Rozdział Szesnasty
Był poniedziałek. Pogoda była tego dnia chyba w nie najlepszym nastroju, bo od samego rana padał deszcz, który Harry obserwował zza okna w swoim gabinecie, nie mogąc skupić się na pracy. Spływające po szybkie kropelki deszczu były o wiele ciekawsze, niż dokumenty na biurku, które musiał jedynie przejrzeć, ale kompletnie nie miał do tego głowy. Mimo wszystko był spokojny, a jego dłonie płasko spoczywały na jego kolanach.
Można było powiedzieć, że oswoił się z sytuacją. Zrozumiał i wiedział, że nie było innego wyjścia. Ale choć tak mogło się tylko wydawać, w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Harry dusił wszystko w sobie, odkąd tylko opuścił szpital niedzielnego popołudnia. Wrócił do mieszkania i dopiero wtedy, gdy został sam, sięgnął po butelkę najmocniejszego alkoholu, jaki posiadał i pozwolił zatopić w nim swoje smutki, aby choć trochę uśmierzyć swój ból.
Niestety, tak się nie stało - było tylko gorzej. Z każdym, kolejnym łykiem alkoholu jego serce zaciskało się coraz mocniej, a przygnębienie rosło. Wciąż był świadom wszystkiego, co się działo wokół niego, choć tak bardzo chciał zapomnieć. Chciał przekonać samego siebie, że to, co łączyło go dotychczas z Louisem, to był zwykły, przelotny romans. To nie mogła być miłość, skoro zaledwie dwa miesiące temu jeszcze się nie znali, nieważne, ile razy zdołał już powtórzyć, że go kochał.
Nie kochał.
Kochał.
Był zauroczony, czy może zakochany? Może był po prostu oczarowany? Może Louis wywarł na nim wrażenie, bo imponowało mu to, co robił i jak radosny potrafił być? Może imponowało mu jego podejście do życia, a w między czasie spodobały mu się jego oczy i jego uśmiech?
Czy właśnie to, co starał się sobie wmówić, mogło podchodzić pod akt desperacji, ponieważ tak bardzo bał się miłości?
Zszedł na dół o pół do szóstej, aby zakupić jedną, herbacianą różę ze swojej kwiaciarni. Zrobił to w milczeniu, a nikt o nic go nie pytał. Chyba wszyscy potrafili dostrzec, w jakim humorze dzisiaj był Harry - mało mówił, mniej, niż zwykle i zaszył się w swoim gabinecie na cały dzień, nie wychodząc nawet na chwilę, gdy do jego uszu dobiegał dźwięk przychodzącego klienta. Nic nie było w stanie sprawić, że zapomni o wszystkim, nawet jego salon.
Podążał wąskim chodnikiem z tą jedną, cholerną różą w dłoniach zamiast parasolki. Deszcz moczył jego włosy, które przyległy do jego czoła, ale zamiast skryć się pod jednym ze straganów albo w pierwszym, lepszym sklepie, uparcie szedł dalej, ponieważ zaraz miała wybić godzina szósta. Kiedy wszedł w końcu przez obrotowe drzwi do centrum handlowego, woda lała się z niego strumieniami, a ludzie oglądali się, bo zostawiał mokre, widoczne ślady na granitowej posadzce. Róża była jednak cała i zdrowa, i to było tym, co liczyło się najbardziej.
Gdy zobaczył Louisa, nie zastał tak, jak się spodziewał, szerokiego uśmiechu i radosnej aury wokół niego, którą zarażał wszystkich w pobliżu. Stał ze spuszczoną głową w swojej koszulce polo z logo firmy, w której pracował, a widok ten sprawił, że serce Harry'ego zaskomlało w bólu.
Podszedł do lady i wyciągnął przed siebie różę, zwilżając językiem wargi.
- To dla ciebie.
Louis podniósł na niego swoje spojrzenie, ale ono szybko padło na jego mokre kosmyki włosów, z których woda kapała na jego ramiona. Harry wyglądał prawdopodobnie jak ktoś, kto nagle postanowił popływać sobie w jeziorze w środku parku, a później jak gdyby nigdy nic przyjść do centrum handlowego, aby wręczyć Louisowi różę.
