Lekcja pierwsza - Phichit i puszki pigmejskie
Przyszedł kwiecień i do Ice-Wartu wreszcie zawitała wiosna! Na gałęziach Bijącej Sakury zakwitły przesłodko różowe kwiatki, śnieg na dziedzińcu stopniał, a jedyną pamiątką po zimie został lód, utrzymujący się na jeziorze dzięki kilku sprytnym zaklęciom.
Phichit Chulanont biegał po wieży Gryffindroitu, poszukując jedynej szaty, której nie pożarły jego ukochane puszki pigmejskie.
- Phichit! – z dołu dobiegł zirytowany głos Yuuriego. – Phichit, no chodź! Bo znowu spóźnimy się na Eliksiry...
- Dobra, okej! Poczekaj, już idę!
Ach, a więc tutaj była! Pod należącą do Guang Honga Peleryną Niedowidką. Ech, biedny nieogarnięty Ji... Mógłby lepiej pilnować swoich rzeczy!
Phichit szybciutko wdział szatę i wyciągnął telefon, by jak co ranek strzelić sobie pamiątkowe selfie. Już miał biec do Yuuriego, gdy przypomniał sobie, że jeszcze nie pożegnał się z puszkami pigmejskimi.
Oparłszy przedramiona i podbródek o klatkę, obdarzył urocze stworzonka czułym spojrzeniem.
- Jak się dzisiaj mamy, chłopaki? Wyglądacie na bardziej ożywionych niż zwykle. Przepraszam za ten mały metraż, okej? Jak tylko wrócę z zajęć, pozwolę wam pobiegać po pokoju.
Neo, Napoleon i Budda zareagowali na te słowa nerwowym przebieraniem łapkami. Phichotowi zrobiło się przykro.
Kurde... ale żeby przez tyle czasu tak siedzieć w tej klatce? Znaczy, niby grupa Phichita miała dzisiaj tylko zajęcia z Eliksirów i Transmutacji, no ale mimo wszystko!
W końcu Chulanont nie wytrzymał – szybciutko upewnił się, że jest sam w pokoju, po czym wpakował puszki pigmejskie do torby.
- Wezmę was dzisiaj ze sobą, okej? – wyszeptał, przysuwając do ust palec wskazujący. – Tylko nie mówcie Yuuriemu, dobra? Zawsze robi z igły widły.
Już nie pierwszy raz Phichit wyniósł zwierzaki z dormitorium. W zeszłym roku łaziły mu po miotle, gdy brał udział w treningach quidditcha. Raz nawet wziął je ze sobą nad jezioro, by mogły biegać po drzewku, gdy ćwiczył program dowolny.
Ach, puszki pigmejskie były doprawdy cudownymi stworzonkami! Nie odstępowały właściciela na krok i uwielbiały się przytulać. Phichit nie mógł zrozumieć, dlaczego były tak mało popularne wśród młodych czarodziejów.
Aha, pewnie dlatego że zżerały ubrania.
Yuuri czekał na przyjaciela przed kominkiem. Po krótkim kazaniu odnośnie spóźniania się, razem opuścili Wieżę Gryffindroitu i ruszyli na zajęcia. W drodze do lochów minęła ich grupka pierwszorocznych.
- Patrz: Harry Potter! – pisnęła jedna z dziewczynek.
- Panie Potter, jestem fanem! – do Yuuriego zamachał jasnowłosy chłopczyk. – Dostanę autograf?
Katsuki podniósł torbę, żeby zasłonić twarz.
- Mam już tego dosyć – jęknął, gdy znaleźli się poza zasięgiem dzieciaków. – Dlaczego wciąż biorą mnie za Pottera? Ja nawet nie wiem, kto to jest!
