Rozdział Siedemnasty

- Trzymaj mnie - roześmiany głos Louisa po raz kolejny dotarł do jego uszu, więc nie czekając dłużej poprawił go sobie na plecach, zaciskając palce na tyle jego ud.

- Tak dobrze? - zapytał z małym uśmiechem.

- Tak, choć mogłoby być lepiej - Louis zwinnie owinął swoje nogi wokół jego pasa i przycisnął usta do boku jego głowy, wyciskając tam motyli pocałunek. - Jesteś pewien, że nie jest ci ciężko?

- Louis, jesteś lekki jak piórko - zapewnił go Harry, bo była to prawda. Był nawet nieco zaniepokojony wagą chłopaka, ponieważ był pewien, że mógłby unieść go nawet małym palcem, ale był to prawdopodobnie kolejny objaw jego choroby. - Wciąż cię boli?

- Nie, już nie, tylko trochę szczypie.

Louis nie byłby Louisem, gdyby nie wyrządził sobie krzywdy nawet w tak spokojnym miejscu. Spędzili tam co najmniej dwie godziny, tańcząc i całując się na przemian, a Louis zdążył przebiec cały ogród kilka razy, wykrzykując w między czasie, jak bardzo kochał zapach mokrej trawy. Wtedy Harry, obserwując go rozbawiony nie spodziewał się, że Louis, który był kompletnie nieuważny, nadepnie na ostry kamień niedaleko strumyku i rozetnie sobie palec u stopy.

- Moglibyśmy zamówić taksówkę, nie musisz nosić mnie do mojego mieszkania - dodał, spoglądając na profil jego twarzy.

Harry czuł na sobie jego wzrok, co było przyczyną jego małego uśmiechu, który za wszelką cenę chciał powstrzymać, ale było to trudne.

- Racja, ale i tak jesteśmy już pod blokiem - odparł i w tym samym momencie zatrzymał się, lekko się garbiąc, aby Louis mógł gładko zsunąć się z jego pleców. - Poradzisz sobie?

- Chyba tak.

- Daj mi to - Harry bez namysłu chwycił skórzanego buta, którego Louis trzymał w dłoniach i niespodziewanie klęknął przed nim na jego kolano.

- Bawisz się w kopciuszka? - zachichotał cicho Louis, dłonią podpierając się o ścianę.

- Powinienem spytać o to ciebie. To ty zgubiłeś bucik.

Z łatwością nasunął but na stopę Louisa i starannie zawiązał sznurówki w kokardkę, zanim ponownie wstał. Pomógł dotrzeć Louisowi na trzecie piętro i niemal wybuchnął, kiedy zastał panujący na klatce mrok.

- Dlaczego jest ciemno?! - wypalił wściekły.

- Ponieważ nie pali się światło, Harry.

W kilka sekund od powiedzenia tego, nagle klatkę oświetliło światło jarzeniówki. Louis, ujrzawszy wzburzoną minę Harry'ego, odwrócił głowę w bok i zachichotał cicho.

- To nie było śmieszne - obruszył się, ani na chwilę nie zabierając dłoni z bioder Louisa, które tam ulokował. - Mają szczęście, że to naprawili, inaczej nie byłoby tak zabawnie.

- Tak, mają szczęście, bo inaczej zginęliby z twoich rąk, prawda? - jedna brew Louisa uniosła się w górę w rozbawieniu.

- Tak. Jak wrócisz do domu, to koniecznie to odkaź i załóż opatrunek.

- Jestem zmuszony. Jak będę tańczył na ślubie twojej siostry?

- To bez różnicy, i tak już podeptałeś mi palce przynajmniej ze sto razy.

Spowodował tym kolejny uśmiech na twarzy Louisa.

- Okej, w takim razie będę deptał cię więcej razy - rzekł z powagą w głosie.

A Harry nie wyobrażał sobie nikogo innego, kto mógłby deptać go po palcach podczas tańca do końca jego życia.

