Chapter 26.
„Proszę, dowiedz się,
czemu jest mi tutaj aż tak źle."
4 listopad 2016
Nigdy nie byłam typem osoby, która ignoruje dzwonienie budzika, dlatego też, gdy po raz dziesiąty tego ranka, usłyszałam jego dźwięk, jęknęłam głośno i podniosłam się trochę jak lunatyk, na oślep z łóżka i z chęcią mordu, skierowałam się do sypialni przyjaciółki.
A i owszem, to nie mój piekielny budzik dzwonił, a Emilii, która miała cudowny zwyczaj wyłączania budzika i spania, dlatego też, ustawiała ich z dziesięć, jak nie więcej, by móc się obudzić. Jej poranki wyglądały strasznie, ja wolałam zeskoczyć z łóżka w try migi, by móc nie katować się marzeniami o dalszym śnie, a ona dręczyła się i ciągle zasypiała, by na nowo coś ją wybudzało. Istna tragedia i tortura, ale taka była natura brunetki, więc nie mogłam z tym walczyć. Równie dobrze mogłam zabronić jej oddychać, odniosłabym taki sam skutek, słowo.
Przetarłam oczy, nadal zdecydowanie zbyt zaspana i, ziewając dotarłam do sypialni ciemnowłosej. Nie fatygowałam się nawet w pukanie, wskoczyłam na jej ogromne łóżko i zdecydowałam się nią potrząsnąć.
— Brzydalu! Wstawaj! — wrzasnęłam wprost do jej ucha.
Wybuchnęłam śmiechem, widząc jak dziewczyna momentalnie prostuje się i siada na łóżku, by móc posłać mi zdezorientowane spojrzenie.
Nie do końca wiedziała, co się właśnie stało, ale po chwili to do niej dotarło. Sięgnęła po telefon, by móc wyłączyć budzi i, gdy zauważyła, która jest godzina pospiesznie zeskoczyła z łóżka.
— Cholera! Spóźnię się na wykład! — wrzasnęła naprawdę głośno.
Oczywiście, byłam tego świadoma, dlatego litościwie uznałam, że pora ją obudzić, w innym wypadku faktycznie opuściłaby zajęcia i efektem końcowym byłby egzamin, z którego starała się uzyskać zwolnienie, dzięki stu procentowej frekwencji.
Sama działałam podobnie, z kilkoma wykładowcami, więc rozumiałam jej zaangażowanie. Uśmiechnęłam się tylko lekko i zsunęłam się z jej łóżka. Miała trochę czasu, ale wiedziałam, że lepiej byłoby jeśli się pospieszy.
— Zrobię śniadanie — oznajmiłam na tyle głośno, by mnie usłyszała i udałam się do kuchni.
Otworzyłam lodówkę, wyjęłam pomidora, ser, szynkę i ketchup, by móc z tych składników zrobić kanapki. Wstawiłam wodę na herbatę i zajęłam się krojeniem składników. W ciągu kilku minut przygotowałam śniadanie, ustawiłam je na stole i czekałam, aż Emilia pojawi się, by je ze mną zjeść. Wprawdzie ja zaczynałam zajęcia dopiero od dziewiątej trzydzieści, ale mogłam się poświęcić i już się nie kłaść. Szczególnie że wczorajszy wybryk Sebastiana, dał mi sporo do myślenia.
Miałam nadzieję, że nie będzie przesadzał i mnie nękał, ponieważ doszedł do tak durnego wniosku, że może jednak mi się oświadczy. To było absurdalnie głupie i nie potrafiłam go zrozumieć, chociaż z drugiej strony, wcale nie próbowałam go nawet wysłuchać, gdy już wyprowadził mnie z równowagi.
— Dzięki, ratujesz mnie — oznajmiła radośnie Em, wkraczając do kuchni.
Zajęła miejsce przy stole i od razu złapała kanapkę, by móc odgryźć jej kawałek. Posłała mi lekki, aczkolwiek wdzięczny uśmiech i zajęła się dolewaniem soku do herbaty.
— Żaden problem, o której wracasz?
— Koło piętnastej powinnam być, a co? — zerknęła na mnie podejrzliwie, nadal jadła, aczkolwiek zasiałam w niej ziarenko ciekawości i ciężko jej było to zignorować.