- Mówiłem ci, żebyś założył sobie konto na Facebooku – z ust Phichita wyszło kilka karcących cmoknięć. – Wtedy wiedziałbyś, że w Anglii jest szkoła dla czarodziejów, która jest baaaardzo podoba do naszej. Zamiast Ice-wartu mają Hogwart, zamiast Gryffindroitu Gryffindor, zamiast Slytherinburga Slytherin... No i ponoć chodzi tam taki czarnowłosy okularnik, który nazywa się Harry Potter. Ponoć jest jakimś wybrańcem, albo coś...
- Przecież to Yurio jest wybrańcem, nie ja!
Ach, no tak – Jurij Plisetsky! Ten, który przepędził JJ-morta. Wszyscy w Ice-Warcie znali tę historię...
Jean-Jacques Leroy był obiecującym uczniem o pokręconej osobowości i jeszcze bardziej skomplikowanym imieniu – tak skomplikowanym, że ludzie zaczęli go nazywać Tym, Którego Imienia Nikomu Nie Chce Się Wymawiać. Biedaczek strasznie się tym przejął. Pewnego razu ochrzcił samego siebie JJ-mortem i obiecał zemstę wszystkim, którzy go nie doceniali. Panoszył się po szkole, wyzywając innych uczniów na pojedynki i w ogóle robiąc z siebie wielkiego megalomana.
W końcu dyrektor Yakov stracił cierpliwość. Uznał, że trzeba wreszcie przywołać skurczybyka do porządku! JJ-mort mieszkał w Slytherinburgu, więc to na Slytherinburżan spadła odpowiedzialność doprowadzenia sprawy do końca. Wszyscy liczyli na Viktora Nikiforova. W końcu to on był Prefektem, świetnym łyżwiarzem, jeszcze lepszym czarodziejem i w ogóle legendą szkoły. No, ale niestety – w tamtym czasie Vitya był bardziej zainteresowany zakradaniem się do łaźni Gryffindroitu celem podglądania Yuuriego, więc oznajmił przybranemu Papie, że ma JJ-morta totalnie w poważaniu. Próbowano przekonać go do zmiany zdania, jednak z miernym skutkiem.
A zatem wszystkie oczy zwróciły się w stronę młodziutkiego Jurija Plisetskyego. Geniusza, który również mieszkał Slytherinburgu i w przeciwieństwie do starszego kolegi chętnie rwał się do bitki.
Doszło do pojedynku. Zaklęcia latały z zastraszającą prędkością. W pewnym momencie Juraczka miotnął w JJ-morta klątwą Quartrus Salchowus, w skutek czego Leroy obrócił się w powietrzu aż cztery razy! A potem gruchnął na tyłek. Wydawało się, że wynik starcia jest przesądzony. Jednak, kiedy fanki Jurija zaczęły wiwatować, Ten, Którego Imienia Nikomu Nie Chciało Się Wymawiać niespodziewanie podniósł się i zostawił bliznę na psychice Plisetskyego, rzucając nań Zaklęcie Kocich Uszu.
Rozpętało się piekło!
Wynikiem piekła było rozwalenie połowy szkoły, w tym i gabinetu Ojca Dyrektora. Po JJ-morcie słuch zaginął, a Jurij przeszedł do historii jako Chłopiec Który Się Wkurwił.
Phichit był dumny, że udało mu się uwiecznić tamto wydarzenie na zdjęciu. Na samym Instagramie zgromadziło już okrąglutki milion lajków! Miodzio.
Chulanont odblokował iphona, by sprawdzić, co ciekawego wydarzyło się dzisiaj na Fejsie.
- O kurde! Viktor nie żyje!
- ŻE CO?! – Yuuri omal nie dostał zawału.
- Jezu, spokojnie! Nie Nikiforov tylko Krum.
- Jaki znowu Krum?! Boże, Phichit, nie strasz mnie tak... Przez chwilę myślałem, że umrę!
