Rozdział XII

  Oddychałam ciężko... Dusiłam się, nie umiałam zaczerpnąć powietrza. To dziwne piszczące urządzenie zaczęło wyć jak oszalałe.
-Doktorze!!! Tlen!!! - Zawołała kobieta.
Moje oczy się zamgliły, cała ta akcja ze szpitalem... Nic z tego nie rozumiem...

-Budzi się! Budzi się! - Usłyszałam. Moją głowę rozrywał ból. Otworzyłam lekko oczy, ujrzałam nade mną trzech lekarzy. Wyglądali na strasznie zmęczonych.
-Co się dzieje? - Zapytałam słabym, zachrypniętym głosem. Niezbyt kontaktowałam ze światem. Nie potrafię poruszyć ani jednią częścią ciała, czuje się jak sparaliżowana. - Nie mogę się ruszyć.- spojrzałam na nich z obawą, tak, bałam się...
-Nazywam się Doktor Brzęczyszczykiewicz, na tą chwilę jesteś pod moją opieką, jesteś już w stabilnym stanie. Czujesz się lepiej?
-T-tak... Chyba. - Tak właściwie nawet nie wiedziałam jak się tu znalazłam, ale fakt że mnie już tak bardzo wszystko nie bolało mogłam uznać za to iż jest lepiej.
-Jesteś jeszcze bardzo osłabiona. Podłączyliśmy cię pod kroplówkę, ale abyśmy mogli podjąć dalsze kroki w leczeniu cię musimy mieć zgodę twojego rodzica.
-Najpierw muszę zobaczyć tego chłopaka.
-Chłopaka?
-Tego co mnie osłonił, chce go zobaczyć.
-Pielęgniarka coś tam wspominała, ale w obecnym stanie nie dasz rady... Poza tym jest w śpiączce.
-Ja muszę go zobaczyć.
-Panienko.
-Muszę! - Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. - Proszę...
-D-dobrze, siostro szykuj wózek.
Po około 5 minutach do sali przybiegła kobieta z wózkiem inwalidzkim. Lekarze podnieśli mnie z łózka i posadzili. Nagle zrobiło mi się strasznie niedobrze, zwróciłam zawartość mojego żołądka na podłogę.
-Boże kochany! Nadal chce pani tam jechać? - Spytała zaniepokojona pielęgniarka. Kiwnęłam tylko głową.
-Proszę ją zabrać do sali nr 22.
Kobieta posłusznie zaczęła mnie wieźć wąskimi korytarzami w kierunku sali mojego bohatera.
-Pewnie ta osoba wiele dla ciebie znaczyła...
-Właściwie... Nawet nie mam pojęcia kto to.
-Co? W takim razie dlaczego tak bardzo chcesz się z nim spotkać?
-Powiedziano mi, że uratował mi życie.
-Dobrze, już rozumiem..
Dalszą drogę przebyliśmy w ciszy. Otworzyła przed nami drzwi. W sali leżał blondyn. Kobieta zatrzymała wózek przed jego łóżkiem i powiedziała.
-Zostawię was tu na 10 minut, tylko nie rób nic głupiego. - A potem odeszła.

Wpatrywałam się w niego. Jego twarz była taka spokojna, bez emocji... Ciekawe co mu się śni... Zaniki pamięci są takie irytujące... Może to mój znajomy a ja nie wiem? Jest nawet w tym samym wieku. Jego serce biło w regularnym rytmie, brzmiało jak melodia. Podjechałam do niego wózkiem, nachyliłam nad jego twarzą, i złożyłam na jego czole delikatny pocałunek.
-Dziękuje. - Wyszeptałam. Oddaliłam się i zaczęłam czytać jego kartę, Kise Ryota, urodzony 18 czerwca, wiek 16, wzrost, waga bla bla bla , wypadek z udziałem samochodu. Pęknięcie czaszki, złamana lewa noga w trzech miejscach, złamana prawa ręka i dwa żebra. O kuźwa! Mnie lekko drasnęli a on... Dziwie się, że jeszcze żyje... Popatrzyłam jeszcze na jego kartę. Kise Ryota... Kise Ryota... Przez głowę przeleciało mi jedno zdarzenie. Mały... mały... mały gwałciciel? Co? Yukicchi... ten głos, jakże irytujący odbijał się jakby echem w mojej głowie. Wszystko zaczęło mi się powoli przypominać. Dzień w którym go spotkałam, jego irytujący styl bycia i... Dekiel... Po policzkach zaczęły mi płynąć łzy. To on rzucił się za mną pod auto... A ja... Ja byłam zawsze do niego taka wredna. Rozkleiłam się na dobre. A teraz... teraz ten debil leży i walczy o życie.


DAM, DAM, DAM, DAM, DAAAAMM!!!

Jesteśmy! tym razem po krótkiej przerwie XD moja autoreczka mówi że zjebała to opowiadanie ale to się zobaczy Xd nie wiem kiedy będzie następny rozdział ale do zobaczyska! ^-^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top