Rozdział Piętnasty

Zbudził go zapach świeżej pościeli, która docierała do jego wrażliwego nosa od kilku, długich minut. Wciskał twarz w miękką, puchową poduszkę, ściskając ją w swoich dłoniach, więc gdy tylko zaczął odzyskiwać świadomość, przekręcił głowę w bok. Leżał na brzuchu, z jedną zgiętą nogą i dopiero po chwili od przebudzenia zaczął zastanawiać się, dlaczego tulił do siebie poduszkę, skoro tej nocy spał bez niej. Było to o tyle zaskakujące, że natychmiast otworzył swoje oczy, ponieważ przypomniał sobie również o czymś bardzo istotnym.

- Louis? - wychrypiał, unosząc się na łokciu. Rozejrzał się po sypialni, spodziewając się zastać tutaj błękitnookiego mężczyznę, ale odpowiedziała mu głucha cisza.

Trwał tak jeszcze chwilę, dopóki nie zrozumiał, że był w mieszkaniu sam. Dla pewności jednak wstał, prawie potykając się o swoje nogi, które z trudem wyplątał z pościeli i sprawdził kuchnię, salon, a na końcu jeszcze łazienkę. Było to jednak niepotrzebne, ponieważ jego buty i kurtka zniknęły.

Westchnął głęboko, opierając się o jedną ze ścian i przetarł twarz dłonią, zatrzymując ją na dłużej na twoich ustach. Wtedy właśnie dostrzegł małą karteczkę na szafce w przedpokoju, więc nie czekając dłużej odczytał jej treść.

Przepraszam.

Jego żołądek nieprzyjemnie się zacisnął, ale mimo to przebiegł oczami jeszcze kilka razy po starannie zapisanych literach na kawałku rozdartej kartki. Po chwili przycisnął ją do swoich ust, ponieważ to było ostatnie, co pozostało mu po Louisie tego poranka. Miał nadzieję poczuć jego zapach, ale prócz nieprzyjemnej woni atramentu nie poczuł nic innego. Ze smutkiem udał się do sypialni i wtedy właśnie ujrzał drugą karteczkę, której wcześniej tutaj nie zauważył. Leżała obok starannie złożonego w kostkę ręcznika, który dzień wcześniej spoczywał na rozpalonym czole Louisa.

Harry sięgnął po nią z szybko bijącym sercem.

Dziękuję.

Mimo wszystko kąciki jest ust drgnęły, a po chwili uniosły się nieco ku górze. Ściskając dwie karteczki w dłoni wstał, aby pościelić swoje łóżko, ale wtedy właśnie dostrzegł kolejną, trzecią karteczkę. Była pognieciona i wystawała spod poduszki, do której tulił się tego poranka.

Chrapałeś.

Teraz Harry nie mógł się powstrzymać, po prostu roześmiał się cicho, a cały smutek, jaki jeszcze przed chwilą czuł, odszedł w zapomnienie.

Niestety była to ostatnia karteczka, jaką znalazł. Na powrót spochmurniał i wrzucił wszystko do szuflady, a wtedy w jego głowie pojawiło się wspomnienie z wczorajszej kolacji i wstyd zalał go na nowo. Nie był w tej sytuacji zły na Louisa, ponieważ ten wyszedł bez słowa. Harry wiedział, że po tym, co stało się wczoraj, miał do tego pełne prawo. Miał prawo gniewać się na niego i zerwać wszystkie kontakty, choć sam kłamał na początku. Mimo to nie zasługiwał na upokorzenie ze strony Harry'ego, który żałował, ale wiedział, że było już za późno.

W pewnym momencie po prostu usiadł na krawędzi swojego łóżka i ponownie złożył dłonie do modlitwy, ponieważ czuł się zagubiony. Potrzebował pomocy, rady, co powinien robić. Serce podpowiadało mu, aby nie myślał dłużej o tym, co było, aby kochał i starał się pozwolił miłości być jedynym, co mogło istnieć. Natomiast rozum kazał mu zostawić Louisa w spokoju, aby nie przysparzać mu więcej cierpień i pozwalać, aby marnował swój czas, spędzając go z Harrym. Bił się z myślami i modlił się, prawie płakał, ponieważ pierwszy raz serce wygrywało w walce z rozumem, a walka ta była niesamowicie bolesna.