- Wyluzuj – Phichit poklepał przyjaciela po plecach. – Twojemu Viktorowi nic się nie stało. Na pewno jest już w klasie razem z resztą Slytherinburżan. Znając jego, pewnie fantazjuje o całowaniu się z tobą pod Bijącą Sakurą.
Palce wskazujące Japończyka rytmicznie stukały się czubkami.
- Pewnie nawet nie wie, że istnieję – ze wzrokiem wbitym w podłogę, wyszeptał Katsuki.
Taj przewrócił oczami.
- Yuuri, Viktor absolutnie za tobą szaleje i wie o tym cała szkoła. Znaczy, chciałem powiedzieć: cała szkoła WYŁĄCZAJĄC CIEBIE!
- Mówisz mi to, co chcę usłyszeć. Nie ma szans, by ktoś tak odjazdowy jak Viktor zwrócił na mnie uwagę...
- A pamiętasz ten bal podczas Turnieju Trójlodowego, co się na nim nawaliłeś w trzy dupy?
- Eee... nie?
- To nie mamy o czym rozmawiać.
- Ech, mniejsza o to. Viktor nigdy się mną nie zainteresuje...
W tym momencie weszli do klasy. Viktor Nikiforov siedział obok swojego najlepszego kumpla Chrisa Giacomettiego i czytał książkę pod tytułem „Jak oczarować nieśmiałego okularnika".
Długie srebrne włosy były związane w kucyk. Na widok Katsukiego niebieskie oczy rozjaśniły się, a na pięknej twarzy pojawił się uśmiech w kształcie serca.
- Ohayou, Yuuri! – Viktor wesoło zamachał do oblubieńca.
Nieśmiały okularnik zaczerwienił się.
- Z... zdr... zdrastwuj, Viktor! – wybąkał, po czym z przyciśniętą do piersi torbą, pobiegł do swojego kociołka.
Czoło Nikiforova opadło na okładkę książki. Chris zaczął klepać przyjaciela po ramieniu, mówiąc coś w stylu „nie martw się, stary, następnym razem ci się uda!"
Obserwujący całą scenę Phichit ponuro pokręcił głową. Idąc w stronę Yuuriego, minął Mikiego Crispino i Emila Nekolę, którzy jak zwykle przyszli na zajęcia w kraciastych spódniczkach. Wspomniany przyodziewek był obowiązkowym mundurkiem uczęszczających do Ice-Wartu dziewcząt. A konkretnie przedstawicielek Ravenclony – domu składającego się wyłącznie z czarodziejek płci żeńskiej.
Michele nie potrafił pogodzić się z tym stanem rzeczy.
Odkąd Łyżwa Przydziału wysłała go do Huffleparyża, żył w ciągłym strachu o cnotę siostry bliźniaczki. Nie pomagało przekonywanie, że Sarcia trafiła do domu „tylko dla kobiet", gdzie nie miała styczności z żadnymi „napalonymi samcami". Nie. Miki po prostu musiał jej bronić! Już od pięciu lat starał się o przeniesienie do Ravenclony, a jego najlepszy kumpel, Emil solidaryzował się z nim, w skutek czego obaj chodzili w kieckach.
Ja tam nie narzekam – pomyślał Chulanont. – W końcu dostarczają mi lajków. Jednak dyrektor Yakov ma na ten temat nieco inne zdanie...
Jak na zawołanie, Feltsman wkroczył do klasy.
- Będę dzisiaj zastępował profesora Celestino – burknął, ciskając na biurko kajecik z listą obecności.
- Na Brodę Rasputina, co się stało naszemu biednemu Ciao Ciao? – Dłoń Milki Babichevy powędrowała do ust.
- Nie będę pokazywał palcem - chłodny wzrok Yakova spoczął na Viktorze i Chrisie – ale jacyś cwaniacy dolali mu do herbaty Eliksiru Nieustającego Wzwodu. Warzenie antidotum potrwa co najmniej czterdzieści osiem godzin. Pozostaje jedynie życzyć biedakowi wytrwałości i dostarczać mu kremu do rąk.
