Rozdział 39: Wspomnienia
Byłem wręcz o krok od nazwania rzeczy po imieniu i zdradzeniu, przy bliźniętach, zawartości bagażu. Od tego ciągłego złoszczenia się, uderzyła mnie nagła fala osłabienia. Laska wyjątkowo mi się wtedy przydała, gdyż cały swój ciężar przeniosłem na nią, próbując dojść ze sobą do ładu. Słaniałem się na nogach, mając mroczki w oczach.
- Sebastian, niedobrze mi - mruknąłem w stronę kamerdynera, sugerując, że powinienem jak najszybciej wyjść z zakładu.
- Nie martw się, hrabio. Zajmę się tą sprawą. Masz teraz więcej obowiązków na głowie - podsumował shinigami, nie mogąc powstrzymać się od uszczypliwych uwag.
Wierzyłem, że był zdolny do gorszych docinek, jednakże nie chciałem zostać tam ani chwili dłużej, aby się o tym przekonać. Jego złośliwa deklaracja upewniła mnie w tym, że pochówek został załatwiony, a ja mogłem opuścić zakład pogrzebowy. Nie czekałem nawet na to, żeby Sebastian otworzył przede mną drzwi. Gdy tylko wyszedłem na świeże powietrze, oparłem się o fasadę budynku i wciągnąłem głęboko powietrze. Nie wiedziałem, dlaczego aż tak bardzo podupadłem na zdrowiu.
- Może faktycznie martwię się tą sprawą... - powiedziałem cicho do siebie, uświadamiając sobie, że śmierć blondynki mogła być głównym powodem stresu i złego samopoczucia. - Teraz nie mogę się z niczego wycofać.
Zanim zorientowałem się, że przez chwilę mówiłem sam do siebie, z domu pogrzebowego wyszedł także Sebastian, w towarzystwie rodzeństwa. Brunet podszedł do mnie, nachylając się nieco, aby mógł mi się dobrze przyjrzeć. Jego wzrok był drażniący, bo wcale nie wymagałem współczucia, wyrażanego poprzez demoniczne oczy. Nie musiał nic mówić. Sam doskonale zdawałem sobie sprawę ze swoich słabości.
- Teraz wrócimy do domu? - zapytała nieśmiało Rachel, bawiąc się nerwowo białymi falbankami swojej beżowej sukienki.
- Tak. Wracajmy - odparłem niemrawo, kierując się w stronę powozu.
Po powrocie do rezydencji Sebastian natychmiast zaprowadził mnie do łóżka. Gdy się położyłem, nadal towarzyszyło mi uczucie zmęczenia, jednak nie w takim natężeniu, jak wcześniej. Nie chciałem zatrzymywać bruneta przy sobie, chociaż nalegał, aby mnie popilnować. Odesłałem go do Vincenta i Rachel, ucinając sobie drzemkę. Pomiędzy snem a jawą, nawiedziły mnie dręczące wspomnienia. Na początku kamienna, zimna podłoga sekty i kraty, które przemieniły się w zaciskaną przeze mnie pościel oraz straszne wspomnienie bólu narodzin. Następnie widziadła dręczyły mnie obrazem wrzucanych, moją ręką, naboi do wnętrza biurkowej szafki. Przynajmniej tyle zapamiętałem z tego chorego amoku. W pewnych momentach wszystko wydawało się tak realne, że nie wiedziałem, czy faktycznie spałem, czy i to sobie uroiłem. Zerwałem się z łóżka, ostatecznie budząc się dopiero wieczorem, dysząc jak opętany. Koszmar się skończył.
Skuliłem się na łóżku, łapiąc się za głowę. Nie było przy mnie nikogo, choć czułem czyjąś niepokojącą obecność. O ile inne morderstwa nie wpływały na moją osobę praktycznie wcale, zabójstwo Lizzy okazało się kompletnym odstępem od tej zasady.
