Podarte skrawki bezsilności


Po incydencie z tajemniczą kobietą z lasu, Sasuke długo nie mógł zaznać spokoju. Nikomu nie powiedział o tym dziwnym spotkaniu, a w zamian za to wielokrotnie wracał nad brzeg pamiętnego jeziora. Łudził się, że ujrzy ją po raz kolejny. Eteryczna istota zawojowała jego myślami, nawiedzała w każdej dziedzinie życia, odbierała zdolność do wysuwania racjonalnych wniosków.
Prawdę mówiąc niezmiernie go to irytowało.

Musiał rozwiązać tą zagadkę, inaczej chyba już nigdy nie prześpi w całości żadnej nocy. Kim była ta dziewczyna? Po co tam przyszła? Co robiła? Dlaczego nigdy nie widział jej w wiosce? Gdzie nauczyła się tak zwinnie i szybko poruszać?
Ostatnia niewiadoma męczyła go z zatrważającą intensywnością.

Do akademii za panowania Klanu Uchiha nie przyjmowano dziewcząt - z wyjątkiem członkiń silnych i szanowanych rodów. Rola kobiet w nowoczesnej Konoha ograniczała się do pełnienia roli pani domu oraz wychowywania dzieci. Inne działania były silnie niepożądane; głosiły to nawet ściśle ustanowione rozporządzenia prawne.

Również chłopcy nie należący do potężnych rodzin, jeśli nie wykazali się odpowiednio wysokimi umiejętnościami w testach kwalifikacyjnych, musieli zapomnieć o byciu shinobim.

Wielu kadetów, nawet po dostaniu się do akademii, nie przeżywało odbywających się tam, wykańczających, czasami nawet bestailskich treningów. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy członkowie klanu Uchiha zawsze ową akademię kończyli, najczęściej bez ani jednej blizny.

Fugaku bardzo dużą wagę przykładał do znajomości sposobów walki swoich ludzi. Pragnął mieć wszystko pod kontrolą i aby utrzymać ten stan, nie wahał się nawet przed eliminowaniem zbyt silnych a zarazem odbiegających poglądami wojowników. Takie środki profilaktyki były w osadzie powszechnie znane, co nie sprzyjało rozwojowi konfliktów. Nikt nie chciał niepotrzebnie rzucać się funkcjonariuszom w oczy i ściągać na swoja rodzinę masę kłopotów i nieprzyjemnośći.

Madara tak często powtarzał "Bunt strachem zwyciężaj!", że stało się to niemal jego życiową dywizją. Nie ukrywał, że tyranizowanie mieszkańców sprawiało mu ogromną radość.

Nikt nie mógł zagrozić narzuconemu pokojowi ani co ważniejsze - jego posadzie. Nie potrzebował konfliktów, tak samo, jak uznawał za całkowicie zbyteczne, by włączać kobiety do armii. W istocie był to tylko jeden z wielu jego pomysłów, które Hokage ślepo wcielał w życie.

Mimo to w wiosce nie brakowało wojowników. Realnego zagrożenia wojną również nie było, bo tak jak Fugaku dbał o pokój wśród murów wioski, równie mocno pilnował go poza jej granicami.
Jasnowłosa, smukła piękność, pomyślał Sasuke z roztargnieniem i oparł głowę o własną ręke. Siedzieli całą rodzina przy stole, a on dalej nie mógł się na niczym skupić. Smętnie dłubał pałeczkami w potrawie, przypominającą już raczej ryżową papkę. Mikoto przyglądała się temu ze zmarszczonymi brwiami.
- Sasuke nie jesteś głodny?
Spojrzał na nią nieco przytomniej chodź w ciemnych oczach wciąż czaił się wyraz zamyślenia.

- Co? A. Niezbyt.

- Jedz - Fugaku, siedzący u szczytu stołu, odezwał się głębokim barytonem. - Musisz mieć siłę na dzisiejszy patrol.

Przez chwilę w pomieszczeniu roznosił się tylko stłumiony dźwięk towarzyszący jedzeniu.

