Rozdział 46: Wieczność
Gdy wyszli, dość szybko zasnąłem w ramionach kamerdynera. Obudził mnie dopiero lekki, dość chłodny podmuch wiatru. Takiego przyprawiającego o ciarki. Będąc jeszcze zamroczony po ostatnich, alkoholowych wyczynach, chciałem najzwyczajniej w świecie chwycić kołdrę, zakryć się nią szczelniej i jakoś ponowić sen. Ku mojemu zaskoczeniu, nie schwyciłem miękkiego materiału pościeli, a kępkę trawy. W jednej chwili oprzytomniałem i zerwałem się z miejsca do pozycji półleżącej. Ujrzałem przed sobą wielką polanę, usłaną tylko i wyłącznie białymi różami. Płatki wirowały w powietrzu, tworząc niepowtarzalną atmosferę. Mógłbym jednak pokusić się o stwierdzenie, że wszystko lawirowało gdzieś obok mnie, przez co zastanawiałem się, czy wciąż śnię.
Nieśpiesznie wstałem z ziemi, a następnie jednocześnie otrzepałem ubranie i spojrzałem przed siebie. Zauważyłem, że znajdowałem się na potężnym klifie, który przytłaczał mnie swoją wysokością. Bałem się nawet samego spoglądania w dół, gdyż od tego widoku mogło mi się zwyczajnie zakręcić w głowie. Nie widziałem przed sobą niczego, poza niezmierzoną, ciemną wodą. Dopiero gdy się odwróciłem, ujrzałem coś w rodzaju kamiennego zamku, który wyglądał na naprawdę stary. Dookoła niego, poza krzakami wspomnianych róż, nie było zupełnie nic. W tym dziwnym miejscu panował straszny mrok. Mimo wszystko mogłem stwierdzić, że był on nawet przyjemnym, niewadzącym zjawiskiem. Wpatrując się w niebo, zastanawiałem się, czy faktycznie miałem jeszcze do czynienia ze swoim światem.
Nie wiedząc, co ze sobą począć, ruszyłem przed siebie, dostrzegając po pewnym czasie mojego lokaja. Sebastian stał oparty o drzwi zamczyska i sprawiał wrażenie, że był już zmęczony czekaniem na moją osobę. Widząc go, serce zaczęło mi szybciej bić. Najwyraźniej na weselu musiałem wypić zdecydowanie więcej, gdyż wino nie wywołało u mnie tak zwanego ''urwania filmu''. Pamiętałem właściwie większość wydarzeń, przez co na moje policzki pchał się niechciany rumieniec.
Idąc jedną z wydeptanych ścieżek, podszedłem do demona, który na mój widok nieznacznie się uśmiechnął i zaprosił do środka.
- Nie rozumiem. To ten ''nowy dom''? Umarłem? - zapytałem zmieszany, gdy lokaj popchnął wielkie, wejściowe wrota.
Właściwie nie wiedziałem, czy miałem jeszcze prawo do określania go słowami ''mój kamerdyner''. Rozważałem nawet możliwość, że podczas snu, Sebastian połasił się na moją duszę. Wracając do bruneta, nie odpowiedział mi na moje pytania, mówiąc, że planuje wyjaśnić mi wszystko dopiero później. Demon zaprowadził mnie do środka, zdradzając tylko tyle, że teraz przyjdzie mi mieszkać tutaj.
- Więc gdzie Vincent i Rachel? - zmartwiłem się nieco, nie mogąc usłyszeć dziecinnych śmiechów.
- Są na najwyższym piętrze. Muszą odpocząć. To była naprawdę długa droga, paniczu.
Słysząc jego słowa, kamień spadł mi z serca. Uświadomiłem sobie, że faktycznie znalazłem się gdzieś w świecie demonów lub w swego rodzaju piekle, tak, jak zapowiadał kiedyś brunet. Myśli o tym, że śnię, zdawały się coraz bardziej nierealne. Suchość w gardle i nie najlepsze samopoczucie wspierały mnie w takim sposobie rozumowania sytuacji, kiedy rozglądałem się po nieznajomych korytarzach, idąc posłusznie za Sebastianem.