— Co powiesz na jakiś wypad na miasto? Piwo? Kawa? Klub? — zaproponowałam, nie przestając się do niej wesoło uśmiechać.
Zmarszczyła z niedowierzaniem swoje brwi i przyglądał mi się chwilę, bez słowa, nawet przestała rzuć kanapkę, więc mogłam uznać, że ją tym bardzo zaskoczyłam. Zaśmiałam się.
— A idziemy same, czy twój narzeczony...
— Same, weź się nie wygłupiaj, to co, pasuje? — przerwałam jej dość niegrzecznie, pokazując jej koniuszek języka i sięgnęłam po kubek, by móc opleść go palcami i upił mały, ostrożny łyk gorącej herbaty.
Rzuciłam jej pełne politowania spojrzenie. Nie byłam typem dziewczyny, która żyła tylko swoim związkiem, więc nie rozumiałam skąd u niej takie zaskoczenie. Faktycznie, ostatnio miałam trochę mniej czasu, ale jednak to nie sprawiało, że do reszty straciłam rozum i zapominałam o przyjaciółce.
— O tak. Piwo, kręgle, wieczór jest nasz! — postanowiła brunetka i puściła do mnie tak zwane perskie oczko, zrywając się z miejsca. — Sorry, mała, ale muszę się pomalować i uciekać, dzięki za śniadanie. I do później — obiecała, ćwierkając niczym radosny wróbelek.
Po jej wcześniejszym nieogarnięciu nie było już nawet śladu, więc zaśmiałam się cicho i w spokoju dokończyłam śniadanie. Podniosłam się, posprzątałam ze stołu i wrzuciłam naczynia do zmywarki, wiedząc, że łazienka i tak jest zajęta przez Emilię.
Po pewnym czasie dziewczyna wyszła, w biegu porwała swoją kurtkę i buty wraz z torebką i skierowała się do drzwi.
— Miłego dnia! — krzyknęłam za nią.
— Tak, buziaczki, kocham, pa! — odparła pospiesznie i wypadła równie szybko z mieszkania, co i wstała.
Uśmiechnęłam się i skierowałam do sypialni po rzeczy. Zebrałam je i postanowiłam wziąć długi prysznic. Ogoliłam przy okazji nogi i umyłam włosy. Nałożyłam odżywkę, spłukałam ją i wklepałam w ciało balsam. Owinięta ręcznikiem opuściłam pomieszczenie i właśnie wtedy usłyszałam sygnał mojej komórki. Przesunęłam po ekranie i zauważyłam, że to wiadomość od Sebastiana :
„Przepraszam."
Krótko, zwięźle i na temat, ale i tak nie planowałam mu odpisać. Westchnęłam ciężko, przeszukałam kontakty i odnalazłam numer Adriena. Po kilku sygnałach włączyła się sekretarka, więc postanowiłam nie próbować ponownie. Oddzwoni, gdy znajdzie czas. Z szafy wygrzebałam czarne rurki z wysokim stanem, czerwony top i biały sweterek w czarne paski ze złotym zamkiem na plecach. Był ciepły, a mi na tym zależało zwłaszcza, że pogoda nas nie rozpieszczała.
Kontrolując czas zrobiłam również lekki makijaż i zebrałam wszelkie potrzebne mi na zajęcia, rzeczy. Rozejrzałam się po mieszkaniu, czy oby na pewno wszystko jest jak należy i dopiero wtedy ubrałam szary płaszcz i wyszłam z mieszkania.
Czekało mnie kilka godzin na uczelni, ale nie było to wcale takie złe, zwłaszcza, że lubiłam to, co robiłam. I lubiłam ludzi tam, dlatego też, bez grymasu złości na twarzy dotarłam do windy i zjechałam na dół.
❌❌❌
Okienko między wykładami zawsze było rzeczą zbawienną, ponieważ kilkugodzinne słuchanie jednego profesora, było zdecydowanie nużącym zajęciem. Gdy tylko przekroczyłam próg uczelni, po raz kolejny i wyszłam na zewnątrz, uderzył we mnie chłód, więc poprawiłam chustę na szyi i rozejrzałam się dookoła, chcąc zlokalizować grupę moich znajomych, którzy mieli czekać właśnie przed budynkiem.
Wybieraliśmy się na pizzę, na co zgodnie całą paczką się zgodziliśmy. Dlatego też nie byłam zaskoczona, gdy Daniel, Eryk, Sabina, Ewa i Ala, czekali i rozmawiali w najlepsze.
