Rozdział 42: Bajka
Kiedy znalazłem się na powrót przed moją rezydencją, nic do mnie nie dochodziło. Czułem się jak w jakimś dziwnym śnie, z którego nie chciałem się budzić. Spojrzałem powątpiewająco na demona, gdy ten otworzył przede mną wielkie wrota domu, abym mógł wejść. Sebastian wprowadził mnie do środka, zdejmując z mojej osoby ciepłe, zimowe ubrania. Swoją drogą, zapociłem się w nich niemożliwie. Słońce po chwili wychylało się znad linii horyzontu, a ja wciąż nie mogłem uwierzyć, że wciąż żyłem i co więcej, poza kilkoma siniakami i rozbitą, wręcz wdeptaną w ziemię psychiką, miałem się zadziwiająco dobrze.
- Należy ci się odpoczynek, paniczu - zaczął, odwieszając mój płaszcz na miejsce. - Kiedy Vincent i Rachel wstaną, podam dla was śniadanie. Crêpe z dodatkami powinno każdego z was usatysfakcjonować.
- Ale... co z zapłatą? - zapytałem, nadal nie wychodząc z głębokiego szoku.
- Nic nie nagli, paniczu - skwitował krótko, zostawiając mnie samego w holu.
Myślałem najpierw, że poszedł on do bliźniąt, jednak nie zastałem go, kiedy sam poszedłem do ich sypialni. Musiałem narobić lekkiego hałasu, bo wraz z moim wejściem do ich pokoju, Rachel przetarła swoje oczka, spoglądając na mnie z zaciekawieniem. O ile dziewczynka miała najwidoczniej lekki sen, Vincentowi kompletnie nic nie przeszkadzało. Ani promienie słońca, ani głos należący do mnie lub też jego siostry.
Mimo tego, iż minęło sporo czasu, nadal nie umiałem nazywać ich inaczej, niż po imionach. Uważałem, że w moich ustach dziwnie brzmiałyby słowa ''córka'' czy też ''syn''. Możliwe, że sam byłem jeszcze zbyt dziecinny na takie nazewnictwo. Rachel rytualnie zapytała o to, czy się wyspałem oraz ciekawił ją mój humor. Prawdę powiedziawszy, czułem się straszliwie. Odpowiedziałem jej jednak zbywającym ''w porządku'', chociaż miałem za sobą niesamowicie dziwną noc. Dziewczynka pospiesznie wyszła z łóżeczka, przytulając mnie, aby następnie poprosić o to, abym się z nią pobawił.
- Vincent jeszcze śpi... - odparłem zmieszany, nie robiąc problemu z faktu, że ta usilnie próbowała wskoczyć mi na kolana.
- Chcę coś do jedzenia - ziewnęła, przytulając się do mnie. Właściwie zastanawiało mnie to, czy te małe brzdące czuły już potrzebę pożerania dusz. - Gdzie tata?
- Sam chciałbym to wiedzieć - westchnąłem cicho, tuląc ją delikatnie do siebie.
Zastanawiałem się nad tym, dlaczego ich widok tak bardzo mnie uspokajał. Mimo wykonanej zemsty nadal mogłem przy nich być. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że pozostawałem dłużny w stosunku do mojego lokaja. Nieznośny, wręcz drażniący fakt niespłaconych długów. Nie myśląc za wiele, ucałowałem Rachel w czoło. Widząc, że była nieco znużona i rozespana, zaproponowałem jej, że przed posiłkiem mógłbym jej jeszcze poczytać, mając na uwadze, iż to lubiła. Szczególnie do snu. Od niechcenia kazałem jej ściągnąć coś z półki, a ona z uroczym uśmiechem wcisnęła mi do rąk kolejną historię o jakiś księżniczkach, czego Vincent wprost nienawidził. Zresztą jak każdy chłopiec w jego wieku.
Starałem się nieco ciszej czytać, aby nie zakłócać snu jej brata, jednak powodowało to, że i ja sam miałem ochotę odpłynąć. Widząc, że przy którejś nastej stronie miałem kłopoty z rozczytywaniem niektórych słów przez zlewające się i dwojące się w oczach literki, Rachel zamknęła mi książkę.
- A mogę się o coś zapytać? - zachichotała cicho, zabierając mi z rąk to, co trzymałem. Kiedy skinąłem głową, będąc nieco zaspanym, dziewczynka kontynuowała to, co chciała mi przekazać. - Tata powiedział wczoraj, że niedługo razem zamieszkamy w nowym domku. Będzie taki duży jak ten?
- Jeszcze nie wiem - uśmiechnąłem się na siłę, chociaż cała sytuacja dosłownie siłą odzierała mnie z niedawno odzyskanego humoru. Coś wewnętrznie podpowiadało mi, że w ''nowym domu'' nie było miejsca dla mojej osoby. - Przekonacie się.
- Tylko czemu powiedział o osobnym pokoju dla ciebie? Nie chcesz spać z tatą? - zapytała nieco zmieszana.
- Nie jestem pewien... - powiedziałem zmieszany, kiedy zostałem wręcz bombardowany pytaniami.
Na żadne nie znałem odpowiedzi. Nawet na to najprostsze, bo z jednej strony nie wypadało dzielić łóżka z byle sługą, a z drugiej czułem się przy nim niesamowicie bezpiecznie i dobrze. Uważałem, że mój czas dobiegał końca, więc moje spostrzeżenia i gust nie miały znaczenia, bo i tak w chwili ostatecznej, nie posiadałbym prawa głosu.
Rachel przyznała, że chciałaby spać z nami, z obojgiem rodziców. Uważała, że Vincent czuł to samo, co ona, chociaż ze względu na charakter brata, starszy z bliźniąt nigdy by się do czegoś takiego nie przyznał. Kiedy patrzyłem na nich, dostrzegałem swoje wady i drobne zalety. Nie dałbym rady się ich wyrzec, bo co chwila udowadniali mi, że nie tylko z wyglądu byli do mnie podobni, ale i z zachowania.
- Byłoby miło, bo... - zaczęła nieco skrępowana, wlepiając we mnie zaciekawiony wzrok. - W bajkach jest tak, że rodzice się przytulają i dają sobie buzi na dobranoc...
- To tylko fikcyjne wymysły, Rachel - uciąłem odrobinę zniesmaczony, czym nieumyślnie spowodowałem smutek u dziewczynki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top