Chapter 32.

„Half of my body
Is trapped inside yours"


4 grudnia 2016


Wdech i wydech. Tylko tyle aktualnie było w mojej głowie, a właściwie nic więcej nie potrzebowałam. Moje myśli były wyjątkowo rozproszone i bez dodatkowych wątków, które tworzyły się w mojej głowie, od nowa i na nowo. Dni bez kontaktu z Adrienem były trudne, a i owszem, ale z drugiej strony czułam ulgę. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale najwyraźniej prawda miała jakieś cudowne właściwości. Bolało jak diabli, słowo daję, ponieważ żegnanie miłości swojego życia, nie jest rzeczą łatwą, ale mimo to mogłam w końcu odetchnąć. Nie było już żadnych kłamstw. Żadnego udawania. Żadnych pozorów. Niczego na pokaz. Wszystko było prawdziwe. I nawet jeśli bolesne, najważniejszą rzeczą było to, jak bardzo realnie było. Nie musiałam się domyślać, nie musiałam szukać żadnych znaków, ani objawów. Zakończyłam mój związek, bądź fikcję, którą stworzyliśmy między nami i byłam wolna. Boleśnie, ale prawdziwie wolna. I chociaż całe mnóstwo spraw pozostawało niewyjaśnionych, mogłam patrzeć przed siebie z dumnie uniesioną głową, ponieważ, w końcu, przestałam kłamać niczym najwytrawniejszy z kłamców i skupiłam się na prawdzie. Czasami ciężko było mi z tą świadomością oddychać i miałam wrażenie, że się duszę, a momentami czułam się świetnie. Wahania nastroju nie były mi obce, ale z każdym kolejnym dniem było lepiej, łatwiej. Zdecydowanie. Zyskałam czas na rozmyślanie, które nie do końca było dla mnie dobre. Oczywiście, sporo spraw przemyślałam i doszłam do wniosku, że nie zawsze zachowywałam się w porządku wobec najbliższych mi osób. I chociaż nie każdą szkodę dało się naprawić, zawsze można było się starać. Dlatego stałam właśnie pod blokiem, w którym mieściło się mieszkanie Sebastiana. A przynajmniej według mojego brata był to właściwy adres. Odszukałam właściwy numer i wcisnęłam go czekając, na połączenie.

— Tak? — usłyszałam męski, zdecydowany, ale najwyraźniej zaskoczony głos.

Uśmiechnęłam się lekko, ponieważ jego wahanie dodało mi nieco odwagi. Nie spodziewał się, a element zaskoczenia był moim sprzymierzeńcem.

— Cześć, tu Samira, możemy porozmawiać? — odpowiedziałam i poszerzyłam uśmiech, nawet jeśli nie był w stanie tego zauważyć.

— Jasne, wchodź, dwunaste piętro, zapraszam.

Charakterystyczny dźwięk domofonu rozległ się dookoła, więc pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Budynek z zewnątrz był naprawdę nowoczesny, w szarych barwach, z całym mnóstwem ogromnych okien, które dawały bardzo dużo światła, dlatego też nie byłam zaskoczona tym, jak wyglądał korytarz, który przemierzałam.

Jasny, przestronny, z minimalistycznymi dekoracjami w postaci fotografii, przedstawiających miasto oraz najważniejsze jego budynki. Gdzieniegdzie stał jakiś ogromny, tropikalny kwiat, który dodawał całemu wnętrzu jakiegoś takiego charakteru, może nawet ocieplał go.

Dotarłam do windy, wcisnęłam odpowiednie przyciski i po kilku minutach znajdowałam się na właściwym piętrze. Blondyn stał w drzwiach, oparty o framugę i najwyraźniej na mnie czekał. Nawet jeśli był wcześniej zaskoczony moją wizytą, teraz wyglądał na niewzruszonego, pewnego siebie i opanowanego. Jak zawsze. Lekki uśmiech majaczył w kącikach jego ust. I prezentował się jak zwykle idealnie, chociaż musiałam przyznać, że w zwykłych jeansach i podkoszulku wyglądał całkiem przystępnie, nawet bardziej ludzko. W garniturze prezentował się jak typowy człowiek sukcesu, który wzbudzał respekt i sprawiał, że w człowieku narastały obawy. Miał w sobie jakiś magnetyzm, zupełnie jak Adrien.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Nawet teraz myślałam o nim, co było niepokojące. Nie powinnam, leczyłam się z niego. A przynajmniej łudziłam się, że tak się dzieje.