Pochylił się i bez uprzedzenia przycisnął swoje usta do ust Louisa, chwytając dłońmi jego wąskie biodra. Zaczął całować go nieśpiesznie, a gdy Louis w końcu chciał się odsunąć, stawiając krok w tył, Harry zrobił krok w przód, nie pozwalając, aby ich usta się rozłączyły.

- Harry, jest późno - wymamrotał przez pocałunek, chwytając jego dłonie w swoje, aby je odsunąć. - Idź sobie.

- Mam to w nosie - sapnął, nie mogąc zaspokoić pragnienia ust Louisa, które rosło z każdą chwilą. - Jeszcze minutka.

- Minęło kilka - Louis w końcu od niego odskoczył, śmiejąc się przy tym.

Odwrócił się do niego tyłem, aby otworzyć kluczem zamek, a wtedy Harry objął go od tyłu, nie pozwalając mu wejść do środka.

- Harry! - roześmiał się głośniej, wiercąc się w jego ramionach. - Poważnie, sąsiedzi mnie zabiją!

- Czy nie jesteś w stanie poświęcić się dla mnie? - obruszył się, z niechęcią rozluźniając uścisk.

Odsunął się, aby Louis mógł wejść do środka i stanąć w progu, posyłając Harry'emu pożegnalny uśmiech.

- Jestem, ale nie teraz. Poświęcę się dla ciebie tylko wtedy, gdy będę miał pewność, że zostaniesz ze mną. A teraz sobie idziesz, więc... Do zobaczenia, Haroldzie.

Chociaż był to żart, Harry miał ochotę ze wszystkich sił wykrzyczeć, że mógłby zostać. Mógłby zostać u niego na noc, ponieważ był zakochany, a każda sekunda z Louisem stawała się wyjątkowa i ważna.

- Przyjdziesz po mnie jutro? Oczywiście, że przyjdziesz. - Louis mrugnął do niego, gryząc swoją dolną wargę. Harry widział jego twarz coraz mniej, ponieważ powoli zamykał drzwi. - Cześć, Harry. Dziękuję za dziś, było naprawdę cudownie.

- Cześć, Louis - wyszeptał i dopiero wtedy, gdy drzwi się zamknęły, zdał sobie sprawę, że zdążył zatęsknić za smakiem jego ust. Jego dłoń automatycznie powędrowała do jego twarzy i zaczął opuszkami palców dotykać swojej dolnej wargi, mając wrażenie, że usta Louisa się na niej odcisnęły, ale niewystarczająco. - To... to ja dziękuję...

Stał tak jeszcze chwilę, dopóki nie uświadomił sobie, że zobaczą się jutro. Zobaczą się jeszcze za dwa dni, a później za trzy i za cztery, ponieważ Harry nie zamierzał marnować ani jednego dnia. 

***

Długi czas zastanawiał się nad tym, co powinien ubrać na wieczór kawalerski jego przyszłego szwagra. Było to o tyle trudne, że stał w swojej garderobie przynajmniej dwie godziny, wyrzucając na wierzch wszystkie, eleganckie koszule i koszulki. Na duchu podnosił go jednak fakt, że nie siedział w tym sam. Louis napisał do niego popołudniu z pytaniem, jak powinien się ubrać. Harry żałował, że nie omówił wcześniej szczegółów z Peterem - wiedział tylko, gdzie i o której wszystko miało się odbyć, ale to wszystko.

Zdecydował się w końcu na czarne jeansy i beżową koszulę, ale tym razem pozostawił trzy guziki u góry odpięte. Nie układał również swoich włosów, jedynie zmierzwił je dłonią, a kiedy był już gotowy, opuścił mieszkanie, aby udać się w kierunku mieszkania Louisa. Nie ukrywał, że był podekscytowany przed dzisiejszym wieczorem. Nie był zwolennikiem głośnych imprez, pełnych tłumów pijanych ludzi, ale zazwyczaj wszystko zdawało się być lepsze, kiedy Louis był obok. Miał być obok i tego wieczora, i było to właśnie jedynym, o czym myślał.