- Dziękuję... - Louis wydukał cicho i niepewnie ujął ją w swoją dłoń, uważając przy tym, aby nie pokaleczyć się kolcami. Przyglądał się chwilę jej płatkom, zanim ponownie podniósł swój wzrok na Harry'ego. - Przyszedłeś tutaj tylko po to, aby dać mi różę?
- Tak - odparł Harry bez jakiegokolwiek zawahania. Chciał dodać, że zdążył zatęsknić za nim przed te dwa dni, ale niewidzialny hamulec wewnątrz jego głowy go przed tym powstrzymał.
- Dobrze.
Louis odłożył różę na bok i rzucił okiem na zegarek na swoim telefonie.
- Zaraz kończę.
- Wiem. Odprowadzę cię do domu.
Na jego słowa po prostu skinął głową bez sprzeciwu i nic więcej nie powiedział.
Harry czekał na niego na ławce nieopodal, drąc w dłoni jakiś papierek, który znalazł w kieszeni swojego płaszcza. Starał się skrzętnie ukrywać swoje zdenerwowanie, aby nie niepokoić Louisa. Nie zamierzał również mówić mu o tym, co usłyszał od jego lekarza, ponieważ sam prawdopodobnie wiedział już to wszystko przed Harrym. Myśl ta była tak bolesna, że gdyby Harry w porę nie przypomniał sobie, że siedział w centrum handlowym, byłby gotów, aby zacząć krzyczeć z bezsilności.
Podniósł się na nogi, gdy Louis szedł w jego stronę, zapinając swoją kurtkę pod szyję, a na głowę założył czapkę. Trzymał w jednej dłoni różę, którą dostał od Harry'ego, a jego policzki były intensywnie czerwone.
- Już?
- Tak, tylko musimy iść jeszcze po mój rower - oznajmił.
Tak więc zrobili. Kiedy opuścili budynek, już nie padało, ale ciemne chmury wciąż zasłaniały niebo i słońce, czyniąc świat szarym i ponurym. W ciszy obserwował, jak Louis odpiął zabezpieczenie od roweru, a później zaczął prowadzić go za rączki, gdy kroczyli w stronę jego mieszkania.
- Dlaczego jesteś taki cichy? - zapytał Louisa, spoglądając na niego po kilku minutach wędrówki.
- Nie wiem, co mam mówić.
- Cokolwiek. Jak ci minął dzień, jak się czujesz.
- Dzień jak zwykle, a czuję się chyba dobrze - wzruszył swoimi ramionami, patrząc się przy tym na swoje stopy.
Harry w odpowiedzi westchnął cicho, gdy zauważył, że Louis nie był zbyt skory do rozmowy z nim. Pragnął słuchać jego głosu jak najwięcej, oglądać jego roześmiane oczy, ale zamiast tego widział jedynie malujący się na twarzy smutek. Sam nie wiedział, co było jego przyczyną, ale bał się spytać. Miał jednak nadzieję, że nie było to spowodowane tym, co stało się w sobotę - Harry zdołał już o tym zapomnieć i nie myślał już o kłamstwie Louisa jako o czymś złym. W pewnym sensie go rozumiał, ale potrzebował czasu, aby to do niego dotarło. Teraz jedynym, czego chciał, to uświadamiać Louisowi każdego dnia, że był tutaj dla niego i zawsze będzie, do samego końca.
Pomógł mu wnieść rower na trzecie piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie Louisa z małym utrudnieniem, ponieważ w całej klatce było ciemno.
- Popsuło się światło - wyjaśnił Louis, kiedy Harry ustawił rower pod ścianą, tuż obok jego mieszkania.
Plecami przyległ do ściany obok drzwi, a Harry spojrzał na niego w ciemności niepewien, co powinien zrobić. Przede wszystkim nie wiedział, do czego mógł się posunąć, ponieważ nie chciał robić niczego wbrew jego woli.
- Czemu nikt tego nie załatwi?
- Załatwiają, ale już drugi dzień.
- Kretyni. Zasługujesz na lepsze mieszkanie i lepsze warunki.
Pokręcił swoją głową ze złością i ponownie nastała cisza.
