Chapter 35.

„Widziałem tyle wchodów słońca
nie uwierzę w noc bez końca"


Sylwester


Wypuściłam kolejny obłok dymu z ust, wpatrując się w niego, jak unosi się, bez wyraźnego celu, dokładnie tak, jak moje myśli dzisiejszej nocy.
Gdzieś kiedyś słyszałam, że Bóg ma swój plan w stosunku do każdego z nas. I ktoś mądry powiedział, że chciałby zrealizować Jego plan, ponieważ jego własny okazał się do dupy. Rozumiałam tę myśl. Miałam wrażenie, że moje życie zdawało się nie należeć do mnie. Straciłam miłość, którą sądziłam, że będę móc mieć do końca życia. Obawiałam się o życie taty, który według mojej naiwności powinien być nieśmiertelny. Czas uciekał, ból nie mijał.

Westchnęłam ciężko i wsunęłam kolejny raz papierosa pomiędzy wargi, zaciągając się nim. Głęboki wdech, chwila z tytoniem w płucach i na nowo mogłam spoglądać jak dym unosi się.
Bezcelowo. Bez sensu.
Zupełnie jak ja.
Od kilku godzin impreza trwała w najlepsze, od kilku godzin udawałam, że wszystko jest w porządku i oczywiście to alkohol mi w tym pomagał. Całkiem skutecznie. Każdy kolejny opróżniony kubek piwa, bądź kieliszek wódki sprawiał, że czułam się nieco lepiej. I chociaż miałam świadomość, jak kiepska była ta droga, uparcie nią podążałam. Upijanie się nie było rozwiązaniem, ale na pewno było przyjemniejsze, jak zamartwianie się. Nie licząc porannego kaca, nie tylko moralnego.

Oparłam łokcie na barierce i wpatrywałam się w dal, paląc nadal papierosa. Byłam sama, chociaż oficjalnie to właśnie ze znajomymi przybyłam na tę imprezę, a raczej dołączyłam do nich tutaj. Emilia kręciła się gdzieś w tłumie, ciągnąc podryw z jakimś pięknym gogusiem. Okej, nie powinnam tak określać żadnego faceta, aczkolwiek ten naprawdę sprawiał wrażenie takiego, do którego ono pasowało. Nie byłam pewna, czy Em była pod wpływem, czy może jej gust tak diametralnie się zmienił. Nie chciałam w to wnikać. Nie chciałam analizować. Ani tym bardziej oceniać. Ja pokochałam mój wyśniony ideał, a wyszło na to, że nie mogłam popełnić większego błędu.

Jęknęłam cicho i pokręciłam głową, czując jak moje jasne loki uderzają w moją twarz. Zgasiłam papierosa i wyrzuciłam peta do pobliskiej popielniczki. Nie mogłam pozwolić sobie na myślenie o Adrienie, dołowanie się, dlatego też musiałam wrócić do środka. Pić nadal. Zatapiać smutki w butelce wódki. O tak.

Odwróciłam się i już miałam wejść do środka, ale nim zrobiłam chociaż krok zderzyłam się z jakimś ciałem. Uniosłam głowę i spotkałam wzrok czekoladowych tęczówek jakiegoś mężczyzny. Jego wargi ułożyły się w lekkim, przyjaznym uśmiechu.

— No hej — rzucił, a jego głos zdawał się być tak zmysłowy, że z wrażenia zmarszczyłam brwi.

Nie powinien wywierać na mnie wrażenia. Żadnego.

— Hej, właśnie znikam — odparłam i odwzajemniłam gest.

— Szkoda, myślałem, że może zapalisz ze mną?

— Niestety, skończyłam — odpowiedziałam i uśmiechnęłam się kolejny raz.

Odsunęłam się, chcąc go przepuścić.

— Jestem Fabian — przedstawił się, nie zmieniając wcale miejsca.

Nie drgnął nawet.

— Samira, chciałabym wejść — uniosłam sceptycznie jedną z brwi.

— A ja cię poznać, co z tym zrobisz? — spytał nieco zaczepnie i poszerzył swój uśmiech.

Parsknęłam cichym śmiechem i pokręciłam głową. I naprawdę miałam ochotę go wyśmiać, ale po chwili w mojej głowie zapaliła się lampka alarmowa. Znów oceniałam. Znów skreślałam na starcie zupełnie nie znaną mi osobę.