— No, jest panna spóźnialska — zażartował Eryk, który był ciemnym blondynem, o cudownie, intensywnie zielonych oczach i średnim wzroście.
Wzbudzał sympatię i właśnie taką osobą był. Przyjazną.
— Oj tam, marudzisz — mruknęłam wesoło i właściwie miałam się już uśmiechnąć, gdy kątem oka dostrzegłam postać mężczyzny, która zmierzała w naszym kierunku.
Westchnęłam ciężko i przekręciłam głowę, by się upewnić, że nie mam omamów. Nie miałam. W naszą stronę dumnie kroczył, nie kto inny, jak mój ojczym. Westchnęłam ponownie i rzuciłam przepraszające spojrzenie grupie, do której właśnie dołączyłam.
— Samiro! — wypowiedział starszy mężczyzna, mierząc mnie niezbyt przyjemnym wzrokiem.
Oczywiście, nie był szczęśliwy, ponieważ musiał pofatygować się, aż tutaj, by ze mną porozmawiać. Faktem było, że mamie powiedziałam, że wpadnę do jego biura, ale również faktem było to, że nie zamierzałam wcale tego uczynić, więc ją okłamałam. Powstrzymałam się od wywrócenia oczami, czując jak moje ciało się napina. Kiepsko reagowałam na osobę Edoardo. Zdecydowanie nie byłam jego fanką, ani on moim. Nie darzyliśmy się sympatią i chociaż ukrywaliśmy to przed światem, w miarę sprawnie, sami przed sobą się nie kamuflowaliśmy.
— I reszto, dzień dobry — dokończył swoją wypowiedź pan de Braganca, a wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił.
Uśmiech pojawił się w kącikach jego warg, co zdecydowanie zmieniło jego rysy, stały się mniej ostre, wręcz mogłabym rzecz, że bardziej przystępne.
— Dzień dobry — odpowiedział mu zgodny chórek moich znajomych.
— Co tutaj robisz? — spytałam, ponieważ nie planowałam marznąć na polu, a i byłam ciekawa, co mężczyzna tutaj robił.
— Chciałem porozmawiać, chodź zjemy razem lunch — odpowiedział beztrosko, jakby faktycznie czymś normalnym było to, że jadamy ze sobą posiłki.
Nie było. Lubił wydawać rozkazy i nie musieć marnować czasu, na tak nic nie znaczące dla niego jednostki, jak ja. Niestety ze względu na moją matkę, czasami musiał udawać. I przez Chrysandera, który również nie dostrzegał, jak bardzo się nie lubiliśmy, z jego ojcem.
— Jestem już umówiona...
— Idź, idź, spotkamy się na zajęciach — przerwał mi Daniel i uśmiechnął się do mnie, ze zrozumieniem jakby chciał powiedzieć mi, że rozumie, że sprawy rodzinne też są ważne.
Ja natomiast miałam ochotę na niego wrzeszczeć, że wcale nie wyświadcza mi przysługi, a kopie pode mną dołki.
— Ale...
— Poważnie, idź, do potem — wtrąciła Ala i ona również uśmiechnęła się.
Właściwie każdy już się uśmiechał.
— Do widzenia! — rzucili ponownie całą grupą, nim zdecydowali ruszyć się, w wybranym przez siebie kierunku.
Zerknęłam za nimi, bo naprawdę wolałam być z nimi, jak tutaj. Westchnęłam ciężko.
— Koniecznie musimy rozmawiać? — spytałam sceptycznie, unosząc brew, co Edoardo skomentował cichym prychnięciem.
— Skoro nie potrafisz słuchać, to tak, musimy! Chodź — polecił i ruszył w kierunku własnego samochodu.
Nie oglądał się za siebie, by upewnić się, czy za nim idę. Miał pewność, że tak było, chociaż zdecydowanie w środku walczyłam, sama ze sobą, by nie uciec. W końcu jednak skapitulowałam i podążyłam za nim.
Wsiadłam do samochodu i zajęłam fotel pasażera.
— O czym chcesz porozmawiać?
— O twoim małżeństwie — odparł, zaciskając palce na kierownicy.