Louis wpatrywał się w niego gryząc dolną wargę i to dało Harry'emu niemy znak, aby przysunął się bliżej niego. Stanął naprzeciwko i w końcu oparł jedną z dłoni o ścianę obok jego głowy, spoglądając mu głęboko w oczy.
- Przepraszam za to wszystko - wyszeptał Louis. Mimo panującej ciszy, jego szept był ledwo słyszalny.
- Nie masz za co mnie przepraszać, Louis - odpowiedział równie cicho Harry, niepewnie chwytając wolną dłonią dłoń Louisa i kciukiem potarł jej kostki.
- Mam. Za to wszystko, za tą całą sytuację dwa dni temu, za moje zachowanie, za to, że j-ja już nie potrafię... - jego głos załamał się w połowie. Harry natychmiast oparł o siebie ich czoła i poczuł wydobywający się spomiędzy ust Louisa, drżący oddech na swojej twarzy.
- Przestań. Wiesz, że nienawidzę, gdy tak mówisz.
- Dlatego za to również cię przepraszam.
- Kiedy w końcu zrozumiesz, że jestem wdzięczny, że cię poznałem? Jestem wdzięczny za ciebie, Louis. - z tym przycisnął wierzch jego drobnej dłoni do swoich gorących ust, wyciskając na niej czuły pocałunek. - Nie odsuwaj się ode mnie, ponieważ jesteś chory. Nie rób mi tego, to mnie boli.
- Więc co mam robić, Harry? Oboje wiemy, co będzie... - w jego oczach zabłyszczały łzy. Próbował je odgonić, mrugając szybko i połaskotał przy tym samym rzęsami policzki Harry'ego.
- Chcę, abyś choć przez jeden dzień o tym nie myślał. Abyś nie myślał o tym, gdy jesteś przy mnie.
- Gdy jestem przy tobie, w ogóle o tym nie myślę - wyznał cicho. - Dlatego chcę, abyś poszedł gdzieś ze mną jutro. Gdzieś, gdzie nie myślę kompletnie o niczym.
- Pójdę - Harry zgodził się bez namysłu. Z Louisem poszedłby nawet na koniec świata.
- Świetnie - mały uśmiech rozciągnął się na twarzy Louisa, chyba po raz pierwszy od kilku dni. Widok ten był niemalże jak skarb dla spragnionych oczu Harry'ego. - Przyjdziesz po mnie o dziesiątej wieczorem?
- Tak późno?
- Tak, wtedy nikogo tam nie będzie.
Harry potarł swoim nosem o nos Louisa, zanim złożył delikatny pocałunek na jego ustach. Zrobił to po tak długim czasie, ale nie czuł potrzeby całowania ich do nieprzytomności - te drobne, czułe gesty wystarczyły, jeśli było to tym, czego w tym momencie potrzebowali.
- Za trzy dni ślub mojej siostry, pamiętasz?
- Wiem, Harry. Tak naprawdę jestem trochę podekscytowany. Nigdy nie byłem na ślubie.
- Szczerze mówiąc? Ja też nie... um, tylko raz - dodał po chwili namysłu, kiedy przypomniał sobie jedyny ślub, na jakim kiedykolwiek był. Ślub jego mamy.
- Cóż, to będzie nas pierwszy raz - Louis zachichotał cicho i przysunął do nosa różę, zaciągając się jej zapachem. - Dziękuję za różę. Nie zapomnij o jutrze, Harry.
- Nie zapomnę - obiecał.
***
Nazajutrz, będąc w pracy, nie mógł w ogóle się na niej skupić. Nie mógł doczekać się wieczoru, kiedy to ponownie spotka się z Louisem i pójdzie z nim tam, gdzie mężczyzna chciał go zabrać. Nie ukrywał, że był ciekaw tajemniczego miejsca, ale nie zadawał Louisowi pytań, po prostu pozwolił sobie gdybać i zgadywać, choć żadne z jego przypuszczeń nie było bliskie prawdy. Był więc skazany na nieświadomość i zaufanie Louisowi, choć był niemal pewien, że ufał mu bezgranicznie.