— Pozwolę ci na to — rzuciłam, sama się tym zaskakując.

Przesunęłam wzrokiem po całej jego sylwetce i musiałam przyznać, że miał naprawdę miłą aparycję. Był wyższy ode mnie o kilka centymetrów, miał ciemne włosy i ogólnie przyjemnie się na niego patrzyło.

— Naprawdę?

— Jasne, będę się kręcić w środku, więc mnie szukaj, nie będę tu dłużej marzła — dodałam i uśmiechnęłam się lekko, puszczając do niego tak zwane perskie oczko.

Potrzebowałam odwagi, a jedyny znany mi sposób, by ją zyskać to alkohol. Wyminęłam go i weszłam do środka. Rozejrzałam się dookoła, poszukując w tłumie Emilii, ale nigdzie jej nie dostrzegłam. Odbiłam więc w bok, dostałam się do kuchni i sięgnęłam po kubek, by móc nalać do niego wódki i jakiegoś soku. Najprostszy rodzaj drinka, który zawsze się sprawdzał. Upiłam spory łyk nawet się przy tym, nie krzywiąc i zerknęłam na zegarek, który wisiał na ścianie. Było chwilę po dwudziestej trzeciej, więc miałam jeszcze nieco czasu, by powitać kolejny, nadchodzący rok.

Wyminęłam kolejną grupkę roześmianych ludzi i w ostatniej chwili odskoczyłam, widząc, że jakaś dziewczyna wręcz na mnie wpada. Oszczędziłam drinka i spojrzałam na nią, uśmiechając się. Była dużo bardziej wstawiona jak ja, ale zdawała się być dużo szczęśliwsza.

— Hej, śliczna — rzuciła nieco bełkotliwie i chwilę mnie obserwowała.

Przysunęła się do mnie i uniosła głowę, ponieważ była ode mnie sporo niższa.

— Cześć, jak się bawisz? — zagaiłam, pamiętając o tym, by panować nad własnym tonem.

— Całowałaś się kiedyś z dziewczyną?

— Słucham? — zmarszczyłam brwi, nie do końca mając pewność, czy ją dobrze zrozumiałam?

— Bo ja mam ochotę cię pocałować — oznajmiła bez ogródek.

Prychnęłam cicho, dławiąc się śmiechem i nim zdołałam chociaż zareagować, jej usta opadły na kącik moich. Odwróciłam głowę i już miałam się odezwać, gdy obok nas pojawił się jakiś koleś.

— Marta, tobie już podziękujemy, sorry, mała — rzucił tylko, odciągając ode mnie dziewczynę i uśmiechnął się do mnie przepraszająco.

Nie skomentowałam tego. Chwilę stałam w miejscu i jedyne, na co potrafiłam się zdobyć, to kolejny łyk alkoholu. Nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji, dlatego też nie wiedziałam, co o tym myśleć?

— Hej, tu jesteś, masz ochotę na drinka? — usłyszałam w miarę znajomy głos, więc przekręciłam głowę i po raz kolejny napotkałam spojrzenie czekoladowych tęczówek, które wręcz śmiały się do mnie.

Nie byłam pewna, czy to wpływ alkoholu, czy dobrego nastroju, ale dosłownie oczy mu się świeciły.

— Mam, ale dzięki — odparłam, salutując mu kubkiem i upiłam kolejny łyk.

— To było głupie — przyznał i uśmiechnął się z zakłopotaniem, drapiąc się po skroni. Nie wyszło mu to.

— Troszeczkę, jak się bawisz? — spytałam, zmieniając temat.

Uśmiechnęłam się do niego i poprawiłam włosy, które opadły na moją twarz i potrząsnęłam głową. Zdecydowałam się naciągnąć materiał mojej bordowej sukienki nieco bardziej na uda, ponieważ uniosła się w górę.

— Teraz idealnie — odparł z uśmiechem.

Nie skomentowałam tego. Pozwoliłam sobie wdać się z nim w rozmowę, dowiadując się tym samym, że studiuje filologię niemiecką, że jest na czwartym roku, że mieszka w Warszawie, ale pochodzi z okolic Poznania i ogólnie czas płynął nam na rozmowie.