- Patrol? - Cholera, już prawie zapomniał, że ma zrobić popołudniowy obchód. Wyraz twarzy Sasuke tylko przez chwile zdradzał konsternacje - Patrol. Jasne.
- Itachi, złożyłeś już raport z wczoraj? - Fugaku bez cienia emocji zwrócił się do starszego z synów - Natknąłeś się poza wioską na któregoś z awanturników?

- Złożyłem ojcze krótko po powrocie do wioski. - poinformował zwięźle - Natknąłem się tylko na grupę pracujących drwali.

- Istotnie. Otrzymałem dzisiaj informację iż dostarczono do Dzielnicy kilkadziesiąt zwałów drewna.
- Osobiście im o tym przypomniałem. - Pokornym gestem pochylił głowę, ukradkiem spoglądając w stronę Sasuke. Ten uśmiechnął się kącikiem ust i porozumiewawczo zamrugał. - Niestety nie spostrzegłem żadnego członka ruchu oporu.

- Ostatnio nie dają się nam we znaki - wtrącił mimochodem Sasuke, po czym aby nie czuć na sobie niespokojnego wzroku matki, niechętnie uniósł do ust pojedyncze ziarenko ryżu. Kolosalny kęs nie ugasił jakkolwiek obaw Mikoto.

- Aż do dzisiejszego poranka. - uściślij z powagą Fugaku. W kontakcie z obojgiem synów zawsze zachowywał się z chłodnym dystansem, on nich samych wymagając umiejętności myślenia i nie marnowania siły na niepotrzebne gadanie. I stało się tak, jak pragnął, ponieważ zarówno Itachi jak i Sasuke nigdy nie byli zbyt rozmowni. Gdyby należało wytypować nieco bardziej towarzyskiego osobnika, byłby nim z pewnością Itachi, do tej pory nie podatny na wpływy klanu. Sasuke zachowywał się na co dzień z większą rezerwą; prawdziwą twarz pokazując tylko w domu, lecz nigdy pod obecność rygorystycznego ojca. Itachi bardzo często nazywał młodszego brata po prostu "małym gburkiem".

Przywódca wioski zmrużył oczy, co dowodziło, że pod grubą warstwą surowej powściągliwości kryje się równie stalowy charakter.

- Dzisiejszego ranka grupa buntowników zaatakowała wóz kupiecki nieopodal szlaku ciągnącego się obok Doliny Końca. Ogłuszyli woźnicę i zabrali cały towar. Wraz z Madarą postanowiliśmy położyć kres tej błazenadzie. Wasza dwójka, Shusui, oddział ANBU oraz pozostała reszta zdolnych do służby funkcjonariuszy ma stawić się jeszcze dzisiaj o godzinie 18 przed bramą wioski.

- Co macie zamiar zrobić z tymi ludźmi, najdroższy? - odezwała się Mikoto. Kobieta przez cały obiad tylko przenosiła swoje zmartwienie z jednego, na drugiego i w końcu trzeciego mężczyznę obecnego przy stole. Tym razem ciemne oczy zatrzymały się na wyprostowanej postaci jej męża. Fugaku nie ściągał biało-czerwonego płaszcza Hokage nawet do posiłku, ponieważ jak słusznie sądził, dodawało mu to majestatu i respektu. Nie można było się z tym nie zgodzić.

- Zabić, niemądra kobieto. - wycedził bez cienia wahania - Wystarczająco długo narażali się na mój gniew i poważali mój autorytet. Najwyższa pora z tym skończyć. Wraz z klanem Hyuuga jeszcze dziś odnajdziemy ich ukrytą osadę i pojmiemy wszystkich. Publiczna egzekucja skazanych nastąpi na głównej alei wioski, ku przestrodze dla mieszkańców.