Po wzięciu kilku uspokajających wdechów i wydechów rozejrzałem się po pokoju. Moją uwagę przykuła porcelanowa filiżanka herbaty, zobaczona przeze mnie na szafce nocnej. Z powodu ciągłego, nieco astmatycznego dyszenia, musiałem się czegoś napić. Ku mojemu zaskoczeniu, płyn był jeszcze ciepły. Sebastian prawdopodobnie przygotował go, kiedy spałem. Zdziwiłem się faktem, że mnie nie obudził. Widocznie wyglądałem na spokojnego podczas tej długiej, koszmarnej drzemki. Próbowałem ogrzać zimne dłonie o naczynie, jednak bezskutecznie. Wciąż przeszywał mnie niesamowity chłód i niepokój. Odłożyłem filiżankę z postanowieniem pójścia do Sebastiana. Już raz spałem z nim i czułem się wtedy wręcz nieprzyzwoicie dobrze. Bałem się jednak, że był zajęty opieką nad dziećmi, a ja nie chciałem się narzucać. Wyszedłem z pokoju, klucząc po korytarzach, które wydawały mi się dziwnie nieznajome. W pierwszej chwili nie umiałem trafić do sypialni lokaja. Myląc jeden z pokoi, przestraszyło mnie głośne bicie potężnego zegara. Wywołał on wręcz całkowitą panikę, gdyż natychmiast skuliłem się, zasłaniając uszy. Dopiero gdy zorientowałem się, że było to jedynie powiadomienie o pełnej godzinie, zacząłem liczyć uderzenia.
- Dziesięć - mruknąłem, otwierając przestraszone oczy. - Zanim skupiłem się na liczeniu, zegar już wcześniej zaczął hałasować - podsumowałem, szacując, że musiała być już jedenasta, bądź też nawet dwunasta.
Wychodząc z gościnnego pokoju, usłyszałem cichy śmiech. Natychmiast wezbrała się we mnie irytacja, gdyż dźwięk ten nie mógł należeć do mojej służby, a kogoś zdecydowanie młodszego. Poczułem się urażony, że możliwie własne dzieci się ze mnie nabijały. Trzymając się ściany, miałem wrażenie, że podłoga płynęła razem ze mną i wyginała się na wszystkie strony. W końcu nie mogłem iść dalej. Nie dałem rady. Zjechałem plecami po ścianie. Czułem się dosłownie podle, biorąc pod uwagę mój stan psychiczny, jak i fizyczny. Wciąż słyszałem drażniący, damski śmiech. Poczułem, że powoli wpadam w obłęd.
- Lizzy? - zapytałem z trwogą, a mój głos odbijał się od ścian echem.
W korytarzu dostrzegłem delikatną wiązkę światła. Okazało się, że był to Sebastian. Wydawał się nieco zdziwiony moim stanem i natychmiast odłożył świecznik, aby móc wziąć mnie na ręce i odeskortować z powrotem do pokoju.
- Co panicza podkusiło, aby w takim stanie robić sobie wieczorne spacery? - zapytał, kładąc mnie na łóżku. Demon sprawnie zdjął rękawiczkę z prawej dłoni, aby zmierzyć mi temperaturę. Kiedy wyszło na jaw to, że wręcz płonąłem od środka, brunet odsunął się ode mnie i zgarnął z szafki nocnej pustą filiżankę. - Wypiłeś?
- Zostawiłeś, więc wypiłem - potwierdziłem niemrawym tonem. - To źle?
- Niekoniecznie - odparł, przykrywając mnie dodatkowym kocem. - Ponów sen i nie ruszaj się z łóżka. To dla twojego dobra.
Sposób wypowiadania się demona zdradzał, że doskonale wiedział, co robił i co ja powinienem uczynić. Nie broniłem się więc przed jego dominującym tonem. Schowałem twarz w poduszkę i cicho poprosiłem go o to, aby pozostał przy mnie. Najwyraźniej o tej godzinie Rachel i Vincent spali, dlatego też mogłem zaskarbić sobie demona na własność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top