Rozdział IX - Zbyt piękny sen
Chłopiec odłożył kolejny talerz na suszarkę. Starał się być dokładny. Nie lubił zmywać naczyń, ale jeszcze bardziej nie znosił wywodów swojej ciotki na temat lenistwa i niedbalstwa. Ostatnio dawała mu więcej obowiązków jednak to głównie dlatego, że był pod ręką. Kręcił się po domu, więc w pewnym sensie sobie na to zasłużył. Nie mógł jednak siedzieć całymi dniami w swoim pokoju. Dobijało go to i wpędzało w ponure myśli.
Już od tygodnia nie spotkał się z Williamem. Nie mógł tego zrobić. Bo przecież jak miałby spojrzeć mężczyźnie w oczy. Za bardzo się wstydził... ale przede wszystkim bał. Zdawał sobie sprawę z tego, jak tchórzliwie się zachowuje. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Od zawsze był tchórzem. Od zawsze uciekał od problemów, zamiast stawiać im czoła. Tak było i teraz. Zastanawiał się, czy William przychodzi tam codziennie. Czy czeka na niego godzinami. W końcu niemal zawsze spotykał go czekającego tam na niego. A nawet jeśli Liam pojawiał się jako pierwszy, mężczyzna przychodził po kilku minutach. Zupełnie jakby był tam dzień w dzień. Być może teraz także tam był. Sam. Zastanawiając się co się dzieje z Liamem. Czy się o niego martwił? Możliwe. W końcu wiedział, jaka jest sytuacja chłopca. Liam chciał go zobaczyć. Chciał powiedzieć mu, że nic się nie stało, że czuje się dobrze i jest względnie bezpieczny. Ale nie mógł i sprawiało mu to ból.
A gdy myślał, że gorzej być nie może do kuchni wszedł George. Blondyn miał nadzieję, że kuzyn zrobi to, po co przyszedł i zostawi go w spokoju. Chłopak wyjął z szafki jabłecznik i ukroił sobie duży kawałek, zupełnie ignorując młodszego krewniaka. Jednak nie wyszedł, tylko oparł się o jedną z szafek i zaczął jeść przyglądając się Liamowi.
Chłopiec czuł na sobie ciężkie spojrzenie Georga. Wiedział, że kuzyn coś planuje. Nie wiedział tylko, czy ograniczy się do jakiegoś komentarza, czy może wrobi go w jakieś kłopoty. O ile Liamowi było wiadomo, George nie mógł jeść ciasta. A przynajmniej nie w takiej ilości. Ciotka rozpieszczała swoich synów, którzy według niej byli aniołami w ludzkiej skórze. Niemniej zauważyła, że George jest odrobinę... zbyt pulchny i limitowała jego posiłki. Na pewno nie byłaby zadowolona, wiedząc, że zjadł tak pokaźny kawałek ciasta. Stąd w głowie blondyna zrodziło się przypuszczenie, że mimo iż ciasta nie skosztował i nigdy nie skosztuje, to on zostanie obarczony winą za ten brakujący kawałek, który na jego oczach znika w ustach kuzyna. W każdym razie George się do tego nie przyzna. Wszystko zależy od tego, czy ciotka będzie zła na to, że ktoś poczęstował się bez pytania. Kto wie, może się tym nie przejmie. A może zacznie rozliczać każdego, z tego ile zjadł. Po niej można było spodziewać się wszystkiego.
W każdym razie Liam mentalnie przygotowywał się już na potencjalną karę. Najprawdopodobniej za 'grzech obżarstwa' ciotka ukarałaby go brakiem kolacji przez tydzień lub czymś podobnym. Wolał to od kar cielesnych, mimo że z pustym żołądkiem trudno się zasypiało. Głód był jednak mimo wszystko lepszy niż ból.
George jednak nadal nie odchodził co tym bardziej utwierdziło Liama w przekonaniu, że chłopak ma coś do zrobienia lub powiedzenia. I miał rację. Gdy ponad połowa kawałka zniknęła z talerza, chłopak w końcu zaczął mówić.
- Podoba ci się praca gosposi?