Nie wiedział również, jak to się stało, ale zaledwie godzinę później, ubrany w zwykłe, czarne jeansy i grubą bluzę znalazł się w mieszkaniu Holley. Zbierał resztki swojej dumy z podłogi, siedząc na jednym z krzeseł na balkonie i podrygiwał nerwowo swoimi kolanami.

- Więc... - zaczęła przyjaciółka, gdy zajęła w końcu miejsce naprzeciwko niego, stawiając dwie filiżanki z herbatą. - Chciałeś porozmawiać.

- Poznałem faceta - powiedział wprost, powodując tym, że Holley zamarła z filiżanką w dłoni.

Oboje wpatrywali się w siebie w milczeniu. Harry oczekiwał jakiegokolwiek słowa z jej strony, wyglądając, jakby był na skraju desperacji. Nie układał dzisiaj włosów, które były poburzone i mocno poskręcane z tyłu, a pod oczami miał sine plamy, jak gdyby nie spał całą noc. Tak naprawdę Harry zasnął dopiero po czwartej, ponieważ czekał, aż gorączka Louisa nieco zmaleje.

Mimo całej niepewności, którą odczuwał jeszcze przed wyjściem z domu, wiedział, że Holley była odpowiednią osobą, której mógł się zwierzyć. Przede wszystką była jedyną tak bliską mu osobą, która wiedziała o nim najwięcej, czasami nawet więcej, niż jego własna siostra. Była wyrozumiała i zawsze starała się mu pomóc, choć relacje, jakie ich łączyły, były dość skomplikowane.

- To było niecały miesiąc temu. Wiem, to mało. - kontynuował, wbijając wzrok w szklany stolik, aby dać sobie więcej odwagi i nie czuć się tak zdenerwowanym. Zaczął nawet skubać palcami rękawy swojej bluzy. - Ale zależy mi na nim i nie mam z kim o tym porozmawiać. Od kilkunastu dni, ja... nie śpię normalnie, nie potrafię. Zbyt często się zamyślam, co utrudnia mi pracę. Nigdy mi się to nie zdarza. Nigdy nie zdarzyło mi się ze zniecierpliwieniem czekać, aż kogoś ujrzę, ponieważ wiem, że wtedy zapomnę o wszystkim i w końcu się uśmiechnę.

Gdy podniósł wzrok na Holley, ta sączyła powoli herbatę, z wzrokiem utkwionym gdzieś w panoramie miasta. Czując jednak, że Harry na nią spojrzał, odwzajemniła spojrzenie z małą zmarszczką między brwiami.

- To do mnie niepodobne. Ojciec się o mnie martwi, Michelle, wszyscy się martwią. Sam o siebie się martwię, ponieważ chyba się zakochałem, ale tego nie rozumiem.

Zauważył, że Michelle wzięła głęboki oddech i odstawiła filiżankę, zastanawiając się nad czymś chwilę.

- Chcesz mi powiedzieć, że... zakochałeś się w jakimś facecie?

- To jest Louis.

- Że zakochałeś się w... Louisie? - poprawiła się, a on skinął swoją głową.

Tym razem to on zaczął podziwiać panoramę miasta, aby uniknąć jej osądzającego spojrzenia. Aby zająć czymś swoje drżące dłonie, ujął w nie filiżankę, ale jego gardło było zbyt ściśnięte, aby mógł przełknąć choć łyk herbaty.

- I co teraz? - zapytała cicho. Po tonie jej głosu mógł wywnioskować, że nie była zła ani zdegustowana, wydawała się być tak samo zagubiona, jak on. - Nie wiem co powiedzieć.

- Nie wiem - wyznał zgodnie z prawdą, starając się opanować drżenie swojego głosu. - On jest chory. Umiera.

Po raz kolejny pozwolił sobie na nią spojrzeć. Na twarzy wypisany miała szok i poruszała ustami kilka razy, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co.

- Tak bardzo mi przykro.

