Rozdział 8: Żałość
Blondynka zachichotała. Mnie niestety nie było do śmiechu. Obrzydliwa ironia losu. Mówiła takie rzeczy, podczas gdy ja nie przepadałem za dziećmi, a Sebastian był demonem i nie było opcji, żeby się zestarzał. Dołóżmy do tego fakt, że faktycznie miałem mieć osobistego brzdąca. Tylko nie z nią. Tu był pies pogrzebany i to dosłownie. Kundel Królowej Wiktorii upadł tak, że chyba niżej się nie dało. Najbardziej rozbawiała mnie naiwność Elizabeth. Naprawdę myślała, iż będziemy razem sypiać? Obrzydliwość... Łóżka nikomu nie miałem w zamiarze oddawać i nie w głowie mi było dzielenie go z kimkolwiek. Nasz ślub w sprawach pocałunków i innych romantycznych czułości mówił sam za siebie.
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak zaprowadzenie panienki do pokoju.
Usłyszałem ciężkie westchnięcie Sebastiana. Prawie mu współczułem. Zaraz potem Elizabeth pobiegła do jednego z korytarzy, znikając w nim. Przy wejściu zostawiła swoją walizkę, aby dać do zrozumienia, że to brunet powinien taszczyć jej rzeczy. Nie wiedziałem, gdzie podziała Paulę, jednakże Sebastian był moim kamerdynerem. Nim także nie chciałem się dzielić. Miał w obowiązkach, aby usługiwać mojej osobie. Nikomu innemu. Mimo wszystko wziął jej bagaż i poszedł za blondynką. Westchnąłem. Zapowiadał się nerwowy dzień, pełen przeganiania jej. Poniekąd było mi jej szkoda, bo wyszła za mąż za kogoś takiego, jak ja. Nawet wierności nie umiałem dochować. Czułem się z tym źle, więc uznałem, że powinienem być dla niej trochę milszy i bardziej wyrozumiały lub... chociaż na nią nie krzyczeć. Aby wcielić w życie mój plan, postanowiłem nie pokazywać się jej na oczy. Odwróciłem się na pięcie w kierunku mojej sypialni i natychmiast poleciałem do tyłu, na podłogę. Wpadłem na kogoś.
- Przepraszam, paniczu! Nie zauważyłem cię! - usłyszałem. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem przed sobą mojego ogrodnika. Finny pomógł mi wstać. - Naprawdę mi przykro. Nic się nie stało?
- Nie... - mruknąłem niezadowolony, otrzepując moją piżamę.
Najpierw miałem ochotę zganić go za to, że nie patrzy, gdzie idzie, jednak później pragnąłem mu wręcz podziękować. Oczywiście ani jednego, ani drugiego nie uczyniłem, ale cieszyłem się, że przez ten upadek nie poszedłem do pokoju. Usłyszałem głosy Sebastiana i Elizabeth. Szli w kierunku kuchni. Zostawiłem skołowanego ogrodnika na korytarzu i pobiegłem za nimi. Lizzy łaziła za Sebastianem krok w krok, trzymając moją pluszową podobiznę prosto z firmy Funtom. Trochę irytowało mnie to, że rzadko kiedy rozstawała się z tym królikiem. Miała przecież szesnaście lat. Przypatrywała się brunetowi, gdy ten był pochłonięty zaparzaniem herbaty.
- Niedługo pójdę do Ciela. Pewnie się nudzi beze mnie - zachichotała. - Może się ze mną pobawi jak za starych, dobrych czasów?
- Panicz źle się czuje i musi odpocząć. To naprawdę nie najlepszy pomysł, panienko - odparł wyraźnie zmieszany. - Zapewniam cię jeszcze raz, że to tylko tymczasowe. Mój poprzedni pracodawca też miewał takie dni, że był niezdolny do czegokolwiek. Takie zachowania najczęściej spowodowane są nadmiernym przemęczeniem przez pracę i stresem z nią związanym.