- Mogę pomóc – zmysłowym tonem zaoferował Szwajcar - Rzucę na niego Zaklęcie Natychmiastowego Dojścia!
- Możesz o tym zapomnieć, Giacometti – wycedził dyrektor. – Po pięciu ostatnich incydentach, już nikt ci nie zaufa! A już ZWŁASZCZA w sprawie tego typu zaklęć! Przygotujcie się do zajęć, a ja wygłoszę jeszcze kilka oświadczeń.
Największy kujonek w szkole, czyli Yuuri, grzecznie wypełnił polecenie. Wyciągnął z torby elegancki notesik, rękawiczki ze smoczej skóry i paczuszkę ziół. Długopis poturlał mu się pod kociołek. Schylając się, Katsuki niechcący zaprezentował Viktorowi otulony obcisłymi dżinsami zadeczek.
Usta przystojnego Rosjanina rozchyliły się. Nikiforov zaczął energicznie wachlować się ręką.
- Oświadczenie numer jeden! – zagrzmiał Yakov. – Ktokolwiek podrzucił mi do gabinetu paczkę Prezerwatyw Wszystkich Smaków, gorzko tego pożałuje! Oczywiście mam głównych podejrzanych, ale w tym przypadku również nie będę pokazywał palcem.
Czy raczej – chętnie pokazałby palcem, a nawet wycelował różdżką i miotnął klątwę. Gdyby tylko miał dowody.
- Oświadczenie numer dwa! Jakieś małe gnojki... i znowu nie będę pokazywał palcem... zakradły się w nocy do klepsydr i zmieniły nazwy waszych domów. Od teraz Gryffindroit to Gryfi Odór, Slytherinburg to Śliski Ryj, Ravenclona to Raj Węcława, a Huffleparyż to Harfi Paw. Mam nadzieję, że cieszycie się z nowych nazw?
- O tak, i to bardzo! Mógłbym dojść ze szczęścia.
- To był sarkazm, Giacometti!
- Ej – niespodziewanie powiedział czyjś głos. – Może to robota Tego, Którego Imienia Nie Chce Nam Się Wymawiać?
- Do ciężkiej cholery, Ji! – burknął Yakov. – Zdejmij tę cholerną Pelerynę Niedowidkę! Rozumiem, że boisz się ludzi, ale to jeszcze nie powód, by nigdy nie pokazywać gęby. Jak jeszcze raz tak zrobisz, odejmę ci punkty.
- P-przepraszam – wybąkał zawstydzony Guang Hong.
- JJ-mort nie miał jak ruszyć naszych klepsydr – ze wzrokiem wbitym w telefon stwierdził Leo. – Na Fejsie piszą, że jest zbyt zajęty uwalnianiem Belli z więzienia. A poza tym, umówmy się: po obrażeniach, których doznał z ręki Jurija, raczej szybko się nie pozbiera.
- Do ciężkiej cholery, Iglesia! Ile. Razy. Mam. Powtarzać?! Żadnych telefonów na zajęciach! Kurwa mać... Właśnie dlatego nie nadaję się do prowadzenia zastępstw!
Dyrektor wytarł sobie czoło chusteczką. Rozwścieczone spojrzenia, które co chwilę posyłał Viktorowi i Chrisowi, nie były dla nikogo zaskoczeniem. Ci dwaj od zawsze mieli reputację klasowych łobuziaków. Jeśli wierzyć Chłopcu Który Się Wkurwił, połowę wolnego czasu spędzali na wnerwianiu Yakova, a drugą połowę na knowaniach mających na celu spiknięcie Yuuriego z Viktorem.
Katsuki wciąż szukał długopisu...
- Yakov, muszę do toalety - niespodziewanie zaskomlał srebrnowłosy młodzieniec.
