Rozdział 14: Wybór
Trafił celnie w mój słaby punkt. Przez kilka ostatnich lat, po pożarze rezydencji, miewałem kilka momentów załamania. Tęskniłem za rodzicami, jednak sam doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że sam nie nadawałbym się do wychowywania kogokolwiek. Alkohol mógł odkryć te cechy mojej osobowości i potrzeby, które skrzętnie zabijałem w sobie. Poczucie bezpieczeństwa, opieki, spełnianie zachcianek i dotrzymywanie towarzystwa. To wszystko ofiarowywał mi Sebastian. Brakowało tylko najważniejszego. Istotnego elementu układanki, bez którego wszystkie puzzle nie miały znaczenia - miłości. Lizzy mi ją ofiarowywała, lecz od zielonookiej jej nie przyjmowałem. Zastanawiałem się, czy brunet podczas tamtej nocy dał mi, chociaż odrobinę, tego uczucia. Nie umiałem rozczytać jego zamiarów ani odgadnąć myśli demona. Każda moja teoria przeczyła sama sobie.
- Nazwałeś mnie matką. Umiem czytać pomiędzy wierszami - odparłem beznamiętnie, choć wewnętrznie chciałem skończyć ten niewygodny temat, który niekoniecznie świadomie rozpocząłem.
- Bo jest panicz matką. Biologiczną - odparł z delikatnym uśmiechem, a swoją drogą drażnił mnie on niesamowicie.
Wystarczyło, że chociaż raz spojrzałem w jego stronę i przysłuchałem się jego słowom, a moje policzki zaczynały płonąć, niczym okazałe ognisko, przybierając coraz śmielsze odcienie czerwieni. Natychmiast odwróciłem się do niego plecami, starając się nie pokazywać zawstydzenia. Uzmysłowiłem sobie, że tamtej nocy niezwykle się upokorzyłem. Byłem... na dole. Jako zdominowany, uległy król w swojej własnej, pomylonej grze. Starałem się wiele o tym nie myśleć, ale zupełnie mi to nie wychodziło. Nagle poczułem na sobie uścisk demona. Delikatny i niezbyt nachalny. Sebastian przytulił mnie od tyłu, kiedy siedziałem na łóżku. Położył mi głowę na ramieniu, spoglądając na mnie kątem oka. Widziałem, jak w jego brązowawo-czerwonych oczach zatańczyły różowe iskierki, gdy patrzył się na moją osobę. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Odwróciłem głowę na bok, aby mieć lepszy widok na to, co wyczyniał brunet. Ten jedynie zamknął oczy, delikatnie wzdychając.
- Co ty robisz...?! - wzdrygnąłem się, kiedy poczułem, że demon włożył swoje dłonie pod moją koszulę, w której zazwyczaj spałem. Ta bliskość wprawiała mnie w stan niepokoju.
- Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku. Nie ma powodów do obaw - odezwał się cicho, odsuwając się ode mnie. Po minie zauważyłem, że zrobił to dość niechętnie. - Skoro w naszym przypadku pozostaje jedynie gra na czas, będą musieli egzystować pośród ludzi tak samo, jak ja. Ma panicz dla nich imiona?
- Słucham?! - podskoczyłem, będąc jeszcze w szoku po tym, co wydarzyło się parę chwil temu.
Łóżko nieznośnie zaskrzypiało, a ja siedziałem na nim z szeroko otwartymi oczami. Próbowałem się wymigać od niewygodnego ''zaszczytu'', jednak Sebastian nalegał, abym to właśnie ja nazwał te małe diabły. Chociażby z uwagi na to, że jego imię zostało mu wybrane przeze mnie. Lokaj nie wziął pod uwagę tego, że wtedy byłem w zupełnie innej sytuacji. Miałem nazwać demona, który miał mi służyć, a pod koniec kontraktu zabić. Specjalnie obdarzyłem go imieniem mojego psa, aby dodatkowo upodlić bruneta. Jak na ironię, kilka lat później przyszło mi wymyślić coś dla dwóch owoców zdrady małżeńskiej. Mimo iż czułem do nich wybitną niechęć, nie miałem ochoty na pokaranie ich tak samo, jak mojego kamerdynera. W końcu to, że powstały, było naszą winą. Po głębszym zastanowieniu się nad pierwszymi imionami, które przyszły do mojej głowy, stwierdziłem, iż nie powinienem wybierać byle czego. Element ten mógł mi pomóc lub też zaszkodzić w zależności od tego, jak wykorzystałbym całą sytuację. Postanowiłem, że oddam tę wątpliwą przyjemność mojej partnerce, zachowując przy tym należyte pozory. Przynajmniej na przyszłość, jeżeli bliźnięta zostałyby w rezydencji, wiedziałaby o nich tyle, ile byłoby trzeba i raczej nie dopytywałaby się o szczegóły. Z racji później godziny, stwierdziłem, że wykonam do niej telefon zaraz po obiedzie, wcześniej rozrysowując sobie na kartce to, co chciałbym powiedzieć. Dobry monolog w sprawie nigdy nieistniejącej, ciężarnej siostry Sebastiana był kluczem do powodzenia. Musiałem się zabawić w pisarza, który zbudowałby całą, wiarygodną historię. Kartkę oddałbym później mojemu kamerdynerowi, aby ten wiedział, co w razie ewentualnych pytań, mógł powiedzieć, aby bieg wydarzeń w pewnym momencie nie rozdzielił się na różne strony. Trzeba było eliminować wszelkie niezgodności.
- Muszę to przemyśleć. Daj mi czas - odburknąłem, a widząc jego pytające spojrzenie, dodałem, że nie odczuwałem potrzeby, aby czuwał nade mną, aż nie zasnę.
- Mimo wszystko, wolałbym cię pilnować, paniczu. Czy aby na pewno się wysypiasz - odparł spokojnym tonem, gdy ja zacząłem szukać wygodnej pozycji do spania. Demon okrył mnie kołdrą i stanął niedaleko łóżka. - Dobranoc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top