37.
Sierpniowe promienie słoneczne muskają moją naga skórę na ramionach oraz klatce piersiowej, dostarczając dawkę przyjemnego ciepła. W powietrzu unosi się zapach świeżo skoszonej trawy, którą zajmowałem się o poranku, ponieważ poprzedniego wieczoru poprosił mnie o to Andrew Hemmings. W tle gra radio, które wyniosłem z domu, żeby nie kosić w ciszy.
- Nie mogłeś poczekać z tym koszeniem, chociażby do jedenastej? - Michael Clifford wychodzi na taras, więc mój wzrok automatycznie kieruje się w jego stronę.
Chłopak jest ubrany w Vintage koszulkę z marki Adidas, którą mu oddałem pewien czas temu (swoją drogą to bardzo często nosi ten T-shirt, co mimowolnie powoduje uśmiech na mojej twarzy za każdym razem, kiedy go widzę w tym ubraniu) oraz krótkie spodenki, wykonane z bawełnianego materiału. Jego włosy są w kompletnym nieładzie, co sprawia, że wygląda bardzo niewinnie. Wyraz twarzy posiada neutralny, a jego cera pozostaje blada, mimo schyłkowi lata, kiedy moją skórę przyozdabia złota opalenizna.
- Jakbym wiedział, że zarwałeś nockę to poczekałbym z tym, żeby ciebie nie budzić - mówię, poprawiając koszulkę, którą mam założoną na ramieniu, ponieważ została przepocona oraz ubrudzona trawą. Na szczęście jest ona „robocza", dlatego mógłbym nawet wytarzać się w niej w węglu, a nie stanowiłoby to problemu.
Nie rozmawialiśmy cały wczorajszy dzień, ponieważ Cliffordowie wszystkie niedziele spędzają w swoim rodzinnym gronie. Było to zalecenie terapeutki, żeby odnaleźli w tygodniu czas, w którym mogą poświęcić siebie w stu procentach innym członkom rodziny, więc niedziela to idealny dzień, żeby wspólnie zjeść dwudaniowy obiad z deserem, a wieczorem móc obejrzeć rodzinną komedię, częstując się ulubionym rodzajem popcornu.
Wiem, ile znaczy dla Michaela to, że jego rodzinne więzi wreszcie kierują się na odpowiednie tory.
Całe dotychczasowe życie nie posiadał zdrowych relacji z rodzicami. Żył w wiecznym strachu. Próbował pozostać silnym, dlatego codziennie walczył o przetrwanie. Było mu bardzo ciężko, ale zaciskał zęby, żeby móc iść dalej, chociaż oczy niejednokrotnie przyozdabiały łzy bezsilności. Los nie oszczędzał go, ale nie poddawał się. Uparcie szedł do przodu, mimo ciężkich kul u nóg, które obcierając o kostki, powodowały niemiłosierny ból.
Aktualnie znajduje się w okresie, kiedy próbuje to wszystko naprawić, co stanowi wyzwanie. Terapia to żadne magiczne pstryknięcie palcami, które z dnia na dzień przywróci zdrowie psychiczne do normalności. Obawy nigdy nie znikną permanentnie z głowy. Zawsze będą siedzieć w ciemnej dziurze; kwestia opanowania sztuki, jak nad nimi zapanować, aby nie dopuścić do sytuacji, gdzie znowu przejmą stery. Wymaga to wiele pracy nad samym sobą; zmierzenie się z własnym „ja", a to bardzo ciężkie, żeby znaleźć wystarczająco wiele siły, aby spojrzeć w lustrzane odbicie swojej duszy. Wejście w najciemniejsze zakamarki naszego umysłu wymaga wiele odwagi, ponieważ jest to bolesna podróż, podczas której odkrywamy karty o swoich lękach. Rozświetlenie mroku jest bardzo ciężkie, a szczególnie jeśli on posiadał wiele czasu, aby urosnąć w sile oraz rozprzestrzenić się po głowie.
Nie mam pojęcia, jak to przetrwał. Ciągle mnie zastanawia, skąd posiada w sobie tyle siły. Jej pokłady wydają się nieskończone, ponieważ nie zaprzestaje stawania kolejnych kroków w drodze o swoją lepszą wersję. Dąży do celu, który sobie postawił, nie oglądając się za siebie.
Jestem pełen podziwu wobec niego. W moich oczach na zawsze będzie wyjątkowym człowiekiem i nieistotne to, jak nasza historia potoczy się dalej.
- Zaliczę drzemkę w twoim łóżku, skoro zdecydowałem się tutaj przypałętać. - Siada na drewnianym krzesełku, znajdującym się po mojej lewej stronie. Na blacie stawia dwie szklanki z mrożoną kawą, którą przygotował. - O której Liz oraz Andrew mają zamiar wrócić?