- Po prostu czuję się, jakby to do mnie nie docierało, ale on cały czas mi to powtarza, jakby chciał mi to uświadomić. Póki jest przy mnie, nie chcę, aby mi to uświadamiał. - zacisnął mocniej palce na rozgrzanej porcelanie, nieważne, że parzyła. - Nie wiem, czy powinienem go kochać, bo znamy się tak krótko, ale tak jest. Powiedz mi, co powinienem robić.

- Ja... - Holley zawahała się lekko. - Ja nie wiem, co ci powiedzieć, Harry. Myślę, że nie powinieneś rozważać takich rzeczy, ponieważ nie ma tu nic do rozważania.

- Co masz na myśli?

- Skoro go kochasz, to co stoi ci na przeszkodzie?

Miała rację.

- Czy to coś poważnego? Ta choroba.

- Chłoniak. Wiem tylko tyle, nie powiedział mi nic więcej.

- Czy są jakieś szanse na wyleczenie? Cokolwiek?

- Nie rozmawiałem z nim o tym - pokręcił swoją głową zrezygnowany. - On mi powtarza ciągle to samo, zupełnie tak, jakby nie chciał walczyć, jakby się poddał.

- Dlaczego więc nie porozmawiasz z jego lekarzem? Co, jeśli tu chodzi o pieniądze?

Zmarszczył swoje brwi, gdy Holley uświadomiła mu, że mogły być jeszcze jakieś szanse. Jego serce zaczęło bić szybciej na samą myśl, że Louis mógł jeszcze wyzdrowieć. Nie brał tego wcześniej pod uwagę, ponieważ przysłaniały mu to słowa Louisa, które ten wiecznie powtarzał. Może nie miał racji, może jeszcze wszystko mogło się ułożyć.

- Tak. Tak zrobię, Holley. - zgodził się od razu. - Nie znam jego nazwiska, ale pamiętam, jak wyglądał. Znajdę go i porozmawiam, na pewno są jakieś szanse.

- A jak on się zachowuje? Louis?

- Na ogół jest całkiem wesoły, jeśli pytasz o jego samopoczucie... Ale jeśli pytasz o niego... cóż. - uśmiechnął się delikatnie, gdy o nim pomyślał. Nie potrafił też powstrzymać delikatnych rumieńców, które oblały jego twarz aż po szyję. - Jest zwariowany i czasami miewam wrażenie, że przesadnie miły. Ale poważnie, jest najbardziej szaloną osobą, jaką kiedykolwiek mogłabyś poznać. Na pewno słyszałaś od Michelle o tym włamaniu do mojego sklepu, to.. to... - niespodziewanie zaczął się śmiać, mając przed oczami scenę zakuwania kajdanek przez jednego z funkcjonariuszy policji. - Wsadzili mnie i Louisa do aresztu za to, że włamaliśmy się do mojego salonu. Po tym wszystkim po prostu się śmialiśmy.

Holley słuchała go w skupieniu. Chociaż Harry nie potrafił tego dostrzec, to za każdym razem, gdy mówił o Louisie, jego oczy błyszczały i uśmiechał się nieprzerwanie, zupełnie tak, jakby mógł opowiadać o nim godzinami i wymieniać każdą rzecz, jaką w nim podziwiał. Oczywiście nie było to dalekie od prawdy. Holley również musiała to dostrzec, ponieważ Harry w tym momencie był przykładem prawdziwie zakochanego człowieka, który dzięki miłości zmienił się na lepsze.

- Zabrał mnie raz na lody, była jeszcze wtedy zima. To całkiem niedawno. Jeszcze innego dnia, zadzwonił do mnie w środku nocy w pierwszy dzień wiosny, pytając, czy nie mam ochoty na spacer. I chociaż nigdy nie chodzę na spacery, nawet kurwa nie wiesz, jaką wielką ochotę miałem iść wtedy na spacer. Zaspany ubierałem pierwsze, lepsze rzeczy i biegłem do parku tylko po to, aby go zobaczyć.

Gdy skończył, odetchnął głęboko, ponieważ jego wypowiedź była bardzo wyczerpująca. Wypił całą zawartość filiżanki za pierwszym razem i dopiero wtedy, gdy spojrzał na Holley ponownie, dostrzegł jej znaczący uśmiech.

- Dlaczego się tak uśmiechasz?

- Tak po prostu - wzruszyła swoimi ramionami. - Dawno cię takiego nie widziałam. Nigdy cię takiego nie widziałam.

