Rozdział 41: Wykonawca
Tak naprawdę właścicielka domu została zamordowana, jednak wyrobiłem sobie ostrożność w tych sprawach. W końcu wciąż byłem w towarzystwie dzieci. Vincent i Rachel traktowali moją pracę tak, jak zwykłego, policyjnego funkcjonariusza, co trochę irytowało, gdy próbowali w swoich zabawach mnie naśladować lub... może parodiować. Na szczęście po incydencie z przeszukaniem mogłem ich na trochę zostawiać i wykonywać swoje sprawy, a oni przebywali w tym czasie z resztą domowników. Czasami nie dopilnowali ich, co skutkowało zdartymi kolanami i siniakami, jednak który dzieciak tego nie przerobił? Mogłem przynajmniej rozmawiać bez skrępowania z lokajem na nasze tematy, nieznacznie zmieniając wybrane, brutalne fragmenty, mając nadzieję, że ten wszystkiego się domyśli.
- Co w związku z tym, paniczu? - zdziwił się nieco.
- Dobrze wiesz, co w związku z tym - mruknąłem niezadowolony, odkładając jedną z książek dla dzieci na półkę. - Dodatkowo mam też inne wycinki z gazet. Na biurku rozłożyłem mapę, a wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Masz natychmiast iść ze mną do gabinetu - rozkazałem, na co Sebastian niemrawo skinął głową.
Otworzyłem drzwi, prowadzące do wcześniej wspomnianego pomieszczenia. W pokoju miałem lekki bałagan. Na biurku leżała wymięta, wyciągnięta mapa, która znosiła moje wybuchy złości, kiedy traciłem trop. Głównie przez to była podarta w kilku miejscach. Zaraz obok niej znajdowała się plansza i kilka pionków, używanych do gry w szachy. Te małe demony zadziwiająco szybko się uczyły, dzięki czemu mogłem nawet z nimi zagrać. Co prawda czasem skończyło się to płaczem, bo nie brałem jeńców, jednak zawsze była to jakaś forma spędzenia czasu. Dwie wieże wylądowały na podłodze, kiedy ruszyłem za wielki skrawek materiałowego planu miasta. W zamyśleniu wziąłem czarnego skoczka do ręki, przyglądając się jednocześnie mapie, aby na wskazanym przeze mnie miejscu, położyć pionek.
- Przemyśl to jeszcze, paniczu - powiedział brunet, łapiąc mnie delikatnie za nadgarstek, ściągając przy tym moją rękę z planu.
- Tu nie ma nic do zastanawiania się! Na pewno są tam! - wybuchnąłem zdenerwowany. - Chcę się zrewanżować na moich oprawcach i zemścić się za śmierć rodziców. Tak było w naszej umowie, o której najwyraźniej zapomniałeś.
- Pamiętam o niej aż za dobrze...
- Więc dlaczego tak się zachowujesz? Chcę tego bardziej, niż czegokolwiek! - odparłem, kierując na niego swój rozżalony i zawiedziony wzrok.
Słysząc moje słowa, Sebastian jedynie westchnął i pokiwał głową. Nie bronił się więcej. Od tamtej chwili naprawdę przyłożył się do bacznej obserwacji poczynań sekty, a my jedynie czekaliśmy na najbardziej odpowiedni moment, aby uderzyć. Przez to, że brunet poświęcał się, aby jak najwięcej się dowiedzieć, nie bywał w rezydencji. Trwało to jakiś miesiąc, a ja coraz więcej czasu przesiadywałem w dziecięcej sypialni. Końcówka listopada zwiastowała początek zimy, jak i zakończenie mojego żywota, gdyż pierwszy dzień grudnia był wybrany na datę ataku na siedzibę moich wrogów.
Ostatni dzień miesiąca upłynął mi naprawdę niespokojnie i smętnie. Wręcz ponuro. Apogeum żałości osiągnąłem późnym wieczorem, kiedy to bliźnięta już dawno spały, a ja oraz Sebastian szykowaliśmy się do wyjścia. Według planów lokaj miał wrócić sam. Ta myśl prawdopodobnie nie dawała mi odejść od dziecięcych łóżek. Pragnąłem ich widoku i nie chciałem jednocześnie. Zaszło wiele zmian od ich pojawienia się w rezydencji, przez co całkowicie zmieniłem swój pogląd na takie istoty, jak oni. Mój lokaj nie zachowywał się tak jak przed moim ślubem, a i oni udowadniali mi, że w demonach drzemała jednak cząstka człowieczeństwa.
- W końcu... najgorszymi upiorami są ludzie, prawda? - dokończyłem na głos, poprawiając różowo-biały kocyk Rachel. Spojrzałem ostatni raz na zegar, aby zdać sobie sprawę, że nastał czas na pożegnanie się. - Pora iść - dodałem, odsuwając się od śpiącej pary.
Przeświadczenie, że nie powinienem już wrócić, zmusiło mnie do przystanięcia zaraz za progiem. Położyłem rękę na framudze, nie mogąc zrobić ani kroku dalej. Odsłonięte, pastelowe kurtyny pozwalały, aby blask księżyca oświetlał intensywnie każdą z zabawek. Mogłem dobrze przyjrzeć się wszystkiemu. Począwszy od kolorowych klocków i batalionu ulubionych żołnierzyków Vincenta, kończąc na domku dla lalek Rachel, w którym znajdowały się jej porcelanowe przyjaciółki o dobrze mi znanych imionach. Dziecięcy, artystyczny bałagan wprawił mnie w podły nastrój, przez co popadłem w chwilową zadumę. Nawet nie zauważyłem, kiedy zjawił się przy mnie mój sługa.