- Jestem trochę zestresowany - przyznał Louis, gdy kroczyli już razem w kierunku klubu nocnego.

Harry ciasno trzymał jego dłoń, czując się z tym swobodnie, zupełnie tak, jakby robił to od zawsze.

- Tym wieczorem? Nie martw się, nie musimy tam długo siedzieć, jeśli nie chcesz.

- Wiem to, ale to narzeczony twojej siostry, to z całą pewnością jeden z jego najlepszych wieczorów.

- Nie - Harry pokręcił swoją głową. - Myślę, że najlepszy z wieczorów, dni i nocy będzie jutro, kiedy weźmie ślub z Michelle.

Po raz kolejny uderzyła go świadomość o ślubie jego siostry, ale tym razem, Harry nie poczuł w sercu już znajomego, ale zapomnianego od jakiegoś czasu bolesnego ukłucia. Zamiast tego jego serce przyspieszyło i ogarnęła go radość i wzruszenie, ponieważ jego młodsza siostra wychodziła za mąż z miłości, rzeczy, która budowała ten świat. Od jakiegoś czasu budowała świat Harry'ego, stając się jednocześnie jego fundamentem i codziennością. I tym razem Harry nie poczuł zazdrości, która tkwiła w nim od pewnego czasu, odkąd tylko dowiedział się o spadku ojca. Teraz spadek był ostatnią rzeczą, o której myślał, choć tak naprawdę nawet i nie ostatnią. Pierwszym, o czym myślał po otwarciu oczu o poranku był Louis, będąc również ostatnim, o czym myślał przed snem. Powoli zastępował jego grafik w pracy, będąc jego grafikiem na całe... życie.

Na ich całe wspólne życie, nieważne, że miało być krótkie. 

Zapach dymu papierosowego podrażnił jego płuca, wywołując grymas na jego twarzy, kiedy znaleźli się w środku. Louis również nieznacznie się skrzywił, a dłoń Harry'ego automatycznie powędrowała na tył jego pleców, prowadząc go blisko siebie, gdy przedzierali się przez tłum imprezowiczów. Nie czuł się zbyt dobrze z faktem, że zabrał go w takie miejsce, zatłoczone i głośne, ale obiecał Peterowi, że się pojawi. Chociaż wiedział, że Louis z całą pewnością nie był na niego zły, to i tak miał w zamiarze przepraszać go za to jeszcze długo po tym, jak opuszczą ekskluzywny lokal.

Zadrżał, kiedy obcy, spocony facet otarł się o niego ramieniem i instynktownie przyciągnął Louisa do swojego boku, odciągając go jak najdalej od bawiących się osób.

- Harry! - usłyszał wołanie zaledwie kilka metrów dalej, a przed oczami zobaczył swojego szwagra, który wstał od stolika, spiesząc w jego stronę.

- Myślisz, że to najlepsze miejsce na wieczór kawalerski? - podzielił się z nim swoją wątpliwością, przytulając go na przywitanie.

- Stary, od jutra mi się ukróci - zażartował mężczyzna, a jego spojrzenie przeniosło się na Louisa, który nieco zakłopotany wyciągnął swoją dłoń. Ten jednak bez wahania ją uścisnął. - Peter.

- Louis.

- Może to nie najlepsze okoliczności na zapoznanie, ale siadajcie.

Podążyli za Peterem do stolika, gdzie zapoznali się z kolejną częścią męskiego towarzystwa, przy czym Harry znał większość z nich, a Louis nikogo. Nie był to jednak kłopot - faceci rozumieli się bez słów, i już po chwili, kiedy zajęli swoje miejsca na skórzanej kanapie, wywiązała się dyskusja na przeróżne tematy. Harry nieco dyskretnie obejmował Louisa w pasie, chociaż dłoń miał płasko ułożoną na kanapie tuż za jego plecami.