Tuż przed północą wyszliśmy na balkon, na kolejnego papierosa. Oczywiście, nie paliłam, przynajmniej twierdziłam, że tego nie robię, ale dzisiejszej nocy to był już mój trzeci. Nie byłam fanką palenia. I mimo wszystko, nie robiłam tego na co dzień. W dłoni trzymałam kubek z piwem, które popijałam co jakiś czas i zerkałam na Fabiana, który stał tuż obok mnie.

— Chcesz?

— Nie, dziękuję, mam piwo, wystarczy — zaprzeczyłam ruchem głowy i zagryzłam dolną wargę pomiędzy moimi zębami.

Nie do końca wiedziałam, co robiłam? Czy powinnam rozmawiać z Fabianem, dawać mu sygnały, że cokolwiek może być dalej, gdy nadal nie ruszyłam na przód z uczuciami względem Nikosto? Westchnęłam ciężko. Nie potrafiłam tego rozgryźć, a szum w głowie, który powstał dzięki alkoholowi wcale nie był pożyteczny.

I kilka minut minęło nam w ciszy przez które wpatrywaliśmy się w siebie wzajemnie. Nie było to krępujące, ani jakoś niewłaściwie, chociaż miałam wrażenie, że naprawdę mu się podobam. A ja miałam, co do tego mieszane uczucia.

I nim się spostrzegłam zauważyłam, że ludzie pchają się na balkon, a gdzieś w środku ktoś krzyczy i rozpoczął odliczanie do północy.

Dziesięć. Dziewięć.

Butelka z szampanem trafiła jakoś tak do mojej dłoni, więc rozejrzałam się dookoła, chcąc odnaleźć jakąś znajomą twarz obok mnie. Nikogo nie było, tylko Fabian i reszta tłumy.

Osiem. Siedem.

Mimowolnie dociśnięto mnie do ciała ciemnowłosego mężczyzny, który z rozbawieniem oparł dłoń na moim pasie.

Sześć. Pięć.

Spojrzałam na niego i zmarszczyłam lekko brwi. Czułam się nieco zakłopotana jednak tą bliskością, która zdawała mu się wcale nie przeszkadzać.

Cztery. Trzy.

Fabian odłożył papierosa, a właściwie zgasił go w popielniczce i skupił już swój wzrok na mnie.

Dwa.

Po raz kolejny rozejrzałam się dookoła, chcąc upewnić się, czy Emilii nie ma obok mnie, ale jedyne, co spotkałam to znajome, zielone oczy, które intensywnie się we mnie wpatrywały.

Jeden.

Wargi ciemnowłosego opadły na moje usta, a ja nieświadomie je rozchyliłam, nie kontrolując tego, co się właśnie stało. Mimo to oderwałam głowę w tył i ponownie spojrzałam w głąb mieszkania.

Adrien nadal tam stał, nadal mnie obserwował, aczkolwiek wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Zacisnął dłonie w pięści i po prostu patrzył. Nie poruszał się, nie mrugał, ale złość, a nawet wściekłość promieniowała od niego. Jęknęłam cicho i przeniosłam wzrok na Fabiana, który również mi się przyglądał.

— Przepraszam — rzuciłam tylko i chociaż to było głupie, nawet naiwne oswobodziłam się z jego objęć, wetknęłam szampana do jego ręki i pomimo wiwatów i krzyków ludzi, ruszyłam do środka.

Nie przejmowałam się tym, że było mi zimno, chociaż nie odczuwałam chłodu, aż tak bardzo. Chwiałam się, nie do końca byłam pewna, czy przez brak pewności, czy wpływ alkoholu. A mimo to szłam, ponieważ Włoch był tutaj. W tym mieszkaniu. W tym miejscu. I czułam na sobie jego wzrok. Nie powinnam z nim rozmawiać, nie w takim stanie, ale nie potrafiłam postąpić inaczej.
Stanęłam tuż przed nim, zdając sobie sprawę, że większość osób jest przyklejona do okien i obserwuje, jak fajerwerki wybuchają na niebie. Piękny, epicki widok, który roztaczał się tutaj co roku. Właściwie wszędzie, o magicznej północy.

— Adrien? — spytałam cicho, nadal niepewnie i przygryzłam od wewnątrz policzek, chcąc jakoś nad sobą zapanować.

Przetarłam dłonie o materiał mojej sukienki i uniosłam wzrok, bacznie mu się przyglądając. Z bliższa jego złość była mocniej widoczna. Żyłka na jego szyi drgała, wargi miał zaciśnięte i cała jego sylwetka była spięta.