Niecierpliwie stukał końcówką długopisu o biurko, błąkał się po salonie Carlo, co zaowocowało tym, że mężczyzna wyrzucił go za drzwi, tłumacząc, że Harry przeszkadzał mu w pracy, a na koniec jeszcze przewrócił prawie wszystkie wazony z kwiatami z kwiaciarni, ponieważ tak bardzo się zamyślił. Stwierdził jednak, że był po prostu zmęczony i nie spał dobrze w nocy, co po części było prawdą. Na samą myśl jego policzki oblał szkarłatny rumieniec, choć mógł zrzucić wszystko na alkohol, chociaż wypił jedynie lampkę wina.
Tej nocy Harry myślał o Louisie jeszcze intensywniej, niż zwykle. Myślał o jego wąskich, krwiście czerwonych wargach i o jego drobnych dłoniach, kiedy leżał na łóżku i dotykał się przez swoją bieliznę. Nie potrafił powstrzymywać już dłużej tego, jak się czuł - wszystko zdążyło nagromadzić się w jego ciele, wszystkie uczucia, każda myśl, fantazja. Wszystko to buzowało w jego ciele i zmusiło go do wyładowania napięcia, ale tym razem nie zadzwonił do Holley ani nie wybrał się do klubu, aby poznać przypadkową kobietę i zaprosić ją do swojego łóżka. Nawet o tym nie pomyślał. Myślał za to o Louisie, o całym nim i to z całą pewnością sprawiło mu więcej przyjemności, niż cokolwiek innego by mogło. Na krótki moment, gdy wciskał tył swojej głowy w poduszkę, przed jego oczami pojawiła się wizja wijącego się pod nim mężczyzny i jego szeroko otwartych z rozkoszy ust, z których tak bardzo pragnął spijać pocałunki.
Gdy to sobie przypomniał, zaczerwienił się mocniej i potrząsnął swoją głową, aby wyrzucić to wspomnienie ze swoich myśli. To nieważne, że był dorosły i miewał swoje potrzeby - komfort Louisa był o wiele ważniejszy, niż jego życie seksualne. Był jednak świadom, że prędzej czy później dojdzie między nimi do czegoś więcej, a może nawet już wkrótce.
Kiedy nastał wieczór, nie był pewien, co powinien na siebie założyć. Jego pierwszym odruchem było napisanie do Louisa, ale szybko przypomniał sobie, jak ten powiedział, że będą tam sami. Nie powinien zatem przejmować się tak bardzo swoim wyglądem, choć zależało mu po prostu na tym, aby wyglądać dobrze dla Louisa.
Ubrał w końcu białą, bawełnianą koszulkę z długim rękawem i zwykłe, czarne jeansy, wyglądając przy tym zwykle, ale elegancko. Krótkie włosy zaczesał do tyłu, które nie kręciły się już tak bardzo, jak przed ścięciem ich przed paroma dniami. Gdy był już gotowy, nasunął na stopy skórzane buty, które na myśl przywodziły mu o Louisie, bo posiadał parę bardzo podobnych.
Przechadzając się oświetlonymi przez latarnie uliczkami, zauważył nagle, jak bardzo zmieniło się jego życie. Rzadko wybierał podróże autem, nawet do pracy urządzał sobie spacery, nie mówiąc już o spotkaniach z Louisem. Jadąc samochodem nie mógłby trzymać go za dłoń ani przystawać co chwila tylko po to, aby złożyć pocałunek na jego ustach. Dzisiejszego dnia będzie mógł trzymać jego dłoń cały czas i całować go aż do utraty tchu nieskończoną ilość razy, ponieważ nie było niczego, co by ich ograniczało.
Miłość, gdy przychodzi, jest po to, aby po prostu kochać.
Zapukał do drzwi od mieszkania Louisa, z niezadowoleniem zauważając, że na klatce wciąż nie działało światło. Jego świat jednak szybko się rozjaśnił, kiedy Louis stanął w progu z małym uśmiechem i poburzonymi włosami, bo prawdopodobnie nie zdążył ich ułożyć.
- Hej.
Wyszedł na zewnątrz i po kilku próbach włożenia klucza w dziurkę, w końcu mu się to udało i przekręcił zamek.
- Masz małe problemy z wkładaniem?
