Chapter 11.

„Dziś przytulę cię tylko po to, by zaraz odejść. Te uczucia nietrwałe i dlatego tak cenne.Tylko szkoda, że nasze serca nie są wymienne."

14 czerwca 2016

  — Możesz mi wyjaśnić, co ty robisz? — Adrien wszedł do sypialni, osuszając ręcznikiem swoje włosy.

Zatrzymał się w miejscu i zmarszczył brwi, ponieważ najwyraźniej wcale nie spodobał mu się mój akt pomysłowości. Wzruszyłam lekko ramionami, ignorując go i nadal układałam poduszki na środku łóżka, z zamiarem stworzenia tamy pomiędzy nami.

— Samira, pytam o coś — dodał po chwili, więc wspaniałomyślnie przekręciłam głowę, by na niego spojrzeć i posłałam mu szeroki, wręcz kpiący uśmiech.

— A czy to nieoczywiste?

— Skłaniałbym się do stwierdzenia, niedojrzałe, wręcz dziecinne — przyznał, wpatrując się we mnie i podszedł do łóżka, by móc zrzucić poduszki, które do tej pory tam umieściłam.

Zmarszczyłam gniewnie brwi i zmierzyłam go wzrokiem.

— Co robisz?

— A czy to nie oczywiste? — powtórzył po mnie, a jego uśmiech zdawał się tak cyniczny, że w momencie nabrałam ochoty na to, by go uderzyć.

Sięgnęłam po poduszki i z powrotem umieściłam je na łóżko, a on oczywiście, zrzucił je. Powtórzyliśmy tę czynność jakieś kilka razy, aż w końcu oparłam dłonie na biodrach i spojrzałam na niego, zaciskając usta w wąską linię.

— Przestań! — wyrzuciłam ręce do góry i chwilę nimi wymachiwałam, niczym jakiś szaman, który sądzi, że potrafi wywołać opady deszczu, dzięki tańcowi, który niewiele miał wspólnego z synchronizacją.

Adrien zaśmiał się i usiadł na łóżku. Milczał. I po prostu patrzył na mnie dłuższą chwilę.

— Naprawdę przeszkadza ci wspólne spanie? — spytał uparcie mi się, przyglądając.

— Oczywiście! Umawiałam się na udawanie, nie na wspólne spanie! — odpowiedziałam, wywracając oczami, ponieważ to było tak oczywiste, że aż po prostu śmieszne.

— W porządku, więc zajmę kanapę — podniósł się z miejsca, podchodząc do szafy i wyciągnął z niej jakiś koc. — Dobranoc, maleńka — dodał, uśmiechając się perfidnie i puścił do mnie oczko, wymijając mnie.

Wyszedł. Ja zostałam. I nie byłam pewna, czy powinnam się cieszyć, czy może jednak było to niezbyt wiele znaczące zwycięstwo. Westchnęłam ciężko. Nie powinnam o nim myśleć. Nie przed snem, nie teraz, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę, jak katastrofalne może to być w skutkach. Wystarczająco mącił mi w głowie fakt, że musiałam znosić go ciągle obok siebie, a spędziliśmy ze sobą dopiero raptem jeden dzień.

A ja już byłam skłonna mu odpuszczać. I zachwycać się na nowo nad jego zdecydowaniem, męstwem, czy też wyglądem, który był perfekcyjny nawet teraz. Z mokrymi kosmykami włosów po prysznicu, zawadiackim uśmieszkiem i całą masą irytacji, którą mi dostarczał niemalże na każdym kroku. Jęknęłam, wywracając teatralnie oczami.

Zebrałam rzeczy i sama udałam się do łazienki uparcie, ignorując Nikosto, który leżał już na kanapie. Właściwie to przebiegłam całą długość salonu, co było infantylne, ale nie miałam zamiaru zachowywać się inaczej. Sam był dupkiem i sam się o to prosił. Nasz rozejm nie był możliwy, ponieważ, gdy tylko odkrywał, że zachowywał się jak człowiek, nagle przełączał mu się trybik i wypominał mi, że to tylko układ.

Jakbym była na tyle głupia, by pakować się w związek z nim po raz kolejny. No dobra, nie oszukujmy się, nadal miałam problem z tym, by wybić to sobie z głowy, ale byłam na dobrej drodze. Nie robiłam do niego maślanych oczu, nie wzdychałam na jego widok i, zdecydowanie byłam żałosna, ponieważ właściwie to zachowywałam się jak idiotka. Nadal mnie kręcił, uwodził i nęcił, w każdy możliwy sposób, momentami nawet nieświadomie.

