Rozdział 45: Kielich
Zasiadłem przy małym stoliczku w sypialni, mierzwiąc swoje własne włosy. Sądziłem, że taki gest pomoże mi w skupieniu się. Ułożyłem głowę na blacie i intensywnie analizowałem całą sytuację, w jakiej się znalazłem. Wpadłem wtedy na szalony pomysł sięgnięcia po alkohol. Uważałem, że skoro od niego zaczęły się moje problemy, miały one szansę się od tego skończyć.
Natychmiast pobiegłem do kuchni, unikając wzroku pozostałych domowników. Pech prześladował mnie jednak na każdym kroku. Początkowo potknąłem się o dywan w korytarzu, później ledwo złapałem równowagę na krześle, żeby dosięgnąć przypadkowej butelki wina, by na sam koniec nie móc wybranego trunku odkorkować. Męczyłem się z korkiem niemożliwie, wymyślając nowe sposoby, które w tylko teorii mogłyby pomóc mi w pozbyciu się go. Oczywiście nie wpadłem na to, żeby po prostu wziąć z szafki korkociąg, bo... po prostu nie. Nie myślałem wtedy racjonalnie. Dopiero przypomniałem sobie o nim, kiedy zapadła noc, a ja zdołałem spocić się od ciągłego gimnastykowania się z tą cholerną butelką. Cudem było to, że jej nie zbiłem.
Gdy zdążyłem się po napawać zwycięstwem nad moim szklanym wyzwaniem, poszukałem jakiegoś kieliszka i z triumfalną miną udałem się do jadalni, pozostając niezauważonym.
- Ileż to powinienem wypić, żeby Sebastian znów mnie kochał? - zapytałem się samego siebie. Dopiero po czasie zorientowałem się, co tak naprawdę powiedziałem. - Jeszcze niczego się nie napiłem, a już plotę jakieś farmazony... - podsumowałem, nalewając sobie szczery kieliszek czerwonego wina. Naturalnie musiałem przy tym pobrudzić cały obrus, bo nie byłbym sobą.
Początkowo przypomniała mi się sytuacja z wesela, gdzie pijąc, mieszałem właściwie wszystkie rodzaje alkoholu, jakie wpadły mi w ręce. Żaden trunek kompletnie mi nie smakował, w przeciwieństwie do wina, które miałem obecnie w butelce. Było słodkie jak smak osiągniętego celu. Stwierdziłem nawet, że nie miałbym sobie za złe, jeżeli znów urwałby mi się film, dlatego wpadłem w swego rodzaju trans i za pierwszym kieliszkiem wypiłem także drugi, trzeci, czwarty i... chyba piąty. Nie wziąłem pod uwagę, że na działanie alkoholu trzeba było trochę poczekać, więc byłem odrobinę poddenerwowany w związku z tym, że nie czułem się ani śmielszy, ani bardziej zmęczony.
Słysząc czyjeś kroki, natychmiast schowałem wszystko pod stół. Miałem nadzieję, że nikt się o niczym nie dowie, chociaż kompletnie zapominałem o wielkiej, czerwonej plamie na białym obrusie. Długo nie byłem w stanie zidentyfikować, do kogo należały kroki, a przynajmniej w moim odczuciu minęło bardzo dużo czasu. W końcu do kuchni przyszedł demoniczny kamerdyner. Sebastian nie krył się z tym, iż był odrobinę zaskoczony obecnością swojego pana w jadalni o tak później porze. Mówił, że szukał mnie, aby moją osobę przebrać, ale w sypialni nikogo nie zastał.
- Co z Vincentem i Rachel? - zapytałem cicho, odwracając głowę na bok, aby ukryć policzki, na których pojawiał się alkoholowy rumieniec.
- Nadal nie wyszli z pokoju, paniczu...
- Jestem tym zmęczony - mruknąłem pod nosem, rozkładając się wręcz na stole, nie zważając na wilgotny obrus.
- Piłeś coś? - zdziwił się nieco, zachodząc mnie z innej strony. Nie chciało mi się nawet odwracać od niego.
Sebastian wyciągnął spod stołu niedopity kieliszek oraz butelkę z nieco zmieszaną miną, po czym westchnął, odkładając wszystko do kuchni. Kiedy wrócił, stwierdził, że z moją osobą miał jedynie same kłopoty. Nie odzywając się więcej, wziął mnie na ręce, z zamiarem położenia do łóżka. Byłem tak zmęczony, że dosłownie przysypiałem w jego objęciach. Ciężkie powieki opadały wręcz samoistnie.
- Śpij ze mną - wydukałem w alkoholowym amoku, kiedy minęliśmy próg mojej sypialni.
Właściwie kompletnie nie kontrolowałem swoich słów, które zdawały się żyć własnym życiem, wyrażając abstrakcyjne myśli. Słysząc to, demon, zanim ułożył mnie na satynowej pościeli, ucałował czule moje czoło.
- Jak będziesz trzeźwy - odparł cicho, przykrywając mnie kołdrą. - Obiecuję.
- Jesteś zły - stwierdziłem pod nosem, chociaż w mojej głowie miało być to swego rodzaju pytanie w stronę bruneta. Wtulając się w miękką poduszkę, tarłem nieustannie czerwone policzki, myśląc, że od tego mogłem bardziej oprzytomnieć. - Chcę cię obok.