W pewnym momencie minęliśmy duże lustro. Moje odbicie wywołało u mnie przerażenie. Natychmiast odskoczyłem od zwierciadła i zachwiałem się na nogach, upadając na miękki, czerwony dywan.
- A cóż to?! - wykrzyknąłem, przyglądając się sobie.
Moje oczy świeciły się tak, jak wzbudzające we mnie respekt, lśniące tęczówki Sebastiana. Skóra również wydawała się nieco bledsza i pozbawiona naturalnych, ludzkich rumieńców. Natychmiast zdarłem swoją czarną przepaskę na oko, aby sprawdzić, co stało się z kontraktem. Ku mojemu zdziwieniu, był tam cały czas, jedynie z barwy fioletowej, wpadł on nieco w kolor przypominający bordo lub też bardziej burgund. W najśmielszych snach nie wyobrażałem sobie takiego scenariusza. Kiedy on...?
- Nie bój się - ukucnął przy mnie, a następnie pomógł mi wstać. - Naprawdę nie domyśliłeś się, co uczyniłem, paniczu? Sądziłem, że już dawno zdemaskowałeś mnie i moje desperackie próby ominięcia znaku - dodał i uśmiechnął się żałośnie.
- Chyba nie byłem aż tak czujny, jak przy podmianie leków. W tym starciu okazałeś się lepszy - skwitowałem niechętnie, spoglądając na niego z lekką trwogą. - Ależ... co z zapłatą?
- Twoja dusza należy do mnie, więc zrobiłem z nią to, co chciałem. Zapieczętowałem ją, aby nikt jej nie dostał - przysunął się niebezpiecznie blisko, sprawiając, że prawie brakowało mi tchu.
Na szczęście trwało to może ułamek sekundy. Chyba widział, że odrobinę się bałem, więc oddalił się ode mnie, otwierając duże drzwi, prowadzące do przestronnej, ogromnej sypialni. Wnętrze miało swój specyficzny urok, a wyjątkową atmosferę zapewniały palące się, pojedyncze świeczki. Pragnąc nieco się uspokoić, natychmiast usiadłem na łóżku, a brunet zajął miejsce obok. Sprawnym ruchem ściągnął jedną z białych rękawiczek, pokazując rany na lewej dłoni. Większość z długich, głębokich szram miała miejsce blisko lub nawet na pieczęci.
On się krzywdził. Boleśnie psuł znak.
Kilka ran zdążyło się zabliźnić i wyglądały na dość stare. Najnowsze przecięcia sprawiały wrażenie niezwykle świeżych, zrobionych jakby poprzedniego dnia. Zacząłem się zastanawiać, czy faktycznie przez osłabianie samego siebie, mógł zdołać przemienić moją osobę w demona.
- Mógłby mi panicz wytłumaczyć... Tamten wczorajszy pocałunek? - zapytał w pewnym momencie, wyrywając mnie jakby z dziwnego transu.
Nie odpowiedziałem na jego pytanie i spuściłem głowę, a moja blada twarz przybrała najpewniej buraczaną barwę. Chciałem się jakoś obronić przed zapytaniem Sebastiana, które odebrałem jako delikatny atak na swoją osobę, jednak nie miałem jak tego zrobić. Moje czyny świadczyły przeciwko mnie. Dodatkowo czasami wyczuwałem, że brunet doskonale wiedział, kiedy kłamałem, a prawdę mówiąc, wczorajsza noc dziwnie przypadła mi do gustu. Szczególnie wspomniane przez bruneta wydarzenie.
- Wyjaśnię, jeżeli i ty rozjaśnisz mi zaistniałą sytuację - wyminąłem go, spoglądając na zranioną dłoń bruneta. - Psułeś kontrakt, aby zamienić mnie w demona, tak?
