Rozdział 17: Obietnica

Nie poznawałem samego siebie. Nie miałem ani ochoty, ani nawet sił na samodzielne dojście do łazienki. Demon jednak nie miał z tym problemów. Zniósł mnie, jak zresztą rozkazałem, napuszczając wody do wanny. Już chciał odpiąć guziki mojej koszuli, gdy odsunąłem się od niego ze stwierdzeniem, iż poradzę sobie ze swoimi ubraniami bez jego pomocy. Prawdę mówiąc, nie chciałem, żeby mnie oglądał. Od dłuższego czasu, a w szczególności podczas kąpieli, czułem pewny dyskomfort. Nie mogłem na siebie patrzeć. Sądziłem, że on też nie powinien. Nie chciałem dawać mu satysfakcji z widoku swojego pieprzonego ''dzieła''. Czułem narastającą irytację. Dopiero ciepła woda i unoszący się w powietrzu, słodki zapach płynu do kąpieli, ukoiły moje nerwy. Oparłem ręce po bokach wanny, pozwalając im swobodnie zwisać. Z moich dłoni kapały pojedyncze krople, tworząc małe kałuże na jasnych płytkach. Zamknąłem oczy, czekając w ciszy, aż Sebastian skończy mnie myć, wsłuchując się jednocześnie w dzwoniący o rynny deszcz.
- Jest opcja, że mogę umrzeć przy...? - nie dokończyłem, mając nadzieję, iż brunet zrozumiał moją niekompletną wypowiedź.
To pytanie czasami przewijało się przez moją głowę, dlatego też postanowiłem zadać je właśnie podczas kąpieli, aby przerwać nieznośną ciszę. Nieczęsto przebywałem w towarzystwie dzieci. Nie przepadałem za nimi, ale zawsze posiadałem jakieś szczątkowe informacje, które ich dotyczyły. Raz dostałem nawet jakieś zaproszenie na pogrzeb, gdyż żona jednego z moich partnerów biznesowych zmarła chwilę po porodzie. W tamtej chwili nie przywiązywałem do tego faktu żadnej wagi. W obecnej zacząłem się nieco o siebie obawiać. Miałem świadomość, że nie byłem niezniszczalny, a podwójne, szatańskie problemy nie zapowiadały niczego dobrego.
- Zawsze istnieje taka szansa - westchnął pesymistycznie. Sądząc po jego głosie, nie chciał poruszać niewygodnego tematu.
- Co się wtedy stanie z kontraktem? Nie mam zamiaru rezygnować z zemsty i oddać moją duszę bez wypełnienia zobowiązań.
- Wybacz, paniczu, ale nie znam jednoznacznej odpowiedzi na twoje pytanie - powiedział cicho, uciekając wzrokiem na boki. - Cokolwiek się stanie, dostaniesz to, czego pragniesz. Nie martw się.
- Przyjmijmy więc, że jestem w stanie krytycznym. Niedługo umrę. Co robisz? - naciskałem dalej, pragnąc wymóc na nim złożenie mi satysfakcjonującej oferty. Zrodziła się we mnie potrzeba ubezpieczenia się. Nie chciałem zdawkowych informacji i jego wykrętów, dlatego postawiłem na ''gdybologię''.
- Próbowałbym cię uleczyć.
- Załóżmy, iż nie ma dla mnie ratunku. Masz mało czasu na decyzję - przewróciłem oczami, snując w głowie zatrważający scenariusz, iż brunet wymigałby się z umowy. Dla mojego spokoju musiał moją osobę o wszystkim zapewnić.
- Pozostałaby wtedy przemiana w demona... - odparł niemal niesłyszalnie, z wyraźną niechęcią wymalowaną na twarzy.
Zdębiałem w jednej chwili, wlepiając w niego swoje pełne niedowierzania ślepia. Naprawdę był gotów obejść się smakiem i pogodzić się z niewykonanym kontraktem na rzecz moich duchowych postanowień? Uważałem, że byłoby to niezbyt uczciwe wyjście w stosunku do niego. Poza tym nie miałem najmniejszej ochoty gnić w związku z Elizabeth aż do momentu jej śmierci, gdyż zwyczajnie wbiłem sobie do głowy, że miałem odejść od niej pierwszy. Dużo wcześniej.
