Rozdział 11: Ubranka
Sebastianowi nie schodził z twarzy drażniący mnie uśmiech. Spokojnie zapalił świecznik i bez zbędnych ceregieli, udaliśmy się do mojej sypialni. Będąc w niej, wszedłem na powrót do łóżka, rozkazując mu, aby został ze mną, póki znów nie zmorzy mnie sen. Wiedza, że demon był obok, jakoś lepiej wpływała na mój sen, jednak nie tym razem. Kręciłem się, bo wciąż czułem, jak to małe coś rusza się w moim wnętrzu. Czułem obrzydzenie, a jednocześnie zażenowanie. Nie umiałem się poskarżyć brunetowi. Westchnąłem ciężko, kładąc rękę na brzuchu, modląc się w myślach o to, aby ten demoniczny berbeć dał mi spokojnie spać. Miałem wrażenie, że moje policzki wręcz płonęły. Sam nie wiedziałem, dlaczego uznawałem to za tak wstydliwe. Przez to nie mogłem nawet otworzyć ust.
- Coś nie tak, paniczu? - odezwał się Sebastian, na co otworzyłem oczy i usiadłem na łóżku.
Zrozumiałem, że tej nocy nici ze spania. Długo nie mogłem się przemóc, aby poskarżyć się mu. W końcu się jakoś zmusiłem, widząc, że brunet wbił we mnie swoje oczekujące spojrzenie.
- Ten mały demon rozsadza mnie od środka - odburknąłem z wyraźnym niezadowoleniem w głosie. - Zrób coś. Nie mogę przez niego spać - dodałem odrobinę poddenerwowany.
Brunet westchnął cicho i ściągnął jedną ze swoich białych rękawiczek w charakterystycznym dla siebie stylu. Chwilę później poczułem jego dotyk. Przeszły mnie ciarki, widząc, że ten bez żadnych ogródek dobrał się do mojego brzucha, delikatnie go głaszcząc. Zawsze miał strasznie zimne dłonie. Wydawał się niespokojny, a przy tym zamyślony. Widząc znak kontraktu na jego ręce, oprzytomniałem. Wzdrygnąłem się i natychmiast odsunąłem. Niezależnie od tego, jak czule i opiekuńczo się zachowywał, nadal był demonem, z którym łączył mnie faustowski kontrakt.
- P-pozwolił ci ktoś?! - zająknąłem się, odtrącając jego dłoń. To, co uczynił, uznałem za wysoce niekomfortowe i zawstydzające.
- Sam mówiłeś, żebym ''coś zrobił'', paniczu - uśmiechnął się niewinnie w odpowiedzi.
- Nie wygłupiaj się już, bo nie jesteś zabawny. Spróbuję zasnąć jeszcze raz, a ty masz mnie nie dotykać aż do rana - syknąłem, poprawiając swój błękitny kocyk.
Rano odczuwałem smutne skutki niewyspania się. Nawet Sebastian nie miał chyba serca mnie budzić, bo kiedy otworzyłem oczy, było jakoś po dziesiątej. Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się po pokoju. Zauważyłem, że na stoliczku czekał na mnie zaległy posiłek. Demon nie przyrządził mi niczego wykwintnego. Zwykłe kanapki i zimna herbata. Może na te pierwsze nie mogłem narzekać, bo prezentowały się bardzo zachęcająco, ale wystygły napój z rana wyjątkowo mi nie leżał. Nie miałem jednak ani ochoty, ani siły na kłótnie. To był chyba pierwszy raz, kiedy nie zawołałem bruneta i nie zrobiłem mu awantury. Stopień przygotowania mojego śniadania mógł świadczyć o tym, że miał dużo do zrobienia.
W ostatnim czasie sporo czasu przebywałem w mojej sypialni, dlatego też założyłem swój szary szlafrok i postanowiłem trochę się przejść. Przy okazji, chciałem także poszukać mojego lokaja, który zapewne wałęsał się gdzieś po rezydencji. Bez pośpiechu wyszedłem z pomieszczenia. Idąc korytarzem, usłyszałem piski Elizabeth. Zmroziło mnie w jednej chwili. Nie było opcji, abym się jej pokazał. Zbyt bardzo rzucał się w oczy mój niecodzienny wygląd. Już miałem cofnąć się do pokoju, kiedy usłyszałem głos mojego kamerdynera. Rozmawiał z nią. Czułem wręcz niesmak, spowodowany tą sytuacją i chyba właśnie on zatrzymał mnie przed pójściem do sypialni. Pierwsza próba podsłuchiwania ich niespecjalnie mi się powiodła. Miałem nadzieję, że za drugim razem będę bardziej uważał. Byli w salonie. Każdy krok bliżej w ich stronę sprawiał, że coraz bardziej się denerwowałem. Starałem się podejrzeć jak najwięcej. Jakież było moje zdziwienie, kiedy oboje byli zajęci oglądaniem ubranek dla dzieci!
- Czy on już całkiem zwariował? - szepnąłem do siebie, patrząc na nich z szeroko otwartymi oczami. - Od kiedy się tak dogadują, co?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top