Sasuke spostrzegł, że z nerwów zaciska mocno rękę, aż zbielały mu kłykcie. Jeśli atak dojdzie do skutku i zamiary ojca okażę się prawdziwe, być może niedługi czas dzieli go od pochwycenia kobiety którą widział gdy pływała w jeziorze. Niespodziewanie przytłoczyła go myśl, że nie chce jej śmierci. Poświęcił tej istocie zbyt wiele myśli by teraz przyczynić się do jej utraty.
- A co z kobietami.. i dziećmi?! - zawołała z trwogą Mikoto. Sasuke z uwagą nadstawił uszu, lecz jego płonne nadzieje szybko został ugaszone.
Głos Fugaku był zimny jak lód:

- Każdy, powtarzam każdy kto miał styczność z ruchem oporu zostanie stracony! - zagrzmiał spoglądając na małżonkę z pogardą. Mikoto bardzo rzadko zabierała głos gdy dyskutował z synami na tematy polityczne, lecz gdy już to robiła, zawsze prowokowała w nim gniew. Kobieca wrażliwość i chęć niesienia miłosierdzia! Kpiny. Że też one mogą być aż tak naiwne!
- Małe dzieci nie są niczemu winne.
- Zapłacą za błędy swoich rodziców! Tymczasem zamilcz głupia i nie odzywaj się więcej nieproszona. Niepotrzebne mi się twoje histerię. Zrobię, jak powiedziałem. - Nagle zwrócił się do przysłuchujących się rozmowie synów - Wasza dwójka ma za zadanie wyłapać każdą z kobiet. Unieszkodliwicie je i dostarczycie pod nogi Madarze. On zajmie się jeńcami do czasu wyroku.

- Nie mieszaj ich do tego, Fugaku! - Niepomna na ostrzeżenia, Mikoto gwałtownie zerwała się ze swojego miejsca. - Każ wyzbyć się mężczyzn i wojowników, nie niewinnych kobiet!
Kiedy jej przyprawiony goryczą głos ustał, w jadalni zapanowało nieznośne milczenie. Fugaku wpatrywał się w żonę z potępieniem, podczas gdy Itachi wraz z Sasuke siedzieli sztywno, bystymi oczami obserwując sytuację. Żaden z nich nie chciał brać udziału w ataku. Itachi, ze względu na wrodzoną empatię oraz wrażliwość, Sasuke zaś z obawy przed uśmierceniem obiektu jego zainteresowania. Nikt jednak nie powiedział o tym głośno. Stalowe wychowanie sprawiło iż stali się bezwzględnie posłuszni ojcu.

Ten tymczasem wstał i bez słowa zasunął za sobą krzesło. Zanim odszedł z rozmysłem zakończył dyskusję.
- To było moje ostatnie słowo. Posprzątaj po obiedzie.




   Sasuke nie przypominał sobie by jakikolwiek obchód po ulicach wioski wymagał od niego kiedykolwiek takiego skupienia. Działał w pojedynkę, na własne życzenie samotnie wypełniając zadania i do tej pory szło mu bez zarzutów. Westchnął głęboko. Coś głęboko absorbowało jego myśli i sprawiało, że niemal połowę ulicy przeszedł z głową w chmurach, zamknięty na wszystko co działo się dookoła.

Na widok policyjnego munduru ludzie zgodnie usuwali mu się spod nóg. Większość odwracała wzrok, inni spoglądali ukradkiem oczami połyskującymi obawą. Biedacy nie wiedzieli, że tym razem Sasuke nie jest dla nich żadnym zagrożeniem. Był zajęty własnymi myślami; tylko czasami udawało mu się wykrzesać z siebie namiastkę uwagi i zainteresowania obecnością cywili.

Nawet jeśli czarne oczy spoglądały czujnie dookoła, żaden obraz nie pozostawał w głowie mężczyzny dłużej, niż na kilka zbyt krótkich chwil.

Co też się z nim działo!

Szybko wyrzucał przed siebie nogi, prąc naprzód. Prawdę mówiąc miał tych ciągłych patroli po dziurki w nosie! Od lat pilnie wykonywał tą samą czynność. Gdyby aleje Konohy porośnięte były trawą, już dawno wydeptał by w niej swój stały szlak! Położył rękę na kaburze z kunaiami i rozejrzał się przytomnie.
Nagle znieruchomiał. Czy to aby nie... Gwałtownie potrząsnął głową, lecz mimo tego nie wyzbył się zrodzonych w przeciągu zaledwie sekundy obaw. Nie przewidziało mu się. Jasne, że nie! W wąskiej szczelinie między dwoma budynkami ujrzał, czego był w niemal stu procentach pewien, jakiś niewyraźny kształt. Drobna sylwetka mignęła niczym błysk, po czym zniknęła bez śladu. Stwierdził to ze zdziwieniem kiedy tylko zbliżył się do uliczki i uważnie zajrzał w jej głąb. Ciasna przełęcz z dwóch stron otoczona była chropowatymi ścianami, nie było w jej wnętrzu niczego, za czym można byłoby się skryć.
Ze zdumieniem zmarszczył brwi i ruszył dalej, finalnie uznając że to oczy zrobiły mu psikusa. Pozostał jednak czujny.