- Nie mam pojęcia. - Sięgam po jedną ze szklanek. - Wyjechali około godzinę temu, więc obstawiam, że jeszcze z minimalnie dwie nie będzie ich.
Aktualnie znajdujemy się wyłącznie we dwójkę w domu, ponieważ Jack nie wrócił jeszcze z nocowania u Maggie, więc pozwalamy sobie na swobodę. Brak obecności kogokolwiek w domu, oprócz mnie, spowodowała, że Michael przymaszerował prosto ze swojego łóżka, aby zlinczować mnie za koszenie trawnika o godzinie ósmej rano, bo nie słyszałem dzwoniącego telefonu, na który próbował dobić się przez dziesięć minut, jednakże nieskutecznie. Następnie zwinął się do kuchni, gdzie przygotował sobie skromne śniadanie. Kiedy skończyłem koszenie, zapytał, czy mam ochotę na mrożoną kawę, a ja przystałem na jego propozycję.
I tym sposobem znajdujemy się w czasie teraźniejszym, kiedy obydwoje zajmujemy drewniane krzesełka przy niewielkim stoliku, prowadząc przyziemną pogawędkę.
Z zachwytem oglądam poranną wersję Michaela Clifforda. Stanowi istny rozgardiasz. Jego ubiór jest niezbyt składny. Włosy są rozczochrane we wszystkie strony świata. Na twarzy widnieją oznaki nieprzespanej nocy. Na cerze widnieją pojedyncze krostki, które powstały poprzez spożycie zbyt wielkich ilości niezdrowego jedzenia wczorajszego dnia, a one doprowadzają go do szału, jednak w moim mniemaniu, ani trochę nie zabierają jego uroku.
- Wiesz, co? - Zagaduje mnie, podciągając kolana pod brodę. Oplata ręce wokół nóg, wpatrując się wprost we mnie.
- Co?
- Powiedziałem wczoraj rodzicom...o nas. - Odchrząkuje, a jego cera oblewa się czerwienią.
- Oh...okej? - Wyrywa mi się, ponieważ zaskoczył mnie swoimi słowami, jednakże w pozytywnym tego słowa znaczeniu. - I jak zareagowali? - Poprawiam się na miejscu, które zajmuję. Wyrażam całkowite zainteresowanie tematem, który podjął dosyć niespodziewanie. Nie wiem, czego powinienem spodziewać się.
Nie sądziłem, że był gotów, aby przekazać informacje o naszym związku swoim rodzicom. Nieustannie mówi o małych kroczkach, a jednak „wyjście z szafy" to wręcz milowy skok w dal.
- Zanim zaczęliśmy obiad to wpierw pogadałem o tym z mamą, a ona zareagowała bardzo dobrze. Ucieszyła się, że wyrzuciłem to z siebie. Powiedziała, że niczego to nie zmienia między nami oraz zawsze będzie mnie kochać, bo jestem jej dzieckiem.
- A jak twój tata?
- Powiedziałem przy obiedzie, trzymając mamę za rękę, bo strasznie stresowałem się. Nigdy nie mieliśmy wzorowej relacji, dlatego nie wiedziałem, jak zareaguje. Początkowo zapadła niezręczna atmosfera, ale z czasem zeszła, a kiedy zostaliśmy na krótki moment sami, powiedział, że liczy się wyłącznie moje szczęście, więc jeśli jesteś powodem uśmiechu na mojej twarzy, nie będzie miał niczego przeciwko.
Kamień spada z mojego serca. Poczułem ulgę, że wydarzenia przyjęły bardzo dobry obrót wydarzeń. Odczuwam wyłącznie szczęście, widząc, że w życiu mojego chłopaka wszystko zaczyna się układać. Sięga po kolejne elementy układanki, aby łączyć wszystko w spójną całość. Robi to metodą prób oraz błędów, ale nie stoi w jednym miejscu. Czasami cofa się krok w tył, jednakże następnie stawia dwa do przodu. Ciągle pracuje nad lepszą wersją samego siebie, ale o tym wspominałem już wcześniej, więc nie będę rozdrabniać się kolejny raz. Chciałbym wyłącznie napomknąć, że rozpiera mnie duma, kiedy pokonuje kolejne kłody pod nogami na swojej drodze i czuję się szczęśliwy, że mogę trzymać go za dłoń w tej podróży.
- Właściwie powinieneś w przyjść na niedzielny obiad do mnie i spędzić z nami czas - rzuca, popijając mrożoną kawę przez papierową słomkę, którą wygrzebał z dna kuchennej szafki.