Liam nawet nie spojrzał w stronę kuzyna. Nie przerywał swojej pracy, chciał bowiem jak najszybciej skończyć i udać się do swojego pokoju. Kuzyn tam nie przychodził. Nigdy tam za nim nie przyszedł. Z tego powodu chłopiec odczuwał nieuzasadnione poczucie bezpieczeństwa. Nie było tam nic, co mogłoby powstrzymać kuzyna przed wtargnięciem, a jednak Liam czuł się tam odcięty od reszty rodziny. Zostało już tylko kilka talerzy, więc wystarczyło kilka minut i blondyn mógł się tam znaleźć. W swoim ponurym, ale względnie bezpiecznym gniazdku. George jednak nie odpuszczał zbyt łatwo.
- Wiesz, że jesteś dla nas tylko utrapieniem? Nikt cię tu nie chce. Marnujesz miejsce, pieniądze, jedzenie i powietrze.
- ...
- Jesteś bezużyteczny.
- ...
- Nawet nie próbujesz zaprzeczyć.
Nie miał powodu, by zaprzeczać. Kuzyn miał w pewnym sensie rację. Liam nic nie wnosił do tego domu. Jedynie zabierał. A rodzina nie darzyła go miłością, więc właściwie jego obecność tutaj była dla nich wszystkich jedynie problemem i wydatkiem. W dodatku nieopłacalnym wydatkiem. Był tego wszystkiego świadom od samego początku, więc słowa starszego nie zrobiły na nim wrażenia.
- Dla wszystkich byłoby lepiej, gdybyś zdechł ze swoją matką.
Liam zamarł w bezruchu. Słowa skierowane w jego stronę rzadko go raniły. Kuzyn jednak wiedział gdzie uderzyć, by zabolało. Chłopiec myślał o tym dość często. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bezwartościowy jest jako jednostka. Wiedział, że jego matka była lepszą osobą. Wiele razy żałował, że to ją zabrała śmierć, a nie jego. Gdyby mógł... zastąpiłby ją. Jednak to on żyje, a ona umarła. Nie zmieni tego. Wiec skoro śmierć po niego nie przyszła... musi żyć. Nie był właściwie pewien dlaczego. W końcu nie miał tu już nikogo, kto trzymałby go przy życiu. Oprócz Williama. Ale William... gdyby wiedział o Liamie, o jego uczuciach, zostawiłby go. Dlatego jedynym co trzymało chłopca przy życiu, był strach, że po życiu nie ma już nic. Ciotka oburzyłaby się, gdyby wiedziała, że Liam ma wątpliwości. Na szczęście o tym nie wiedziała.
- Jesteś słaby, żałosny... i dziwny.
Blondyn miał wrażenie, że jeśli dalej będzie ignorował kuzyna, ten w końcu się na niego zezłości. Dlatego zapobiegawczo wzruszył ramionami. Zapanowała dłuższa cisza przerywana dźwiękami jedzenia aż George podszedł do Liama. Ciało chłopca odruchowo lekko się napięło, ale starszy jedynie ze szczękiem wrzucił talerz i widelczyk do zlewu, po czym wyszedł. Na szczęście porcelana nie pękła.
***
Chłopiec siedział przy niewielkim stoliczku służącym mu za biurko. Nie miał już sił, by skupić się na książce. Mniej więcej od godziny czyta kolejne słowa, kompletnie ignorując ich znaczenie. Marnował czas i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie był w stanie się skupić, więc nauka była kompletnie pozbawiona sensu. Dlatego ostatecznie zamknął podręcznik i oparł się o niewygodne, drewniane oparcie krzesła. Nie miał pomysłu na to, co mógłby ze sobą zrobić. Na skrzyni z jego rzeczami leżała znajoma niewielka książeczka. Po chwili wahania wstał i sięgnął po nią. Położył się na łóżku i otworzył ją na przypadkowej stronie.
Lubił wiersze. Piękne słowa uspokajały go. Potrafił wyobrazić sobie opisywane przez romantycznych poetów krajobrazy, ale i z łatwością przychodziło mu wczucie się w nastrój utworu. Pomyślał, że może i tym razem słowa artystów przyniosą mu jakieś ukojenie. Pozwolą mu na odcięcie od ponurej rzeczywistości. Czytał kolejne wersy i już wkrótce uświadomił sobie, że to niemożliwe. Wiersze pozostawiały zbyt wiele do interpretacji. Miały luki, które każdy odbiorca uzupełniał własnymi doświadczeniami, opiniami czy uczuciami.