- Tak - odparł bez namysłu Louis i chwycił Harry'ego za dłoń, ciągnąc go w stronę schodów.
Harry ruszył za nim śmiejąc się cicho i ścisnął ciepłą dłoń Louisa, której dotyk był ukojeniem jego wszystkich zmysłów. Wolną dłonią sunął po poręczy, aby w razie potknięcia przytrzymać się jej i złapać Louisa, który gnał po stopniach bez patrzenia pod nogi.
- Poczekaj na mnie.
- Musimy iść szybko, będziemy biec.
- Słucham? - rozszerzył swoje oczy w zdziwieniu. - Dlaczego biec?
- Masz małe problemy z kondycją? - zapytał go Louis z cichym parsknięciem, rzucając mu przez ramię szyderczy uśmieszek.
Harry pokręcił swoją głową rozbawiony. Opuścili w końcu budynek i zanim mógł się obejrzeć, Louis pociągnął go w prawo, zaczynając biec. Nie mając innego wyjścia, Harry zaczął biec za nim i starał się ani na moment nie puścić jego dłoni, dlatego wzmocnił uścisk.
-Louis, dlaczego biegniemy?! - wysapał w trakcie szalonego biegu w nieznanym mu kierunku, przebierając sprawnie swoimi długimi nogami.
Nie uzyskał odpowiedzi, ale chwilę później, Louis zatrzymał się nagle, powodując, że Harry wpadł na jego plecy, kompletnie zaskoczony. Zanim jednak zdołał upaść, wyższy mężczyzna oplótł go w pasie, ratując przed upadkiem.
- Trzymam cię - wyszeptał do jego ucha z ciężkim oddechem w piersi.
- Świetnie - odparł Louis, dysząc z wysiłku. - Ale teraz mnie puść, bo to tutaj.
Harry zrobił to i rozejrzał się, a dopiero po chwili jego wzrok zatrzymał się na ogromnym budynku przed nimi, ogrodzonym grubym murem. Sklepienie było wysokie i wykonane ze szkła, ale zanim mógł spytać Louisa, czy było to tym, co myślał, mężczyzna rozwiał jego wszelkie wątpliwości.
- Tak. To szklarnia. - rzekł cicho i ponownie chwycił go za dłoń. - Chodź.
Louis wydawał się zachowywać zupełnie inaczej, niż wczoraj. Wczoraj był zaledwie cieniem człowieka, za to dzisiaj tryskał pozytywną energią, którą zarażał i Harry'ego. Uśmiechał się tak szeroko, że prawie pękły mu policzki, a serce Harry'ego puchło do niespotykanych rozmiarów.
Zatrzymali się na moment przed pojedynczymi, stalowymi drzwiami z tyłu budynku, co wzbudziło mały niepokój w Harrym. Spotęgował to strach, kiedy dostrzegł małą tabliczkę obok, podczas gdy Louis wyciągał klucze z kieszeni kurtki.
- Louis, jest zamknięte. Nie powinniśmy tutaj wchodzić.
- Nic się nie stanie, obiecuję.
- Jesteś pewien, że możemy? Następnym razem mogą nie wypuścić nas z aresztu...
- Daj spokój, Harry. Nikt nas tu nie znajdzie. - posłał mu uspokajający uśmiech, otwierając kilka zamków w drzwiach. - Zaufaj mi.
Harry mu ufał, dlatego wszedł powoli za nim i zamknął za sobą drzwi, które głośno skrzypnęły, rozchodząc się echem po ciemnym pomieszczeniu. Do jego wrażliwych uszu docierał odgłos lejącej się wody i szumiących liści, a do nosa woń kwiatów, brzóz, piżmu i łąki... Nie potrafił określić, co dokładnie mu to przypominało, więc chcąc zapytać o to Louisa, wyciągnął ręce, aby złapać go ponownie za rękę. Niestety, nie poczuł obecności jego ciała obok, więc natychmiast zaczął panikować.
- Louis?! - rozejrzał się, choć i tak nie mógł niczego dostrzec w mroku. Niepewnie wykonał krok naprzód i poczuł miękką powierzchnię.
- Tutaj jestem, głupku - usłyszał cichy chichot i w tym samym momencie coś pstryknęło, rozprzestrzeniając światło po całym budynku.