Jest najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem.

Harry nie wspominał o Louisie już więcej, po prostu pogrążył się w rozmyślaniach o nim i o tym, jak bardzo chciał go zobaczyć. Dzisiaj było to jednak niemożliwe z kilku powodów - miał obejrzeć razem z Michelle salę weselną na obrzeżach miasta oraz nie chciał przytłaczać Louisa swoją obecnością, chcąc dać mu czas. Być może potrzebował sobie to wszystko dokładnie przemyśleć, co było całkowicie uzasadnione. Mimo tego, Harry napisał do niego krótką wiadomość z zapytaniem o jego samopoczucie, a zaledwie dwadzieścia minut później dostał odpowiedź.

Dobrze :)

Nieważne, jak bardzo chciał mu uwierzyć, miał wrażenie, że kłamał.

Dotarł na miejsce kilka minut po czwartej, spóźniony. Nigdy się nie spóźniał, w zwyczaju miał przygotowywać się do jakichkolwiek spotkań już kilka godzin przed nimi, ale spędził za dużo czasu w mieszkaniu Holley, pierwszy raz od wieków po prostu rozmawiając. Harry czuł się swobodnie, mogąc zasięgnąć u niej porad, ponieważ zawsze były one szczere i przemyślane. Być może podejmowanie decyzji należało już do niego, ale potrzebował również kogoś, kto wskaże mu właściwą drogę.

Nie odzywał się do siostry i ojca od wczorajszego obiadu, więc nie wiedział, czy spodziewali się go tam zastać. Nie chciał jednak do nich wydzwaniać, ale jednocześnie bał się z nimi skonfrontować, choć kiedyś musiało to nastąpić.

Przeszedł między dwoma kolumnami, przekraczając próg wysokich, dwuskrzydłowych drzwi wprost do budynku. Kroczył długim korytarzem, rozglądając się na boki i w między czasie zauważył, że mógł ujrzeć swoje odbicie w marmurowej podłodze. Zanim miał okazję do dokładnego rozejrzenia się po ciągnącym się w nieskończoność korytarzu, usłyszał wołanie ze swojej prawej strony. Prawie skręcił sobie kark, gdy odwrócił głowę w tamtą stronę i dostrzegł swoją siostrę w zagraconym pomieszczeniu obok, która rozmawiała z jakimś mężczyzną.

- Cześć - przywitał się, wchodząc niepewnie do środka. - Przepraszam za spóźnienie.

- Pewnie - odparła wymijająco.

Po chwili nieznany mu mężczyzna zostawił ich samych; był prawdopodobnie właścicielem tutejszego lokalu, a Michelle ustalała z nim ostatnie szczegóły dotyczące jej wesela, które miało odbyć się już za kilka dni.

- Tata jest? - zapytał po chwili, wciąż stojąc niezręcznie w progu i opierał się o ścianę.

- Jest.

Podążał za nią wzrokiem, jak narzucała płaszcz na swoje ramiona i poprawiła swoje włosy.

- Przepraszam za wczoraj - odezwał się nagle, pełen wstydu i poczucia winy, że wszystko zniszczył. - Naprawdę przepraszam. Usiądziemy i porozmawiamy?

- O czym ty chcesz rozmawiać, Harry? - westchnęła cicho. - Po prostu chciałeś zrobić nam na złość i przyprowadziłeś jakiegoś chłopaka, zrobiłeś scenę i zawiodłeś nas wszystkich. Rozumiem, nie będziemy zmuszać cię już więcej do tego, abyś kogoś sobie znalazł.

- Co? - zmarszczył swoje brwi zdezorientowany. - Nie, to nie tak. Louis to jest mój... - urwał, gdy nagle zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiedział, czym on i Louis byli. - chłopak.

Na jego słowa, Michelle przerwała wykonywaną czynność, jaką było grzebanie w swojej torebce. Posłała bratu uważne, badawcze spojrzenie i odłożyła po chwili torebkę na fotel, zanim sama na nim usiadła.

- Nie rozumiem.