Dlatego, gdy czytał o przyrodzie, wyobrażał sobie klify i plaże. W zależności od nastroju wiersza czasem niebo było nad nimi błękitne, morze spokojne a wiatr przyjemny na rozgrzanej słońcem skórze... lub wręcz przeciwnie niebo był szare, morze wzburzone a wiatr uderzał niczym bicz, hucząc przy tym w uszach.
Gdy czytał o samotności, myślał o tym, jakie było to miejsce, gdy obok nie było jego towarzysza. A gdy czytał o miłości... widział tylko jego. Wszystko wokół było nieistotne. Liam tęsknił. Chciał zobaczyć Williama. Dotknąć go. Usłyszeć jego głos.
To był już niemal drugi tydzień. Miał nadzieję, że z czasem będzie lepiej. Że być może pozbędzie się tych emocji i żądz, ale miał wrażenie, że było tylko gorzej. W nocy bał się zasnąć. Nie chciał tych uczuć i starł się je od siebie odepchnąć. A jednocześnie bywały momenty, w których pozwalał im sobą zawładnąć. Nie miewał już co prawda takich snów. Zdarzyło się to tylko ten jeden raz. A jednak bywały chwile, gdy Liam nie mógł zasnąć, a jego myśli wędrowały w kierunku bruneta. Napływały do niego wspomnienia z jego snu. Zamykał oczy i wyobrażał sobie, jak mężczyzna go całuje... jak go dotyka. Czuł ciepło w całym swoim ciele i nim zdrowy rozsądek zdążył dojść do głosu, dawał się ponieść pożądaniu. Zawsze miał po tym wyrzuty sumienia. Czuł się brudny i zepsuty. Wiedział, że nie powinien tego robić i robił to mimo to. Nie znosił się za to. Nie znosił się także za to, że nie był w stanie wyrzucić Williama ze swojej głowy. Ostatecznie i tak zawsze myśli chłopca wracały do szarookiego mężczyzny.
Liam przepełniony frustracją odłożył tomik na miejsce. Jego wzrok powędrował w stronę niewielkiego okna, więc podszedł bliżej. Wyjrzał na zewnątrz, a jego wzrok wędrował po zieleni łąk, niewielkiej dróżce prowadzącej w stronę miasta aż padł na niewyraźny majaczący w oddali horyzont. Tam świat się kończył. Zmrużył oczy, próbując zobaczyć coś więcej, jednak oczywiste było, że z takiej odległości go nie dostrzeże, nawet jeśli William gdzieś tam jest. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że szuka wzrokiem ludzkiej sylwetki gdzieś na szczytach klifów. Poczuł ucisk w sercu. Naprawdę... naprawdę chciał go zobaczyć.
Wahał się tylko przez chwilę, nim chwycił swój płaszcz i wyszedł z pokoju. Starał się zachowywać cicho. Było już dość późno i wątpił, czy ciotka pozwoliłaby mu wyjść o tej godzinie. Czuł jednak, że nie może czekać do jutra. Dlatego wymknął się z domu. Szybkim krokiem ruszył w stronę miejsca, gdzie spędzał większość swojego wolnego czasu. Do miejsca, gdzie reszta świata nie istniała. Część drogi przebył biegiem, jednak im bliżej był celu, tym więcej miał obaw i coraz bardziej wątpił w swoją decyzję. Mimo to poruszał się naprzód, wolniej, ale jednak. Aż w końcu dotarł na jedno z wzgórz, skąd miał doskonały widok na krawędzie klifów. I w tym samym miejscu co zawsze spostrzegł znajomą sylwetkę.
Przełknął gulę, która stanęła mu w gardle i zaczął schodzić w dół a później w stronę postaci. Dłonie schował do kieszeni, gdyż całe się trzęsły. Gdy był już blisko, nie wiedział co zrobić, co powiedzieć. Dlatego po prostu usiadł na swoim zwyczajowym miejscu i dyskretnie spojrzał na mężczyznę.
William plótł wianek ze stokrotek. Taki sam jak niegdyś Liam. Robił to w pełnym skupieniu, jednak chłopiec nie miał wątpliwości, że mężczyzna go zauważył. Zapanowała długa cisza, w której trakcie blondyn gorączkowo myślał nad tym, co powinien powiedzieć. Ostatecznie jednak to nie on przerwał tę ciężką ciszę.