- Nie jestem przekonany co do tego rozwiązania - powiedziałem nieco aroganckim tonem.
- Nie widzę lepszego wyjścia, paniczu...
- Ja również - przytaknąłem z cichym westchnięciem. - Robi się późno. Senność mnie ogarnia. Masz się pospieszyć i położyć moją osobę do łóżka - dodałem z niezadowoleniem, kończąc niewygodny temat.
Dostałem zapewnienie o wykonaniu zemsty, czyli właściwie nic więcej nie powinno było mnie obchodzić. Mimo tego gryzło mnie położenie Sebastiana. Nic jednak nie mogłem na to poradzić, więc zostało mi jedynie ukrócenie krępującej wymianę zdań. Zaznał łaski swojego pana. Demon wykonał to, czego od niego zażądałem i jakiś czas potem obserwowałem spływające po szybie krople deszczu, leżąc jednocześnie w moim łóżku z baldachimem. Stosunkowo szybko zasnąłem.

Zbudziłem się przez jakiś okropny koszmar, który nawiązywał do pożaru i mojego pobytu u sekty. Wciąż dręczyły mnie duchy przeszłości. Zerwałem się momentalnie do pozycji półsiedzącej. Czułem, że zaraz zwymiotuję z nerwów. Natychmiast wyszedłem z łóżka, idąc po ciemku do toalety. Mało się o coś nie zabiłem, potykając się o jakiś niezidentyfikowany przedmiot, co narobiło trochę hałasu. Zamknąłem się w łazience, próbując doprowadzić się do porządku. Bezskutecznie. Kręciło mi się w głowie. Po omacku znalazłem zasłonę i odsłoniłem ją, w nadziei, że wpuszczę do pomieszczenia więcej światła, bijącego od księżyca. W tamtej chwili niestety nie było go widać.Pomieszczenie rozświetlił dopiero pojedynczy błysk pioruna. Momentalnie podskoczyłem, widząc, że zegar niedługo wybije trzecią. Trochę mi zajęło dojście do siebie. Szczególnie przy akompaniamencie grzmotów, które niemożliwie podnosiły mi ciśnienie. Z każdym promieniem światła podskakiwałem jak oparzony. Wróciłem szybko do łóżka, otulając się szczelniej kołdrą. Wręcz zrobiłem z niej prowizoryczny kokon, z którego nie było mnie kompletnie widać. Byłem znerwicowany, wystraszony i niewyspany. Będąc pod pierzyną, usłyszałem niepokojący dźwięk, a mianowicie skrzypienie drzwi. Pomyślałem, że musiałem niedokładnie zamknąć łazienkę. Odkryłem się tak, abym mógł spokojnie rozejrzeć się dookoła. W pokoju było jaśniej, co wzbudziło mój niepokój. Nie działo się tak za sprawą tego, że moje oczy zdążyły się przyzwyczaić do ciemności. Zobaczyłem, że do mojej sypialni przyszedł Sebastian. To prawdopodobnie przez niego drzwi tak nieznośnie zaskrzypiały. Demon stał oparty o ścianę, trzymając jedną, maleńką świeczkę w dłoni, której światło niemrawo oświetlało jego bladą twarz.
- Wiedziałem, że nie śpisz, paniczu - mruknął w zamyśleniu, kierując swój wzrok na mnie. Musiał słyszeć, że coś przewróciłem, w trakcie mojej małej wyprawy do toalety.
- Słyszałeś? Cóż, stosunkowo niedawno się obudziłem... - westchnąłem w odpowiedzi, a następnie podskoczyłem. Burza musiała być blisko, ponieważ grzmot był naprawdę głośny. - Ciężej mi teraz zasnąć.
- Zostać przy tobie? - zapytał cicho, odkładając świeczkę na moją szafkę nocną, a ja skinąłem głową.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top