżki. W pewnym momencie czynność ta do końca go zaabsorbowała. Być może to dlatego nie usłyszał, jak ktoś się do niego zbliża. Czyjeś dłonie pojawiły się znikąd. Poczuł, jak mężczyzna niemal obejmuje go od tyłu.

- W ten sposób.

William delikatnie pokierował ruchami chłopca, tworząc początek wianka. Liam natomiast w ciszy pozwolił mu sobą kierować. Czuł jego ciało napierające na plecy. Ciemne włosy muskały jego twarz. Nie był w stanie dostrzec twarzy mężczyzny, jednak był pewien, że widnieje na niej ten delikatny, łagodny uśmiech. W ciszy dokładał kolejne kwiaty, a jednocześnie rozkoszował się dotykiem bruneta. Jego smukłe palce kierujące jego działaniami mimo ładnej pogody były wyjątkowo chłodne.

- Masz zimne dłonie.

- Zawsze są zimne.

- Dzisiaj jest ciepło.

- Przeszkadza ci to? Nie lubisz, gdy cię dotykam?

- Nie... To po prostu... zaskakujące.

- Mam niską temperaturę ciała. Rozumiem, że to może być... nieprzyjemne.

- Nie... nie jest nieprzyjemne.

- ... A więc przyjemne?

Chłopiec nie odpowiedział. Po delikatnym drżeniu ciała bruneta domyślił się, że jego milczenie go rozbawiło.

- No i proszę. Piękny.

Mężczyzna pewnym ruchem związał ze sobą dwa końce. Odsunął się i usiadł obok Liama z wiankiem w dłoni. Umieścił go na jasnych lokach chłopca po czym posłał mu szeroki uśmiech. Serce blondyna z jakiegoś powodu zabiło szybciej.

- Jesteś tu wcześniej niż zwykle.

- Nie miałem ochoty wracać do domu.

- Coś się stało?

- Nie.

- ... Doprawdy?

Chłopiec naumyślnie zignorował pytanie bruneta. Pragnął szybko zmienić niekomfortowy dla niego temat.

- Mieszkasz w Dover? Przychodzisz tu codziennie?

- ... Bywam tu częściej niż w domu. Mówiłem już, że to dla mnie ważne miejsce.

- Stało się tu coś dobrego?

- ... Wiele się tu wydarzyło. Dobrego... i złego. Skąd te pytania? Oczywiście nie przeszkadzają mi... Po prostu do tej pory ich nie zadawałeś.

- Dużo mówię o sobie... mało wiem o tobie. To wszystko.

- Hmm... co chciałbyś wiedzieć?

- Nie znam twojego pełnego imienia.

- William Smith.

- ...

- Nie wierzysz mi?

- J-ja nie...

- Spokojnie. Rozumiem. Jest bardzo dużo Smithów. Jednak mówię prawdę. Mam najbardziej banalne nazwisko z możliwych. Czyżbym zawiódł twoje oczekiwania? Straciłem na tajemniczości?

- To ładne nazwisko...

- To miłe, że się starasz, ale naprawdę moje nazwisko jest dla mnie nieistotne. Mimo wszystko dziękuję. Więc... powiesz mi teraz, co leży ci na sercu?

- Nic mi nie jest.

- Ja wiem, że kłamiesz. Nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz... ale nie okłamuj mnie, proszę. Nie lubię kłamstw.

- ... To naprawdę nieistotne.

- Doprawdy?

- ... Dzisiaj są urodziny mojej matki.

- Rozumiem... opowiedz mi o niej.

Liam spojrzał na mężczyznę lekko zaskoczony. Ten wpatrywał się w niego z poważnym wyrazem twarzy, ale jednocześnie zachęcająco. Chłopiec zawahał się, ale gdy pierwsze słowa wyszły z jego ust, nie mógł powstrzymać kolejnych.

- Moja mama była piękna i dobra. Była najwspanialsza na świecie. Była radosna, pełna ciepła i serdeczności. Jednocześnie była niezwykle uparta i pracowita.

- Co z twoim ojcem?