Najwięcej miał wątpliwości, kiedy Louis milknął w niektórych momentach i wtedy zaczął się obawiać, czy czuł się dobrze, i czy aby przypadkiem nie chciał już wrócić do domu. Było to dla niego ważne, ponieważ sam Louis był i nie zamierzał tego przed sobą ukrywać.

- A kiedy wypijemy już drinki, nie uwierzycie... Chyba każdy z nas tutaj obecnych lubi małe pokazy na rurze. - odezwał się jeden z przyjaciół Petera, Tom, wlewający w siebie kolejny łyk mocnego drinka, śmiejąc się przy tym. - Macie pięć minut.

- Pięć minut na co? - zmieszał się Louis, zwracając się jednak tak cicho, że tylko siedzący Harry był w stanie to usłyszeć.

- Przepraszam cię za to, nie wiedziałem - Harry rzekł cicho do jego ucha, a następnie przeniósł swój wzrok na do połowy pustą szklankę przed nim. - Nie musisz tego dopijać. Nie powinieneś w ogóle pić.

- Wiem, nie będę więcej - zapewnił go mężczyzna.

Zaledwie pięć minut później, tak, jak obiecał Tom, wszyscy udali się do oddzielnej sali na piętrze, gdzie odbyć się miało przedstawienie. Chyba wszyscy byli zadowoleni z wyjątkiem Harry'ego, Louisa i samego Petera, który już jutro miał pobrać się z Michelle, wiec nie uśmiechało mu się oglądać roznegliżowanych kobiet. Nikt jednak nie protestował, i kiedy weszli do pomieszczenia z różową tapetą na ścianach i porozwieszanych gdzieniegdzie neonach, Harry poczuł się jak w domu publicznym, który tak często przedstawiany jest w filmach. Łącznie było ich dziesięciu, więc nie czekając dłużej większa część z nich zajęła wygodne fotele tuż przy podeście, gdzie lada chwila pojawić się miała striptizerka.

Harry i Louis jako ostatni ruszyli naprzód, oboje bardzo niepewni.

- Możesz usiąść ze mną, jeśli chcesz - Harry zaproponował bardzo cicho, aby nikt inny nie usłyszał i usiadł nieco spięty na kanciastym fotelu. Chyba po raz pierwszy w życiu, mając szansę wziąć udział w takim „wydarzeniu", nie miał ani trochę na to ochoty i czuł do tego wstręt.

Po jego ciele rozeszło się niespodziewane ciepło, kiedy Louis przystał na jego propozycję i bez słowa zajął miejsce na jego kolanach. Było to o tyle zaskakujące nie tylko dla niego samego, że pozostali mężczyźni po prostu się na nich spojrzeli.

- Myślę, że tych dwóch nie będzie zainteresowanych - zaśmiał się Peter i puścił Harry'emu oczko.

Harry był mu za to bardzo wdzięczny. Skutecznie wyładował odczuwalne napięcie, ponieważ wszyscy chyba zdążyli się już domyślić, że Harry'ego i Louisa łączyło coś więcej, niż relacje czysto przyjacielskie. Sami tego nie ukrywali i nie zamierzali więcej uciekać się jedynie do ukradkowych spojrzeń i gestów. Teraz, Harry z czystym sumieniem oplótł ręce wokół jego pasa, przyciskając do siebie ciasno, będąc pewnym, że tego wieczora nie interesowało go nic innego, niż mężczyzna w jego ramionach.

- Chryste - Louis jęknął zażenowany, gdy w końcu ujrzał dwie, skąpo ubrane kobiety w maskach i w wysokich obcasach. Mimo wszystko lekko się uśmiechał, jakby zaistnienie tej sytuacji całkowicie go bawiło. - Nie wierzę, że tutaj jestem. Co ja tutaj w ogóle robię?

- Też się zastanawiam - Harry również pozwolił sobie na mały uśmiech. Miał wrażenie, że ich dwójka jako jedyna ignorowała każdy ruch kobiet, kiedy sięgały, aby zdjąć ze swojego ciała kolejne części garderoby.