- Już ja ci dam „Yakova"! Niech to szlag, Vitya... Rozmawialiśmy o tym już z milion razy! Wiem, że cię adoptowałem, ale to nie znaczy, że możesz zwracać się do mnie w tak poufały sposób. A przynajmniej nie tutaj. W tej klasie nie jestem „Yakovem", lecz „profesorem Feltsmanem".
- Yakov, no weź... muszę siku!
- DOBRA, KURWA, IDŹ! Tylko szybko wracaj, bo dzisiaj warzymy ważny eliksir!
Plecakiem zasłaniając okolice krocza, Nikiforov posłał ponętnemu Japończykowi tęskne spojrzenie, po czym wymknął się z klasy. Dyrektor pokręcił głową.
- Dzisiaj będziemy warzyć Eliksir Na Kontuzje. Pracujecie w parach. Jak ktoś wysadzi klasę, ma wpierdol. Powodzenia!
Pomieszczenie wypełniło się dymem z kilkunastu kociołków.
- Ach - westchnął Chris – uwielbiam patrzeć, jak mój eliksir dochodzi!
- NIE GADAJ TYLKO PILNUJ OGNIA, GIACOMETTI! – ryknął Yakov.
Phichit jedynie udawał, że pracuje – w końcu nie po to siedział z największym kujonem w szkole, by samemu odwalać największą robotę. Niech lepiej Yuuri zajmie się eliksirem, a on porobi ludziom pamiątkowe fotki!
Telefon z obudową w puszki pigmejskie najpierw skierował się w stronę Georgija. Popovich mieszał w swoim kociołka i z oczami postawionymi w słup powtarzał:
- Przeznaczenie... zemsta... ŚMIERĆ!
- Georgi, co ty wyprawiasz?
Na dźwięk głosu Yakova, młodzieniec podskoczył.
- Ja... eee... tego... no... warzę Eliksir Na Kontuzje, tak jak pan profesor kazał.
- Nie, Georgi, nie warzysz Eliksiru Na Kontuzje, bo Eliksir Na Kontuzje tak nie capi! Pewnie znowu próbujesz zrobić Eliksir Miłości, co?
Rumieniec na policzkach Popovicha był odpowiedzią samą w sobie. Z ust dyrektora wyszło zrezygnowane westchnienie.
- Ile razy mam ci powtarzać, byś zostawił Anię w spokoju?
- Ale... ale...
- Zacznij od początku!
Jedno machnięcie różdżki Ojca Dyrektora i kociołek Georgija wypełnił się pustką. Popovich żałośnie pociągnął nosem.
W między czasie do klasy powrócił Viktor. On i Chris zaczęli szeptać coś do siebie, rzucając dyskretne spojrzenia w stronę Yuuriego. Yakov zrobił im szybką inspekcję, a kiedy nie zobaczył w kociołku niczego podejrzanego, poszedł sztorcować Leo.
Tak czy siak, pewnie coś knują – wywnioskował Phichit.
Ci dwaj mogli być łobuzami, ale byli przede wszystkim cholernie uzdolnionymi uczniami. Dość sprytnymi, by w ostatniej chwili zmienić Eliksir Na Kontuzje w coś zupełnie innego. Cóż... na wszelki wypadek lepiej niczego od nich nie brać!
Ostatecznie zajęcia skończyły się bez większych fajerwerków. Yuuri zarobił dla Gryffindroitu jakieś dwadzieścia punktów, Leośkowi skonfiskowano telefon, a Georgi zebrał jeszcze ze trzy nagany za próby uwarzenia Eliksiru Miłosnego. Ciekawie zrobiło się dopiero po wyjściu z klasy. Katsuki i Chulanont zmierzali w stronę sali, w której miała odbyć się Transmutacja, kiedy...
- Yuuri, Yuuri! Mógłbyś chwilę poczekać?
Na widok zmierzających w ich stronę Viktora i Chrisa, Japończyk wydał zakłopotany kwik. Uciekłby, gdyby przyjaciel nie przytrzymał go za rękaw szaty.
