Rozdział III - Sekretny przyjaciel
Liamowi udało się uniknąć kary za późny powrót do domu. Ciotka nie zauważyła, kiedy wyszedł oraz kiedy wrócił. Tak długo, jak wykonał wszystkie swoje obowiązki i pojawiał się na wspólnych posiłkach, nikt nie zwracał na niego specjalnej uwagi. Nie był członkiem tej rodziny, nie był nawet gościem. Nie był do końca pewien, jaką funkcję pełnił. Ciotka łaskawie przyjęła go pod swój dach, by nie trafił do sierocińca. Był jednak pewien, że nie zrobiła tego z dobroci serca. Być może z poczucia obowiązku a może po prostu bała się, co pomyślą o niej ludzie. W końcu dała chłopcu jasno do zrozumienia, iż nikt nie może zobaczyć siniaków na jego ciele. Nie ważne jednak z jakiego powodu go przygarnięto. Tak naprawdę nie był tu mile widziany.
Chłopiec po zjedzeniu kolacji udał się do swojego pokoju. Miał wrażenie, że jest on jeszcze bardziej nijaki i ciasny, niż gdy ostatnio w nim był. Być może to dlatego, że dziś poczuł delikatny powiew wolności. Położył się do łóżka z zamiarem pójścia spać. Sen jednak wyjątkowo nie przychodził. Mijały minuty... być może godziny. W końcu pogrążył się w myślach. Wspominał dzisiejszy dzień. W końcu jego myśli skupiły się wokół tajemniczego nieznajomego. Zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek go spotka. Potrafił z łatwością przywołać w pamięci jego twarz. Jeszcze nigdy nie spotkał tak pięknej osoby. Zawstydził się na wspomnienie swoich łez. Musiał wyglądać wtedy okropnie. Nieznajomy był osobliwy... ale sympatyczny. Chłopiec czuł się przy nim wyjątkowo swobodnie. W pewnym sensie żałował, że nie miał okazji porozmawiać z nim dłużej. W końcu nie pamiętał, kiedy ostatnio mógł powiedzieć komuś, jak naprawdę się czuje. Mężczyzna pojawił się przy nim, wtedy gdy naprawdę potrzebował czyjejś obecności. W szkole nikt z nim nie rozmawiał. W domu musiał zważać na każde słowo. Liam próbował nawet rozmawiać z Bogiem poprzez modlitwę... ale nie czuł jego obecności. Był przekonany, że jeśli Bóg naprawdę istnieje, jest obojętny na jego słowa. Tak więc nie było przy nim nikogo... i wtedy pojawił się nieznajomy.
Zastanawiał się, czy może rzeczywiście jest on aniołem. Może pojawił się, by pomóc chłopcu... Wesprzeć go, pokrzepić serce. Jednak słowa mężczyzny były enigmatyczne. Nie mógł niczego z nich wywnioskować. Tak naprawdę zdawał sobie sprawę, iż brunet najpewniej mieszkał w Dover i zwyczajnie przypadkiem spotkali się tego dnia. Jednak myśl, że nie był to zwykły przypadek, poprawiała mu nastrój. Mimo że nie znał mężczyzny i nie mógł przewidzieć jego zamiarów i intencji chciał spotkać go ponownie. W końcu nie wierzył, by jego życie mogło stać się jeszcze gorsze.
Czuł się pusty w środku. Jego ciało wciąż bolało od ostatniej kary. Najgorsze było jednak to, że codziennie budził się rano, chodził do szkoły, wykonywał swoje obowiązki i po prostu żył... ale nie wiedział dlaczego. Nie miał żadnego celu. Niczego co byłoby kotwicą trzymającą go przy ziemi. Czuł się jak chorągiew na wietrze. Potrzebował czegoś, co dawałoby mu motywację, by otworzyć oczy i nie miał niczego takiego. Nie miał rodziny, przyjaciół, zainteresowań, marzeń ani nawet wiary. Wydawało mu się, że umarł za życia. Jednak jutro... jutro ponownie otworzy oczy. Chociażby po to, by ponownie udać się na klify. Nie po to, by szukać tajemniczego bruneta... ale istniała możliwość, że go spotka.