- Dobrze wyglądasz.
Liam nie wiedział co odpowiedzieć. Nie do końca rozumiał słowa mężczyzny. Ten jakby wyczuwając jego konsternację, uśmiechnął się lekko i doprecyzował.
- Długo cię tu nie było, więc myślałem, że może się rozchorowałeś. Mówiłeś, że jesteś słabego zdrowia.
- N-nie. Wszystko jest w porządku.
- Rozumiem. Więc zwyczajnie nie miałeś ochoty przychodzić.
- N-nie to nie tak!
Chłopiec bał się, że brunet będzie na niego obrażony. Ten jednak uśmiechnął się nieco szerzej i rzucił chłopcu wyraźnie rozbawione spojrzenie. Cokolwiek William sobie myślał, wyglądało na to, że nie miał do chłopaka pretensji o jego nieobecność przez ostatnie dwa tygodnie.
- Najważniejsze, że wszystko z tobą dobrze. Przyznam, że powoli zaczynałem się o ciebie martwić.
- Przepraszam.
- Nie masz za co. Więc... powiesz mi, dlaczego stroniłeś od mojego towarzystwa? Czyżbym stał się nużący?
- Nie... ja... po prostu...
Liam szukał odpowiednich słów. Jednak tego, co siedziało w jego głowie, nie dało się przybrać w odpowiednie słowa. Nieważne jak by tego nie powiedział, było to niewłaściwe i dla mężczyzny takiego jak William zapewne poniżające i zwyczajnie ohydne.
- Znów myślisz o czymś niepotrzebnym nieprawdaż?
- S-słucham?
- To twój nawyk. Rozmyślasz nad rzeczami... i masz tendencje do postrzegania ich w najgorszych możliwych barwach. Co cię trapi? Powiedz mi, proszę. Postaram się pomóc. Jeszcze nigdy cię nie zawiodłem nieprawdaż?
- Nie mogę tego powiedzieć.
- Dlaczego?
- Bo... nie będziesz chciał już ze mną rozmawiać.
- Rozumiem, że ty tak za mnie zdecydowałeś?
- N-nie ja... po prostu wiem, że tak będzie.
- Pokładasz we mnie naprawdę niewiele wiary Liamie. Myślałem, że bardziej mi ufasz.
- Ufam ci, ale...
- Nie ma 'ale' Liamie. – Przenikliwe szare oczy nagle po raz pierwszy, od kiedy chłopiec przybył, skupiły się na nim. Stały się poważne i w jakiś sposób przepełnione determinacją. – Ufasz mi... lub mi nie ufasz. Więc Liamie... ufasz mi?
Chłopiec zawahał się na krótką chwilę, ale spojrzenie mężczyzny było nieustępliwe. Czuł, jak łzy napływają mu do oczu, ale przemógł się i ignorując strach, z trudem wypowiedział te dwa słowa, które od długiego czas odbijały się echem w jego głowie.
- Kocham cię.
Brunet wpatrywał się w Liama z niezmiennym wyrazem twarzy. Chłopiec nie był w stanie odczytać z niego żadnych emocji. W końcu jego spojrzenie przeniosło się z blondyna na trzymany w ręku niemal dokończony wianek. Ku zaskoczeniu Liama mężczyzna wyrwał najbliższy kwiat i zręcznie wplótł go w kolejne.
- Cóż... - Liam drgnął lekko, gdy łagodny głos mężczyzny rozerwał ciężką ciszę. – Myślałem, że powiesz mi coś, czego nie wiem... jednak doceniam twoją szczerość.
- ... S-słucham?
- Byłeś taki poważny i przestraszony, że muszę przyznać, iż nie wiedziałem, co takiego mogło się wydarzyć. Nie mogę powiedzieć, że czuję się rozczarowany. Co to, to nie. Wręcz przeciwnie. Jednak... po twoim zachowaniu spodziewałem się bardziej wstrząsającej nowiny.
- Czy... Czy ty słyszałeś, co powiedziałem?
- Że mnie kochasz.
- A czy rozumiesz?
- Oczywiście.
- ... Wiedziałeś o tym?
- Tak.
- Od kiedy?
- Od naszego ostatniego spotkania.
- ... Co teraz?