Nagle zupełnie niespodziewanie, kobiety zeszły ze sceny z szerokimi uśmiechami. Jedna z nich znalazła się przy Louisie i Harrym, a jej różowy, futrzasty szal znalazł się wokół szyi Louisa. Harry automatycznie przycisnął go do siebie mocniej, ponieważ poczuł nutkę zazdrości. Ta na szczęście szybko została rozwiana. Louis złapał za szal, który przesiąknięty był zapachem damskich perfum i owinął go wokół siebie i Harry'ego, po czym oparł o siebie ich czoła.

- Ups, związałem nas - zachichotał cicho, zwilżając językiem swoje usta, bardzo blisko ust Harry'ego.

A on? Wpatrywał się w niego z uwielbieniem i szczerą miłością. W tym momencie Louis był jedynym, co widział, i co wiedzieć chciał każdego dnia, każdej nocy. Obraz jego uśmiechniętej, szczęśliwej twarzy przysłaniał mu rzeczywistość, ale kogo obchodziła rzeczywistość, kiedy istniał ktoś tak wspaniały i czarujący, jak Louis?

- Pocałuj mnie - wyszeptał nagle, nawet nie próbując się powstrzymać.

Ale Louis najwyraźniej nie miał nic przeciwko i bez zbędnych słów przycisnął do siebie ich usta, podczas gdy naokoło nich działo się tyle rzeczy. Oni byli po prostu zakochani.

Całowali się leniwie i powoli, nie spiesząc się nigdzie. Harry wzdychał nieświadomie w jego usta, palce dłoni zaciskając na jego udzie, które pocierał co jakiś czas i ściskał, ale nie za mocno. W pewnym momencie, gdy obojgu zabrakło tchu, a uśmiechy rozciągały się na ich twarzach, stało się coś, co Harry mógłby nazwać początkiem jego największego koszmaru.

- Źle się czuję... - Louis odsunął się od niego, a Harry dopiero wtedy zauważył, że policzki miał rozpalone. Gdyby mężczyzna mu tego nie oświadczył, zrzuciłby to zapewne na alkohol, którego spożył i tak małą ilość. - Naprawdę źle się czuję, Harry.

Spanikował, ponieważ nie wiedział, co się działo i co powinien robić. Wstał, chwytając go ciasno za rękę i chciał oznajmić Peterowi i reszcie o zaistniałej sytuacji, ale byli oni zbyt wpatrzeni w półnagie kobiety, które wykonywały erotyczny taniec i rzucały im części swoich ciuchów. Peter jedynie spytał bezgłośnie, co Harry odczytał z ruchu jego warg, więc odparł po prostu, że w pomieszczeniu było zbyt duszno i muszą iść się przewietrzyć.

Dopiero na zewnątrz klubu, Harry zatrzymał się z Louisem przy jednej ze ścian i pozwolił mu odetchnąć.

- Masz gorączkę? - zmartwił się, przykładając dłoń do jego czoła.

- Nie martw się tym, Harry. Nie martw się. - powiedział z pełnym poczucia winy spojrzeniem i jakby drżącym głosem. - Tak mi wstyd, że zniszczyłem ten wieczór.

- Ten wieczór to była jedna, wielka porażka. Ty nie jesteś porażką, jesteś mój.

Na te słowa Louis ucichł. Oparł się plecami o chłodny mur i przygryzł dolną wargę, a Harry mógł przyrzec, że jego oczy wypełniły się łzami.

- Po prostu zabierz mnie do domu. Proszę.

Harry energicznie pokiwał swoją głową, czując, jak ogarnia go strach i panika. Starał się nie pozwolić, aby przejęła nad nim kontrolę tak, jak ostatnimi czasy udawało jej się to robić. Doprowadzała go do szaleństwa i sprawiała, że potrafił jedynie krzyczeć, płakać i dusić się, ponieważ tak bardzo się bał. Bał się, ponieważ nie potrafił sobie radzić sam, ale tym razem Louis był przy nim.