***
Był tam. Liam widział jego sylwetkę na tle szarego nieba. Jego czarne włosy rozwiane przez wiatr. Siedział na miękkiej trawie i wpatrywał się w morze. Był odwrócony do chłopca plecami, nie mógł więc go zauważyć. Blondyn nie był pewien co zrobić. Miał nadzieję, że może spotkać mężczyznę, jednak wątpił, że się to stanie. Nie przemyślał, co zrobi, jeśli rzeczywiście tam będzie.
Stał w miejscu, nie mogąc zmusić się do zrobienia kolejnego kroku. Powinien zawrócić. Nie znał tego mężczyzny i nie miał powodu, by z nim rozmawiać. I gdy był niemal zdecydowany, by odejść, brunet odwrócił się w jego stronę, jakby wiedząc, że go tam zobaczy. Na jego twarzy widniał delikatny uśmiech, pomachał w stronę Liama jakby zachęcając go do podejścia bliżej. Chłopiec pomyślał, że teraz gdy nieznajomy wiedział już o jego obecności, niegrzeczne z jego strony byłoby odejście bez słowa. Dlatego pokonał ostatnie kilkanaście metrów i zatrzymał się obok niego.
- ... Dzień dobry.
- Witaj.
Zapadła krępująca cisza, której chłopiec nie potrafił zaradzić. Wyglądało jednak na to, że tylko on czuje się niezręcznie. Mężczyzna bowiem uśmiechnął się szeroko w stronę chłopca i delikatnie poklepał dłonią ziemię obok siebie.
- Nie stój tak. Usiądź.
Nie wiedząc co zrobić, posłuchał. Usiadł tuż obok mężczyzny. Pomyślał, że gdyby chciał, mógłby go dotknąć. Natychmiast zganił się za tę myśl. Jednak coś przyciągało go do nieznajomego. Nigdy nie czuł czegoś takiego. A może... może czuł. Pamiętał swojego nauczyciela. Gdy miał czternaście lat, zaczął przyglądać mu się z większą uwagą. Zauważył, że uważa go za przystojniejszego od innych mężczyzn. Zerkał w jego stronę, z uwagą obserwował każdy gest, wsłuchiwał się w jego głos. Najdziwniejsze było to, że jego serce zawsze biło szybciej, gdy profesor przebywał blisko niego. Teraz czuł coś podobnego... ale bardziej intensywnie. Bo przy tym mężczyźnie jego dawny nauczyciel wydawał się nijaki. Liam starał się nie przyglądać nieznajomemu zbyt intensywnie. Jednak nie mógł powstrzymać się od zerkania z ciekawością w jego stronę. W końcu nieczęsto spotyka się taką osobę.
Chłopiec nagle zaczął czuć się źle w swoim ciele. Jego ubrania były stare. A twarz raczej przeciętna. Nigdy nie zwracał specjalnej uwagi na to, jak wygląda. Nie czuł takiej potrzeby. Wiedział, że niektórzy ludzie nie lubią swoich ciał. Jemu było to obojętne. Aż do tej chwili. Wiedział, że oczy odziedziczył po matce, a zawsze uważał ją za piękną. Jednak obwiał się, że jego nos jest zbyt zadarty, policzki za bardzo zapadnięte, podbródek zbyt ostry a cienie pod oczami zbyt wyraźne. Mimowolnie obciągnął rękawy płaszcza, by ślady na jego rękach na pewno były ukryte. Jego ciało było ohydne. Chude i całe pokryte sińcami. Był całkowitym przeciwieństwem tego pięknego młodzieńca. Zaczął być wręcz onieśmielony jego obecnością. Gdy po raz kolejny zerknął w jego stronę, ich spojrzenia się spotkały. Brunet przyglądał się chłopcu z nieukrywaną ciekawością.
- Zastanawiałem się, czy przyjdziesz.
Liam nie wiedział, co powinien powiedzieć. Przecież nie mógł wyznać, iż liczył na to spotkanie. Na szczęście mężczyzna uratował go od niezręcznej ciszy.