Rozebrałam się, weszłam pod prysznic i skupiłam się na myciu. W dodatku zaczęłam śpiewać jakąś chwytliwą melodyjkę, która ostatnio wpadła mi w ucho, więc bez dwóch zdań nie miałam czasu o nim myśleć. Kąpiel zajęła mi jakieś dwadzieścia minut, ponieważ sam fakt stania pod gorącym strumieniem wody był na tyle kuszący, że ciężko było mi spod niego wyjść.

Kiedyś czytałam, że osoby samotne dłużej biorą prysznic, ale przecież to, że lubiłam ciepło i to, jak woda obmywała moje ciało, nie czyniło mnie jeszcze samotną.

Prawda? Przecież nie musiałam zwierzać się każdemu. Nie musiałam otaczać się milionem osób, chociaż z drugiej strony, samotność wśród tłumu też była zdarzającym się zjawiskiem.

Westchnęłam ciężko i owinęłam się ręcznikiem. Zdecydowanie mój nastrój pogorszył się, właściwie zrobił się nieco depresyjny, więc osuszyłam ciało. Ubrałam się w szorty i koszulkę, w której lubiłam sypiać i rozczesałam włosy. Użyłam balsamu i wzięłam kilka głębokich, szybkich oddechów.

Nie wiedząc, dlaczego miałam ochotę wrócić do domu, ale nie do mieszkania Emilii, do mojego prawdziwego domu. Do taty. Spędzić z nim czas, zmusić go do cięższej walki, pozwolić mu po prostu przy sobie być. Potrzebowałam go. Zawsze był i miałam wrażenie, że zawsze będzie, nawet jeśli lekarze byli innego zdania. Powinnam się skupić, to tylko tydzień i będę mogła jechać do taty. Chociażby spojrzeć na niego, siąść z nim na werandzie, wypić kakao i pomilczeć. Nic więcej nie potrzebowałam. Potarłam dłońmi ramiona, ponieważ poczułam zimno, nawet jeśli w domu było naprawdę ciepło. Wzdrygnęłam się i kręcąc z niedowierzaniem głową, udałam się z powrotem do sypialni.

Po raz kolejny zignorowałam Adriena, który znajdował się na kanapie i dotarłam do pokoju. Wślizgnęłam się pod pościel i szczelnie się nią nakryłam. Wpatrywałam się w sufit i nie mogłam zasnąć. Niepożądane myśli błąkały się po mojej głowie. Przekręciłam się na bok. I kolejne minuty mijały, a ja nadal nie potrafiłam zasnąć.

Martwiłam się. Obawiałam się, że słowa lekarza mogą stać się faktem. Istniała możliwość, że tata umrze, że nie zdążę go uratować, dlatego teraz powinnam zacisnąć zęby i pozwolić temu cyrkowi trwać. Potrzebowałam pieniędzy. Tata ich potrzebował, a jeśli ceną miało być moje ponownie złamane serce, nie było to istotne. Tata potrzebował operacji i potrzebował najlepszego z najlepszych lekarzy. Zacisnęłam powieki, ale wcale nie pomogło. Sięgnęłam po telefon i słuchawki, które leżały na szafce obok łóżka, ponieważ tam je odstawiłam po bieganiu i włączyłam muzykę.

Leżałam. Piosenki mijały, a senność nie nadchodziła, ale skupiłam się na wymyślaniu scenariuszy do każdego kolejnego utworu. Łzy tkwiły w moich oczach, co jakiś czas, pozwalając sobie na wyznaczanie ścieżki wzdłuż moich policzków, aż do materiału poszewki, w który wsiąkały, raz za razem.

W końcu się poddałam. Wyłączyłam odtwarzacz, podniosłam się, starłam ślady słonych kropli z twarzy i odłożyłam komórkę. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał, że dochodziła już prawie pierwsza w nocy. Uroczo. Nie byłam świadoma, że tyle czasu przeleżałam bezczynnie, ale nie było to istotne.

Potrzebowałam ciepłego mleka. Babcia zawsze, gdy miałam problem z zaśnięciem, dawała mi kubek ciepłego mleka i tłumaczyła, że to pomaga i jako dziecko, wierzyłam w to. Dlatego nie szkodziło mi nic spróbować również teraz. Zsunęłam się z łóżka i powoli, wręcz ostrożnie otworzyłam drzwi, licząc na to, że nie obudzę Adriena. Już na samą myśl o nim dopadło mnie poczucie winy. Musiał zwinąć się na kanapie, która nie była idealnym miejscem do spania.

