Rozdział 22: Pokój
Wszyscy troje natychmiast zasalutowali mi, parodiując demoniczne ''Yes, My Lord'', wypowiadane często przez mojego kamerdynera. Chwilę później rozbiegli się po całej rezydencji, aby zapracować sobie na uznanie swojego panicza. O dziwo, do przyjazdu Elizabeth, kuchnia nie uległa zniszczeniu, ogród miał się dobrze i żadnej zastawie nie przydarzył się nieprzyjemny wypadek. Blondynka zjawiła się jakoś przed obiadem, kiedy to Sebastian poprosił mnie o rzucenie okiem na dziewczynkę i chłopca, aby mógł w spokoju zająć się przygotowywaniem posiłku. Siedziałem wówczas w salonie, a koło mnie leżeli Vincent i Rachel, przykryci kolorowym kocykiem, w towarzystwie kilku pluszowych zabawek. Modliłem się, aby się przy mnie nie rozpłakali, bo zwyczajnie spanikowałbym. Gdy usłyszałem kroki mojej żony, serce podjeżdżało mi do gardła. Byłem przerażony myślą, że z taką samą powagą i chłodem, musiałem powtórzyć to samo, co powiedziałem służącym. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć. Ledwo otworzyłem buzię, aby zielonooka natychmiast mi ją zamknęła swoim przesłodzonym, radosnym piskiem, którego mogłem porównać z drapaniem paznokciami po jakiejś tablicy. Natychmiast zasłoniłem uszy, a niemowlęcia zaczęły kwilić.
- Oszalałaś?! - warknąłem zdenerwowany, wiedząc, że za chwilę mógł zjawić się przy nas niezadowolony Sebastian.
Nawet ja wiedziałem, iż przy takich dzieciach należało być cicho. Mimo mojego oburzenia Lizzy zachowywała się tak, jakby zupełnie mnie nie usłyszała. Natychmiast zjawiła się na sofie, sprawiając, że bliźnięta znalazły się pomiędzy nami. Zaczęła zachwycać się nad każdym z nich, zgadując, które z nich jest które. Naturalnie, mimo niebieskiej maskotki obok chłopca i różowej opaski z kokardką na głowie dziewczynki, pomyliła Vincenta z Rachel. Tak, jak przewidywałem, w niedługim czasie w salonie zjawił się również brunet. Widząc przestraszone rodzeństwo, zaczął je uspokajać.
- Czemu płaczą? - zapytała zmartwiona, wlepiając wzrok, w noszoną przez Sebastiana, Rachel.
- Widzą cię pierwszy raz. Do tego narobiłaś tyle hałasu, że się przestraszyły - westchnąłem. Już chciałem zarzucić jej całkowity brak rozumu, ale w porę się powstrzymałem, chociaż kusiło mnie strasznie.
- A gdzie ich mama? - odezwała się, ignorując moją odpowiedź.
Cały czas jej zielone oczy wodziły na zmianę za Vincentem lub Rachel. Uznałem, iż był to dobry moment na to, aby powtórzyć jej całą historię ze śmiercią ich rodzicielki. Nie wiedzieć czemu, czułem się źle, wciskając blondynce kolejne kłamstwa. Wydawało mi się, jakbym opowiadał o własnej śmierci. Niestety, rozmowa z Lizzy poszła mi znacznie gorzej, niż z kłopotliwą trójcą. Moja partnerka miała zdecydowanie więcej pytań. Na początku nie rozumiała, dlaczego to Sebastian wziął opiekę na siebie, ale na szczęście później dała sobie wytłumaczyć, iż poza nim, z rodziny nie został zupełnie nikt. Kolejnym fragmentem układanki była sprawa ich ojca. Blondynka musiała dopytać również o niego. Zorientowałem się, że jej nie doceniłem. Sądziłem, iż nie będzie o nic pytała, ale rzeczywistość malowała się zupełnie odwrotnie. Wtedy brunet wtrącił coś o tym, iż partner jego wyimaginowanej siostry opuścił ją zaraz po tym, jak dowiedział się o ciąży. Na jego słowa, zrobiło mi się głupio. W duchu doceniłem to, że nie zachował się jak wymyślony przez nas ojciec dzieci. Nie dałbym sobie rady. Nie było nawet takiej opcji.
- Jak można być tak nieodpowiedzialnym? - oburzyła się, po usłyszeniu odpowiedzi na wszystkie jej pytania.
- Mam nadzieję, że panienka nie ma nic przeciwko, żeby zamieszkały ze mną w pokoju? Panicz wyraził już chęć pomocy, jednak wydaje mi się, iż decyzja należy teraz do was obojga.
- Absolutnie! - zachichotała radośnie. - Możemy nawet oddać jeden pokój! Żebyś miał miejsce dla nich.
- Lizzy ma rację. W rezydencji jest dużo pomieszczeń. Jeden pokój w tę czy we w tę, nie powinien zrobić nam większej różnicy - mruknąłem nieśmiało.
Musiałem przyznać, że zachowanie Elizabeth trochę mnie zdziwiło. Nie wiedzieć czemu, myślałem, iż przekonanie jej do bezterminowego pobytu maluchów u nas, będzie wymagało z mojej strony wielogodzinnych pertraktacji oraz zarzutów o brak serca. Kto jak kto, ale chyba miałem najmniejsze prawo do obwinianie kogoś o bezduszność. Tymczasem sprawa praktycznie sama się rozwiązała. Stanęło na tym, iż po przeniesieniu ostatnich rzeczy blondynki, odbędzie się remont któregoś z pokoi. Mieliśmy dopiero wybrać, który i jak zostanie przerobiony, aby odpowiadał dziecięcym standardom. Po obiedzie zajęliśmy się grą w szachy. Podczas jednej z partyjek, usłyszałem z ust zielonookiej komplement, dotyczący mojego wyglądu. Uznała, że wreszcie wziąłem się za siebie i była tym faktem bardzo zadowolona. Miałem szczerą nadzieję, że nie wymyśli mi żadnych ćwiczeń czy też wspólnych spacerów, bo po tym wszystkim musiałem nawet prosić Sebastiana o poszukanie planszy i pionków, gdyż sam byłem zbyt obolały, żeby ruszyć się z sofy.
Szybko zapadł zmrok. Okazało się, że najgorszym problemem było wyrzucenie jej z mojej sypialni, bo nijak nie docierało do niej, że nie miałem najmniejszego zamiaru z nią spać. Podczas gdy sprawa dzieci została rozwiązana w niecały kwadrans, Lizzy truła mi wręcz cały wieczór o tym, jak to małżeństwo powinno spać razem, co stanowiło jej nieśmiertelny argument. Skończyło się tym, iż zabrałem Sebastianowi klucze do mojego pokoju i zamknąłem jej drzwi przed nosem. Zrobiłem kilka takich numerów. Kilka nocy z rzędu. Do momentu, w którym nie zrozumiała, że żadne błagania czy też prośby, nijak na mnie nie wpłyną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top