- Mamy do dyspozycji sześć dni w tygodniu, więc ten siódmy dzień poświęcaj całkowicie swojej rodzinie i nie przejmuj się mną.
- Luke, dawno stałeś się moją rodziną.
Gorąc wybucha w klatce piersiowej i rozprzestrzenia się po całym organizmie; jakby ciepło płynęło wraz z krwią w żyłach. Zębami przygryzam dolną wargę, próbując chociaż trochę opanować nagły przypływ entuzjazmu, bo obawiam się, że wyjdę na szaleńca, uśmiechając się szeroko od ucha do ucha!
- Sweet Home Alabama? - Śmieję się.
- Jesteś głupi.
- Przemyślę ten obiad - informuję, upijając kawę, którą przygotował.
- Ugotuję, co tylko będziesz chciał... - Jego głos przybiera delikatną barwę. Wykorzystuje moje słabości, które posiadam wobec niego. Wie, co zrobić, żeby owinąć mnie wokół swojego palca, a że nie posiadam zbyt silnej woli, ulegam mu bardzo łatwo, chociaż we wszystkim staram się zachować zdrowy rozsądek.
Miłość miłością, ale zawsze trzeba posiadać głowę na karku, żeby nie wpaść w toksyczną relację.
Toksyczność porównałbym do maku, rosnącego na polanach; wygląda niepozornie, a wręcz pięknie, jednakże w rzeczywistości jest chwastem, siejącym spustoszenie, dlatego trzeba zachować wiele ostrożności.
- Nie każ siebie prosić... - mruczy, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Przenocujesz potem, więc będziemy mogli obejrzeć cokolwiek, co tylko wybierzesz...
Ulegam jego prośbom, ponieważ zrobię wiele, aby spowodować uśmiech na twarzy Michaela Clifforda, bo zasługuje on na całe dobro tego świata. Byłbym gotów ściągnąć dla niego gwiazdkę z nieba, jeśli tylko poprosiłby o to.
- Zgodziłem się, gdzieś w okolicach momentu, zanim złożyłeś wszystkie obietnice - oznajmiam, widząc, że wyrzucił z siebie wszelkie sposoby przekonania mnie do działania, które chciałby, żebym podjął, a ja uwielbiam się z nim drażnić, więc przytrzymałem go w niepewności.
- Aha, czyli niepotrzebnie produkowałem się? - Unosi brew.
- Jak niepotrzebnie? Zrobimy rewatch „Pięćdziesięciu twarzy Greya".
Robię sobie z niego żarty, ponieważ mam dzisiaj nastrój na złośliwości, a one doprowadzają go do białej gorączki. Z pewnością będę się za to smażyć w piekle.
- Żartujesz sobie ze mnie w tym momencie?! - Oburza się.
- Zmuszę cię, żebyś dotrwał do ostatniej minuty tego filmu, a nie zasypiał w połowie.
- Nie bez powodu zasypiałem! - odpiera. - Luke, jest to najnudniejszy film, jaki kiedykolwiek widziałem. Nie zgadzam się na tortury tego pokroju.
- Okej, nie krzycz. Tylko drażnię się z tobą - oświadczam, aby uspokoić go, ponieważ zaczął denerwować się. Znam jego granice, więc wiem, kiedy przestać. Ostatnia rzecz, jaką chcę to, aby był zły na mnie.
- Czasami ciebie nienawidzę. - Wywraca oczami. Jego mięśnie twarzy wydają się napinać. Wygląda na zirytowanego.
- Kochanie, nie obrażaj się... - Używam miękkiej barwy głosu, aby go udobruchać. Pochylam się w jego stronę, aby zmniejszyć odległość między nami. Bacznie obserwuję jego twarz, a on unika mojego spojrzenia. - Buziak na zgodę? - Uśmiecham się, żeby jego złość puściła.
- Nie będę ciebie całować, bo śmierdzisz potem. Bleh.
Spędzamy wspólnie cały poranek, ganiając się po ogródku, tarzając po świeżo skoszonej trawie oraz śpiewaniu radiowych kawałków. Robiąc wszystkie rzeczy, wypełnia mnie wyłącznie poczucie wolności ducha. Czuję się beztrosko, jakbym powrócił do dziecięcych czasów, gdzie życie wydawało się lepsze. Uśmiech nie schodzi z mojej twarzy, a w oczach palą się gwiazdy. I to wszystko za sprawą Michaela Clifforda.
Czuję, że wszystko jest na swoim miejscu.
__________
Krótki, ale jakościowy i think??? Dawajcie znać, co sądzicie, bo serio czuję się SUPER DZIWNIE pisząc po przerwie, bo wypadłam z formy, muszę do niej wrócić XDDD
Zostawiajcie komentarze i votes!!! <3
FajnaSosna xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top