— To ja powinienem cię był pocałować — oznajmił twardo, stanowczo, powoli, kładąc wyraźny nacisk na ostatnie słowo.

Zamrugałam pospiesznie powiekami i zmarszczyłam brwi.

— Słucham?

— To powinienem być ja. Spieprzyłem. I to nie ja byłem facetem, który mógł cię pocałować, a powinienem — wyjaśnił, rozwijając swoją myśl i uniósł dłoń, by móc oprzeć ją na moim karku.

Przyciągnął mnie do siebie, ale nie po to by mnie pocałować jak myślałam, a tak po prostu przytulić. Oparł brodę na czubku mojej głowy, a wolną dłoń ulokował na dole moich pleców.

Nie odezwałam się. Nie potrafiłam odnaleźć słów, ani tym bardziej siły, by się odsunąć i powiedzieć mu, że nie ma prawa mnie dotykać. Mimo to nie ulokowałam dłoni na jego ciele, zacisnęłam palce, czując jak paznokcie zatapiają się w mojej skórze, co mnie nieco otrzeźwiło.
Zrobiłam krok w tył, wyrywając się z jego uścisku.

— Cokolwiek tu robisz, możesz już iść — oznajmiłam hardo, unosząc głowę do góry.

Zmierzyłam go wzrokiem i przełknęłam cicho ślinę. Cholera. Całe moje ciało wraz z sercem krzyczało do niego: wróć. Ale rozum podpowiadał, że to było głupie, że to było złe, że jedyne, co da mi ta złudna chwila szczęścia, to kolejne tygodnie cierpień. Nie było warto.
Cholera!
Byłam tak wielką masochistką, że byłam gotowa cierpieć miesiące dla jednej takiej chwili z nim. Zamrugałam powiekami, czując pod nimi pieczenie. Nie chciałam płakać. Nie znów. Nie przez niego.

— Tylko wtedy, gdy ty wyjdziesz ze mną — odparł i uśmiechnął się lekko, pierwszy raz, dość nieznacznie, ale jednak kąciki jego ust drgnęły.

Prychnęłam cicho i nie czekając na nic odwróciłam się, by móc zderzyć się z ciałem Fabiana. Cholera. Co ja miałam z tym wpadaniem na ludzi dzisiaj?

— Wszystko w porządku? — spytał, zerkając ponad moim ramieniem na Nikosto, który górował nad nim wzrostem.

— Tak, chodź, idziemy się napić — odpowiedziałam, posyłając w jego kierunku uśmiech i naprawdę zamierzałam odejść, ale dłoń Adriena zacisnęła się wokół mojego nadgarstka.

Przekręciłam głowę i spojrzałam na Włocha, który usiłował mnie zatrzymać.

— Puść ją — polecił Fabian, spinając się.

— Jestem tylko idiotą, który stoi przed miłością swojego życia i prosi, by go nie zostawiała, ciężko to zrozumieć? — brunet zignorował mojego obrońcę i zmarszczył brwi, a ja rozchyliłam usta, ponieważ nie do końca rozumiałam, o co właśnie chodziło?

Czy on powiedział to, co myślałam, że powiedział?

— Powtórz — poprosiłam cicho, nadal wyraźnie zszokowana jego słowami.

— Kocham cię — przyznał z rozbrajającą szczerością i cofnął swoje palce, uwalniając tym samym moją rękę ze swojego uścisku.

— Adrien.

— Jestem idiotą, schrzaniłem, ale jestem tu teraz i proszę cię, nie skreślaj mnie, ponieważ długo dochodziłem do tego, że to ty, że to zawsze, Samiro byłaś i będziesz ty — dodał po chwili.

I chociaż dookoła panował harmider, w moich uszach dzwoniła cisza i jak echo powtarzała ciągle dwa słowa, które wypowiedział wcześniej.

— Powtórz.

— Samiro, słyszałaś.

— Ale...

— Och, cicho bądź — polecił i ponownie objął mnie, by przyciągnąć mnie do siebie. I nie oponowałam, pozwoliłam mu na to, by jego wargi opadły na moje usta. Pozwoliłam mu na ten pocałunek, a co więcej, wplotłam palce w jego włosy i sama przylgnęłam do jego ciała.

Nikosto mnie kochał! Świat zwariował.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top