- Nie znam mojego ojca. To dlatego ciotka potępia moją matkę. Mama... wyjechała do Londynu, by uczyć się i znaleźć pracę. Nie wiem zbyt wiele o moim ojcu. Wiem tylko, że był żeglarzem i mama zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Był w Londynie krótko. Załatwiał tam jakieś sprawy. Chyba pochodził ze Skandynawii. Spędził z moją matką kilka miesięcy z przerwami, gdy akurat musiał wypłynąć, czasem na kilka dni, czasem na kilka tygodni, po czym pewnego dnia wyjechał i... i to był koniec. Już nigdy nie wrócił. Moja mama zdawała sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej ją wykorzystał. Nigdy nie odpisał na listy, które mu wysyłała. Nie była nawet pewna czy do niego dotarły. Nie wiedziała, czy adres, który jej podał, był prawdziwy. Odpuściła go sobie. Mimo wszystko myślę, że... Nie... Ja wiem, że do samego końca go kochała. Jakoś udało jej się skupić wyłącznie na tych szczęśliwych chwilach. Jednak... zaszła z nim w ciąże. Była młoda, musiała porzucić naukę, podjąć pracę i jakoś sobie radzić. Rodzina od początku jej nie wspierała. Nie popierali jej wyjazdu. Byli bardzo religijni i konserwatywni. Uważali, że kobieta nie powinna się uczyć a zwyczajnie wyjść za mąż i zajmować się domem. Gdy dowiedzieli się, że jest w ciąży... bez ślubu... nawet bez stałego partnera... Mieli o niej dość jednoznaczną opinię. Jednak mama radziła sobie. Wychowywała mnie sama. Nie pamiętam chwili, gdy przyszedł pierwszy list. Byłem wtedy mały, jednak opowiedziała mi o tym, gdy nieco podrosłem. Pewnego dnia spróbowała jeszcze raz. Napisała list do mojego ojca. Miałem wtedy chyba dwa lata. Było nam bardzo trudno, nie mieliśmy pieniędzy... nie mieliśmy praktycznie niczego. Jednak to nie dlatego to zrobiła. Była po prostu samotna. Więc napisała do niego... i w liście tym opowiedziała o mnie. Kilka miesięcy później dostała odpowiedź. Mówiła, że list był bardzo krótki i rzeczowy. To nie była miłość. Nie z jego strony. Jednak przysłał pieniądze. Przesyłał je kilkakrotnie, a gdy miałem pięć lat, przesłał dużą sumę... i już się nie odezwał. Jednak dzięki temu nasze życie się ustabilizowało. Myślę, że... on ma rodzinę. Gdziekolwiek mieszka jest tam szczęśliwy. Nie żywię do niego żadnych negatywnych uczuć. Mama kochała go do końca, a ja jestem wdzięczny za to, że zdobył się na, choć ten jeden gest. W pewnym sensie zaakceptował moje istnienie. Mógł nie odpisywać. Mógł nie poczuwać się do żadnej odpowiedzialności... ale zrobił choć tyle. To dużo. Rodzina mojej matki nie robiła nic. Myślę, że ciocia zazdrościła mojej matce. Została zamknięta tutaj w tym ponurym domu z tym oschłym mężczyzną, którego nawet szczerze nie kocha. Moja matka zaznała prawdziwej miłości. Była szczęśliwa.

- ... Co się stało?

- Pewnego dnia jak zawsze obudziły mnie hałasy dochodzące z kuchni. To był zwykły dzień. Przygotowała śniadanie i z uśmiechem na ustach wyszła do pracy... i już nie wróciła. To był wypadek. Zwykły zbieg okoliczności. Nawet nie jestem pewien, co się wydarzyło. Pracowała w fabryce. To była jakaś awaria. Przyszli jacyś mężczyźni i gdy mi o tym mówili... nie pamiętam większości rzeczy, które wtedy powiedzieli. Po prostu nie byłem w stanie w to uwierzyć. Wypierałem każde słowo. Prawda dotarła do mnie, dopiero gdy ją zobaczyłem. Jej bladą twarz. To nie była moja matka. To były zwłoki. Zimne. Martwe. Jej już nie było. Tak po prostu. Moje ostanie wspomnienie z nią to moment, gdy machała do mnie w drzwiach. Gdybym wiedział, że żegnam się z nią na zawsze...

Łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Jego dłonie drżały delikatnie, a myśli krążyły wokół tych ostatnich chwil, gdy widział twarz matki. Jego towarzysz przysunął się bliżej i objął chłopca ramieniem. Liam nie był pewien, jak ma zareagować. To było coś znajomego, a jednak wydawało mu się, jakby nie doświadczył tego od lat. Zawsze, gdy czuł się źle, mógł odnaleźć spokój w ramionach matki. Ten tajemniczy mężczyzna sprawił, że znowu to poczuł.

Blondyn bardziej wtulił się w jego pierś i pozwolił łzom płynąć. Nikt nie próbował go pocieszyć po tej stracie. Nikt nie zainteresował się tym, co dzieje się w jego sercu. Nikt nie próbował go zrozumieć. Nikt poza tym mężczyzną, którego spotkał zaledwie kilka tygodni temu.

William był cierpliwy. Nie próbował uspokajać chłopca, jedynie w ciszy pozwalał mu na uwolnienie wszystkich kłębiących się w nim emocji tłumionych przez zbyt długi czas. Dłoń bruneta delikatnie głaskała jego ramię. Ten gest przynosił Liamowi ukojenie. Miał przez to pewność, że nie jest sam.

Minuty mijały. W końcu łzy przestały płynąć a ciężar, który dotychczas czuł na swoim sercu chłopiec, zniknął. Zapanowała cisza. Otaczały ich jedynie dźwięki nieujarzmionej przyrody. Szum wiatru i rozbijających się o skały fal, skrzek mew i albatrosów.

- Tęsknię za nią.

- Jestem pewien, że jeszcze kiedyś ją zobaczysz.

- Po śmierci? A skąd mam mieć pewność co będzie po śmierci?

- ... Musisz uwierzyć.

- ... Boję się, że ją zapomnę. Że zapomnę, jak wyglądała, jaki miała głos... jak się do mnie zwracała.

- Nie bój się. Ludzka pamięć może i jest wadliwa, ale niektórzy ludzie zostawiają z nami cząstkę siebie. Twoja matka... zawsze będzie częścią ciebie. Jej obecność jest wyryta w twoim sercu.

- Co z twoimi rodzicami?

- Moi rodzice... nie żyją. Dbali o mnie na swój własny sposób i wspominam ich dobrze.

- Przykro mi.

- Wiem. Jesteś doprawdy współczującą istotą Liamie. Gdy na ciebie patrzę, myślę sobie, że jesteś zbyt delikatny na ten świat. Jak drobny polny kwiat. Ludzie nie dostrzegają twojego piękna, są niemal obojętni względem twojego istnienia. A tak łatwo cię złamać... tak łatwo przeoczyć i na zawsze stracić szansę na doświadczenie twego uroku.

- Chyba... nie do końca cię rozumiem.

Brunet uśmiechnął się i delikatnie poczochrał włosy chłopca, jednocześnie odsuwając się od niego i siadając na swoim poprzednim miejscu.

- Czujesz się lepiej?

- Tak... dziękuję.

- Chcesz powiedzieć mi jeszcze o czymś?

- Naprawdę słuchanie mojego użalanie się nad sobą jest takie interesujące?

- Tak. Ponieważ chcę poznać cię lepiej. Chcę wiedzieć o tobie wszystko.

Liam zawahał się przez chwilę. Spojrzał na mężczyznę i ponownie poczuł ucisk w sercu. William był piękny. Bardziej niż człowieka przypominał bóstwo. Jego kruczoczarne włosy rozwiane przez wiatr, delikatnie rozchylone usta i oczy w kolorze burzowego nieba. Nie mógł uwierzyć, że jest tu razem z nim. Nie mógł uwierzyć, że ta osoba jest tu dla niego. Jednak w końcu przestał się wahać i zaczął mówić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top