Każdy, kolejny reflektor, porozmieszczany na ścianach i w suficie, oraz niekiedy w ziemi, oświetlał wszystko, co ukazało się przed jego oczami. Harry musiał podeprzeć się ściany za swoimi plecami, ponieważ widok ten był tak niewyobrażalny, że zaczął wątpić, czy nie śnił. Dech w jego piersi zaparła kraina, do której zabrał go Louis - bo mógłby śmiało przyznać, że była to kraina. Ściany przed nim były całkowicie wykonane ze szkła, tak jak sufit, sięgający nieba przynajmniej na wysokość kilku stóp. Posadzkę stanowiła równo przycięta trawa, rozchodząca się na odległość kilkunastu metrów, w po drodze napotkał krzewy kwiatów, konary drzew z koronami tak rozległymi, że mogłyby przykryć niebo; nieopodal znajdował się strumyk ciągnący się przez cały ogród, znikając gdzieś za drzewami. Co więcej, ściany porastały bluszczem, ciągnącym się w nieskończoność i zasłaniającym łuki drzwiowe, wychodzące do kolejnych pomieszczeń, z jeszcze większą ilością roślinności, kwiatów i drzew. Jako miłośnik kwiatów, nie mógł wyjść z podziwu.
Spuścił w końcu swój wzrok na trawę pod jego ciężkimi butami i dopiero wtedy dostrzegł kamienną ścieżkę, którą mógłby kroczyć.
- Nie, poczekaj - odezwał się ponownie Louis, podchodząc bliżej. Ściągnął po drodze swoje buty i skarpetki, układając je przy drzwiach. - Zdejmij buty.
- Louis, jest dziesięć stopni - wyjąkał, nie będąc w stanie powiedzieć wiele. Z zachwytem przyglądał się wszystkiemu, co ich otaczało jeszcze raz, bo nigdy nie był w tak pięknym miejscu.
- Nie, tutaj jest ciepło. Możesz się rozebrać.
Louis ściągnął swoją kurtkę i kucnął, aby podwinąć nogawki swoich jasnych spodni do kostek. Oprócz tego miał na sobie wygniecioną błękitną koszulę.
- Mówię poważnie. Zdejmij buty.
Idąc jego zapewnieniami, Harry zrobił to. Kucnął obok niego i zdjął najpierw swoje buty, później skarpetki, a gdy jego stopy zetknęły się z wilgotną trawą, zadrżał.
- Ach!
- Fajne uczucie, co nie? - Louis zaśmiał się cicho, przyglądając mu się chwilę, po czym zaczął iść tyłem w głąb ogrodu. - Chodź za mną.
- Gdzie?
- Wszędzie. Goń mnie, Harry! - zawołał nagle i nim Harry zdążył zareagować, puścił się pędem w stronę najróżniejszych krzewów i drzew. Zniknął po chwili za ich gęstwiną, a jego śmiech roznosił się po okolicy.
Harry wpatrywał się w miejsce, w którym ostatni raz go zobaczył jak sparaliżowany. Dopiero po chwili otrząsnął się i ruszył za nim, starając się ignorować nieprzyjemne uczucie mokrej trawy na swojej stopach i ziemi, która je brudziła. Rozglądał się na boki w poszukiwaniu Louisa, ale im dalej się zapuszczał, tym bardziej tracił orientację w terenie. Kilka razy wpadł na drzewo i zdarzyło się, że gałąź uderzyła go w twarz, a miniaturowy las wydawał się być bardziej ogromny, niż to sobie wyobrażał. Podążał zatem za śmiechem Louisa, który czarował go niczym magiczne zaklęcie. W pewnym momencie, nawet nie wiedział kiedy, sam zaczął się uśmiechać, ponieważ zdał sobie sprawę, jak bardzo szczęśliwy wtedy się czuł.
- Louis! Louis, nie umiem się bawić w chowanego! - wrzasnął, ile sił miał w płucach. Zwolnił, stawiając powolne kroki w wyznaczonym sobie kierunku. - Louis?!