— Cześć, zapraszam — pierwszy odezwał się on.

Odsunął się, przepuszczając mnie w drzwiach i uśmiechnął się przyjaźnie. Nawet jeśli się mnie nie spodziewał i nawet jeśli ostatnim razem byłam naprawdę okropna, nie dawał tego po sobie poznać.

— Dziękuję, ja właściwie przyszłam tylko na chwilę. I tylko przeprosić, nie chcę zabierać ci zbyt wiele czasu — przyznałam i odwzajemniłam jego gest, wchodząc do środka.

Również jego mieszkanie nie wzbudziło we mnie żadnego zaskoczenia. Nowoczesne.
Biało-szare, z mnóstwem nowoczesnych elementów. Trochę bezosobowe, pozbawione fotografii i jakichkolwiek osobistych elementów. Zupełnie jak mieszkanie mojego brata i jeszcze do nie dawna Nikosto. Najwyraźniej praca była na tyle istotna, że nie przejmowali się tym jak wygląda miejsce, w którym sypiali.

— Przeprosić? — powtórzył, unosząc sceptycznie brew. — A za co ty chcesz mnie przepraszać, co?

— Za moje ostatnie zachowanie — wyjaśniłam i wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami,bchcąc zatuszować własne zakłopotanie.

— Nie ma problemu, zdenerwowałem cię, nie ma o czym mówić, poważnie. Nie jestem zły. Ciesze się, że to ty nie jesteś na mnie zła — uśmiechnął się lekko, gestem dłoni wskazując mi czerwoną kanapę — usiądziesz?

— Jest. Powiedziałeś mi prawdę, a ja zachowałam się jak jakaś gówniara. Obraziłam cię i zachowałam się niegrzecznie. Nie powinnam, więc przepraszam — zignorowałam jego zapewnienie i zdecydowałam się opaść na mebel.

Rozejrzałam się dookoła i zmarszczyłam lekko brwi.

— Wiem, bezosobowe, ale dopiero kilka tygodni temu wprowadziłem się tutaj — powiedział, więc spojrzałam na niego, nie do końca wiedząc jakim cudem wiedział, o czym myślałam?

Byłam zapewne bardzo przewidywalna.

— Nie o dekoracjach rozmawiamy.

— Zdaję sobie z tego sprawę, ale miałem nadzieję, że nie musimy wracać do tamtej rozmowy. Nadal chcę cię poznać, nadal mi na tym zależy i nadal podtrzymuję wersję, że według mnie jesteś interesującą kobietą — podsumował z uśmiechem.

Przemierzył całą długość salonu i zdecydował się ponownie na mnie spojrzeć.

— W porządku, po prostu czułam potrzebę, by przeprosić cię za moje szczeniackie zachowanie.

— Świetnie, ale ja nie czułem potrzeby byś mnie w ogóle przepraszała. To skoro już to ustaliliśmy, napijesz się czegoś? — zaproponował, nie przestając się uśmiechać.

Zlustrował mnie wzrokiem, a ja odwzajemniłam jego gest. Pomimo jego dziwnych chęci poślubienia mnie, nie czułam się bardzo źle w jego towarzystwie. Niepokoił mnie jego pomysł kochania mnie, ale tak to wydawał się być naprawdę w porządku facetem. Porządnym. O tak.

— Nie, dziękuję, mam coś jeszcze do załatwienia, chciałam tylko osobiście załatwić tę sprawę — odpowiedziałam i podniosłam się z miejsca.

Uśmiechnęłam się do niego na nowo i wsunęłam dłonie w kieszenie płaszcza, którego nawet z siebie nie zdjęłam. Jedyne, co uczyniłam, to rozplątałam szalik, którym owinęłam szyję, nim wyszłam z domu.

— I na tym kończymy? Mam rozumieć, że prędko cię nie zobaczę? — uniósł sceptycznie brwi, a ja nie do końca rozumiałam skąd u niego złość, którą wyłapałam w jego głosie.

— Nie, skąd. Masz mój numer, ja mam twój, ale... to nie tak, że chcę dawać ci jakieś złudne sygnały. Tak nie jest, nadal tylko cię lubię — ostrzegłam i spojrzałam na niego.

— Nawet jeśli nie ma już Nikosto w twoim życiu?