- Louis to jest mój chłopak - wypowiedział już nieco pewniej, mimo wcześniejszej niepewności. Po chwili wahania wszedł do środka i wsadził dłonie w kieszenie swoich jeansów. - Przepraszam, jak to wyszło. To było małe nieporozumienie między mną a nim, które nie powinno było nigdy zaistnieć.

- Nieporozumienie? Harry, ty zrobiłeś z niego idiotę na pierwszym, rodzinnym obiedzie. Myślałam... wszyscy myśleliśmy, że to jakiś żart. Po twoich słowach nikt nie wziął tego na poważnie, ja nie... ja nie spodziewałam się... - zamrugała szybko oczami, gdy w końcu to do niej dotarło.

Potarła palcami swoje skronie i przymknęła oczy, a Harry usiadł na jednym z krzeseł, które stało obok fotela. Splótł palce swoich dłoni i uśmiechnął się krzywo, zdając sobie nagle sprawy z absurdalności tej sytuacji.

- Wiesz co? Ja też się nie spodziewałem.

- Wciąż nie rozumiem, Harry. Nie rozumiem, co się dzieje, czuję się tak, jakby wokół mnie działo się coś wielkiego, ale do mnie nie docierało. - wyszeptała oszołomiona.

- Wytłumaczę ci to. Podczas gdy wszyscy wokół oczekiwali ode mnie, że znajdę sobie kobietę, ja zakochałem się w facecie. Zakochałem się, Michelle.

Siostra znów na niego spojrzała, a oczy miała pełne łez. Nie wiedział tylko, czy były to łzy rozpaczy, czy może łzy szczęścia.

- Myślę sobie... - kontynuował, kucając nagle naprzeciwko niej. - Że zabiorę go ze sobą na ślub, o ile się zgodzisz. Ten cały obiad był jedną, wielką katastrofą. Przepraszam. Chciałem zrobić mu na złość, ale później zdałem sobie sprawę, że nie powinienem, ale byłem zbyt zaślepiony przez złość.

- Na ślub? - powtórzyła cicho.

- Tak, chciałbym, abyś znowu go poznała. Abyś poznała kogoś, kogo kocham.

- Nigdy nie sądziłam, że poznam kogoś, kogo pokochasz. Nieważne, że to jest facet, Harry. - powiedziała szczerze, spoglądając mu przy tym w oczy. - Nie obchodzi mnie to, nieważne, jak zaskoczona byłam. Ponieważ w końcu pojawił się w twoim życiu ktoś, kogo zdołałeś do niego wpuścić, kogo pokochałeś i jesteś z nim szczęśliwy. Bo jesteś?

- Jestem - pokiwał twierdząco głową, czując kolejny uścisk w żołądku. Starał się jednak nie dać poznać po sobie, że było coś nie tak, i że wcale nie myślał o stanie zdrowotnym Louisa, który się pogarszał. Wnioskował to po opuchliznach na jego ciele i częstej gorączce, ale miał nadzieję wkrótce to zmienić. Ta nadzieja podtrzymywała go przy byciu silnym.

- Ale wciąż jesteś okropny po wczoraj.

- Wiem to. Wiem to, ponieważ sprawiłem, że cierpiał, a nie chciałem.

Michelle wpatrywała się w niego dłuższy czas w milczeniu, aż w końcu uśmiechnęła się lekko. Nie mogąc się powstrzymać odwzajemnił jej uśmiech.

- Dlaczego się uśmiechasz?

- Bo cieszę się, że mi o tym powiedziałeś. Sądziłam, że nigdy nie będziemy rozmawiać o takich rzeczach.

- O facetach?

- O miłości - roześmiała się cicho. - Bałam się, że ty już nigdy... że już nigdy nie...

- Że nie pokocham nikogo?

- Ponieważ wiem, że po śmierci mamy zamknąłeś się w sobie.

Oblizał swoje usta i wypuścił drżący oddech z płuc, ale tym razem zareagował dość spokojnie.

- Wiem to - odparł cicho. - To oznacza, że on jest wyjątkowy.

Michelle pochyliła się w jego stronę i ujęła jego dłonie w swoje, zanim odparła:

- Z całą pewnością jest.