Wkrótce na horyzoncie ukazała się postać innego policjanta, na którego kamizelce wyrysowany został wyraźny, przyciągający wzrok znak klanu Uchiha. Jedno spojrzenie na charakterystycznie nastroszone włosy, również barwy czarnej, pozwoliło Sasuke określić tożsamość stojącego tyłem mężczyzny. Zbliżył się.

Shisui był zajęty spisywaniem potoku słów skarżącej się staruszki. Skrzekliwy głos rozbrzmiewał na ulicy. Sasuke słyszał go z daleka, lecz jego właścicielkę ujrzał dopiero, gdy stanął u boku znajomego funkcjonariusza, a zarazem bliskiego mu znajomego. Nie był on ani zbyt postawny ani wysoki, a jednak drobna kobiecina całkowicie skryła się w jego cieniu.

Usta jej się nie zamykały. Nawet gdy tak dumny i wyniosły, odstraszający wyrazem twarzy służbista jak Sasuke stanął u boku Shisuiego, zdawało się nie robić to na babuni żadnego wrażenia. Poświęciła mu co prawda jedno krótkie spojrzenie, czego nie można było powiedzieć o najlepszym przyjacielu Itachiego. Tak zapamiętale zapisywał niekończące się zdania w małym notatniku, że długopis niemal zapłoną w jego dłoni.

Shisui słynął z przykładności i niewyczerpalnej chęci niesienia pomocy. Jednocześnie uznawano go za jednego z najpotężniejszych członków klanu. Jako jeden z nielicznych - a właściwie jako jeden z dwóch - obudził Mangekyu Sharingana. To wzbudzało niechęć i mściwość wśród innych osób należących do rodu.
Zazdrość, była kolejnym z odczuć - zaraz po odwadze i pewności, których solennie wystrzegał się Fugaku, znany również jako I Hokage. Jak zbytnia brawura zagrażała pokojowi wśród zwykłych cywilów, tak zazdrość bardzo często stawała się przyczyną konfliktów w samym klanie, między należącymi do niego rodzinami.

- I w tym miejscu było! Było! Sama przecież kładłam. Cały wór marchewek. I co?! I nie ma!
Na dźwięk wysokich tonów w i tak nadmiernie irytującym głosie kobiety, Sasuke aż się skrzywił. Shisui za to dzielnie zachował niezmienny wyraz twarzy.

- Dobrze, jaśnie pani. Postaram się znaleźć sprawcę najszybciej jak to możliwe.

- O byłabym bardzo wdzięczna, bardzo Panie Władzo! Za czasów Hiruzena Sarutobi to się nie zdarzało, musisz wiedzieć młodzieńcze!

- Hiruzena Sarutobi? - powiedział nieoczekiwanie Sasuke, poruszony pewną niezgodnością. Spoglądał na staruszke z politowaniem - Kto to był, to diabła?

Najpotężniejszy wśród Uchihów, wiecznie czujny i niezwyciężony Shisui teraz drgnął gwałtownie i widowiskowym podskokiem odwrócił się w stronę młodszego policjanta, przybierając pozycję bojową. Na widok Sasuke szeroko otworzył oczy. Niewielki długopis omal nie wysunął mu się z ręki.

- Ale mnie wystraszyłeś, chłopie!
Nim zdołał dodać dość jeszcze, rezolutna i niezłomna kobieta wpadła mu w słowo i wykrzyczała wysokim falsetem:
- Poprzednim Hokage, a kim!