— Skąd o tym wiesz? — spytałam, nie ukrywając zaskoczenia.

Ledwo tydzień wcześniej zakończyłam związek, więc nie rozumiałam skąd u niego taka wiedza. W dodatku, nie sądziłam, by Adrien rozpowiadał o tym, że go rzuciłam.

— Mam swoje źródła — odparł enigmatycznie.

— Wiesz, to niepokojące, śledzisz mnie?

— A nawet jeśli, to źle?

— Sebastian! — warknęłam, wywracając oczami i kierując się w stronę drzwi. — Dorośnij, proszę.

— Uważaj na Aurelię — dodał jednak, kierując się za mną.

Przystanęłam i gwałtownie odwróciłam się w jego kierunku, ponieważ właśnie to był mój dalszy plan. Konfrontacja z tą rudą siksą.
Uniosłam głowę, mierząc go niezrozumiałym wzrokiem. Zacisnęłam usta w wąską linię i powstrzymałam się od chęci spytania, o co chodziło. Nie chciałam w to wnikać. Nie chciałam się w to zagłębiać. Nie przy nim.

— Nie chcę się znów kłócić — ostrzegłam, unosząc dłoń do góry, sugerując mu tym samym, by jednak wybrał opcję milczenia.

Nie posłuchał.

— Była u mnie. To ona powiedziała mi o waszym zerwaniu — przyznał po chwili i wyciągnął rękę w moją stronę, by móc oprzeć ją na moim ramieniu. — Wiem, że możesz mi nie wierzyć, ale Adrien z nią nie skończył. Ani ona z nim. I chociaż wydaje ci się, że coś dla niego znaczysz, to jesteś pomiędzy. I nie jesteś jego wyborem, jesteś opcją po drodze...

— Zamknij się! — wrzasnęłam, nie panując nad tonem głosu.

Zamrugałam powiekami, czując jak szczypią mnie oczy i jęknęłam cicho. Nie chciałam tego słuchać. Nie chciałam tego wiedzieć. I naprawdę nie chciałam się z nim kłócić, ale było coraz gorzej. Trudno mi było nad sobą panować, ale musiałam byś twarda. Musiałam być silna. Nawet jeśli Wagner wypowiadał na głos wszystkie obawy, które gnieździły się na dnie moich myśli i, które starałam się upchnąć na samym tyle, tak, by nigdy nie ujrzały światła dziennego. A on tak po prostu, bez ogródek rozrywał mi serce. I nie miałam pojęcia, czy w ogóle był tego świadomy?

— Samiro... — zaczął cicho, unosząc dłoń, by móc opuszkami palców przesunąć po moim policzku.

Cofnęłam się i wpadłam plecami na drzwi. Na szczęście blondyn uszanował moją decyzję, bo nie przybliżył się do mnie.

— Nie chcę tego słuchać.

— A ja nie chcę byś cierpiała.

— To nie wtrącaj się w kwestię moich uczuć — ostrzegłam i westchnęłam ciężko.

Zdawało mi się, że sobie radziłam. Zdawało mi się, że potrafiłam udźwignąć konsekwencję mojej decyzji. I właśnie on, właśnie tutaj, uświadamiał mi, jak bardzo się łudziłam, jak bardzo naiwną byłam. Jęknęłam cicho.

— Samiro, proszę — powtórzył moje imię zbolałym tonem, ale nie zamierzałam się rozklejać.

Ani uginać. Ani pokazywać, jak bardzo mnie to boli.

— Muszę już iść, na razie! — rzuciłam pospiesznie, odwróciłam się, otworzyłam drzwi i wręcz wypadłam z jego mieszkania.

Przemierzyłam korytarz, dotarłam do windy i wyciągnęłam telefon z kieszeni, by przeszukać kontakty. Potrzebowałam z kimś porozmawiać. Potrzebowałam usłyszeć, że wcale nie jestem naiwna. Ani głupia. Że wszystko będzie dobrze, a ból, który rozrywał moją klatkę piersiową to tylko moje wyobrażenie. Niepokojące myśli zalewały moją głowę, ciało zdawało się żyć własnym, fizycznym bólem, adekwatnie łącząc się z tym psychicznym. Albo, pochodząc właśnie od niego. Skoro bolała mnie dusza, musiało boleć mnie i ciało.
Jęknęłam.

Wyszłam z windy i odczekałam kilka sygnałów połączenia, które wybrałam.

