Rozdział 16: Błahostki

Westchnąłem ciężko. Nie miałem innego argumentu, aby się z nim kłócić. Wiedział lepiej, a mojej osobie nie wypadało się rzucać w tej konkretniej sprawie. Jedynie uciszyłem go, aby nie mówił o tym tak głośno. W końcu nie byliśmy w domu sami. Kamerdyner, słysząc moje słowa, skinął nieznacznie głową, oznajmiając, że w zamian zrobiłby dla mnie herbatę. Zgodziłem się, pragnąc, aby zszedł mi w końcu z oczu. Gdy zostałem sam, dopiero wtedy przypomniała mi się niedawna rozmowa z Elizabeth. Musiałem mu powiedzieć o moim wyborze. Jednak niekoniecznie wiedziałem, jak powinienem to zrobić. Nie chciałem tego przekazać wprost, gdyż zdawałem sobie sprawę z tego, iż moja propozycja mogłaby wydawać się absurdalna. Stwierdziłem, że nie miałem ochoty na oglądanie drażniącego uśmiechu demona, z którym zapewne bym się spotkał, dlatego też oderwałem się od talerzy i zacząłem szukać jakiejkolwiek kartki oraz czegoś do pisania. Przypomniałem sobie wtedy o moim kalendarzu. Schyliłem się pod łóżko i wyciągnąłem go, chwytając za przypadkowe pióro. W jego wnętrzu nakreśliłem wybrane imiona. Wróciłem na swoje miejsce chwilę przed tym, jak drzwi, prowadzące do mojej sypialni, otworzyły się. Brunet postawił na stoliku aromatyczną i ciepłą Earl Grey w dekoracyjnej filiżance, a następnie stanął gdzieś niedaleko mnie, pilnując, abym dokończył posiłek. Wymownie wyciągnąłem do niego rękę z kalendarzem, a drugą dłonią ująłem ucho naczynia, biorąc pierwszy łyk.
- Rachel i Vincent? - przeczytał odrobinę zdziwiony, natomiast ja starałem się nie odwracać w jego kierunku, udając opanowanego i zdecydowanego. - W porządku.
Momentalnie otworzyłem szeroko oczy, zaciskając rękę na błękitnym obrusie. Byłem wręcz pewny, że spotkam się z nieznośnymi docinkami, a tymczasem demon wręcz wcale nie zareagował. Wydawał się obojętny. Tak, jakby nazwanie naszych wspólnych dzieci w ten sposób było kompletnie oczywiste. Lokaj nieśpiesznie oddał mi moją własność, kładąc kalendarzyk na stoliczek, obok mojego talerza. Chwilę później złapałem książeczkę w dłonie, w znudzeniu przeglądając kartki, uświadamiając sobie, że zostało już naprawdę niewiele czasu. Większość stron miała na sobie coraz to bardziej niedbale skreślone cyfry, w zależności, w jakim humorze chwytałem za pióro. Widząc, że nie miałem nastroju do rozmowy, brunet zajął się tym, co do niego należało i zabrał wszystkie naczynia, pozostawiając mnie samego. Odetchnąłem z wyraźną ulgą, że w końcu wyszedł. Podszedłem do okna, spoglądając na ciemne, deszczowe chmury oraz moje własne, niewyraźne odbicie w szybie. Czułem obrzydzenie do samego siebie. Na początku nie było jeszcze tak źle, ale z miesiąca na miesiąc prezentowałem się coraz żałośniej. Sam nie wiem, co bym począł bez demona u boku, który mi praktycznie bez przerwy asystował. Zastanawiałem się, dlaczego Sebastian wciąż grał ze mną na zasadach fair play. Nic, co robił, nie było mu na rękę. Byłem jedynie obciążeniem. Dodatkowym problemem, niezdolnym do większości rzeczy, z którego miały zrodzić się jeszcze dwa podobne kłopoty. Zawsze mógł uznać, że pragnienie mojej duszy mu przeszło, co wiązałoby się z zostawieniem mnie na przysłowiowym lodzie. Odczuwałem bezradność i całkowite poddanie się brunetowi. Byłem zależny. 

 Nagle usłyszałem cichy brzdęk. Jakby coś uderzyło w szybę. Później dotarło do mnie, że zaczął padać deszcz, co wyrwało mnie z moich przemyśleń. Zgarnąłem z szafki nocnej talię kart i ziewając przy tym, zająłem się układaniem pasjansa na swoim łóżku. Po jakimś czasie zauważyłem, że w talii brakowało jednej karty. Król kier postanowił spłatać mi figla, nie pozwalając dokończyć rozgrywki. Dłuższą chwilę chodziłem po pomieszczeniu w rytm stukającego o okna deszczu, bezskutecznie szukając zguby. Zmęczyłem się przy tym straszliwie. Zrezygnowany wróciłem na swoje posłanie, schowałem twarz w dłoniach i zacząłem szlochać. Sam nie wiedziałem, jaki był tego powód. Po prostu było mi z tego powodu zwyczajnie przykro i nie mogłem się opanować. Płakałem z tak błahego powodu, że wręcz zachciało mi się śmiać. Pieprzone, emocjonalne rozchwianie.
- Paniczu, czy coś się stało? - usłyszałem po drugiej stronie drzwi.
Dlaczego musiał wrócić akurat w tak niedogodnej chwili? Nie chciałem, aby widział mnie w takim stanie. Nie chciałem pokazywać mu swoich słabości. Na nic zdały się moje zaprzeczenia oraz zapewnienia, że wszystko było w porządku, gdyż ten niewychowany demon i tak wtargnął do mojego pokoju. Przeklęte humorki skutecznie go ściągnęły. Lokaj nachylił się nade mną, w ciszy wycierając moje łzy białą chustką. Chwilę później znalazł to, czego szukałem. Karta znajdowała się pod łóżkiem, przez co przypomniała mi się sytuacja, w której to zastąpiła mi ona zakładkę do kalendarzyka. Musiała wypaść i zostać pod miejscem mojego spoczynku, gdy wyciągałem książeczkę. Rozpogodziłem się nieznacznie, a kamerdyner zaproponował, abym poszedł się wykąpać. Sądził, że ciepła woda z mydlinami dobrze mi zrobi.

- Zanieś - mruknąłem pod nosem, wyciągając do niego ręce, niczym małe dziecko.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top