Rozdział 19: Kryzys
Zza grubych szkieł wielkich okularów dostrzegłem w jej oczach zdumienie, ale i zawiedzenie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mój kamerdyner jej się podobał. Gdyby tylko widziała o Sebastianie tyle, co ja, założyłbym się, że uciekłaby przed nim z rezydencji. Jeżeli nie z kraju. Nerwowo zaciskałem palce na poduszce, nie mogąc zdzierżyć niekorzystnego rozwoju sytuacji. W głowie miałem wizję, że pokojówka już wcześniej zaczęła coś podejrzewać, co poskutkowałoby tym, że pozbawiłaby mnie zbawiennej pościeli, odkrywając upokarzający sekret. Podczas gdy ja zaczynałem tracić zmysły z nerwów, brunet cały czas zachowywał zimną krew. Nie od razu zajął się sprzątaniem, bo widząc reakcję brązowookiej, był wręcz zmuszony do wyjaśnień. Nie minął się z prawdą, gdyż napomknął, że nie mogłem spać, a on zjawił się przy mnie, zaniepokojony moim samopoczuciem.
- Tak było - zacząłem nieśmiało. - Mimo mojej pozycji, nadal wymagam opieki. Bałem się burzy.
Po tych słowach chciało mi się wyć z żałości i wstydu, pytając siebie w duchu, ile razy, z racji bycia w takim stanie, jakim się znajdowałem, będę zmuszony do chowania mojej dumy do kieszeni. Nigdy nie chciałem przyznawać się do swoich słabości, a jednak to zrobiłem. Przy swojej pokojówce.
- Naturalnie musiałem spełnić życzenie mojego pana. Nie mógłbym nazywać się lokajem rodu Phantomhive, nie potrafiąc dostosować się do wymogów panicza - wtórował Sebastian.
Nasze słowa wpłynęły na nią, przynosząc pożądany skutek. Młoda kobieta przeprosiła za swoje zachowanie, deklarując, iż pomoże brunetowi w sprzątaniu. Upierała się nawet przy tym, żeby zrobić to osobiście, w pojedynkę, gdyż to właśnie ona stłukła zastawę. W końcu oboje opuścili moją sypialnię, a chwilę później, popękane naczynia znalazły się tam, gdzie było ich miejsce - w koszu. W korytarzu zauważyłem też zakradających się, pozostałych służących. Ta cała nieprzyjemna sytuacja musiała ściągnąć ich uwagę. Zza progu wyłonił się przestraszony blondynek, pytając o powód, dlaczego pokojówka krzyczała. W tamtym momencie byłem wręcz o krok od rzucenia czymś w niego, lecz zamiast tego, zwyzywałem go. Nie szczędziłem mu nieprzyjemnych epitetów, znajdując w ogrodniku swojego ''chłopca do bicia''. Doprowadziłem do tego, że uciekł z mojej sypialni z płaczem, przez co ogarnęło mnie poczucie wstydu. Dopiero widząc łzy niebieskookiego, uświadomiłem sobie, że powinienem się w końcu ogarnąć. Po poślubieniu Elizabeth nie przypominałem dawnego siebie. Próbowałem się jakoś usprawiedliwiać, jednak niewiele mi to pomagało. Bard zamknął za młodszym drzwi, dając mi trochę prywatności. Później oddalił się. Zapewne po to, aby pocieszyć chłopaka.
- Jeszcze tylko trochę. Dam radę - szepnąłem do siebie, mając dość swojej własnej osoby. Rzuciłem trzymaną poduszkę na kanapę i wstałem z łóżka, aby się pod nie schylić. Miałem z tym dość duży kłopot, więc skończyło się tym, iż usiadłem na podłodze. Przewracałem strony, licząc na głos każdy miesiąc, aż w końcu, z czystej irytacji rzuciłem kalendarzykiem przed siebie, o ścianę. - Nie, nie dam rady. To wszystko przerosło mnie już dawno.