Sasuke ironicznie zmarszczył czoło.

- Stuknięta wariatka. Nie było żadnych poprzednich Hokage. - obwieścił bez wahania i tracąc resztki zainteresowania babunią, przeniósł wzrok na swojego krewniaka. Zdawało mu się, że przez chwile w jego oczach rysuje się poczucie winy przemieszane ze współczuciem.

- Co cię tutaj sprowadza, Sasuke? - Zamknął na moment powieki, a kiedy znów je otworzył w czarnych tęczówkach na nowo malowała się życzliwość.

- Mnie? To ty zapędziłeś się na mój teren - rzucił z pewnością, lecz kiedy tylko rozejrzał się szybko zmienił zdanie. Równie prędko dotarło do niego, że zrobił z siebie błazna.

Do tego samego wniosku doszedł Shisui. W jego głosie migotało rozbawienie:

- Ja jestem u siebie, młody. Ale rozgość się, jeśli masz taką potrzebę. - Po chwili milczenia dodał - Cięższy dzień?

- Nawet nie wiesz jak bardzo. Jak widzisz nie mam do niczego głowy.

- A jednak garniesz się do pracy! - Zaśmiał się - Nie to co twój starszy brat!

- Nie powinien być teraz z Tobą? - zdziwił się Sasuke i jakby dla upewnienia, jeszcze raz przewertował wzrokiem okolice.

- Powinien, oczywiście. Ale to cwany lis, możesz mi wierzyć. Wymówił się gdy spotkaliśmy utykającego dziadka i postanowił pod prywatną eskortą odprowadzić go pod sam próg domu. Podejrzewam że na jego szczęście mieszka on po drugiej stronie wioski. Tak czy siak zostałem sam z... O.. - Na oślep wskazał ręką na staruszkę, o której zresztą oboje kompletnie zapomnieli.

Ta tymczasem zakasała rękawy i wpatrywała się w obojga spod byka. Publiczne poszanowanie funkcjonariuszy znikało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko natykali się na wiekowe osoby. Dla Sasuke większość z nich była oszalałymi wariatami. Bardzo często zdarzało się, że wygadywali oni podobne głupoty, jeśli nie gorsze, od bredni jakie zaserwowała mu przed momentem staruszka. Kiedyś za podobne czyny karał uderzeniem, teraz jednak przestał się tym przejmować. Jak powiadają, starego psa nie da się już niczego nauczyć.

- Co z moimi marchewkami?! - zaskrzeczała czując na sobie namiastkę ich uwagi - Okradli mnie!

- Na drugi raz lepiej pilnuj swoich rzeczy i stul w końcu pysk. - warknął Sasuke, już na poważnie tracąc cierpliwość. Ile można było słuchać tych jazgotów? Jeszcze moment i sam poddałby się szaleństwu!

- Przepraszam panią najmocniej. Natychmiast zajmę się tą sprawą - wtrącił pogodniej Shisui, po czym posyłając Sasuke znaczące spojrzenie oddalił się wraz z kobietą. Jej skrzeki jeszcze długo unosiły się w powietrzu.

Znajdował się blisko murów wioski. Wznosiły się na wysokość kilkudziesięciu metrów tuż tuż, zaraz za budynkami mieszkalnymi po lewej stronie drogi. Była to oddalona od centrum część Konohy, od lat stanowiąca rewir Itachiego oraz Shisuiego. Część Sasuke oddalona była o zaledwie cztery przecznice, ale kierowała się w stronę serca osady. Lokalizacja odpowiadała młodemu dziedzicowi Uchiha i była wystarczająco niewielka, by mógł poradzić sobie tam w pojedynkę.
Odwrócił się chcąc ruszyć w drogę powrotną. I właśnie wtedy coś ponownie śmignęło mu przed oczami. Był to niewielki, jasny punkt usytuowany na dachu jednego z domów od strony muru. Gdyby nie gwałtowność jego obrotu, z pewnością zobaczyłby więcej szczegółów. Tymczasem był jedynie przekonany że coś na pewno się tam znajdowało. Coś, czego nie było tam w tym momencie. Tym razem nie miał wątpliwości.