- Taaak? – z sympatycznym uśmiechem spytał Phichit.
- Yuuri, twój Eliksir Na Kontuzje był taaaaki super – zaszczebiotał Nikiforov. – Jak zawsze byłeś bezbłędny, Prosiaczku!
- Dz... dz...dz... dz...
Aplikacja Katsuki.exe chyba przestała działać.
- On chciał powiedzieć „dziękuję" – wzdychając, Phichit zwrócił się do Viktora.
- Tak – nieprzytomnym tonem wyszeptał Yuuri. Nawet na moment nie odrywał cielęcego wzroku od Rosjanina. – Spasiba.
- Przepraszam za niego. Nie wiem, co się z nim dzisiaj dzieje. Zwykle jest bardziej gadatliwy.
- Nic nie szkodzi – srebrnowłosy przystojniak machnął ręką. – A przechodząc do sedna... Yuuri, zastanawiam się, czy nie spróbowałbyś mojego Eliksiru Na Kontuzje? Chciałem trochę poeksperymentować, więc dodałem do niego kilka japońskich ziół, by zmniejszyć obrzęk.
- Umm... chętnie bym spróbował - nieśmiało zaczął Katsuki – ale ja nie mam żadnej kontu... iiiiik!
Dokładnie w tym momencie Chris uszczypnął Yuuriego w tyłek.
- Teraz już masz – Szwajcar puścił Rosjaninowi oko.
- Yuuuuuri, nie możesz pozwolić, by na twoim pośladku pozostał taki paskudny siniak – podsuwając Japończykowi fiolkę z różowym płynem, zaśpiewał Viktor. – Nie będziesz mógł pokazać się w żadnym Onsenie. A przecież jesteś Prefektem i musisz pilnować higieny!
- C-cóż... ch-chyba masz rację?
Obserwujący całą scenę Phichit trzymał telefon w pogotowiu. Ciekawe, co tym razem wymyślili ci dwaj? Chyba nie byliby na tyle głupi, by uwarzyć Eliksir Miłosny, prawda? Przecież to jasne, że i bez niego Yuuri bujał się w Viktorze na zabój!
Nie, nie to był Eliksir Miłosny. To było coś znacznie gorszego.
Ledwo ostatnia kropla różowego płynu została połknięta, a z ciała Japończyka zniknęły wszystkie ubrania. Dosłownie – wszystkie! Łącznie z gaciami...
- Oooch, Buddo! – zapiszczał zachwycony Phichit.
Yuuri też zaczął piszczeć - tyle że w jego przypadku nie był to wyraz radości. Spanikowany Katsuki stał na środku korytarza, goluteńki, jakby dopiero co wyszedł z gorących źródeł. Viktor szybciutko otulił go swoją szatą. Następnie pochylił się i jednym zwinnym ruchem wziął oblubieńca na ręce.
-Oooch, Yuuri, tak mi przykro! – wymruczał. – Chyba pokręciliśmy coś z Chrisem i zamiast Eliksiru Na Kontuzje przygotowaliśmy Eliksir Nagości. No nic... Chodź, moye zoloto! Zabiorę cię do Wieży Slytherinburga i znajdziemy ci jakieś ładne ciuszki.
Dumnym krokiem Nikiforov skierował się w stronę zachodniej części zamku. Z zawiniątka, które niósł, wystawały tylko gołe stópki, para okularów i szopa ciemnych włosów.
- A... - nieśmiało zagaił Yuuri. – A kiedy odzyskam moją szatę, moje dżinsy i mój mundurek?
- Odzyskasz?! – prychnął Viktor. – O nie, Prosiaczku! Tego paskudztwa to ty już nie założysz! Jak można nosić coś tak niemodnego? A zwłaszcza ten krawat... ugh! Odkąd pierwszy raz cię w nim zobaczyłem, marzyłem o tym, żeby go spalić. No, ewentualnie związać cię nim, ale o tym to już porozmawiamy u mnie w sypialni.