Cholera. Nie powinnam o nim myśleć. Dotarłam do aneksu kuchennego i otworzyłam lodówkę, orientując się, że nie była ona zbyt dobrze wyposażona. Nikt się nas nie spodziewał, więc nie byłam zaskoczona, że odnalazłam tylko wodę. Dobre i to. Odkręciłam butelkę i upiłam jej łyk. Wiem, powinnam sięgnąć po szklankę, ale byłam leniem. Chociaż wolałam to tłumaczyć tym, że nie miałam pojęcia, gdzie znajdę jakieś szkło, a przecież nie chciałam obudzić mężczyzny, który spokojnie sobie spał, tłukąc się szafkami. To też było po części prawdą.

— W twoim nawyku jest nigdy nie spać? — głos Adriena rozległ się po pomieszczeniu, więc z wrażenia podskoczyłam w miejscu i oblałam się wodą, którą popijałam.

Pisnęłam cicho i oparłam rękę na mojej piersi, chcąc się uspokoić. Przecież spał, a wiedziałam to, ponieważ zerknęłam w kierunku kanapy, gdy się tu kierowałam. Spojrzałam na niego i pokręciłam z niedowierzaniem głową.

— A ty masz w zwyczaju próbować doprowadzić mnie do zawału? — spytałam, mierząc go wzrokiem, co było błędem.

Naprawdę spał w samych, czarnych bokserkach i wszystko, czego nie powinnam widzieć, było nazbyt widoczne. Idealnie zarysowane mięśnie brzucha, cudownie wyrzeźbione ramiona. Właściwie, on, w całej okazałości, co było niezłą próbą dla mojej wytrwałości.

— Chcesz porozmawiać?
— Skąd taki pomysł? — uniosłam pytająco jedną z brwi, wyraźnie zaskoczona, ponieważ zdawał się o mnie martwić.

To było coś nietypowego, ponieważ w ostatnich tygodniach raczej nie darzył mnie żadnymi pozytywnymi odczuciami. A może i nigdy.

— Pomińmy ten moment, w którym nawzajem sobie wrzucamy i dogryzamy i dojdźmy tam, gdzie oboje wiemy, że coś nas łączyło — rzucił spokojnie i oparł się biodrem o blat, tuż obok mnie.

Spojrzał na mnie i założył zbłąkany kosmyk moich włosów za moje ucho.
— I widzę, że płakałaś. Mam oczy.

— A coś nas łączyło?

— Samiro! — upomniał mnie, wywracając oczami, jakby nie miał do mnie siły i przesunął się tak, by stanąć przede mną.

To nie było dobre. Jego zapach wyraźniej docierał do moich nozdrzy, a i jego sama obecność zakłócała moją przestrzeń osobistą i tworzyła niezły chaos w mojej głowie. Nie, żeby wcześniej go tam nie było, ale teraz było znacznie gorzej.

— Przejdźmy dalej, coś się dzieje? Co cię dręczy?

— Z tego, co pamiętam, jestem zwyczajną naciągaczką i... — zaczęłam, ale jego dłoń wylądowała na moich ustach.

Najwyraźniej chciał mnie zmusić do milczenia.

— Przejdźmy dalej, okej? Dalej, że dalej, bez obrażania, dogryzania, trochę dalej...tam, gdzie byliśmy, nim zniknęłaś, okej? — spojrzał na mnie wymownie.

Czekał na moją odpowiedź, ale wcale nie cofnął dłoni, więc zdecydowałam się po chwili przytaknąć głową. I dopiero po tym odsunął się nieco, pozwalając mi odetchnąć.

— Tęsknię.

— Za czym?

— Za domem. Za moim życiem — przyznałam cicho i spojrzałam na moje bose stopy, unikając jego wzroku.

— Rozwiń to — poprosił, unosząc palcami moją brodę i zmuszając mnie do tego, bym patrzyła na niego.

— Wbrew temu, co myślisz, pojawienie się rodziny de Braganca, wcale nie dało mi zbyt wiele szczęścia. Oczywiście, Sander jest cudowny, właściwie najlepszy — zaczęłam i przymknęłam na moment powieki.