Louis zapewniał go, że da radę iść piętnaście minut pieszo, odmawiając tym samym zamówienia taksówki przez Harry'ego, który nalegał. Posyłał Louisowi spojrzenia nie więcej niż co pół minuty, ani na chwilę nie puszczając jego dłoni. Chociaż Louis starał się udawać, że czuł się już lepiej, wypuszczał co chwilę drżące oddechy z ust i przecierał swoje czoło i oczy dłonią.

- Poradzisz sobie biorąc kąpiel? Mogę ci pomóc. Potrzebujesz czegoś do jedzenia? Zrobiłem zakupy. Boli cię coś? Mam leki. - mówił Harry przez cały czas, który spędzili w windzie, jadąc wprost do  jego mieszkania. Mogło wydawać się to komiczne, ale bał się w tej chwili tak, jak jeszcze nigdy.

- Harry - Louis przerwał mu w końcu, spoglądając na niego poważnie. Jego policzki były jeszcze tylko trochę czerwone, ale już nie tak bardzo. Być może było to jedynie efektem panującego na zewnątrz mrozu, który mógł obniżyć temperaturę w jego ciele. - Nic mi nie jest.

- Przepraszam. Przepraszam, po prostu się wystraszyłem. Mów mi o wszystkim, o wszystkim, Louis. - powiedział poważnie, wpatrując się prosto w jego oczy. W tym momencie stał na krawędzi i był o krok od popadnięcia w obłęd. Gdyby nie Louis, już dawno by się rozkleił. - Czyste ręczniki są na suszarce, weź moje ciuchy. Albo... albo sam ci je dam.

Louis nie sprzeciwił się, ale też nic nie powiedział. W ciszy ruszył za Harrym, który odwracał się co chwilę, aby upewnić się, że Louis wciąż tam był. W jednej sekundzie strach ogarnął go całego i nie potrafił go okiełznać. To uczucie było mu już znajome, ale nigdy nie było tak intensywne. Kiedy jego mama zmarła, miał zaledwie dziesięć lat. Teraz, gdy był dorosłym, wszystkiego świadomym mężczyzną, zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i tego, jak brutalne potrafiło być czasem życie.

Kiedy Louis korzystał z toalety, opierał się o jedną ze ścian z szybko bijącym sercem i próbował się uspokoić, pociągając za swoje włosy. W pewnym momencie po prostu skulił się pod ścianą, całą siłą woli powstrzymując się, aby nie wybuchnąć. Nawet wtedy, kiedy oddech w jego piersi znacznie przyspieszył, próbował nie stracić kontroli. Myślał o Louisie i o jego pięknym uśmiechu, o szczęściu swojej siostry, o swoich przyjaciołach, o Kim i jej mężu, i tego, że spodziewała się dziecka, o pięknych bukietach w swojej kwiaciarni i miękkich materiałach w swoim salonie, z których uszyte były suknie. Myślał o wszystkim, byleby zapomnieć o paraliżującym go uczuciu strachu i bezsilności, które w połączeniu razem doprowadzały go na skraj szaleństwa.

Nie wiedział, ile tak siedział, ale zdecydowanie za długo. Gdy tylko Louis wyszedł z łazienki, ubrany w jego ciuchy, jego wzrok zatrzymał się na Harrym. Kilka sekund zajęło mu zrozumienie, co zobaczył, i co tak naprawdę się stało. Bardzo szybko klęknął naprzeciwko, z szeroko otwartymi oczami doszukując się w Harrym choć odrobiny zapewnienia, że miał pełną świadomość, co się działo.

- Znowu? - zapytał wprost, ściskając jego duże dłonie.

