Rozdział 26: Bezpieczeństwo

Przeszły mnie ciarki na samo słowo ''sekta''. Niby zawsze byłem pogodzony ze świadomością mojego odejścia, jednak po ślubie, sytuacja diametralnie się zmieniła i zadawałem sobie coraz więcej pytań. Sam zastanawiałem się nad tym, czy naprawdę chciałem skończyć jako posiłek kamerdynera. Jego świdrujące, a zarazem spokojne spojrzenie utwierdzało mnie jednak w tym, że już dawno dokonałem wyboru, który niósł za sobą nieodwracalne skutki. Uważnie słuchałem słów demona, kreśląc ważne uwagi odnośnie nowej lalki na lekko pożółkłych kartkach.
- Jeżeli nawet, pewnie współpracuje z nimi nieświadomie. Królowa Wiktoria zażądała od ciebie niezbitych dowodów oraz ma nadzieję na odnalezienie, chociaż części, młodych londyńczyków. To pierwsze nie będzie problemem, jednak aby osiągnąć to drugie, załatwiła ci zaproszenie na bankiet, podejrzewając, iż w myśl tego, czego dokonał wcześniej, ofiary przebywają teraz w jego piwnicy. Naturalnie nie ma tam twojego nazwiska... - mruknął w odpowiedzi, wyciągając z kieszeni czarnego fraku ozdobną, malutką karteczkę. Była nieco większa od typowych wizytówek.
- Nie ma opcji - warknąłem znad papierów, czując wręcz w kościach, iż będę musiał się znowu przebrać. Tego typu gierki mogły być niezwykle niebezpieczne w moim wieku. Niby wiele się nie zmieniłem od czasów smarkacza, jednak nadal towarzyszyła mi lekka nieufność. - Nagle mam iść z tobą? W takim razie, co uczynimy z nimi? - zapytałem z niezadowoleniem, wskazując na dwójkę berbeciów, siedzących na gabinetowym dywanie i bawiących się w najlepsze, a następnie wyrwałem z ręki kamerdynera zaproszenie.
Uważnie je obejrzałem. Jak na złość widniało na nim damskie imię i nazwisko, pod którym miałem już okazję wystąpić, u boku zmarłej ciotki. Spojrzałem na Sebastiana, czekając na odpowiedź na moje pytanie.  

Brunet wpadł na pomysł zagrania kochającej się pary. Natychmiast zmarszczyłem brwi, będąc o krok od przerwania mu. Nie chciałem słuchać jego poronionych planów. Zaciekawił mnie dopiero wtedy, kiedy poruszył temat bliźniąt. Vincent i Rachel oraz dawne zauroczenie jasnowłosego arystokraty miały być kluczem do rozwiązania sprawy.
- Upadłeś na głowę - odezwałem się gniewnie.
Nie chciałem pozwolić na to, aby Sebastian zaangażował ich w to przedsięwzięcie. Brunet jednak uspokoił mnie nieco, bo według niego, mieliśmy tylko odwracać uwagę, podczas gdy on miałby wolną rękę, aby przeszukać podziemia rezydencji.
- Martwisz się o ich bezpieczeństwo, paniczu? - zaczął zaczepnie.
- Raczej o swoje! - zarumieniłem się. - Po prostu wiem, z czym to się może wiązać. W dodatku wcześniej występowałeś w roli mojego guwernera. Weź też pod uwagę, że nie mam ochoty pozować na samotną matkę.  

Po moich marudzeniach Sebastian rozjaśnił mi nieco jego plan. Wykorzystując fakt, iż minęło sporo czasu od naszego ostatniego pobytu w tamtej rezydencji, postanowił wystąpić tym razem w roli mojego partnera i zadeklarował próbę przygotowania niepozornego, nierzucającego się w oczy przebrania. Niestety uprzedził mnie, iż taka opcja wiązała się z częstym zostawianiem mnie na pastwę odrażającego hrabiego, aby ten mógł spokojnie gromadzić niezbite dowody, jak i szukać zaginionych dzieci. Czułem narastające obrzydzenie, jednak nie miałem wyjścia. Zgodziłem się z niezadowoloną miną, jednocześnie zastanawiając się, jakie kłamstwo tym razem powinienem wymyślić, aby usprawiedliwić naszą nieobecność.

Co ciekawe, problem rozwiązał się rano, a dokładniej przy śniadaniu, kiedy ja i Elizabeth zajmowaliśmy się swoim pierwszym posiłkiem dnia. Moja małżonka wzięła na kolana małego Vincenta, aby nakarmić go słodkim musem z jabłek, podczas gdy siostra chłopca trzymała się raczej blisko mnie i Sebastiana. Co jakiś czas słyszałem kroki służących, krzątających się w kuchni, a dźwięki te przeplatały się z cichym śmiechem czarnowłosego chłopca, jedzącego Lizzy dosłownie z ręki. W pewnym momencie Vincent nieopatrznie strącił na nią filiżankę herbaty, przez co dół jej kreacji w jednej chwili stał się cały mokry. Dopiero wtedy blondynka pożałowała, że dopraszała się o owocową herbatę, nie mogąc już zdzierżyć zapachu, ulubionej przeze mnie, Earl Grey. Wiśniowy napar na jej sukni wywołał u zielonookiej wściekłość. Natychmiast zrzuciła przestraszonego chłopca z kolan i tylko szybka reakcja Sebastiana sprawiła, że Vincent nie uderzył głową o posadzkę.
- Moja sukienka! Patrz, co narobiłeś! - krzyknęła zdenerwowana, mierząc przestraszone dziecko wzrokiem. - Oby to się doprało!
- Panienko, przyjmij moje przeprosiny. Jestem pewien, że nie zrobił tego celowo - odezwał się Sebastian swoim typowym, opanowanym głosem.
Po jego spojrzeniu mogłem poznać, że była to jedynie poza. Wewnętrznie rozmyślał pewnie, na ile sposobów dałby radę pozbawić Elizabeth tego bezmyślnego łba. Mimo iż zawsze wolałem się nie zbliżać do rozwścieczonej Lizzy, gdyż zwyczajnie była w takich chwilach nieobliczalna, podszedłem do nich, próbując jakoś załagodzić sytuację. Chyba nieświadomie tylko ją pogorszyłem, ponieważ zielonooka nie przestawała żałośnie jazgotać. W pewnej chwili podniosła rękę i zmarszczyła brwi, pragnąc wykonać na biednym Vincencie jej samosąd.
W porę złapałem dłoń blondynki. Zastanawiałem się nad tym, czy zdobyłaby się na taki czyn, gdyby wcześniej poczuła na własnej skórze to, co zamierzała zrobić, przypominając sobie o sytuacji, kiedy zniszczyła mój rodzinny pierścień.
- Opanuj się. To tylko dzieciak - powiedziałem z niezadowoloną miną.
- Nie trzymasz mojej strony?! - zbulwersowała się i natychmiast odepchnęła mnie od siebie tak, że zatrzymałem się na stole, zrzucają przy tym kilka talerzy i srebrnych sztućców. - To ja powinnam być dla ciebie najważniejsza!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top