Rozdział 9: Warunki

Nie w głowie mi były należyte przygotowania do szpiegowania ich. Poszedłem tak, jak stałem. Naturalnie, w rezydencji można było odczuć lekki chłód, ale bez przesady. Sebastian natychmiast kazał mi wracać do łóżka, na co tylko skinąłem głową. Już miałem pogodzić się z tym, że mój plan nie wypalił i nie było opcji, abym dalej mógł przysłuchiwać się ich konwersacji, jednak zostałem zatrzymany. Poczułem wręcz żelazny uścisk blondynki na swoim nadgarstku. Chciała, abym posiedział z nią w salonie. Chwilę musiałem się wykręcać, aż w końcu dała mi spokój. Zełgałem coś o dawce leków, chociaż doskonale wiedziałem, że dawno się one skończyły. Dla niepoznaki, nakazałem Sebastianowi, aby poszedł za mną. Usiadłem na swoim łóżku i się przeciągnąłem. Strzeliło mi coś w krzyżu, a ja zmarszczyłem brwi z powodu bólu. Byłem strasznie zesztywniały.
- Może masaż poprawiłby nieco twoje samopoczucie, paniczu? - zaproponował kamerdyner.
Nie chciałem przyznawać się przed nim do swoich słabości, jednak wybitnie czułem się obolały. Mruknąłem pod nosem dość niemiły komentarz, który dotyczył tego, że gdyby nie brunet, nie potrzebowałbym takiej troski. Później jednak pokiwałem głową w geście aprobaty dla jego pomysłu. Usiadłem posłusznie na skraju łóżka, a Sebastian położył na mnie swoje dłonie.  
- Tylko mnie nie połam - rzuciłem z niezadowoloną miną.
- Będę delikatny, paniczu - niemal szepnął do mojego ucha, przez co natychmiast się wzdrygnąłem.
Doznałem czegoś w rodzaju deja vu, co niejako przywołało stare wspomnienia. Z tamtej nocy. Nie wiedzieć czemu, miałem dziwne wrażenie, że demon wypowiedział podobne, jeżeli nie te same słowa podczas... ''nocy poślubnej''. Przypomniały mi się jego zimne dłonie na moim rozgrzanym od alkoholu ciele. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Odskoczyłem od niego.

- Łapy precz - syknąłem w stronę bruneta, zasłaniając usta w geście obrzydzenia. - Cholera... Chyba zaraz zwymiotuję - dodałem zniesmaczony, na co Sebastian szybko zerwał się z miejsca, aby chwilę później postawić przy mnie białą miskę. Powstrzymałem jakoś moje obrzydzenie i okiełznałem zdenerwowanie. Odsunąłem naczynie od siebie, biorąc głębokie wdechy. - Ile to będzie trwać? - zapytałem cicho, czując, że blednę na twarzy.
- Jeszcze trochę, paniczu. Ślubowałeś w grudniu, kilka dni przed sylwestrem, natomiast teraz mamy koniec marca, co daje trzy miesiące.
- Przestań zawracać mi głowę zbędną matematyką i po prostu powiedz - warknąłem poddenerwowany.
- Jeszcze pół roku - powiedział spokojnym tonem.
- Jak możesz być tak opanowany w takiej sytuacji?! Dobrze wiesz, że nie możesz mnie zostawić i tak po prostu odejść. - syknąłem, a moje niezadowolenie rosło w siłę. - Co niby z nim zrobisz, będąc na moją osobę niejako skazany?
- Zaopiekuję się nim.
- Chce ci się bawić w niańkę? Jakoś nie widzę cię w roli kochanego tatusia małej kreatury - rzuciłem uszczypliwie.
Nie miałem pojęcia, co dokładnie się we mnie znajdowało. Z racji tego, że dziecko było także w połowie moje, zakładałem, że nie różniło się zbyt wiele od tych śmiertelnych niemowląt. Oczami wyobraźni próbowałem zobaczyć Sebastiana, kiedy upłynęłoby sześć miesięcy. Nie widziałem go ze smoczkiem w jednej ręce i zabawkami dla dzieci w drugiej. Jeżeli nawet, na samą myśl cisnął mi się na usta wredny uśmieszek. Czysta komedia. Po prostu nie mogłem sobie tego wyobrazić.
- Zdziwiłby się panicz - uśmiechnął się złośliwie w moją stronę. 
- Pewnie niejednokrotnie.
Zaraz po moich słowach wyprosiłem go z pokoju. Musiałem odpocząć. Z racji tego, że Sebastian miał klucz do mojego pokoju, nakazałem mu zamknąć za sobą drzwi. Tak, aby Lizzy nie mogła wtargnąć do sypialni podczas mojego snu. O dziwo, nawet nie próbowała. Przez resztę dnia Elizabeth mi nie przeszkadzała. Było dziwnie spokojnie, przez co nie mogłem oddać się wypoczynkowi. Miałem ciągłe wrażenie, że zaraz usłyszę jakieś piski i ktoś wejdzie do mojego pokoju. Nie wiedziałem, po jakim czasie zasnąłem. Liczyło się dla mnie to, że rano wstałem w miarę wypoczęty. Nawet ze świadomością, że blondynka nadal przebywała w rezydencji. Gdy Sebastian przyszedł mnie obudzić, dowiedziałem się także, że zdołał załatwić ubrania dla mnie, dzięki czemu mogłem w końcu doprowadzić się do porządku. Lokaj ubrał mnie w nowy strój. Kiedy spoglądałem na swoje odbicie, nie czułem się niekomfortowo. Nie było widać tego, czego nie chciałem ukazywać. Gdy brunet skończył wiązać moją czarną kokardę przy szyi, spojrzałem się na niego wyczekująco. Zmieszałem się, kiedy podał mi zupełnie płaskie buty. Z racji tego, że zamierzałem spędzić dzień z Elizabeth, preferowałem coś wyższego. Szczególnie przez to, że w ostatnich latach blondynka mocno urosła, a ja... cóż, niekoniecznie.
- Chcę inne - mruknąłem, mierząc kamerdynera wzrokiem.
- A ja chcę twojego dobra, paniczu - odparł, przewracając oczami. Zrobił to dość dyskretnie, ale i tak nie umknęło to mojej uwadze. - Nie powinieneś przejmować się panienką Elizabeth. Nadwyrężysz sobie kręgosłup. Nie wytrzymasz całego dnia w takim obuwiu.
- Niech ci będzie - westchnąłem, pozwalając mu na robienie tego, co słuszne. - Wierzę we wszystko, co powiesz, bo nie wolno ci kłamać. Dla skutecznego ukrywania naszego problemu pozwalam twojej osobie mówić nieprawdę wszystkim dookoła, ale... ze mną masz być zawsze szczery. Do samego końca. Zrozumiano?  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top