Sebastian, na początku niechętnie, zaczął tłumaczyć, że rany na kontrakcie nie tylko umożliwiły mu to, czego się domyśliłem, ale także zwrócił uwagę na mój wiek. W pierwszej chwili nie rozumiałem, o co mu chodziło. Widząc moją nieco zaskoczoną minę, dodał, że chciał uniknąć sytuacji, w której wykonanie zemsty zajęłoby zdecydowanie więcej lat. Krew demona służyła jako moje nieświadome źródło młodości. Dlatego nie zestarzałem się, odkąd wziąłem ślub z Elizabeth, gdyż ukradkiem dolewał mi tego świństwa do leków i herbaty. Przyznał, że w pewnym momencie zdecydowanie przesadził, skąd wzięło się moje kiepskie samopoczucie, chociażby u Undertakera lub wtedy, gdy miałem te nieszczęsne omamy słuchowe.
- Twoja kolej, paniczu - zachęcił i uśmiechnął się niewinnie, zakładając nogę na nogę, przyjmując tym samym wygodną pozycję.
Słysząc to, skamieniałem. Nie miałem pojęcia, co powinienem odpowiedzieć, aby dodatkowo się nie pogrążyć. Argument, że znów nadużyłem alkoholu, był wręcz zbyt prosty i żałosny. Cisnęło mi się na usta niewinne ''byłem pijany'', jednak nie mogłem nic z siebie wydusić. Mimo usilnych starań, strach mnie wręcz zakneblował. Momentalnie poczułem ciarki na całym ciele, masując jeden z poczerwieniałych policzków. Siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Takiej, że słyszałem wręcz delikatne skrzypienie łóżka.
- Dlaczego? - wydukałem nieśmiało, wpatrując się w niego ze zwątpieniem w oczach, chociaż w myślach miałem już odpowiedź na swoje pytanie. Tylko nie byłem jej stuprocentowo pewny.
- Pozwól, że ci pokażę i... dotrzymam obietnicy.
Zanim zdążyłem zganić go za brak stosownego zwrotu, leżałem już plecami na miękkim łóżku. Zrozumiałem, że w tym świecie byliśmy sobie równi. W końcu takim mnie uczynił. Byłem demonem, powołanym na jego podobieństwo. Zniknął ustalony podział na pana i sługę, działając tym na korzyść chwili. Wybrał mnie od samego początku. Przez te wszystkie lata, zmieniliśmy sposób postrzegania siebie i dostatecznie widziałem to w jego oczach. On o wszystkim wiedział. Nie musiałem nic mówić. Zastanawiałem się, czy podobnie wyglądała moja ''noc poślubna''. Zdając sobie sprawę z tego, ile dla mnie poświęcił, przyglądając się jednocześnie jego niecodziennym, czułym zachowaniom, mogłem śmiało stwierdzić, że odwzajemniał uczucie, o którym istnieniu właściwie prawie zapomniałem. Byłem w stanie powiedzieć więcej, bo domyślałem się, że brunet czuł to o wiele wcześniej, niż ja, zagarniając sobie moją osobę w całości. Nie kontrolowałem już swoich ust, które łapczywie spijały każdy darowany pocałunek pełen pasji. Milcząco błagałem wręcz o więcej i nie próbowałem się nawet zapierać, gdy liczyłem w pamięci rozpięte guziki mojej ciemnej koszuli, oddając się całkowicie pod wpływem chwili. Bliskość innej osoby nie była wtedy dla mnie drażniąca. Nie tylko moja dusza należała do niego, ale i ciało, które niejako dobrowolnie mu sprezentowałem w ramach rekompensaty. Taka transakcja wiązana, przestająca być umownym ustaleniem tuż po przekroczeniu sypialnianego progu. Spłaciłem się tak, jak oboje tego chcieliśmy. Cały ja byłem w końcu dla niego, a on dla mnie. Czując wolność od więzów zobowiązań, zdołałem wyszeptać tylko jedno zdanie, zamykając strudzone oczy, uwalniając się tym od strachów wiecznej nocy. Miałem kogoś, kto był ze mną, poświęcał się dla mnie i kochał szczerze, choć w nieco niezrozumiały sposób. Z wzajemnością, której nie umiałem wyrazić, kiedy błądził rękami po moim ciele. Nie potrzebowałem żadnych zapewnień ani wyznań. On również. Wszystko dało się wyczytać z naszych oczu.
''Jestem twój, Sebastianie.''
Duszą. Ciałem. Sercem. Wszystkim.
Na całą wieczność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top