Rozdział 4: Płacz

Blondynka kontynuowała swoje rozwodzenie się nad tym, jakim byłem paskudnym człowiekiem, wypowiadając moje imię jeszcze niezliczoną ilość razy. Byłem tym mocno podirytowany. Zakryłem głowę poduszką i wrzasnąłem na nią, że powinna się w końcu zamknąć. Cóż, z perspektywy czasu wiem, że nie należało to do grzecznych zachowań, ale chciałem jedynie świętego spokoju i snu. Zmęczenie pukało wręcz do moich drzwi, jednak Elizabeth chyba uznawała zasadę, że wyspać się można jedynie w grobie. Świadomość tego, że bliżej mi było do trumny, niż dalej, pocieszała mnie w małym stopniu. Jak się później okazało, musiałem krzyknąć trochę za głośno, gdyż naszą kłótnię usłyszeli moi słudzy. Za drzwiami dało się słyszeć stłumione, zmartwione głosy Mey-Rin, Barda i Finniana, którzy zapewne kręcili się po korytarzu tylko po to, aby dowiedzieć się czegoś więcej. W końcu Elizabeth przestała jazgotać, a także szepty trzech nazbyt ciekawskich pachołków ustały. Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Kiedy Lizzy udzieliła pozwolenia na wejście do mojej sypialni, w pomieszczeniu znalazł się Sebastian. Zaraz za nim zobaczyłem trzęsącą się trójcę. Byłem ciekawy, co im musiał nagadać...

- Paniczu, nie powinieneś się tak złościć. Jesteś chory, a słychać cię w całej rezydencji - westchnął demon, kładąc leki na mojej szafce nocnej.

- To weź ją stąd - mruknąłem, rzucając w niego poduszką, aby dać upust swojej irytacji. Demon natychmiastowo ją złapał, przez co uchronił się od miękkiego ciosu. - Ja chcę po prostu spać - dodałem ciszej, poprawiając się na łóżku.  

- Najpierw leki - powiedział z niewinnym uśmiechem. Sebastian nakazał mi usiąść na brzegu łóżka i zajął się odkręcaniem buteleczek. - Nie martw się, panienko. Ludzie niewyspani są zazwyczaj bardzo drażliwi. Hrabiemu wróci humor, kiedy w pełni wyzdrowieje, a jak na razie, powinnaś zadbać o jego dobre samopoczucie - zwrócił się do Lizzy i jednocześnie nalał na łyżeczkę trochę czerwonawej substancji, która miała być tym ''demonicznym'' lekarstwem.
- Dobrze, że się nim opiekujesz, Sebastian, ale jak się tu wprowadzę, nie będziesz ani trochę potrzebny! - zaśmiała się blondynka, zakrywając usta dłonią. - Potrafię się zająć Cielem, ale... dobrze, poczekam w salonie i zostawię was na chwilę samych. Tylko ubierz go później w coś uroczego! - zapiszczała, po czym dość szybko wyszła z pokoju.

Odetchnąłem z ulgą, chociaż w głowie miałem już dość nieprzyjemny scenariusz tego, iż nie wstanę z łóżka, nie przebiorę się i nie zaszczycę Elizabeth swoją obecnością przy porannej herbacie i z tego powodu znów będzie chciała zrobić scenę. Bez większego marudzenia zakończyłem nudny rytuał zażywania leków, po czym zmierzyłem lokaja nienawistnym wzrokiem.
- Zajmij ją czymś. Nie mam najmniejszej ochoty jej oglądać, zrozumiano? - prychnąłem, na co kamerdyner skinął delikatnie głową.
- P-paniczu! Ona znów u-ubierze nas w sukienki! - wtrąciła się Mey-Rin, jąkając się przy tym przeokropnie.  
Bard z rezygnacją położył jej jedynie rękę na ramię, co miało być zapewne znakiem, aby nie kwestionowała moich rozkazów, bo natychmiast zamilkła. Cała trójka stała wtedy za progiem i właściwie jedynie Finnian odważył się wejść do środka.

- A chociaż lepiej się czujesz, paniczu? Ważne jest dla nas twoje zdrowie! - powiedział radośnie, uśmiechając się przy tym szeroko.
Nie to, że czułem do niego jakąś dużą sympatię, ale uważałem go za bardzo pozytywnego człowieka i mimo tego, że czasami działał mi na nerwy, jego obecność i optymistyczne nastawienie odrobinę poprawiały mi humor. Odpowiedziałem mu spokojnie, że leki powoli zaczynają działać oraz czuję się przez to trochę lepiej. Stojący z brzegu Sebastian uśmiechnął się nieznacznie, słysząc moje słowa, jednak gdy tylko odwróciłem głowę w jego kierunku, ten natychmiast wrócił do swojej obojętnej miny. Pewnie myślał, że tego nie zauważyłem. Irytowało mnie to, że wyraźnie brał mnie za dziecko.
- Wracajcie do swoich obowiązków - mruknąłem w końcu i wyciągnąłem ręce po poduszkę, którą wcześniej cisnąłem w stronę bruneta.
Prędko została mi zwrócona, a ja przytuliłem się do niej, przybierając wygodną pozycję na łóżku. Kątem oka patrzyłem, jak moja sypialnia pustoszeje, a słudzy, idąc w głąb korytarza, jednocześnie znikali mi z pola widzenia. Dalsza wizyta Elizabeth przebiegła w miarę dobrze, bo mogłem w spokoju poleżeć w swoim pokoju. Co jakiś czas słyszałem stłumione krzyki moich służących, którzy zapewne uciekali w popłochu przed kolejną dawką falbanek, sukienek, kokardek i wszelkich innych cudowności, których wręcz nie trawiłem. W myślach zastanawiałem się nad tym, kiedy ta dziewczyna wreszcie dorośnie. Cóż, dni mijały i mój stan ulegał małej poprawie. Było mi nawet głupio, że wcześniej posądzałem Sebastiana o podtruwanie mnie, chociaż nie miałem w zamiarze przepraszania go. Lizzy jeszcze parę razy nawiedziła rezydencję i jak zwykle podnosiła moje nieszczęsne ciśnienie. Wynajdywała coraz to wymyślne sposoby na to, żeby mnie zdenerwować. Raz obudziłem się nawet z kokardką we włosach. Pewnego dnia sprezentowała mi nawet nowe ubranie, na które wprost nie dało się patrzeć. Niestety lub na szczęście, nie zmieściłem się w nie.
- Powinieneś ograniczyć słodycze. Gruby się zrobiłeś - zadarła nosa, po czym dźgnęła mnie palcem w brzuch.

- Odczepże się... - odparłem zdenerwowany, natychmiast łapiąc się za miejsce, które dotknęła. - Przez ostatni czas leżałem w łóżku i prawie w ogóle nie miałem ruchu. Powinnaś się cieszyć, że mój stan się poprawia. Chociaż z taką żoną wolałbym się przekręcić. W zasadzie pewnie do tego dojdzie, bo nie wytrzymam z tobą nerwowo - dodałem z niezadowoloną miną, a blondynka niemal natychmiast wybuchnęła płaczem.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top