A Harry, choć nigdy się tego nie spodziewał, takiego obrotu spraw, kiedy to Louis będzie jedynym, który będzie potrafił go uspokoić, to pokiwał twierdząco swoją głową. Przez jego gardło nie mogło przejść żadne słowo, tak bardzo roztrzęsiony był. Louis pomógł mu wstać, a wtedy zakręciło mu się w głowie bardziej, niż kiedykolwiek indziej. Był o krok od upadku, ale Louis zacisnął palce na jego boku mocniej i poprowadził go do łóżka.

- Nie idź nigdzie. Cholera, nie idź. - zacisnął palce na jego nadgarstku, kiedy Louis chciał oddalić się w kierunku kuchni. Gdy jego spojrzenie ponownie spoczęło na Harrym, ujrzał w jego oczach przerażenie. - Błagam.

- Nic mi się nie dzieje, Harry. Czuję się już dobrze. - zapewnił go Louis. - Jestem tu.

Harry pokiwał swoją głową, choć wciąż nie docierało do niego, co tak naprawdę się wydarzyło. Louis przypatrywał mu się z niepokojem, stojąc naprzeciwko i wciąż ściskał jego drżące dłonie. Na szczęście panika zaczęła powoli ulatywać z jego ciała. Louis cały ten czas był cierpliwy i zachowywał zimną krew, chociaż to Harry powinien być tym, który zaopiekuje się nim tej nocy.

- Przepraszam - udało mu się wykrztusić, rozluźniając uścisk na jego dłoniach.

- Rozumiem.

- Przepraszam - powtórzył, ponieważ tak bardzo było mu wstyd. Cofnął swoje ręce i wytarł je o swoje uda, ponieważ były mokre od potu. Nie patrzył już na Louisa, bo chociaż wiedział, że nie ujrzałby na jego twarzy zawodu lub kpiny, to i tak nie chciał, aby już drugi raz był świadkiem jego załamania. - Pójdę do łazienki.

- Jesteś pewien, że wszystko jest dobrze? - dopytał Louis, siadając na materacu z cichym westchnieniem. Podążał wzrokiem za Harrym, który wstał i zaczął szykować sobie ciuchy ze spuszczoną głową. Nie potrafił wyrzucić ze swojej głowy tego żenującego momentu i paraliżującego go strachu, który nim zawładnął, choć tak bardzo chciał zapomnieć.

Lodowaty prysznic pomógł mu nieco oprzytomnieć. Stał długie minuty i po prostu wpatrywał się w kafelki, podczas gdy woda gładko spływała po jego ciele. Nie była w stanie jednak zmyć z niego wszystkiego, co się dziś wydarzyło. Wszystko to, co tłumił w sobie przez te wszystkie lata, teraz odnajdywało światło dzienne. Pozostawiało po sobie bolesne rany, każde kolejne bardziej rozległe i głębsze.

Wychodząc spod prysznica, potknął się i prawie upadł, ale w porę złapał się umywalki. Ciążące mu na barkach przeżycia uniemożliwiały mu normalne funkcjonowanie, przynajmniej nie dzisiejszego dnia. Coraz bardziej przytłaczała go świadomość o chorobie Louisa, która z każdym dniem rosła. Każdego, kolejnego dnia uświadamiał sobie, że nie powinien go kochać, ale kochał, a gdy starał się tak po prostu przestać, kochał go jeszcze mocniej. Chciałby się od niego odsunąć i puścić w niepamięć każde ich zbliżenie, chciałby cofnąć czas do dnia, gdy dowiedział się o chorobie Louisa i więcej by się do niego nie odezwał. Ponieważ wiedział, że prędzej czy później go opuści, ale tym razem Harry nie wiedział, czy potrafiłby to znieść.

Oparł się dłońmi o brzegi umywalki i spuścił głowę, po prostu nie wytrzymując. Harry zawsze radził sobie z ciężkimi wydarzeniami po prostu odpychając od siebie świadomość o posiadaniu uczuć, ale teraz nie potrafił. Teraz po prostu pękł. Zacisnął palce na chłodnej powierzchni i zacisnął swoje oczy, ale mimo to cichy szloch i tak uciekł z jego ust. Czuł się obco, zupełnie tak, jakby robił to po raz pierwszy. Jego serce biło jak oszalałe i kiedy myślał, że to już koniec, z każdym, kolejnym szlochem następował kolejny i kolejny. Odbijał się echem od ścian łazienki i dzwonił mu w uszach, ale nie w sercu, ponieważ jego serce nie było już dłużej puste. Było wypełnione cierpieniem.

