Rozdział 13: Król

Nieznacznie skinąłem głową, słysząc jego słowa. Po takiej szokującej informacji chyba każdy wołałby o chwilę wytchnienia. Najważniejsze było to, że Lizzy mnie nie zobaczyła i wszystko w miarę kontrolowałem. Podszedłem do swojej biblioteczki, wyciągając z niej losową książkę. Ułożyłem się na łóżku, zagłębiając się w lekturze. Zapach papieru i porządnie sformułowany tekst traktowałem jak najlepsze ukojenie dla moich zszarganych nerwów. Zacząłem czytać, jednak przerwało mi nieznośne uczucie, że coś w moim wnętrzu zaczęło się ruszać. Nie byłem przyzwyczajony do czegoś takiego. Położyłem rękę na swoim brzuchu, patrząc się na swoje ciało z wyrzutem. Pragnąłem, aby te małe diabły dały mi spokój. Chociaż na jeden dzień. Wręcz poprosiłem o to nawet na głos. Czułem się jak skończony wariat, bo gdyby ktoś mnie wtedy usłyszał, zapewne uznałby, że zacząłem prowadzić dyskusje sam ze sobą i oszalałem.

Zaobserwowałem, że kiedy Sebastian lub też ja odzywaliśmy się, te małe potworki były zdecydowanie spokojniejsze. Moja przygoda z książką zakończyła się na tym, że przeczytałem kilkadziesiąt stron na głos, aż spokojnie nie odpłynąłem. O dziwo, drobna drzemka dobrze wpłynęła na moje samopoczucie, bo przez resztę dnia, aż do odjazdu blondynki, czułem się całkiem nieźle. Miałem nadzieję, że była to jej ostatnia wizyta. Coraz gorzej ukrywałem brzuch. 

Nie chciałem sytuacji, że stałbym się więźniem jednego pomieszczenia we własnym domu, dlatego z czasem, zacząłem częściej pozbywać się większości służby. Kiedy byli na zakupach lub wykonywali inne moje zachcianki, nie słyszałem ich kroków w rezydencji. Nie denerwowałem się tak, mogłem przebywać tam, gdzie chciałem oraz robić to, na co miałem ochotę, nie martwiąc się przy tym o jakieś nieprzyjemne konsekwencje. O dziwo, miałem duże szczęście, jeżeli chodziło o misje od Królowej Wiktorii, jak i firmę Funtom. Tygodnie upływały spokojnie jeden za drugim. Niewiele pracy wykonywałem, dzięki czemu miałem czas na zajmowanie się samym sobą. Często przebywałem w salonie z książką lub też zaciągałem kamerdynera do gry w szachy, ku mojej rozrywce. Czas mijał nieubłaganie, a upalny maj działał na mnie wybitnie usypiająco, dlatego też któregoś wieczoru, postanowiłem uciąć sobie drzemkę. Odłożyłem książkę na brzuch i wtuliłem się w miękkie obicie oparcia salonowej kanapy, zamykając oczy.
- Paniczu, nie powinieneś tu spać. To nie jest najdogodniejsze miejsce - westchnął lokaj, który przyszedł do mnie jakiś kwadrans później lub... może nawet trochę wcześniej.
Nie miałem poczucia czasu. Zadecydowałem, że będę udawał, iż śpię. Nie otwierałem oczu, czekając na rozwój wydarzeń. Sebastian odłożył książkę na stolik kawowy, a mnie wziął na ręce. Był taki ciepły i tak pięknie pachniał... Nie mogłem się powstrzymać, aby nie wtulić się w jego, jak zwykle schludny, strój kamerdynera. Czułem od niego aromat czekoladowych ciastek, który jeszcze bardziej zachęcał mnie do jego osoby. Brunet bez trudu zaniósł mnie do sypialni i z wyczuciem położył do łóżka. Miękka, satynowa pościel sprawiała, że jeszcze bardziej morzył mnie sen. Spostrzegłem, że musiała być świeżo wyprana, gdyż w całym pomieszczeniu unosił się kojący zapach płynu do prania. Pragnąc w końcu zasnąć, przewróciłem się na jeden bok, przy czym omyłkowo zagięła się moja koszula. W tamtej chwili te małe demony uaktywniły się i zaczęły kopać. Nie lubiłem zbytnio tego uczucia, więc starałem się je zignorować, ale jak się okazało później, ktoś inny dał im należytą uwagę. W jednej chwili poczułem na swoim brzuchu dotyk demona.
- Jeszcze trochę - powiedział cicho, delikatnie głaszcząc moje blade ciało. - Tylko nie sprawiajcie mamie później problemów...
Słysząc jego słowa, nie mogłem pozostać obojętny i dalej spokojnie udawać, że śpię. Na usta wepchnął mi się złośliwy uśmiech. Otworzyłem oko z kontraktem i spojrzałem się na demona z wyraźną wyższością.
- Aleś ty głupi... - odezwałem się, dając brunetowi do zrozumienia, że wszystko słyszałem.
- Niech panicz lepiej śpi - odparł nieco złośliwie. - Jest późno.
- Po prostu byłem ciekawy, co zrobisz - uśmiechnąłem się kpiąco pod nosem, tuląc do siebie jedną z poduszek. Otworzyłem przy tym drugie oko, obdarzając bruneta zaciekawionym spojrzeniem. - Nie mów, że ci na nich zależy, bo jestem skłonny uwierzyć - dodałem, jednak gdy ten, jak zwykle, nie odpowiedział na moją zaczepkę, spróbowałem pociągnąć rozmowę dalej. - Chyba nie sądzisz, że da się ze mną stworzyć rodzinę, prawda? Ani ty, ani ja wiemy, iż się do tego kompletnie nie nadajemy. Jesteś tylko nic niewartym pionkiem w grze, a ja po skończonej grze pójdę do pudełka. Mimo iż jestem tu królem.
- A nie królową, paniczu? - zapytał z wyczuwalną złośliwością, a następnie pokazał na mój brzuch. Zapędziłem się. Dałem mu pole do popisu. Do odgryzienia się i zwrócenia wszystkich słów przeciwko mnie. Zdążyłem się zorientować dopiero po czasie, kiedy był już w stanie wykorzystać luki w moim rozumowaniu. - Poza tym, nic nie wspominałem o rodzinie.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top