Zapewnienie jego siostry sprawiło, że poczuł się choć trochę lepiej, ale nie na długo. Dzisiejszego dnia miał zamiar udać się jeszcze do lekarza Louisa, więc nie wysilał się nawet, aby poszukać swojego ojca. Nie był pewien, czy był w stanie spojrzeć mu po tym wszystkim w twarz, choć sama Michelle zrozumiała. Był zbyt przejęty tym, co usłyszy w szpitalu, aby przejmować się dłużej tą rozmową. W tym momencie było to najmniej istotne.

Jeszcze tego samego dnia udał się do szpitala, tego samego, do którego zawiózł Louisa, gdy potrącił go na ulicy. Chciałby uśmiechnąć się na te wspomnienia, ale były zbyt bolesne - od tego czasu tyle się zmieniło. I choć wydawało się, że na lepsze, to prawda była inna. Choroba Louisa z całą pewnością postępowała, a on nie potrafił się z tym pogodzić. Myślał o tym coraz częściej, bo Louis zaczął stawać się nieodłącznym elementem jego życia. Czas, jaki się znali, był nieistotny. Istotne były uczucia, jakie między nimi zaistniały i to, co mężczyzna potrafił zrobić z Harrym w ciągu tego miesiąca - wydobyć wszystko to, co tkwiło głęboko w jego sercu przez te wszystkie lata.

Planował zapytać o lekarza Louisa w recepcji, ale dobrze wiedział, że nikt nie udzieliłby mu takich informacji. Zaczął zatem błądzić po kilku piętrach budynku, przechadzając się korytarzami i odczytywał kolejno tabliczki z nazwiskami na drzwiach, mając nadzieję, że ujrzy choć jedno, znajome nazwisko. Trwało to pół godziny, podczas których ludzie, których mijał posyłali mu spojrzenia i szeptali. W końcu jednak, po upływie tego czasu dostrzegł młodego mężczyznę z płomiennymi rudymi włosami, który spieszył się, przeglądając po drodze jakieś dokumenty.

- Przepraszam - zawołał Harry, spiesząc w jego stronę.

Początkowo lekarz nie zwrócił na niego swojej uwagi, ale prawdopodobnie słysząc kroki, podążające za jego osobą, obejrzał się przez ramię i dostrzegłszy Harry'ego, zatrzymał się.

- Tak?

- Przepraszam, że zabieram czas. Na imię mi Harry Styles. - powiedział, stając przed nim z ciężkim oddechem w piersi. Cały dygotał z nadmiaru emocji. - Jest Pan doktorem mojego... eee... narzeczonego. - skłamał, spoglądając na plakietkę na jego piersi. - Doktorze Murphy.

- Witam - doktor zmierzył go wzrokiem nieco zaskoczony. - Czy to jakaś ważna sprawa?

- Tak. Louis Tomlinson.

Wraz z wypowiedzianymi przez niego słowami, mężczyzna pokiwał w zrozumieniu głową.

- Tak, wiem o kogo chodzi. Nie wiedziałem po prostu nic o jego życiu prywatnym.

- Cieszę się, że się rozumiemy. Ja po prostu... Louis jest chory, jak Pan wie.

- Nie wiem, czy powinienem udzielać Panu jakichkolwiek informacji.

- Wiem to. Tylko, jeśli chodzi o leczenie, ja... - w tym samym czasie wyciągnął z tylnej kieszeni spodni portfel i rozejrzał się, czy nikt ich nie obserwował ani nie podsłuchiwał. - Chodzi o jego zdrowie. Zapłacę tyle, ile trzeba, aby tylko wyzdrowiał.

- Słucham? - Doktor Murphy spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.

- Nie wiem, ile kosztuje jakiekolwiek leczenie, chemioterapia, radioterapia, cokolwiek. Nie znam się na tym. - drżącymi dłońmi wyjął plik banknotów, które wyciągnął dzisiaj z bankomatu. Był w stanie zapłacić każdą cenę za jakiekolwiek, skuteczne leczenie. - Stać mnie na wszystko.

- Pan nie rozumie... - mężczyzna pokręcił swoją głową, wzdychając cicho. - Nie o to chodzi. Myślałem, że skoro jesteście narzeczeństwem, to wie Pan o stadium choroby Pana Tomlinsona.

- Jakim stadium? - zapytał cicho kompletnie zdezorientowany. - Mamy dwudziesty pierwszy wiek, z całą pewnością da się to wyleczyć.