Ujrzawszy w lustrze swoje odbicie, odbicie zapłakanej i bladej twarzy, poczuł się jeszcze gorzej. Myślał, że jeśli da upust swoim emocjom, to poczuje się lepiej, ale tak nie było. Było coraz gorzej. Odepchnął się od umywalki i zaczął krążyć w kółko, zakładając dłonie na swoim karku i brał głębokie wdechy, aby się uspokoić, ale było to niemożliwe, jeśli Louis był tak daleko. Potrzebował go ujrzeć, aby upewnić się, że wciąż przy nim był, potrzebował poczuć jego delikatne dłonie, ponieważ obawiał się, że nie będzie miał okazji do trzymania ich ponownie.

- Co ja, kurwa, wyprawiam - wyszeptał do siebie, ponownie spoglądając na swoje odbicie. Wilgotne kosmyki włosów opadały mu na twarz, więc zaczesał je grzebieniem do tyłu, aby zająć czymś swoje dłonie. Robił wszystko, byleby nie myśleć o Louisie i o swoim załamaniu, więc czas przelatywał mu przez palce i nawet się nie spostrzegł, że minęła już prawie godzina, od kiedy zamknął się w łazience.

Ale kiedy w końcu wyszedł, ujrzał śpiącego Louisa po lewej stronie z podkurczonymi nogami i poburzonymi włosami. Nie był przykryty, więc pierwszym odruchem Harry'ego było okrycie jego drobnego ciała pierzyną. Bał się go dotknąć w obawie, że rozsypie się i zniknie. Bał się chociażby zasmakować na dobranoc jego ust. Był zmuszony, aby położyć się obok i obserwować anioła, który był jego ostatnią deską ratunku. Po zgaszeniu lampki obserwował go w ciemności, bo nie potrafił zasnąć. Przyglądał się mu uważnie, starając się utrwalić jego obraz w swojej głowie na jak najdłużej, ponieważ dobrze wiedział, że kiedyś mu go zabraknie.

Kiedy tak leżał, a czas mijał, zdał sobie nagle z czegoś sprawę. Z czegoś, co Louis uświadomił mu już na początku ich znajomości, ale światopogląd Harry'ego był zbyt przysłonięty jego własnymi ideami, aby mógł dopuścić do siebie cokolwiek innego, nowego. Coś, nad czym nigdy nie rozmyślał, ponieważ trzymał się kurczowo własnych przekonań, które okazały się być zupełnym błędem.

Louis uświadomił mu, że czas nie był ważny. Że kiedy spędzasz go najlepiej, jak potrafisz, nie liczy się, czy są to sekundy, minuty czy może godziny. Wtedy każda sekunda zamienia się w godziny, a każde godziny są wiecznością. Ponieważ rozmyślając nad tym, ile pozostało mu jeszcze czasu z Louisem zatracał się w uczuciu strachu i podróży do własnej zguby. Powinien spędzać z nim każdy dzień bez rozmyślania nad tym, co przyniesie jutro. Jutro nie miało znaczenia, ponieważ powinien kochać tu i teraz.

Taki więc był jego plan. Chciał kochać tu i teraz.



Od autora: Nie miałam ostatnio weny ani motywacji, generalnie od kilku dni przeżywam dziwną blokadę i chce mi się płakać z frustracji, bo chcę coś napisać, ale nie potrafię... Ten rozdział i następny miały być całym jednym, ale niestety nie udało mi się napisać więcej, przepraszam. Za błędy też, zawsze je popełniam, jak każdy. Mam nadzieję, że jest znośny :) Btw dziękuję za #107 <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top