Zdecydowanie go denerwowałam, co akurat było dobrą reakcją. On mnie wkurzał, wręcz doprowadzał do obłędu, więc miło było widzieć, że i jego coś wytrąca z równowagi. Uśmiechnęłam się cynicznie.
— A, co takiego masz do mojego ślubu, co? — spytałam nieco bezczelnie i oparłam się wygodniej w fotelu.
Oczywiście, jeszcze jakiś czas temu, potulnie siedziałabym i wolałabym milczeć, ponieważ od niego sporo zależało, ale... Los mojego taty nie był zależny od jego pieniędzy, więc nie musiałam tolerować jego apodyktycznych zapędów, nigdy więcej.
— A może nieco spuścisz z tonu, ponieważ z tego, co pamiętam, twój tatuś potrzebuje sponsora — zauważył wściekle.
Nie był najspokojniejszą osobą, a mnie to cieszyło. Widziałam jak zaciska nerwowo usta, albo, że żyłka na jego szyi drga dość niespokojnie, a ja potrafiłam się tylko uśmiechać. Nie mógł mi grozić. Nie mógł mnie szantażować. I mogłam być spokojna. Zaśmiałam się gorzko.
— Na pewno coś ci się pomyliło — powiedziałam spokojnie, właściwie bardzo pewnie, nawet jeśli mój ojczym i tak nieco mnie przerażał.
— Masz poślubić Wagnera, zgodnie z naszą umową, albo... — zaczął, ale po sekundzie chyba dotarło do niego, co takiego powiedziałam, bo zamilkł.
Posłał mi wściekłe spojrzenie i zmarszczył brwi.
— O czym ty mówisz?
— O tym, że nic od ciebie nie chcę. I nic nie zamierzam robić. A Wagnera, jeśli chcesz, sam sobie poślub. W Holandii to legalne — wtrąciłam z rozbawieniem i rozejrzałam się dookoła.
Nie odjechaliśmy daleko, właściwie, na całe szczęście, pomimo całej furii, prowadził dość spokojnie.
— Jak ty do mnie mówisz?!
— Tak, jak powinnam od początku. Jesteś tylko mężem mojej matki, popełniłam sporo błędów, ulegając twojej woli, ale już z tym skończyłam. Zatrzymaj się, chcę wysiąść — poprosiłam, chociaż nie do końca tak to brzmiało.
Miałam tego świadomość, ale nie przejmowałam się tym. Jakikolwiek było Edoardo, nie skrzywdziłby mnie. Przynajmniej nie fizycznie, psychicznie to zupełnie inna sprawa.
— Pożałujesz tego! — zagroził, zatrzymując jednak samochód na poboczu.
Rzucił mi wrogie spojrzenie, które całkiem sporo mówiło. Mniej więcej to, że był poważny i zamierzał sprawić by tak naprawdę było. Na szczęście, nie mógł zagrozić tacie, więc nie interesowało mnie to. Wybuchnęłam śmiechem i pokręciłam głową.
— Przykro mi, ale nie kupuję tego, pa, tatusiu — ostatnie słowo wypowiedziałam z całą kpiną, na jaką było mnie stać i wyskoczyłam z samochodu.
Odwróciłam się na moment, posłałam w jego kierunku kolejny, bezczelny uśmiech i skierowałam się w swoją stronę, a właściwie do pizzerii, gdzie siedzieli moi znajomi, z którymi zamierzałam spędzić długą przerwę. O tak. I pomimo całej mojej wesołości, po kilku krokach dotarło do mnie, że drżałam i wcale nie byłam taka dzielna, jak mi się wydawało. Nadal obawiałam się ojczyma. Nadal bałam się o tatę i nadal nie byłam pewna, czy mogę być spokojna, ponieważ znałam męża matki na tyle, by wiedzieć, że osiąganie celów po trupach nie było dla niego niczym nowym.
Jęknęłam cicho, chcąc pozbyć się tej myśli z głowy. Powinnam być bardziej optymistyczna. Miałam pieniądze, miałam termin konsultacji taty i miałam nadzieję, że wszystko się ułoży. Tata mógł przeżyć. Tata na pewno przeżyję! Z tą myślą przybrałam z powrotem uśmiech na wargi i ruszyłam w stronę pizzerii.
🔱 Dzień dobry bardzo. Sama nie wiem, co myśleć o rozdziale, więc go nie komentuję. Ktoś się spodziewał?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top