Rozdział 24: Słowa

Słysząc moje słowa, Lizzy natychmiast zaczęła nerwowo wymachiwać rękami oraz zapewniać mnie, iż źle ją zrozumiałem. Cały czas rozwlekała się nad tym, jak to pod naszą opieką, bliźniętom byłoby lepiej. Powoływała się na nasze pochodzenie oraz majątek. Ona i ja byliśmy w stanie zagwarantować chłopcu przyszłą edukację, natomiast dziewczynce pobyty na salonach.
Jakby tylko to mogło uszczęśliwić człowieka... 
Adopcja nie wchodziła w grę. Uważałem, że angażowanie jej w to wszystko byłoby błędem. Poza tym w każdym momencie mogła odkryć, iż na wychowanie wzięła sobie dwa demony. Rozumiałem jej potrzeby, jednak wybrała sobie naprawdę kiepskiego partnera, aby mógł je zaspokajać. Bardzo chciała być matką, ale sprawiała wrażenie, że nie wiedziała, z czym to się wiązało. Widząc jej zaszklone, zielone oczy, które deklarowały wręcz, iż zaraz wybuchnie płaczem i pojedzie poskarżyć się wkurzającej ciotce i nieznośnemu braciszkowi, westchnąłem ciężko. Odparłem, że podejmę decyzję za jakiś czas. Wtedy odpuściła i opuściła dziecięcą sypialnię.  

Kiedy zostałem sam, mogłem odetchnąć z ulgą. Oparłem się o białe kraty bladoniebieskiego łóżeczka i zajrzałem do środka. Vincent patrzył się na moją osobę dużymi, błękitnymi oczami z pogodną, spokojną miną. Aż z tego względu zaczęły mnie męczyć wyrzuty sumienia, iż kategorycznie odmówiłem uczestnictwa w wychowywaniu ich. Nadal czułem pewien dystans do nich, ale odniosłem wrażenie, że mógłbym spoglądać na tę niezwykłą parę cały czas. Przerwał mi to dopiero Sebastian, który zjawił się w pomieszczeniu. Od razu zwrócił uwagę na niezbyt dobry humor mojej małżonki, lecz powiedział to z taką miną, jakby wcale go to nie obchodziło. Wyjął Rachel z łóżka, a ja popatrzyłem na niego z wyrzutem.
- Mają pecha, że akurat my się im trafiliśmy - odrzekłem, biorąc do ręki jednego z pluszaków chłopca.
Że też przyszło mi bawić takie małe potworki...
- Kiedy kontrakt dobiegnie końca, zabiorę je do piekła. Na pewno do tego czasu zdążą podrosnąć - odezwał się spokojnym tonem, pozwalając, aby dziewczynka zaczęła ciągnąć jego przydługie, czarne pasma włosów. Nawet nie reagował na to, że sprawiała mu ból.
- Jest mi to obojętne, jeżeli uczynisz tak po przykładnym spełnieniu warunków umowy. Zresztą, nic mi wtedy nie będzie przeszkadzało - westchnąłem cicho. - Jak sądzisz, będą mnie pamiętać?
- To bardzo możliwe - odparł beznamiętnie, kładąc Rachel do snu. Gdy przykrywał dziewczynkę białym, ciepłym kocykiem z wizerunkiem misia, spojrzał na mnie kątem oka. - Czy paniczowi na tym tak zależy?
Po chwili zobaczyłem na jego twarzy ten charakterystyczny dla niego, złośliwy uśmiech. Oczywiście oburzyłem się na pytanie demona. Nie mając żadnych argumentów pod ręką, natychmiast opuściłem dziecięcą sypialnię i udałem się do swojej. 

Parę dni później próbowałem ograniczyć kontakt z bliźniętami, aby Sebastian nie zaczął wyobrażać sobie jakiś niestworzonych rzeczy. Poskutkowało to nieprzespanymi nocami, bo uspokajały się dopiero wtedy, gdy się im pokazywałem. Chociaż zza progu. Lizzy oczywiście wykorzystywała takie momenty, mówiąc, że może i nie lubiłem dzieci, ale bez wzajemności. Twierdziła, iż kontrastowo, maluchy za mną wręcz przepadały. Głównie z tego powodu zmieniłem strategię na bardziej uległą i na powrót zacząłem poświęcać im więcej czasu, mając w głowie ułożone tłumaczenia, które dotyczyły zwykłego przyzwyczajenia się do obecności Vincenta i Rachel. Problem w tym, że było to kompletne kłamstwo. Z miesiąca na miesiąc, oboje uczyli się coraz więcej, a także nabyli wiele nowych umiejętności. Mój poziom strachu rósł w siłę, kiedy zaledwie półtoraroczne demony zaczęły raczkować. Największym przerażeniem napawały mnie jednak ich próby mówienia lub może nie same podejścia do pierwszych słów, ale to, jakie mogłyby one być. Na szczęście długo nie usłyszałem od nich niczego niepokojącego. 

 Przyznam, że pierwszy rok z nimi zleciał mi niesamowicie szybko. Coraz rzadziej występowałem w parze ze swoim lokajem publicznie. Reprezentacji arystokracji oraz zwykłego mieszczaństwa zdecydowanie częściej widywali mnie w towarzystwie Elizabeth oraz sędziwego pana Tanaki lub Pauli. Również sposób wykonywania misji od Królowej Wiktorii uległ zmianie, z czego chyba najbardziej byłem niezadowolony. Wszystkie zasługi przypisywano mojej osobie, jednak nie udzielałem się właściwie wcale. Zawsze jeden z nas musiał zostawać w domu, aby pilnować tych nieznośnych pomiotów. Rozumiałem ten układ, gdyż w życiu nie zostawiłbym bliźniąt pod opieką pokojówki, kucharza i ogrodnika. Ciężko było mi się przestawić i zmienić swoje przyzwyczajenia, aby dostosować się do nowej rzeczywistości.  

O ile siedemnaste urodziny niczego wielkiego do mojego życia nie wniosły, bo Vincent i Rachel byli jeszcze zbyt mali na przeszkadzanie mi, to skromne przyjęcie, aby uczcić pełnoletność, które od samego początku było pomysłem Elizabeth, zamieniło się w prawdziwą katastrofę. Cieszyłem się, że blondynka zaprosiła do nas jedynie swoją rodzinę, bo inaczej nie wyszedłbym z pokoju aż do nowego roku. Jeżeli nie później. Od samego rana, Sebastian nie mógł przywołać do porządku nieznośnej dwójki, która baraszkowała w najlepsze po całym domu. Byłem tym faktem niezwykle zadziwiony, gdyż nigdy nie podnosił na nich głosu, w przeciwieństwie do reszty służby. Nie potrafił sobie z nimi poradzić i pozwalał im zdecydowanie na zbyt wiele. Jednak to nie hałas był w tym wszystkim najgorszy. Zaraz po podaniu tortu, Rachel potknęła się o dywan i zaczęła płakać, dlatego też całe towarzystwo skupiło się bardziej na niej, niż na samym solenizancie, którym byłem ja. Najwyraźniej dziecko uznało, że uwaga należała się jednak mi, gdyż z zapłakaną buzią wyciągnęła ręce w moją stronę. Niewyraźnie zaczęła coś mówić, aż w końcu wypowiedziała zdecydowanie wyraźniej to, co w sobie dusiła.
- Mama! Mama! - zaczęła wołać, podczas gdy ja stanąłem jak wryty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top