— Mira, hej, co tam? — usłyszałam radosny głos przyjaciółki, więc w momencie sapnęłam cicho, powstrzymując chęć wybuchnięcia płaczem.

Jej radość i entuzjazm sprawił, że poczułam się jeszcze gorzej.

— Straciłam go. Jestem tak wielką idiotką, straciłam go — zaszlochałam, nie przejmując się tym, że idę przez centrum miasta, pozwalając, by łzy spływały po moich policzkach.

W rozpiętym płaszczu, w niedbale przewieszonym szaliku, pomimo chłodu, właściwie mrozu. Ignorowałam go, ponieważ zimno przenikające przez moje ubrania było niczym, w porównaniu z tym, które paraliżowało moje serce.

— O czym ty mówisz, kochanie? — spytała zszokowana, nie do końca mnie rozumiejąc.
Nie dziwiłam jej się.

— Gdzie jesteś? Co robisz?

— Straciłam go.

— Przestań! I powiedz mi, gdzie jesteś?! — zapytała Emilia, najwyraźniej tracąc do mnie cierpliwość.
A ja po prostu szłam, mijałam ludzi, przyciskałam telefon do ucha i pozwalałam moim łzom zamarzać na moich policzkach.

— Straciłam go, rozumiesz to? Ja go...

— Samira! Cholera! Gdzie jesteś?!

— Idę sobie.

— Nie zachowuj się jak dziecko, powiedz gdzie jesteś, przyjadę po ciebie, no, mów — poprosiła, a jej głos nieco złagodniał.

Najwyraźniej brzmiałam na tyle tragicznie, że mi odpuściła. Jęknęłam cicho i pokręciłam głową, z niedowierzaniem. Jak mogłam być, aż tak naiwną? Jak mogłam udawać, że wszystko jest w porządku, skoro rozpadałam się na miliardy kawałków już od dłuższego czasu? Dlaczego byłam taką hipokrytką? Dlaczego wiecznie udawałam i nie dopuszczałam do siebie prawdy? Dlaczego wolałam żyć w kłamstwie?

— Samiro!

— Będę w domu za czterdzieści minut, pa — rozłączyłam się, nie czekając już na żadną jej reakcję.

Byłam ogromną egoistką. Dzwoniłam do niej, obarczałam ją moimi problemami i w dodatku, byłam na tyle głupia, by wzbudzać jej niepokój. Byłam okropną przyjaciółką. Właściwie byłam okropną osobą.

Jęknęłam cicho, starłam łzy z policzków i wzięłam kilka głębszych wdechów, które wręcz zapiekły mnie w gardło. Było mroźnie, było naprawdę zimno, a ja zachowywałam się jak rozkapryszone dziecko, które nie dostało lizaka. Podciągnęłam kilka razy nosem, opatuliłam się szalikiem, zapięłam płaszcz i schowałam telefon, jednocześnie lokując dłonie w kieszeniach. Miałam być twarda, miałam być silna i jak zwykle, coś poszło nie tak. Miałam niewiele czasu, by się pozbierać, ale musiałam to zrobić. Nie mogłam obarczać bliskich mi osób moim bólem. Moim cierpieniem. To był mój problem. To ja byłam zakochaną idiotką, która nie przemyślała tego, w kim lokuje swoje uczucia. Jakbym miała jakikolwiek wpływ na to, że pokochałam Włocha. Głupia i naiwna.

Zamrugałam pospiesznie powiekami i skupiłam swoje myśli na drodze. Na tym, by dotrzeć na przystanek tramwajowy. By wsiąść w dobry tramwaj, a może właśnie chodziło o to, by złapać ten zły?

Jechać w nieznane. Zabłądzić, zgubić się i dopiero wtedy odnaleźć właściwą drogę. Moje myśli nie miały sensu. Wsiadłam do tramwaju, zajęłam miejsce i wpatrywałam się w widoki za oknem. I wyłączyłam się całkowicie.

W poszukiwaniu siebie. Bez siebie. Ale w zgodzie ze sobą.

I chociaż zdawało się to być nierealne, chociaż miałam wrażenie, że nie poradzę sobie, nie miałam innego wyjścia. Musiałam walczyć, musiałam być silna. Dla taty, dla Emilii, a nawet dla brata. Nie mogłam się rozpaść całkowicie. Musiałam działać. Musiałam... dać radę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top