Rozdział 6: Zdrada

Sebastian opowiadał dalej o moich wyczynach po alkoholu. Zrobiło mi się niebywale wstyd. Czułem się wręcz upokorzony moim poziomem desperacji. Źle mi było także z myślą, że widział, jak płaczę, jak histerycznie się śmieję, jak żartuję sobie ze wszystkiego. Z jego relacji mogłem śmiało stwierdzić, że zabranie mnie z uroczystości było chyba najlepszym pomysłem Elizabeth, jaki kiedykolwiek przyszedł jej do głowy. Gdybym zachowywał się tak na weselu, byłbym skończony. Brunet relacjonował dalej to, co działo się tego feralnego dnia, kiedy zostaliśmy sam na sam. Przyznał się, że w którymś momencie skończyła mu się cierpliwość do mnie i siłą chciał mnie przebrać i położyć.
- Przytulałeś się. Mówiłeś, że czujesz się opuszczony. Wybuchnąłeś płaczem i długo cię uspokajałem. Nawet nie zorientowałem się, kiedy zacząłeś się przymilać, aż w końcu kazałeś mi się pocałować - westchnął zakłopotany, a ja chciałem się w tamtej chwili zapaść pod ziemię. Wydawało mi się, że był to najbardziej irracjonalny rozkaz, jaki mu wydałem. Nadal jednak nie pojmowałem, co to miało do rzeczy. Podejrzewałem, że chciał mnie zniechęcić do dalszej prawdy i liczył na to, że przerwę mu w odpowiedniej chwili. Mimo wewnętrznego wstydu, który przeplatał się z obrzydzeniem, dalej słuchałem tego, co miał mi do powiedzenia. - Posłusznie wykonałem rozkaz, jednak... w pewnej chwili po prostu się zapędziłem. Nie wiem, kiedy straciłem nad sobą kontrolę. Wstyd mi za siebie. Zachęcałeś mnie, abym nie przerywał, a i ja sam tego nie chciałem. Przyjmij moje przeprosiny, paniczu.
Siedziałem dłuższą chwilę w osłupieniu, jakbym zupełnie nie zrozumiał tego, co powiedział Sebastian. Dużo myśli kłębiło się w mojej głowie. Westchnąłem ciężko, analizując każde jego słowo. Chciałem nawet wymierzyć mu bolesnego policzka za to, że odważył się mnie dotknąć, jednak w porę powstrzymałem się i opuściłem rękę. Nie powinienem go karać, gdy wina leżała ewidentnie po mojej stronie.
- To jest ten problem? Tylko dlatego chcesz mnie zostawić przy życiu? - odezwałem się w końcu. - Jestem obrzydzony tą sytuacją, ale najprościej będzie uznać, że każdy z nas ma w tym winę. Nie wracajmy do tego. Gdybym się nie schlał, to bym się nie doigrał. Mogę zapomnieć o tych kilku pocałunkach, bo przecież żadne z nich nic nie znaczyło. Zresztą, już teraz nawet ich nie pamiętam, tak jak całego, zakichanego wesela - dodałem ze zniesmaczoną miną, starając się okazać jak najmniej pozytywnych emocji z mojej strony.  
- Dla sprostowania sprawy, powiem, że nie chodzi o kilka pocałunków, paniczu - powiedział cicho, chyba dla spokoju własnego sumienia.  
O ile ten pieprzony demon je posiadał. Momentalnie zagotowało się we mnie. Niemal natychmiast moja ręka wylądowała na jego policzku, a ja napawałem się miłym widokiem czerwonego śladu na twarzy Sebastiana.  
- Chyba się przesłyszałem! - krzyknąłem na niego, licząc, że szybko wycofa się z tego, co powiedział. Powoli jednak dochodziło do mnie to, co się wtedy stało.
Brunet milczał, masując obolały polik ręką. Nie byłem głupi i domyśliłem się, na czym skończył się mój alkoholowy, idiotyczny rozkaz. Towarzyszyło mi uczucie brudu. W osłupieniu przyjrzałem się swoim dłoniom, jakbym widział je pierwszy raz w życiu. Mogłem nawet posądzić siebie o wyrzuty sumienia. Oczywiście, jeżeli po tym wszystkim, co uczyniłem, cokolwiek z niego zostało. Czułem się podle. Nienawidziłem Lizzy, ale potraktowałem ją w straszny sposób. Została zdradzona w dzień swojego własnego ślubu. Nie wspominając o tym, że sama musiała zabawiać gości, bo jej małżonek upił się do nieprzytomności. Jaki ja byłem głupi i żałosny... W mojej głowie zapadła nawet decyzja o tym, żeby ją przeprosić. Choćby za ostatnie krzyczenie na nią i pozostawienie samej na weselu. Nie chciałem przyznawać się do zdrady. Już i tak moje życie było nazbyt skomplikowane.
- To nie wszystko, paniczu - odezwał się Sebastian i wyrwał mnie tym samym z moich zamyśleń.
- Co jeszcze? - zajęczałem, bojąc się o kolejne, zawstydzające wiadomości na mój temat. - Czy kolejne informacje upokorzą mnie jeszcze bardziej?
- Zapewne pamiętasz tego czerwonowłosego shinigami, na którego mamy wątpliwą przyjemność wpadać co jakiś czas, wykonując misje dla Królowej Wiktorii...
Kiedy lokaj wspomniał o bogu śmierci, nie rozumiałem, jaki miał w tym cel. Doskonale wiedziałem, że chodziło mu o tego wariata, Sutcliffa. Wysłałem mu pogardliwe spojrzenie, sugerując, aby nie wspominał o oprawcy mojej ciotki w tym domu. Później rozmowa zeszła właśnie na nią. Brunet przypomniał o sprawie z Kubą Rozpruwaczem, a następnie powiedział o tym, że ten chciał mieć z nim dzieci. Próbowałem sobie przypomnieć wspomniany moment.
- Albo nigdy nie zawracał sobie tym głowy, albo nikt mu nie powiedział, że to biologicznie niemożliwe. Jeśli oczywiście chodzi o shinigami... - wyjaśnił cicho.
Ja jednak cały czas siedziałem w osłupieniu, próbując wyłapać związek z tym wszystkim. Wpierw wydało mi się to dziwne, że ze wszystkich naszych misji wybrał sobie akurat tę chwilę do przywołania. Co miały fanaberie i preferencje jakiegoś boga śmierci do naszych, jak to określił demon, problemów? W pewnym momencie oświeciło mnie, a fragmenty układanki zaczęły składać się w logiczną całość. Sebastian, który chciał utrzymać moją osobę przy życiu jak najdłużej, niepasujące ubrania, duży apetyt, wyjątkowa irytacja. Cholera. Nie. Nie może być. Może i nie nazwałbym się ekspertem w tych sprawach i byłem w nich wręcz zielony, jednak nic innego nie przychodziło mi do głowy.

No to wpadłem. Dosłownie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top