Nikiforov i Katsuki wkrótce zniknęli za rogiem.
- Myślałem, że wasze dormitorium jest w lochach? – Phichit zwrócił się do Chrisa.
- Bo było – westchnął Szwajcar. – Ale odkąd razem z Viktorem zaczadziliśmy Pokój Wspólny dymem z Eliksiru Erotycznego, dyrektor przeniósł nas do wieży. Powiedział, że tak będzie bezpieczniej. Wiesz, tam są okna i tak dalej...
- No tak. Grunt to BHP.
- A tak w ogóle, to jak po tej akcji Yuuri nie zajarzy, że Viktor na niego leci, to chyba pozostanie nam tylko Felix Fellatius.
Phichit nie był pewien, czy chce wiedzieć, czym jest Felix Fellatius. Ale lepiej dla Yuuriego, by wreszcie zakumał, co było na rzeczy.
Pełni wielkich nadziei, Giacometti i Chulanont pobiegli na Transmutację. Ledwo zdążyli na sprawdzanie obecności.
- Gdzie Katsuki i Nikiforov? – spytała profesor Baranowska.
- Nieobecni – odparł Chris.
- A z jakiego powodu?
- Kopulują.
Żelazna Dama Ice-Wartu uniosła brew.
- Och, niech już pani profesor im odpuści! – rzuciła Mila Babicheva.
- Właśnie! – zawtórował jej rozmarzony Georgi. – Cóż może być lepszym powodem do opuszczania zajęć niż miłość?
- A poza tym, chyba wszyscy zgadzamy się co do faktu, że te ich „nieodwzajemnione" zaloty trwają już zdecydowanie zbyt długo – kręcąc głową, podsumował Chris.
Profesor Lilia zastanowiła się chwilę.
- Może masz rację, Giacometti? – stwierdziła w końcu. – No dobrze. Tym razem im odpuszczę. Skoro mówisz, że właśnie w tej chwili budują związek, to w imię wyższego dobra mogę im wybaczyć tę jedną nieobecność. Przynajmniej Yakov będzie miał trochę spokoju... A wracając do naszych zajęć, proszę, by każdy oddał mi esej z zamieniania hokejówek na figurówki.
Phichit gwałtownie wyprostował się na krześle. O cholera! Zupełnie zapomniał o tym przeklętym eseju...
- Eee... - przywołując na twarz wyćwiczony uśmiech grzecznego dziecka, podniósł rękę. – Wie pani, co, pani profesor?
- Nie, nie wiem, co, Chulanont – Lilia groźnie zwęziła oczy. – Ale podejrzewam, że mi się to nie spodoba.
- Bo ja tak sobie pomyślałem... pisanie wypracowań na papierze jest takie staroświeckie! Dostałem ostatnio rewelacyjnego laptopa od mojego mugolskiego wujka. Gdybym mógł przesłać moje wypracowanie mejlem, to...
- Panie Chulanont! To, że w przeciwieństwie do tych zacofanych Anglików z Hogwartu umiemy korzystać z mugolskich cudów techniki, jeszcze nie znaczy, że powinniśmy to robić non-stop! Wie pan, czym by się to mogło skończyć? Zupełnie utracilibyśmy nasze czarodziejskie zdolności! Niech pan bierze przykład z dyrektora Yakova. On bez problemu potrafi się obyć bez tych śmiesznych mugolskich zabawek! Nie ma nawet telefonu! Co by było, gdyby zaczął szpiegować uczniów za pomocą programów szpiegowskich, zamiast po ludzku korzystać z legilimencji?
Phichit miał zamiar powiedzieć, że dyrektor Yakov korzystał zarówno z programów szpiegowskich, jak i legilimencji. Na szczęście, w porę ugryzł się w język. Jednocześnie uświadomił sobie, że bardzo chce wiedzieć, jakim cudem Feltsman ukrył przed surową żoną fakt posiadania telefonu.