- Nie jestem, paniczu - przyznał dość nieśmiało, jakby odczytując moje intencje. - I jeżeli sobie tego życzysz... - dodał, odpowiadając na moje żądanie, przywracając sprawy do poprzedniego porządku.
Demon położył się obok mnie, przez co natychmiast straciłem zainteresowanie wygodną poduszką. Miałem w końcu coś znacznie lepszego pod ręką.
Z racji tego, że byłem kompletnie pijany, nie dbałem o etykietę, a wewnętrzne potrzeby znów uwolniły się spod mojego jarzma. Przytuliłem się do jego klatki piersiowej, zamykając w spokoju oczy. Nie mogłem jednak zasnąć. Dopadła mnie fala smutku, z powodu bruneta. Prawdopodobnie dlatego, że byłem opryskliwy i zwyczajnie podły w stosunku do niego. Miał zupełną rację, że sprawiałem same problemy, a jednak wciąż przy mnie trwał i wybaczał moje głupoty. Oczekiwałem od niego perfekcji, chociaż sam nie byłem idealny. Zemsta całkowicie przysłoniła mi światopogląd. Kiedy on popełnił błąd, byłem wściekły, a przecież sam robiłem ich mnóstwo. Chociaż nawet nie powinienem wyrażać się tak o jego czynie, definiując go w taki sposób. Rachel i Vincent byli potrzebni w moim życiu i chyba właśnie nich mi brakowało. Właściwie nie dbałem o to, czy skończyłem z demonami. Byle nie być samotnikiem do końca życia, ale przecież mogło się tak stać. Na szczęście trafiłem na niego. Kogoś, kogo miałem obok i choć nie był istotą boską, miał iście anielską cierpliwość. Zapewniał mi wszystko, czego chciałem, odsuwając na bok fakt, że poprzez kontakt, zadłużyłem się u niego. Jeżeli miałbym kogoś kochać, musiał być to on. Nikt inny. Ewentualnie bliźnięta, bo z nimi również, co prawda niechętnie, ale związałem się emocjonalnie.
Te wszystkie przemyślenia dobiły mnie wewnętrznie do tego stopnia, że moje czerwone poliki zostały natychmiastowo schłodzone słonymi łzami, a biała koszula bruneta, momentalnie zrobiła się mokra. Chociaż nie chciałem pokazywać słabości, ciało ze mną kompletnie nie współpracowało.
- Paniczu? Ty płaczesz? - zdziwił się nieco, słysząc moje żałosne pociąganie nosem.
- Przepraszam... - wydusiłem z siebie, mimo uczucia wyimaginowanej kulki w gardle. - Wstyd mi.
Nastąpiła nieoczekiwana powtórka z rozrywki, gdyż z opowieści Sebastiana, kiedy upiłem się na weselu, również płakałem. Tym razem tylko się nie śmiałem. Chyba nie miałem z czego lub po prostu nie byłem aż tak pijany. Pozwoliłem łzom swobodnie spływać po policzkach, podczas gdy demon wycierał moją mokrą buzię białą chustką, wyciągniętą z jego czarnego fraka. Kiedy zbliżył się dostatecznie, wykorzystałem tę okazję. Przyciągnąłem go jeszcze bliżej i pocałowałem nieco bezmyślnie, pragnąc przekazać w tym niewinnym całusie wszystko, co mnie dręczyło. Całą frustrację, nerwy, osłabienie, ale i potrzebę stabilizacji oraz całkowity żal, w towarzystwie z przerażeniem o swój dalszy los. Było w nim też coś dziwnego. Gorące uczucie, które nieświadomie również ofiarowałem.
- Chyba bawisz się mną gorzej, niż ja tobą - skwitował brunet z politowaniem. - Jesteśmy okrutni.
- Graj, póki nie usłyszysz ''szach mat'' - nakazałem cicho, czując na swoich ustach delikatne odwzajemnienie mojego czynu.
Nagle drzwi mojej sypialni otworzyły się bez uprzedzenia. Dopiero wtedy uzmysłowiłem sobie, że Sebastian nie zamknął pokoju, gdyż zwyczajnie nie miał żadnej wolnej ręki. W końcu wnosił mnie do pomieszczenia. Za progiem stało odrobinę roztrzęsione rodzeństwo, wpatrując się w nas, jak w obrazek. Niby już kilka razy byli świadkami naszych czułości, jednak wciąż czułem się niezręcznie. Nawet będąc pod wpływem alkoholu.
- Mama płacze? - zapytała nieśmiało Rachel, która musiała usłyszeć mój żałosny jazgot.
- Masz swoje ''buzi na dobranoc'' - wtrącił się Vincent ze śmiechem, widząc, że sytuacja już się uspokoiła i jako ich rodzice, jakoś doszliśmy do porozumienia.
- Wszystko pod kontrolą. Ponówcie sen. Panicz też musi się wyspać - podsumował spokojnym tonem, kiedy ja próbowałem się jakoś przywołać do porządku, aby nie dać po sobie poznać, że nie dałbym rady pójść nigdzie o własnych siłach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top