Donośny śmiech ucichł, pozostawiając po sobie jedynie echo z przebijającym się odgłosem szumu liści, wodospadu i koników polnych chowających się w trawie. Wszystkie jego zmysły natychmiast się wyostrzyły i ponownie zaczął rozglądać się w poszukiwaniu Louisa, ale nigdzie go nie dostrzegł.
- Louis? - zmarszczył swoje brwi, ponieważ od kilku minut słyszał jedynie swój przyspieszony oddech. - To nie jest śmieszne, gdzie jesteś?
Ponownie odpowiedziała mu cisza. W końcu odwrócił się, z zamiarem powrotu do miejsca, gdzie widział go po raz ostatni, i w tej samej chwili wrzasnął wystraszony. Louis znikąd rzucił się na niego śmiejąc się i owinął swoje nogi wokół jego bioder, a Harry w ostatniej chwili objął go w pasie swoimi silnymi ramionami. W efekcie siły, z jaką Louis na niego naparł, zderzył się plecami o drzewo i jęknął z bólu, ponieważ się tego nie spodziewał.
- Miałeś mnie gonić - Louis ciasno oplótł ręce wokół jego szyi, ani na chwilę nie przestając się śmiać. - Zgubiłeś się?
- Tak - Harry pokiwał swoją głową, zwilżając językiem wargi. - Ale znalazłeś mnie.
Louis przestał się śmiać i zamiast tego uśmiechnął się lekko, zanim przechylił głowę i bez słowa przycisnął swoje usta do ust Harry'ego. Palce jednej dłoni wplótł w jego gęste włosy, a palcami drugiej zaczął dotykać ostrego akcentu jego żuchwy, jego policzków i brody, opuszkami pocierając szorstką przez kilkudniowy zarost skórę.
Podczas pocałunku, Louis zassał jego dolną wargę, gryząc ją prawie do krwi, a Harry niekontrolowanie jęknął w jego usta z przyjemności, jaką mu to sprawiło. W momencie, w którym Louis zaczął go całować, wszystkie zmartwienia odeszły w zapomnienie, byli tylko oni. Trzymał ciasno przy sobie jego drobne ciało, ani na chwilę nie myśląc, aby wypuścić je ze swoich rąk i poruszał leniwie ustami, pławiąc się w uczuciu, jakie go ogarnęło.
Łapczywie nabierał do płuc powietrza, kiedy Louis odsunął swoją głowę, rozdzielając ich usta, spragnione siebie nawzajem. Te Louisa były nabrzmiałe i czerwone, niemal proszące się o więcej.
- Chodź - wyszeptał, opuszczając swoje nogi na ziemię, więc Harry był zmuszony, aby go puścić. Bardzo szybko jednak jego dłoń odnalazła dłoń Louisa i splotła ich palce.
Zaczął iść za Louisem, który prawdopodobnie znał ten ogród jak własną kieszeń.
- Louis? - zapytał nagle, kiedy drzewa zaczęły się przerzedzać, ustępując polanie pełnej kwiatów. - Gdzie my właściwie jesteśmy?
Louis nie odpowiedział od razu. Ścisnął mocniej jego dłoń i przeskoczył przez wąską rzeczkę, zanim odwrócił się do niego przodem niedaleko wysokiego drzewa, którego gałęzie rozpościerały się nad ich głowami. Zdobiły je różowe kwiaty, które gubiły swoje płatki, choć był dopiero początek wiosny.
- To są ogrody miłości.
- Ogrody miłości? - zdziwił się, początkowo nie wiedząc, co mężczyzna miał na myśli. Ale bardzo szybko zrozumiał.
- Tak - pokiwał swoją głową i spuścił głowę, uśmiechając się nieśmiało. - Pomyślałem, że chciałbym, abyś tutaj ze mną przyszedł. To głupie.
- Nie - ujął jego drugą dłoń w swoją. - Nie, to nie jest głupie, Louis.
- To moje ulubione miejsce. Jesteśmy tutaj tylko my, tylko nocą. - uśmiech ponownie rozjaśnił jego twarz i uniósł podbródek w górę, spoglądając na coś nad ich głowami. Harry podążył za nim spojrzeniem, a jego oczom ukazał się srebrny księżyc pośród setek gwiazd.
- Powiedziałeś mi, że nigdy tutaj nie byłeś.