- I tak jestem dla pana nazbyt wyrozumiała, Chulanont! – zagrzmiała Lilia. – W końcu pozwalam panu przynosić wypracowania wydrukowane na papierze. Ale na mejle nie zamierzam się zgadzać!
- Kiedy pani profesor... Proszę, tylko ten jeden jedyny raz! Miałem to wypracowanie, ale puszki pigmejskie mi zjadły! Wziąłem je dzisiaj ze sobą na zajęcia. Moje puszki, w sensie.
- Ach, tak? W takim razie proszę mi zaprezentować te pańskie puszki, Chulanont!
Myśli Phichita wydały ryk triumfu! Sprytny Taj był bardzo dumny ze swojej strategii zjedzonego wypracowania. Wiedział z wiarygodnego źródła, że profesor Baranowska też miała kiedyś puszka pigmejskiego i dlatego odpuszczała uczniom, których eseje padły ofiarą apetytu uroczych stworzonek.
Okej, to teraz wystarczyło jedynie pokazać chłopaków i będzie miał dwanaście godzin na napisanie tego przeklętego... Hę? Ale zaraz. Gdzie puszki?!
Chulanont wpatrywał się we wnętrze swojej torby z miną Yuuriego wpatrującego się w kartę Czekoladowej Żaby, na której nie było Viktora Nikiforova. Ta sama mieszanina szoku i rozczarowania!
- O kurde – wybąkał przerażony Taj. – Nie ma ich.
- Słucham?
- Nie ma ich... NIE MA MOICH PUSZKÓW! O Buddo, co mogło się z nimi...
- Proszę natychmiast skończyć tę grę aktorską, Chulanont! Próbował mnie pan oszukać, więc poniesie pan konsekwencje. Na środę dostarczy mi pan wypracowanie, którego pan dzisiaj nie przyniósł ORAZ dodatkowe wypracowanie o zmienianiu Agape w Erosa. To materiał spoza podręcznika, więc lepiej niech się pan przyłoży! A tymczasem, wracamy do dzisiejszych zajęć...
Przedramiona Taja z cichym stukotem opadły na biurko. Phichit złapał się za głowę. Tym dodatkowym wypracowaniem to się specjalnie nie przejął – żaden problem, zawsze może zerżnąć od Yuuriego. Ale co, u diabła, stało się z jego puszkami?!
Notka autorki:
Ci, którzy na bieżąco czytują moje notki, próbują w tej chwili rozkminić:
"Co to, u licha jest?! Czemu tego nie zapowiedziałaś? Skąd to się wzięło? Gdzie, u diabła, jest rozdział siedemnasty Zakładu?!"
No więc, kochani, krótkie wyjaśnienie:
To jest opowiadanie... czy raczej początek opowiadania, które napisałam na urodziny mojej wspaniałej przyjaciółki, Stokrot. Obrazek z okładki to również jej dzieło.
Stokrot, przepraszam, że twój prezent "spóźnił się" o kilka dni - mam nadzieję, że tak czy siak cię ucieszy. Ciąg dalszy nastąpi bardzo niedługo, obiecuję!
Rozdział siedemnasty "Zakładu" też pojawi się na dniach. No wiem, miał być w czwartek, ale opóźnił się z powodu tego... eghm... cuda.
"Yuuri w szkole dla czarodziejów" to opowiadanie pisane na baaardzo mocnym spontanie - w życiu bym nie pomyślała, że napiszę Hogwarts AU, ale że dostałam bardzo konkretne instrukcje... no cóż ;) Dlatego, proszę, wybaczcie mi ewentualne błędy i niedociągnięcia!
Za korektę jak zawsze dziękuję: Akaitori07
I jeszcze raz serdeczne życzenia dla: Stokrot
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top