Uprawnienia pozwalały mu na używanie chakry w osadzie. Po upływie sekundy znalazł się na lekko spadzistym dachu i ze zdziwieniem stwierdził, że znowu nic na nim nie ma! To powoli przekraczało ludzkie pojęcie. Natomiast pojęcie Sasuke przekroczyło już dawno! Przecież on nigdy nie miał omamów i przewidzeń! Ktoś na pewno był w tym miejscu i spoglądał na ulice. Przyszedł mu do głowy złodziej marchewki, ale szybko odrzucił tą myśl. Ktoś kto porusza się tak szybko z pewnością nie robi tego po to, by wykraść kilka warzyw z rąk świrniętej kobiety.

Głęboko zdeterminowany szybko ruszył przed siebie. Być może sprawca czai się gdzieś za rogiem i wyśmiewa właśnie jego naiwność. Zręcznością godną shinobi pokonał przepaść dzielącą jeden dach od drugiego, po czym rozejrzał się. Błądził po omacku, skacząc po budynkach, szukając, sam nie wiedział nawet czego.

Nagle w pobliżu rozległ się stłamszony, metaliczny odgłos. Dochodził z drugiej strony stromego dachu, bardzo blisko od jego aktualnego położenia. Pognał tam, jednym susłem pokonując niemal pół odcinka. Czuł zarazem ekscytacje i złość. Nieczęsto ktokolwiek miał okazję tak dobitnie zagrać na Uchihowskim nosie!

Na miejscu zatrzymał się gwałtownie. Rynna od wewnętrznej strony domu została naderwana; jej pierwsze odcinki wręcz wybito z twardej ściany; kawałki metalu wisiały teraz bezwładnie. Sasuke szybko prześlizgnął spojrzeniem po zniszczeniach, po czym jego wzrok samoistnie pokierował się w stronę jakiegoś gwałtownego poruszenia, o dziwo - na ziemi. Zobaczył bosą stopę. Zniknęła ona jednak czym prędzej za rogiem następnego budynku.

Co się tutaj dzieje?! - zdążył pomyśleć, zanim instynkt nakazał mu natychmiastowe zeskoczenie na czyiś przydomowy ogródek. Następnie ruszył biegiem w miejsce, gdzie po raz ostatni widział kawałek ciała napastniczki. Intuicyjnie przeczuwał, że stopa którą ujrzał w zaledwie ułamku sekundy należała do kobiety. Bardzo zwinnej i szybkiej, na domiar złego.

Za rogiem znajdował się niewielki ogródek porośnięty skoszoną trawą, na którym rosło tylko kilka cienkich jak patyki drzew. Bez zastanowienia przebiegł przez sam środek placu, mając oczy dookoła głowy.

Chcąc za wszelką cenę pochwycić zbiega, biegał tak od budynku do budynku nie wiedząc, jak długo już to robi. Mimo to nigdzie nie zobaczył żadnego śladu ani żadnej poszlaki. Tajemnicza istota dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Nie wyczuwał żadnego przepływu chakry, żadnego poruszenia w okolicy; przez długi czas nie działo się dosłownie nic. Musiał w końcu dać za wygraną. Dysząc głośno zatrzymał się i oparł plecami o chropowatą w dotyku ścianę. 


Uprzejmie informuję, iż w związku ze zbliżającymi się maturami :C jestem zmuszona zawiesić bloga aż do maja. Decyzje tą podjęłam za sprawą głosu rozsądku, bowiem zamiast co nieco się pouczyć tylko ślęczę w wordzie i wypisuje kolejne przygody naszych bohaterów. Dodaje więc ostatni póki co rozdział..

Być może jednak zagospodaruje trochę czasu by nieco tutaj pobazgrać. Nic nie obiecuje. 
Aczkolwiek chciałam bardzo podziękować wszystkim moim czytelnikom. Jest mi niezmiernie miło, że jesteście tutaj ze mną, czytacie, komentujecie. To bardzo dużo dla mnie znaczy; mnie - jako autora. :) 

Do usłyszenia! ♥

ps. Rozdział nie został poddany poprawką. Zabrakło mi siły... ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top