- Nigdy z kimś - poprawił go Louis i znowu na niego spojrzał. - Tańczyłem dużo. Od tamtego dnia, gdy uczyłeś mnie tańczyć, praktycznie codziennie. Myślę, że to mógłby być nasz ostatni taniec przed ślubem, właśnie teraz.
- Chciałbyś zatańczyć? - kąciki ust Harry'ego drgnęły.
- Jeśli tylko mnie poprosisz - zachichotał Louis i puścił jego ręce, odsuwając się kilka kroków w tył. - Czekam, Harry.
Harry wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany, po raz kolejny zdając sobie sprawę, jak bardzo był w nim zakochany. Uśmiechał się nieświadomie, z każdą sekundą coraz szerzej i zaczął iść w jego stronę wyprostowany, z jedną ręką za plecami. Serce biło mu tak szybko, jak jeszcze nigdy.
- Louis - zaczął powoli i ujął jego dłoń w swoją, całując jej wierzch i spoglądając mu przy tym głęboko w oczy. - Mogę prosić?
- Oczywiście - szepnął Louis z zarumienionymi policzkami.
Zaledwie chwilę później jedna z dłoni Louisa odnalazła swoje miejsce na ramieniu Harry'ego, a ta należąca do Harry'ego na boku Louisa. Wolne dłonie zaś chwyciły siebie wzajemnie, połączając tych dwoje w jedność. Wolno, bez pośpiechu zaczęli stawiać kroki na wilgotnej trawie, która muskała ich nagie stopy. Nie spuszczali przy tym wzroku ze swoich oczu, zupełnie tak, jakby oboje wpadli w trans miłości, która pochłaniała ich całych.
Tańczyli do tylko im znanego rytmu, do czasu, gdy Harry zaczął nucić cicho pod nosem. Trącił nosem czoło Louisa, składając na nim drobny pocałunek.
- Co nucisz?
- Moja siostra wybrała tę piosenkę na swój ślubny taniec - odpowiedział cicho, nucąc dalej.
- Możesz nucić dalej... - wymamrotał Louis, w pewnym momencie przymykając oczy. -
Dlatego Harry nucił. Nucił i nie wiedział, że jego cichy głos, a później słowa, które nieświadomie zaczął śpiewać, koiły jego zmysły i przenosiły go w kompletnie inny świat, razem z Harrym.
Z czasem zaczęli się po prostu kołysać, a Louis wtulił się w ciało Harry'ego, opierając policzek o jego pierś. Harry za to schował go w swoich ramionach, opierając podbródek o czubek jego głowy i rozglądał się wokół z zachwytem, ponieważ wszystko, co ich otaczało, było spełnieniem jego najskrytszych snów. Harry nigdy nie myślał, że właśnie to okaże się być jego marzeniem - ogród pełen kwiatów i Louis blisko jego serca, ale to właśnie było tym, czego tak naprawdę pragnął.
Nie pragnął pieniędzy ani kariery, pragnął Louisa.
Zatrzymawszy na dłużej wzrok na małej łodyżce nieopodal jego stóp, wystającej z ziemi, z zamkniętym pączkiem, naszła go pewna myśl i nagle kolejne pytanie zrodziło się w jego głowie.
- Louis? Dlaczego akurat ogrody miłości?
Był prawie pewien, jaka padnie odpowiedź. Nie mylił się, gdy usłyszał cichy głos Louisa, który był niemal jak muzyka.
- Ponieważ miłość tu kwitnie, Harry.
Od autora: Napisałam dzisiaj cały rozdział i stwierdziłam, czemu by go również dzisiaj nie dodać? :D W takim tempie wyrobię się z całym tym opowiadaniem do końca przyszłego tygodnia haha. Do sceny tańca na trawie zainspirowała mnie piosenka Eda Sheerana - Perfect, którą kocham całym sercem... Przepraszam za tę końcówkę, „kontynuacja" będzie w następnym rozdziale. Chciałabym zadedykować rozdział DoGwiazd, Laaary_Love oraz _harlou (bez małpek, bo dziwnie się dodają, ale mimo to mam nadzieję, że zobaczycie to), widzę wasze komentarze wszędzie, zawsze od początku do końca <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top