- Przygotowałem powóz. Jedźmy, paniczu.
Gdy tylko wsiadłem do środka transportu, wszystko zaczęło dziać się jakby obok mnie. Biernie brałem udział w akcji, na której powinno mi najbardziej zależeć. O ile z członkami sekty Sebastian rozprawił się szybko, największą przeszkodą okazał się pewien anioł. Zastanawiałem się nad rozkładem sił w wysnutym obrazie piekła i nieba, skoro nawet istota tak biała i czysta dopuszczała się czegoś takiego. Nic nie wyrywało mnie z mojego dziwnego transu. Widok krwi na nieskazitelnie jasnym, świeżym śniegu i dochodzące mnie jęki, które roznosiły się po całej polanie oraz zgliszczach zrujnowanego, najprawdopodobniej spalonego kościoła, nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Stałem niewzruszony, przyglądając się wszystkiemu z dużym dystansem. W apatycznym amoku podszedłem do jednego z trupów, kiedy zobaczyłem potężny medalion ze znakiem takim, jaki znajdował się na moich plecach. Nie zważając na odgłosy walki, rozlegające się za mną, zerwałem z piersi denata srebrny wisior i wziąłem go do rąk. Dopiero słaby promień światła wydobywający się spod mojej czarnej opaski sprawił, że oprzytomniałem. Kontrakt powoli dobiegał końca. Uniosłem wzrok i głównie przez to dostrzegłem siedzącego na wyższych partiach gruzu, czerwonowłosego shinigami. Bóg śmierci wyglądał na obrażonego i w nietypowym dla niego milczeniu, przyglądał się walce Sebastiana z aniołem. Nagle usłyszałem za sobą wołanie, które miało charakter ostrzeżenia. Wzdrygnąłem się i odwróciłem ze strachem w oczach, aby natychmiast zostać uchronionym od ciosu białoskrzydłej istoty, który był ewidentnie wymierzony we mnie. Dziwna siła odepchnęła mnie na jeden z większych kamieni, a ja zacisnąłem powieki. Dopiero później zorientowałem się, że ktoś trzymał mój nadgarstek. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem Grella. Z niesmakiem wymalowanym na twarzy, bóg śmierci puścił mnie, a w tym samym momencie rozległ się krzyk anioła. Sebastian dopełnił zemsty, pozbywając się go na dobre. Odrywając wzrok od czerwonowłosego, byłem o milimetr od zobaczenia prawdziwej formy mojego lokaja. Shinigami jednak zasłonił mi oczy. Zastanawiałem się, dlaczego pomagał kamerdynerowi. Dopiero gdy brunet powrócił do normalności, Grell zdjął ze mnie swoją rękę, odzianą w czarną rękawiczkę i popchnął mnie w stronę Sebastiana. Zachwiałem się na nogach przez ten gest, jednak brunet nie pozwolił mi upaść.
- Cudowne starcie, najukochańszy! - usłyszałem podekscytowany głos Grella. - Zakończ to szybciutko, ja wszystko zanotuję, a Willuś się o niczym nie dowie.
Analizując jego słowa, odniosłem wrażenie, że zadbał o Sebastiana bardziej, niż ja. Gdyby nie uchronił mnie od ciosu anioła, zemsta mogłaby pójść niezgodnie z planem. Dodatkowo nie wyrażał chęci zabrania, należącego do mnie, cinematic record. Jedynie naciskał na lokaja, aby ten pospieszył się z odebraniem tego, co mu się należało. Widząc, że odrobinę się denerwowałem, brunet usadził mnie na jednym z kamieni, klękając przede mną.
- Wracajmy do domu - odezwał się w moją stronę, uśmiechając się nieco drażniąco w kierunku boga śmierci.
- Do domu? - zdziwiłem się. - Ale...
- Chyba żartujesz! - wtrącił się czerwonowłosy, jednak jego zapędy zostały zahamowane.
Lokaj podszedł do niego w taki sposób, że widziałem jedynie malujące się na twarzy Grella zaskoczenie, przysłonięte plecami Sebastiana. Pokazywał mu prawdopodobnie znak kontraktu, bo zauważyłem, że ściągnął on białą rękawiczkę. Skutecznie zamknął tym usta byłemu kamerdynerowi mojej ciotki, chociaż niekoniecznie wiedziałem, co takiego było z pieczęcią nie tak.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że zrobimy sobie mały spacer, paniczu - zwrócił się do mnie, kiedy na powrót biała tkanina znalazła się na jego dłoni. - Powóz jest nieco oddalony.
- Czekaj! Przecież...!
Swoim zachowaniem, shinigami wyrażał głębokie zdziwienie. Nie chciał dać nam odejść, jednak Sebastian sprawiał wrażenie, że nic sobie z jego reakcji nie robił. Wziął roztrzęsionego kontrahenta na ręce i poszedł ze mną w kierunku powozu, zostawiając zszokowanego boga śmierci w tyle. Sądziłem, że pobiegnie za nami i nadal zacznie upierać się przy tym, aby jednak Sebastian odebrał mi duszę w jego obecności, ale nie zrobił tego. Obserwowałem Grella z ciekawością. Czerwonowłosy jedynie odwrócił się z urażoną, ale i zawiedzioną miną, odchodząc w drugą stronę. Tak się rozdzieliliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top