Rozdział 34: Strzał

Drugie pytanie niezwykle mnie zdenerwowało, jednak nie okazałem żadnych oznak irytacji. Zamiast tego zaproponowałem jej, abyśmy całą sprawę przedyskutowali w moim gabinecie. Poparłem mój pomysł tym, że nie chciałem, aby zwykli służący słyszeli naszą ewentualną kłótnię, na co blondynka przewróciła oczami. Oboje udaliśmy się do wcześniej wspomnianego pomieszczenia, a ja zamknąłem za nami drzwi. W pokoju zapanowała naprawdę ciężka, wręcz grobowa atmosfera, od której dostawałem wręcz duszności.
- Lizzy, naprawdę myślisz, że mógłbym cię zdradzić? - rozłożyłem bezradnie ręce, mając resztki nadziei na jej nawrócenie.
Wina zdecydowanie leżała po mojej stronie i miała rację, że przespałem się z kimś innym, niż ona. Dlatego też tolerowałem jej wybuchy histerii i złości. W którymś momencie po prostu nie mogłem dalej tego ciągnąć. Wydarzyło się zbyt wiele przez jej zazdrość, choć z czystym sumieniem mogłem powiedzieć, że nie tknąłbym żadnej innej kobiety. Nawet do niej nie chciałem się zbliżać. Stanowiła niebezpieczeństwo nie tylko dla mnie, ale i dla dzieci, które przecież nie były niczemu winne.

Tym pytaniem postawiłem jej ultimatum. Albo oboje wybaczylibyśmy sobie swoje grzechy, albo był to nasz koniec. Nie widziałem innej opcji. Elizabeth prychnęła cicho i podeszła do mnie z niezadowoloną miną. Chwilę mierzyła moją osobę wzrokiem, aby następnie dotkliwie spoliczkować, czego się zupełnie nie spodziewałem. Wręcz zachwiałem się na nogach, kiedy poczułem, że moja twarz przybierała czerwone barwy. Musiałem się wesprzeć o biurko, aby nie stracić panowania nad własnym ciałem i nie runąć na podłogę.   

Po omdleniu powinienem wypoczywać. Sebastian miał zupełną rację, odradzając konfrontacji. Natychmiast poczułem dziwne ciepło na swojej górnej wardze, domyślając się, że znów dawałem oznaki osłabienia. Blondynki to jednak nie ruszyło. Była nawet gotowa uderzyć mnie jeszcze raz, gdybym w porę nie złapał jej nadgarstków i nie odepchnął od siebie.
- Nie pomyliłaś się - odparłem z grobową miną, dosłownie drżąc z wściekłości.  

Ścierając dłonią czerwoną strużkę, wyjąłem rewolwer. W pewnej chwili zapomniałem z nerwów, gdzie był spust. Lizzy natychmiast chciała mi uciec, jednak napotkała opór ze strony zamka. Z obłędem w oczach i z trzęsącymi się rękami, wycelowałem w dziewczynę, aby bezbłędnie trafić w głowę. Po całym gabinecie rozniósł się głuchy dźwięk oddanego strzału, a ja momentalnie upuściłem broń. Widziałem, jak krew Elizabeth rozbryznęła się na całych drzwiach, a jej ciało zjechało po drewnianych wrotach, aby opaść na podłogę. Był to dla mnie szok i nie sądziłem, że kiedykolwiek mógłbym mieć ją na sumieniu. Oczywiście, jeżeli po tym wszystkim coś z niego zostało. Widziałem jednak przesłanki, że jeszcze je posiadałem, bo upadłem na kolana, obejmując rękami głowę. Jakbym spodziewał się zaraz, że ktoś i mnie ukarze tak samo. Zacząłem krzyczeć. 

Nie musiałem długo czekać, ażeby sprowadzić tym mojego lokaja. Dopiero wtedy przypomniało mi się, że przecież drzwi nadal pozostawały zamknięte. Demon miał problem z ich otworzeniem i był gotów je wyważyć. Kazałem mu jednak pozostać na miejscu. Początkowo na czworakach, doszedłem do drzwi. Już miałem je otworzyć, kiedy spojrzałem na trupa kuzynki, który skutecznie uniemożliwił mi wpuszczenie bruneta. Natychmiast uciekłem na drugi koniec pokoju, nie mogąc ruszyć się ani na krok.
- Sebastian! Sebastian, przybądź tu! - zacząłem wołać w panice, chowając się wręcz za biurkiem.

Było to tak żałosne wypowiadanie jego imienia, że zdałem sobie sprawę, jak nisko upadłem. Zabiłem Lizzy. Dla swoich własnych celów. Aby chronić swoją i tak zaprzedaną osobę. Kontrakt zabłysnął, a drzwi natychmiast wyleciały z zawiasów, popychając świeże zwłoki. Czułem, jak moje śniadanie domagało się ponownego widoku na świat. W kompletnym amoku powtarzałem imię bruneta, przyklejając się wręcz do gabinetowego, wielkiego okna. Sebastian podszedł do mnie, kompletnie nie zwracając uwagi na zamordowaną dziewczynę. Już myślałem, że będzie się starał przywołać moją osobę do porządku, jednak zamiast zbędnego uspokajania, przyciągnął roztrzęsionego histeryka do siebie i przytulił czule. Miałem wyjątkowo niespokojny oddech. W ciągłym szoku przytuliłem się do niego tak, aby swoim ciałem zasłonił mi cały widok na gabinet. Uczepiłem się jego czarnego okrycia lodowatymi dłońmi, próbując jakoś dojść do siebie. Wciąż pytałem się w duchu, dlaczego tak bardzo musiałem się unieść, żeby odebrać jej życie. Słysząc niepokojące odgłosy z korytarza, chciałem wręcz wtopić się w kamerdynera i zniknąć w nim raz na zawsze. Będąc korzystnie uwięziony pomiędzy szkłem a torsem Sebastiana, nie widziałem nic, jednak głosy skutecznie pozwoliły mi zidentyfikować, że do gabinetu zmierzali właśnie moi pozostali słudzy. Odsunąłem bruneta od siebie, kuląc się pod oknem. Oparłem czoło na kolanach, obejmując nogi rękami, kiedy do pomieszczenia wparowała pokojówka, w towarzystwie starszego lokaja, kucharza oraz ogrodnika. Mey-Rin natychmiast zaczęła przeraźliwie piszczeć, natomiast Finny kompletnie spanikował i uciekł z pokoju, podczas gdy ja uniosłem wzrok na tę makabryczną scenę. Na drżących nogach podniosłem się z ziemi, zapytując z trwogą o sposób, w jaki mógłbym się wyplątać z tego koszmaru.
- Wyjdźcie stąd - mruknąłem, przeczesując ręką ciemne włosy.

Doszło do mnie, że nie mogłem się tak zachowywać. Spojrzałem się gniewnie na pozostałych zgromadzonych, jakbym samym wzrokiem chciał zrobić z nimi to samo, co z blondynką.
- Paniczu, ale... - zaczął Bard, ilustrując mnie wzrokiem.
- Wyjść! - wybuchnąłem, nie chcąc słyszeć żadnych tłumaczeń. - To rozkaz!  


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top