- To jest naprawdę wysokie stadium choroby. To nieziarniczny chłoniak, bardzo agresywny. Jakiekolwiek leczenie tylko by szkodziło, jest ono niemożliwe w tym stanie. Zastosowanie chemioterapii w przypadku chłoniaka agresywnego dałoby tylko pięćdziesiąt procent szans na wyleczenie, ale w tym przypadku choroba postępuje zbyt szybko.

Jego słowa niczym echo odbijały się w głowie Harry'ego, do którego nic nie docierało. Wpatrywał się w mężczyznę z rozchylonymi ustami, wciąż trzymając w swoich dłoniach portfel, bo złudna nadzieja jeszcze się gdzieś tam w nim tliła. Nie potrafił dopuścić do swojej świadomości faktu, że nie dało się już nic zrobić. Nie wierzył w to, był pewien, że było jakieś rozwiązanie, musiało być.

- Nie - pokręcił swoją głową. - Na pewno się da, jeśli to coś kosztuje, niech mi Pan powie.

- Przykro mi.

- To musi być możliwe, niech mnie Pan zrozumie - jego głos stał się chwiejny. - Wszystko. Zrobię wszystko.

- Jedyne, co rodzina może ofiarować w takiej sytuacji, to wsparcie. Powinien wspierać go Pan do samego końca, ponieważ zostało już niewiele. Naprawdę mi przykro.

- Niewiele? - wyszeptał sam do siebie.

Słowa „Louis" i „niewiele" dudniły w jego głowie, sprawiając, że jego serce boleśnie się zaciskało. Po raz kolejny nie potrafił połączyć żadnego elementu w całość, żadnego pojedynczego słowa, ponieważ nie dopuszczał do siebie myśli, że to był ostateczny wyrok. Był o krok od załamania się, więc bez słowa wykonał krok w tył, a później odwrócił się, aby odejść jak najdalej stąd. Aby opuścić to przeklęte miejsce z nieodpartym wrażeniem, że zapach detergentów i leków piekł go w oczy i sprawiał, że się dusił. Jedna z jego dłoni automatycznie powędrowała do jego szyi, na której zacisnął swoje palce, kiedy poczuł, że zaczynało brakować mu powietrza.

Niemal wypadł ze szpitala przez dwuskrzydłowe drzwi i dopiero wtedy, gdy chłodny podmuch powietrza uderzył w jego twarz, nabrał do płuc głębokiego oddechu. Oparł się plecami o ścianę budynku i zaczął kaszleć i się krztusić. Nie docierało do niego, co się działo, kręciło mu się w głowie i gdyby nie to, że podpierał się o ścianę, upadłby na ziemię. Próbował się uspokoić, oddychając płytko i wbił wzrok w niebo, ponieważ w tej chwili nie było przy nim nikogo, kto pomógłby mu się odnaleźć. Nie było przy nim Louisa, który złapałby go za dłonie i spojrzał w jego oczy, powtarzając, że wszystko będzie dobrze.

Na samo wyobrażenie jego delikatnego uśmiechu i zmarszczek wokół oczu, świat przed nim przysłoniły łzy. Gorące łzy, którym nie pozwolił się wydostać. Odchylił głowę do tyłu, zderzając tył swojej głowy z grubym murem i zamrugał szybko, aby się nie rozpłakać. Zaczął liczyć do dziesięciu, później do dwudziestu i do trzydziestu, a kiedy nie pomagało i to, wplótł palce w swoje włosy i pociągnął za nie w akcie złości, choć tak bardzo cierpiał. Cierpiał, ponieważ pokochał Louisa i nienawidził siebie za to, że pozwolił miłości przejąć nad sobą kontrolę. Cierpiał, ponieważ to wszystko zaczęło go przytłaczać i zaczął miewać stany lękowe, nad którymi nie panował. Cierpiał, ponieważ nie potrafił uratować Louisa.

Cierpiał, ponieważ Louis uratował jego, a on nie chciał być uratowany.



Od autora: Przepraszam za błędy, nie sprawdzałam. Dziękuję za #130! Już obliczyłam - będzie 21 rozdziałów i epilog, więc czeka nas jeszcze sześć rozdziałów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top