Mężczyzna związał ze sobą dwa końce wianka i przyjrzał się gotowemu dziełu, po czym odłożył je na bok i skupił spojrzenie szarych oczu na chłopcu. Ton jego głosu był lekki a wyraz twarzy zupełnie neutralny.
- A co ma być?
- Powiedziałem, że cię kocham... co zamierzasz z tym zrobić?
W tym momencie coś w Williamie się zmieniło. Nie było to nic wyraźnie widocznego. Coś w jego spojrzeniu, postawie... w jego aurze.
- A co chcesz, abym zrobił?
Liam ponownie nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Czego chciał? Chciał, by mężczyzna go nie znienawidził, by dalej uważał go za przyjaciela, by dalej mogli być razem. Wzrok chłopca przesunął się z oczu mężczyzny w dół na jego usta. Nerwowo przełknął ślinę, gdy uświadomił sobie, że to nie wszystko. To, co miał do tej pory już mu nie wystarczało. Chciał... chciał go pocałować. Posmakować jego ust... jego ciała. Chciał, by William go całował, trzymał w ramionach... by szeptał jego imię wprost do ucha chłopca tak jak we śnie.
Kąciki ust mężczyzny uniosły się delikatnie do góry, gdy ten uśmiechnął się nieznacznie. Liam ponownie skupił swoje spojrzenie na oczach mężczyzny, a po jego kręgosłupie przeszedł przyjemny dreszcz. William patrzył na niego w inny sposób. Bardziej... intymny. Po chwili nim blondyn zdążył zareagować, mężczyzna znalazł się tuż przy nim. Serce Liama zaczęło wyrywać się z jego piersi. Twarz mężczyzny znajdowała się zaledwie kilkanaście centymetrów od jego.
- Jesteś uroczy Liamie. Przykro mi, że nie należę do cierpliwych mężczyzn, dlatego nie będę czekał na twoją odpowiedź i po prostu założę, że wiem, czego chcesz...
Brunet pewnym ruchem objął jedną ręką talię chłopca i pocałował go. Liam wahał się jedynie ułamek sekundy, nim oddał pocałunek. Rozchylił usta i zadrżał z rozkoszy, która rozlała się po jego ciele. Jęknął cicho, gdy William się od niego odsunął. Trwało to zdecydowane zbyt krótko. Mężczyzna złożył jeszcze jeden krótki i delikatny pocałunek na jego ustach, po czym odsunął się i usiadł obok chłopaka wyraźnie zadowolony i lekko rozbawiony.
- Czyżbyś był rozczarowany?
Chłopiec zarumienił się na wspomnienie swojej reakcji. Być może rzeczywiście liczył na coś więcej, jednak nie mógł tak po prostu tego przyznać. Brunet wydawał się ponownie czytać w jego myślach.
- Miałbym wyzuty sumienia, gdybym zbałamucił niewinną chłopczynę.
- Nie jestem już dzieckiem, jeśli to sugerujesz...
- Nie bądź taki naburmuszony. Nieładnie kłaść łapy na szesnastoletnich chłopcach. Bałbym się o swoją duszyczkę.
- ... Mam siedemnaście lat.
- Nieładnie oszukiwać Liamie, ale przyznam, że schlebia mi, jak bardzo ci zależy.
- Nie kłamię! W tamtym tygodniu miałem urodziny...
Oczy mężczyzny otworzyły się szerzej z zaskoczenia, a uśmiech na jego ustach poszerzył się nieznacznie. I w chwili, w której Liam zaczął odczuwać ekscytację, mężczyzna zgasił jego zapał.
- Zmykaj do domu Liamie. Jest chyba odrobinę zbyt późno, byś tu był.
- Ale...
- Nie chcemy chyba, byś został ukarany.
- Nie obchodzi mnie to. Przywykłem do tego.
- Jeśli twoje ciało będzie bolało, trudniej mi będzie się nim nacieszyć.
Liam poczuł, jak jego policzki pąsowieją w reakcji na dwuznaczne słowa mężczyzny. Skinął delikatnie głową i zamierzał wstać, jednak brunet złapał go za rękę, przyciągnął do siebie i delikatnie ucałował w usta.
- To na pożegnanie. Do jutra Liamie.
- Do jutra...
Chłopiec odszedł wciąż niepewny czy wszystko, co się wydarzyło nie było tylko zbyt pięknym snem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top