Rozdział 7: Podchody

Wziąłem głęboki wdech, aby jakoś opanować emocje. Inaczej rozniósłbym dobre pół rezydencji na strzępy. Nie chciałem przyjąć tego do wiadomości. Świadomość takiego upodlenia bodła mnie niemiłosiernie. Ja i on mielibyśmy...? Przechodziły mnie ciarki na samą myśl. Wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Jedynym pozytywnym aspektem było to, że chociaż wiedziałem, co mi w końcu jest, ale... cholera! W życiu bym się nie spodziewał!
- I niby jak to wszystko sobie teraz wyobrażasz? - mruknąłem pod nosem, bawiąc się satynową kołdrą. Z nerwów. Nie miałem pojęcia, co mógłbym uczynić z rękami, które wręcz zaczynały żyć własnym życiem. - Dlaczego w ogóle to zrobiłeś?
- Możliwość zabawy twoimi uczuciami była nazbyt kusząca - uśmiechnął się nieco złośliwie, pokazując nienaturalnie ostre kły. - Mógłbym rzec, że była to nawet oferta z twojej strony, paniczu.
W tamtym momencie trafił mnie jasny szlag. Nawet nie próbowałem się kontrolować. Sebastian znów dostał w twarz. I znowu. I tak w kółko. Naliczyłem chyba z cztery uderzenia, zanim demon złapał moją rękę. Dzięki temu, co zrobił, uniknął kolejnego ciosu, gdyż mógłbym śmiało zadeklarować, że byłbym w stanie sprezentować mu jeszcze kilka takich. Wpadłem w swego rodzaju trans. Chciałem rewanżu na nim za tak podłe i śmiałe słowa w moim kierunku. Nim zdążyłem się zorientować, brunet splótł nasze dłonie, przyszpilając mnie do łóżka. Demon zawisł nade mną, kiedy ja, z grobową miną, przypatrywałem mu się.
- Już wystarczy, paniczu - odrzekł chłodnym tonem, zacieśniając uścisk. - W tym stanie nie powinieneś się denerwować - dodał nieco złośliwie, a na jego twarzy zagościł drażniący uśmieszek.
- Jesteś bezczelny. Masz mnie natychmiast puścić - syknąłem w odpowiedzi. Kiedy kamerdyner odsunął się na bezpieczną odległość, złapałem się za głowę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie miałem pojęcia, co powinienem począć. - Co ja powiem Lizzy?!
- Panienka Elizabeth nie widuje panicza zbyt często. Dwa razy na tydzień w porywach. Wystarczy, że będziesz leżał w łóżku podczas jej wizyt. Nie powinna zauważyć niczego niepokojącego - wyjaśnił spokojnie.
Przypatrywałem się mu bardzo dokładnie. Obserwowałem każdy jego ruch. Jak w takiej chwili mógł pozostać tak spokojny?! Lizzy może i nie grzeszyła inteligencją oraz jakoś nigdy nie należała do grupy ludzi używających rozumu nawet w niewielkim stopniu, jednak nie byłem w stanie wyobrazić sobie, że przez tyle czasu nie odnotowałaby czegoś dziwnego w moim zachowaniu, a co najważniejsze - w wyglądzie. Nie to, że przejmowałem się moim odbiciem w lustrze. Kilka kilogramów nie zrobiłoby mi różnicy, ale jeżeli miałbym wyglądać tak, jak ludzkie kobiety spodziewające się dziecka, chyba spaliłbym się ze wstydu! Uwłaczające!
- Ona przecież już to zauważa! - jęknąłem niezadowolony. - Znaczy się... Na razie wytykała mi tylko wagę, ale... - urwałem.
Czułem po prostu, że moje policzki zaczęły przybierać barwę godną dorodnego pomidora. Nie byłem w stanie dokończyć mojej wypowiedzi. To było zbyt krępujące. Nie miałem ochoty rozmawiać z nim na ten temat. Zasłoniłem twarz dłońmi i kazałem mu wyjść. Nie miałem na niego siły. Lokaj opuścił sypialnię, a ja mogłem w spokoju pomyśleć o mojej przyszłości. Za sprawą uchylonego okna, dobiegł mnie dźwięk jadącego powozu. Podniosłem się z łóżka i podszedłem do szyby. Przed rezydencją znajdował się środek transportu należący do rodziny Midfordów. Na sam widok serce podjechało mi do gardła. Spanikowałem jeszcze bardziej, słysząc piski mojej irytującej partnerki. Najwidoczniej mało jej było złośliwości z mojej strony i przyjechała po więcej. Sam ze sobą nie mogłem wytrzymać, więc dziwiłem się, dlaczego blondynka tak usilnie i zawzięcie lgnęła do mnie, chociaż szczerze powiedziawszy, bywałem w stosunku do niej zwyczajnie wredny. Dobrze, że w duchu mogłem zwalić wszystko na moje ''humorki'', które rozumiał tylko Sebastian. Problem nadal tkwił w tym, że Lizzy nie mogła się dowiedzieć. Raz, że dostałoby mi się po głowie za zdradę, a dwa, że musiałbym się ze wszystkiego grubo tłumaczyć. Sam nie do końca rozumiałem całą sytuację. Natychmiast wyszedłem z mojej sypialni tak, jak stałem, kiedy usłyszałem, że Sebastian otworzył jej drzwi. Zakradłem się do głównego holu i przylgnąłem do ściany, aby przysłuchać się całej ich rozmowie. Nie dobiegły mnie głosy innych członków rodziny, więc wszystko wskazywało na to, że Elizabeth przyjechała sama. Odetchnąłem z ulgą. Sebastian chyba sam był zaskoczony jej przybyciem, bo moja ''ukochana'' ostatnimi czasy zapominała o dobrych manierach i nie zapowiadała się. Ewentualnie pamiętała o etykiecie, ale uznała, że do ''własnego domu nie trzeba przyjeżdżać z uprzedzeniem''. Wręcz słyszałem jej piskliwy głosik w mojej głowie, który to mówił.
- Z całym szacunkiem, panicz nie jest odpowiednio przygotowany do przyjmowania gości.
Usłyszałem głos mojego lokaja i delikatnie wychyliłem się zza kolumny, aby lepiej im się przyjrzeć. Skamieniałem, kiedy zobaczyłem, że Lizzy miała ze sobą brązową, wielką walizkę. No chyba jej się coś pomyliło! Nie mogła spać w mojej rezydencji! Nie wtedy, kiedy ja... Jasna cholera.
- On ostatnio nie jest na nic przygotowany - powiedziała Elizabeth, przy czym nadęła policzki. - Kto mu pomoże jak nie ja? Ciel mnie potrzebuje, skoro jest chory! Poza tym każdy poczułby się lepiej przy kimś, kto go kocha - zaszczebiotała, a ja natychmiast odczułem rosnącą potrzebę zamknięcia się w łazience i niewychodzenia z niej. Nigdy. Na sam dźwięk jej piskliwego, przesłodzonego głosu robiło mi się niedobrze. - Przyzwyczajaj się do mojej obecności, Sebastian. Niedługo tutaj zamieszkam i na starość przyjdzie ci bawić nasze dzieci.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top