- To wspaniałe miejsce nieprawdaż? Można poczuć się tu jak ostatni człowiek na Ziemi. Tutaj problemy przestają istnieć.
- Nie przeszkadzam panu?
- Nie. Dlaczego uważasz, że twoja obecność mogłaby mi przeszkadzać?
- Ponieważ... pomyślałem, że może przychodzi tu pan by... by pobyć samemu.
- Cóż... nie do końca. Przychodzę tu z wielu powodów. W tym miejscu czuję się po prostu dobrze. To moje specjalne miejsce... ale może być także twoim. Jak się tu czujesz?
- Ja... czuję się wolny. Jakbym nie musiał się o nic martwić. Jakby wszystkie troski zniknęły. Jakbym dotarł na kraniec świata w miejsce, gdzie nikt mnie nie znajdzie i gdzie nie mam się czego obawiać.
- Nie boisz się?
- ... Nie do końca. Na pewno bałbym się, gdybym stanął bliżej krawędzi. Bałbym się też, gdyby morze nie było takie spokojne. W pewnym sensie na pewno się boję, ale... jednocześnie jest mi obojętne, co się stanie.
- Nie powinno być ci to obojętne. Jesteś młody. Jeszcze długie życie przed tobą. Powinieneś o nie dbać.
- ... Zapewne tak.
Mężczyzna zmrużył swoje szare oczy. Liam miał wrażenie, że spoglądają w głąb niego. Nie czuł się z tym jednak źle. Miał wrażenie, że cokolwiek brunet w nim dostrzeże, nie uzna tego za złe czy niewłaściwe. Z jakiegoś powodu był przekonany, że przed nieznajomym mógłby być sobą i nie zostałby potępiony.
- Jak ci na imię?
- Liam. Liam White.
- Ja jestem William. Możesz zwracać się do mnie po imieniu. W pewnym sensie jesteśmy w zbliżonym wieku.
- W pewnym sensie?
- Nie wyglądam staro prawda?
- N-nie.
- Na ile twoim zdaniem wyglądam?
- ... Dwadzieścia?
- Blisko. Wciąż dziewiętnaście. Zdradzisz mi swój wiek?
- ... Mam szesnaście lat.
- Jesteś dojrzały jak na swój wiek nieprawdaż?
- Nie powiedziałbym, że wyglądam dojrzale...
- Nie mam na myśli wyglądu. Twoje oczy. Patrzysz na świat wzrokiem osoby dorosłej, nie dziecka. Dlaczego?
- Przepraszam... Nie rozumiem.
- ... Co sprawia, że w tak młodym wieku spoglądasz na świat z taką powagą?
Ponownie Liam nie był pewien, co powinien zrobić. Nie rozumiał jak, ale brunet naprawdę coś w nim dostrzegł. Miał rację. Chłopiec już dawno przestał spoglądać na świat oczami dziecka. Jak miały pozostać niewinne po tym, co zobaczyły. Jak on miał pozostać dzieckiem, gdy rozerwano jego świat na strzępy. Był sam. Musiał dorosnąć, by przeżyć. Być może dlatego nie rozumiał swoich rówieśników, nie mógł znaleźć z nimi wspólnego języka, a ich zachowania uznawał za głupie. Może po prostu dorósł zbyt szybko. Nie chciał tego, po prostu nie miał wyjścia.
- Dlaczego miałbym to panu powiedzieć?
- ... Po pierwsze William. Po drugie... masz rację. Nie masz powodu, by mi o tym mówić. Jednak jeśli zechcesz, wysłucham cię.
- Dlaczego?
- Ponieważ gdy spotkaliśmy się wczoraj, od razu zrozumiałem, że jesteśmy podobni. Myślę, że znaleźliśmy się tutaj w tym samym celu.
- Myślę, że to przypadek.
- Nieprawda. Wcale tak nie myślisz.
William wypowiedział te słowa z przekonaniem. Nie wątpił w nie. A Liam w głębi serca wiedział, że mężczyzna ma rację.
- Skąd pomysł, że jesteśmy podobni? Nic o mnie nie wiesz.
- Czuję to. Jeśli jednak chcesz konkretnego powodu... Spoglądamy na świat w ten sam sposób.