Kochałam mojego brata, to niewątpliwie był plus tego całego bałaganu, ale w rozrachunku zysków i strat, zdecydowanie więcej traciłam. Wraz z moją matką pojawiło się mnóstwo bólu, pretensji i oczekiwań. Niespełnionych obietnic i wymagań.
Adrien milczał, jakby wiedział, że skoro zaczęłam, to i skończę. We właściwym momencie.

— Zawsze marzyłam, by mieć rodzeństwo, ale tatę zdawało to w ogóle nie interesować. Teraz wiem dlaczego, ale... Kocham mojego brata. Uwielbiam to, że go mam, ale... — ponownie urwałam i pokręciłam głową, odsuwając się od mężczyzny.

Odstawiłam wodę i objęłam się dłońmi, opierając je na ramionach. Potarłam je. Było mi zimno i miałam świadomość, że ten chłód wynika z poczucia bezsilności, a nie panującej tutaj temperatury.

— Chciałam po prostu mieć mamę. Zobaczyć jak to jest. Zawsze o tym marzyłam, a potem okazało się, że moje marzenie stało się koszmarem. Mama mnie nie chciała. Ma męża. Ma rodzinę i teraz jestem intruzem w jej świecie. Edoardo... — westchnęłam ciężko i poprawiłam włosy, które opadły mi na czoło.

Zaczęłam chodzić tam i z powrotem po pomieszczeniu, chcąc uspokoić rozgonione myśli, ale niestety, wcale to nie pomogło. Milczałam.

— Nie jest zbyt zadowolony z tego, że twoje istnienie przypomina mu ciągle o tym, że jego żona dopuściła się zdrady — wtrącił ciemnowłosy, wpatrując się we mnie ze zrozumieniem.

To było dziwne, ale zdawało mi się, że naprawdę to rozumie. Skinęłam mu ruchem głowy.

— Gdybym mogła cofnąć czas, gdybym mogła...to pomimo tego, jak bardzo kocham Chrysandera, zrobiłabym to — przyznałam, spuszczając po raz kolejny głowę w dół.

Poczułam tylko, jak pieką mnie oczy, a po chwili łzy popłynęły po moich policzkach. Nie rozumiałam, co skłoniło mnie do tego, by zwierzyć się jemu, ale skoro powiedziało się a, trzeba też powiedzieć b. I mimo tego, że czułam się żałośnie, odczułam również pewnego rodzaju ulgę, bo w końcu powiedziałam to na głos. Żałowałam tego, że próbowałam poznać matkę, że ją poznałam, że wtargnęłam do świata, który nigdy nie był mój, nie był dla mnie. Adrien podszedł do mnie i przyciągnął mnie do siebie, przytulając mnie. Nie komentował. Nie pytał. Po prostu trzymał mnie w ramionach, gładził tył mojej głowy i pozwalał mi płakać, nawet jeśli zapewne swoje o tym myślał. Trwałam tak dłuższą chwilę, pozwalałam łzą spływać, jemu się tulić, a nawet zdecydowałam się na objęcie go. Oplotłam ramiona wokół jego pasa i wtulałam się w niego. Czułam ciepło jego ciała, słyszałam rytmiczne bicie jego serca i jakoś tak, z sekundy na sekundę byłam spokojniejsza.

Później mężczyzna wziął mnie na ręce i doniósł do sypialni, by móc odłożyć mnie na łóżko. Dlatego, gdy planował się cofnąć, złapałam jego rękę i spojrzałam na niego, ścierając ślady łez policzków.

— Zostań, śpij tutaj — poprosiłam cicho, a on po raz kolejny się nie odezwał.

Uśmiechnął się tylko prawym kącikiem ust, pokiwał głową i wsunął się na wolną połowę łóżka.

— Jeśli masz ochotę, mogę cię przytulić — dodał po chwili, gdy leżeliśmy już obok siebie, w zupełnej ciszy, właściwie i w bezruchu.

Dwa razy nie musiał mi powtarzać. Przekręciłam się w bok, oparłam głowę na jego ramieniu i oparłam rękę na jego brzuchu. On również mnie objął i ucałował czubek mojej głowy.

— Dobranoc, maleńka, śpij już — dodał, a ja zamknęłam oczy.

Nie chciałam tego analizować. Nie miałam siły. Ani ochoty. Tym bardziej że jego obecność zdecydowanie działała na korzyść dla moich zszarganych nerwów. Uspokajał mnie, dawał mi poczucie bezpieczeństwa, a co ważniejsze, sprawiał, że czułam się lepiej. To była niebezpieczna kombinacja. Z tą myślą zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top