Kolejna deklaracja słabości wyrwała się z moich ust, aby zaraz po niej mogła paść deklaracja o pozbyciu się pasożytów. Później jednak zganiłem się za to, że taki pomysł mógł mi w ogóle przyjść do głowy. Czułem się wysoce nieodpowiedzialny i rozchwiany emocjonalnie. Mógłbym tak siedzieć w jednym miejscu i nic nie robić cały dzień, gdybym nie usłyszał pukania do drzwi. Sebastian wszedł do środka, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć. Nie musiałem się odzywać, aby wymóc na nim cichą prośbę o wybaczenie za wtargnięcie do mojej sypialni bez wyraźnego pozwolenia. Milcząc, odłożył wszystko, co trzymał w rękach na łóżko i podniósł mnie z ziemi, abym mógł w spokoju zjeść. Gdy pomógł mi zająć miejsce przy stoliczku, postawił przede mną stos papierzysk z firmy, na których widok chciało mi się zwyczajnie płakać.
- Czarne teczki muszą zostać wykonane dzisiaj. Beżowe mogą poczekać - odezwał się, odczytując jakby moje myśli. - Pan Tanaka powiedział także, że rano, kiedy jeszcze spałeś, dzwoniła twoja partnerka, paniczu. Wypadałoby, abyś zainteresował się trochę panienką Elizabeth.
- Podaj telefon - odburknąłem niezadowolony, aby chwilę później wpakować sobie do ust dużą kromkę chleba.
Chciałem szybko zjeść śniadanie i odbębnić rozmowę z nią, a byłem już naprawdę głodny. Gdy tylko oddałem pusty talerzyk lokajowi, wykonałem telefon do Lizzy. Dialog z nią rozpoczął się wyjątkowo nieprzyjemnie, gdyż z marszu powiedziała mi, iż wszystko, co dotyczyło jej przeprowadzki, było już dawno ustalone. Planowała, że we wrześniu przeniesie się do mnie na stałe. Miałem tylko nadzieję, że do tego czasu pozbędę się niewygodnego brzucha. W zasadzie mało z nią konwersowałem. Większość rozmowy zajmowała jej durna paplanina o tym, czego ostatnio nie kupiła i na jakiej uroczystości nie była. Czułem się znudzony.
- Mam nadzieję, że dochodzisz do siebie, bo kupiłam ci nowy strój. Jest w twoim starym rozmiarze, więc tuż po mojej przeprowadzce, zabiorę się za ciebie - zachichotała. - Taki śliczny, miętowy płaszczyk! Nie mogłam się mu oprzeć. Był taki uroczy, a tobie w każdym kolorze jest pięknie!
- Lizzy, ileż to razy ci mówiłem, że potrafię zapewnić sobie ubrania? - westchnąłem żałośnie. - Naprawdę nie musisz nic dla mnie nabywać. Jestem twoim mężem, nie lalką.
- Jest śliczny, Ciel! Na pewno przyda ci się na jakieś wielkie wyjścia. Ostatnio nie bywasz ze mną na żadnych uroczystościach i będziesz musiał to nadrobić. Czuję straszną potrzebę pokazania się w mojej nowej kreacji od panny Niny! - zaszczebiotała w odpowiedzi, udowadniając, że moje słowa zupełnie do niej nie dochodziły. Wpadały jednym uchem, aby drugim wypaść.
- Nie mam na razie ochoty nigdzie wychodzić. Nie przyda mi się. Jeżeli naprawdę aż tak bardzo lubisz zakupy, wyżyj się, kupując coś dla siebie - powiedziałem z niesmakiem, przewracając oczami.
- Och, a mogłabym jeszcze dać coś dla siostry Sebastiana? - pisnęła. - Ostatnio widziałam taką śliczną, materiałową opaskę z kokardką dla malutkiej dziewczynki!
- Jeżeli tylko chcesz... Nie zabraniam ci, ale nie ekscytuj się tak. Przecież to nie nasi potomkowie, a jedynie rodzeństwa mojego sługi.
- Skoro już poruszyłeś ten temat... - zaczęła tajemniczo. W jej głosie mogłem wyczuć podekscytowanie. Bałem się, co chciała mi przekazać. - Co z naszą córeczką?
- Lizzy, jesteśmy za młodzi. Nie ma takiej opcji. Nie czuję się na siłach i nie gwarantuję ci, że będzie to akurat ta płeć, jaką sobie wybrałaś - odparłem niemal na jednym tchu. - Dodatkowo pozwolę sobie stwierdzić, że to nie jest rozmowa na telefon. Porozmawiamy o tym kiedy indziej. Teraz muszę iść i pracować.
- Miałeś odpoczywać i...!
- Do zobaczenia - uciąłem, odkładając słuchawkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top