- Tak myślisz?
- Czy nie chciałbyś zostać sam... jednak jednocześnie obawiasz się tej samotności?
Tak. Chłopiec niejednokrotnie o tym myślał. Miał dosyć tego świata, dosyć ludzi. A jednak bał się samotności. Sam do końca tego nie rozumiał, jednak chciał czuć czyjąś obecność. Być może odpowiedzią na pytanie była tożsamość tej osoby. Gdyby matka go nie opuściła... byłby szczęśliwy. Teraz nie miał nikogo... i nie potrafił wyobrazić sobie, kto mógłby wypełnić pustkę po niej.
- Nie wiem. Nie rozumiem samego siebie.
- Mogę ci w tym pomóc. Wystarczy, że powiesz to na głos.
- Co takiego mam powiedzieć?
- To wszystko, co kłębi się w twojej głowie i sercu. To pomoże. Uwierz mi.
- ... Mam opowiedzieć o wszystkim tobie? Poznałem cię wczoraj. Nie znam cię.
- Więc się poznajmy. Nie mam nikogo, z kim mógłbym porozmawiać. Już od dawna. Przyznam, że powoli zaczyna mi to doskwierać. Wiesz... ludzie za mną nie przepadają.
- Trudno mi w to uwierzyć.
- Doprawdy? Dlaczego?
- Bo...
Liam w ostatniej chwili zawahał się przed odpowiedzią. Zawstydził się lekko tym, co chciał powiedzieć. Ostatecznie zdecydował się ubrać to w nieco inne słowa.
- Ponieważ masz bardzo... przyjazną twarz. Jestem pewny, że... że masz powodzenie u kobiet.
- Och... chcesz powiedzieć, że jestem przystojny.
Chłopiec poczuł rumieniec wypływający na jego twarz. Bezpośredniość bruneta zaskoczyła go i całkowicie zbiła z tropu. Ten nie wydawał się ani trochę świadom swojej bezczelności. Zupełnie jakby uznał słowa chłopca za oczywistość, ale jednocześnie zupełnie nie przejmował się tym, jak jest postrzegany.
- Rzeczywiście swego czasu dziewczęta lubiły ze mną rozmawiać. Jednak... to były bardzo niesatysfakcjonujące konwersacje. Mężczyźni natomiast lubią patrzeć z góry na takich jak ja. Szczerze mówiąc... nie było wielu osób, przed którymi miałbym szansę się otworzyć. Zwłaszcza ostatnimi czasy. Dlatego byłbym szczęśliwy, gdybyś odwiedził mnie tu czasem.
- Nie sądzę, bym był odpowiednią osobą...
- Ależ dlaczego? Mówiłem już. Jesteśmy podobni. Ponadto... jesteś doprawdy urokliwym towarzystwem Liamie. Być może odrobinę się myliłem. Obawiałem się, że całkowicie zamknąłeś swoje serce... a jednak uroczo się rumienisz.
William uśmiechnął się szeroko, co wprowadziło chłopca w stan jeszcze większego zawstydzenia. Nie do końca rozumiał swoje reakcje, ale mężczyzna sprawiał, że jego serce biło szybciej. I powodem nie był strach. Nie rozumiał tego uczucia, ale... czuł delikatne ciepło gdzieś w środku.
- Ja... też nie mam nikogo, z kim mógłbym porozmawiać.
- Będę tu. Codziennie. Przyjdź, jeśli zdecydujesz, że chcesz coś mi powiedzieć. Cokolwiek. Nie musisz się przede mną otwierać... Możesz powiedzieć mi o czymś nieznaczącym. Czy nie jest dobrze czasem z kimś porozmawiać? Czy nie czujesz się lepiej, gdy to robisz?
- Tak... chyba tak.
- Więc? Chciałbyś mi coś powiedzieć? Może o szkole? Szkoła... jak w niej jest?
- Ja... nie lubię chodzić do szkoły.
- Dlaczego?