Sebastian nie mógł kłamać, więc ostrożnie dobierał słowa. Wątpiłem w to, że komuś jeszcze mógłby zrobić taki numer, jak mnie. Musiałem być, cholera, wyjątkowy. Na sam dźwięk jego głosu chciało mi się siarczyście przeklinać. Byłem jednak zmuszony do zachowania spokoju, aby móc podsłuchiwać ich dalej. Brunet był już wyraźnie zmęczony obecnością blondynki. Szczerze powiedziawszy, ja także.
- Może faktycznie ma za dużo na głowie. Jeszcze moi rodzice wyskoczyli z tym weselem... To moja wina!
Nagle Elizabeth zaczęła płakać. Natychmiast zasłoniłem uszy. Czy ona naprawdę musiała tak żałośnie zawodzić? Łzy i tak nic nie wnoszą. Nie zmieniają przeszłości, bo czasu nie można cofnąć. Sebastian natychmiast próbował ją pocieszyć, jednak nie szło mu to najlepiej. Ba, przez tego idiotę zdawało mi się, że beczała jeszcze głośniej!
- Panienko, nie powinnaś płakać. Jeszcze ściągniesz tym panicza. Może poczuć się źle, jeżeli dowie się, że z jego powodu ronisz łzy - powiedział spokojnym tonem.
Sam nie wiedziałem, jakim cudem mógł być tak opanowany, przebywając z blondynką. Lizzy pociągnęła nosem i pokiwała głową. Wytarła nos rękawem sukni i spojrzała się na lokaja pytającym wzrokiem, a następnie zaczęła temat wesela. Była ciekawa, czy mi się podobało. Słysząc jej pytanie, Sebastian uśmiechnął się w charakterystyczny dla niego sposób. Co za bezczelny typ! Doskonale wiedziałem, co znaczyła ta mina.
- Martwiłam się o niego. Dobrze, że zabrałeś go do rezydencji. Nie wyglądał najlepiej - zapiszczała żałośnie. - Skoro jednak nie skarżył się, należy się tylko cieszyć. Każdemu zdarzają się takie... wypadki - zachichotała wyraźnie zakłopotana, a następnie oświadczyła, że życzyłaby sobie, aby brunet przyniósł herbatę dla niej do salonu.
Kiedy usłyszałem, że blondynka miała zamiar opuścić kuchnię, instynktownie cofnąłem się kilka kroków do tyłu. To był mój błąd. Natychmiast natrafiłem na jakiś stoliczek, którego wcześniej nie zauważyłem i zrzuciłem z niego jedną z kwiecistych, porcelanowych waz. Ozdoba runęła na podłogę, robiąc przy tym dużo hałasu. Naturalnie ściągnęło to uwagę osób przebywających w kuchni. Elizabeth natychmiast wybiegła z pomieszczenia, chcąc sprawdzić, co się stało. Kiedy mnie zobaczyła, jej zielone oczy wręcz zalśniły. Momentalnie znalazła się koło mnie, zaciskając ręce na mojej osobie w morderczym uścisku. Widząc tę scenę, Sebastian westchnął. Mógłbym się założyć, że za żadne skarby nie chciałby znaleźć się na moim miejscu. Demon zmierzył wzrokiem najpierw mnie, następnie blondynkę, kończąc na pozostałościach po porcelanowej skorupie. Rzucił coś pod nosem o tym, że Lizzy powinna podchodzić do wszystkiego z dodatkową delikatnością, biorąc pod uwagę to, że byłem osłabiony. Zbierając odłamki wazy, dodał, że jeżeli dziewczyna nie przestałaby mnie dusić, w grę wchodziło nawet to, że mogłem zemdleć. Chyba widział, że brakowało mi tchu przez tego blond-cukra i zaczął ją wyraźnie straszyć. Lizzy tłumaczyła swoje zachowanie tym, iż się za mną szalenie stęskniła. W końcu łaskawie mnie puściła. Przypatrzyła mi się uważnie i podskoczyła. Zaczynałem się odrobinę denerwować, czując jej świdrujące spojrzenie na sobie.
- Przeziębisz się, jak tak będziesz ciągle w samej koszuli chodził! - zapiszczała, wskazując na moje bose stopy.
Odetchnąłem z ulgą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top