- Lubię się uczyć. Lubię dowiadywać się nowych rzeczy. Jednak... są tam ludzie. Ludzie, których nie rozumiem. Oni... nie myślą o mnie zbyt dobrze. A ja nie mogę nic w sobie zmienić. Czuję się tam, jakbym nie pasował. Jakbym był jakąś zepsutą częścią. Bezużyteczną i zawadzającą. Nauczyciele traktują mnie jak powietrze. Nie sprawiam problemów, uczę się dobrze, więc nie robią nic, by przypadkiem nie wyjść ze swojej bezpiecznej strefy. Udają, że nie widzą. Gdy dzieje się coś złego odwracają wzrok.
- Rozumiem. Jesteś inny. Ludzie nie lubią tych, którzy są inni. Nie wiedzą jak sobie z nimi radzić. Nie chcą ryzykować, dlatego odrzucają to, co jest odmienne. Jednak nie ma niczego złego w byciu innym. Być może nie pasujesz do nich, ale... nie jesteś całkowicie sam. Jest wielu takich jak ty. Jest wielu innych. W pewnym sensie wszyscy się od siebie różnimy. Jedni mniej... inni bardziej. Jednak są ludzie podobni do ciebie. Może być ich niewielu... ale ktoś na pewno kiedyś cię zrozumie. Ktoś cię zaakceptuje.
- A ty... zaakceptowałbyś mnie?
Liam nie wiedział, dlaczego o to zapytał. Była to chwila słabości. Nie przemyślał tego. Chciałby móc cofnąć czas i nie wypowiedzieć tych słów. Jednak stało się. Teraz musiał wysłuchać odpowiedzi. Obwiał się jej. Z jakiegoś powodu bał się, że to, co usłyszy, go zrani. To nie miało sensu. Ten mężczyzna był dla niego nikim. Poznał jego imię, ale nadal był dla niego obcy. A jednak tak bardzo obawiał się, że go odrzuci. Brunet jednak spoglądał na niego z delikatnym uśmiechem na twarzy. Patrzył chłopcu prosto w oczy i Liam lubił sposób, w jaki na niego patrzył. Nie było w tym spojrzeniu bowiem niechęci, współczucia, obrzydzenia, złości czy poczucia wyższości. Już od dawna nie patrzono na niego w taki sposób. Dlatego nie potrafił określić, co kryło się w oczach mężczyzny.
- Nadal uważam, że jesteśmy podobni. Zaakceptuję cię Liamie... tak długo, jak ty zechcesz akceptować mnie. Jestem bowiem w pełni świadomy tego, kim jestem... i jak bardzo nie pasuję i nigdy nie pasowałem do tego świata.
Blondyn próbował nie dać po sobie poznać, jak wielkie emocje wzbudziły w nim słowa Williama. Miał wrażenie, że coś w nim odżyło. Zastanawiał się, czy to możliwe... czy naprawdę znalazł kogoś, kto zechciałby go zrozumieć. Być może była to nadzieja. Nie czuł jej już tak dawno. Zapewne dlatego postanowił zaryzykować i choć odrobinę otworzyć się przed tym osobliwym młodzieńcem. A więc mówił. Opowiadał o tym, jak czuje się w szkole pośród tych wszystkich ludzi. Mówił o nauczycielach, których darzył pewną sympatią i o tych, za którymi najbardziej nie przepadał. Mówił o innych uczniach. Nie wspomniał jednak ani słowem o swojej rodzinie. Było za wcześnie. Nie ufał Williamowi jeszcze na tyle, by podzielić się z nim tą częścią jego życia. Skupił się jedynie na swoim szkolnym życiu. Mówił także o błahych rzeczach jak jego ulubione przedmioty szkolne. A brunet przysłuchiwał mu się z zainteresowaniem. Czasem wtrącał coś od siebie, dzielił się swoimi opiniami i swoim spojrzeniem na pewne sprawy.
Czas mijał szybko i już wkrótce musiał wracać do tego miejsca, które nazywał domem. Pożegnał się z Williamem, wiedząc, że wróci tu jutrzejszego dnia. Być może wróci tu niejednokrotnie. Czuł się bowiem lekko... jakby zrzucił ciężar ze swoich barków. Jakby znalazł coś, dla czego mógłby rano otwierać oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top