Rozdział Piąty

Od dwudziestu minut Harry wciskał się coraz głębiej w fotel i słuchał lekcji moralnych swojego ojca, który wściekły krążył po gabinecie. Towarzyszyła im również Michelle, ściągnięta tutaj przez samego Thomasa Stylesa. Gdy usłyszała, w jakim celu została tutaj ściągnięta, prawie dostała zawału.

- Zwariowałeś?! - złapała się za miejsce, w którym znajdowało się jej serce. Wpatrywała się w Harry'ego z niedowierzaniem.

- Oczywiście, że zwariował. Oczywiście. Będziemy mieć na głowie prawnika, sąd, więzienie.

Na dźwięk ostatniego słowa, Harry poczuł napływającą złość.

- Po prostu go potrąciłem, nie stało się nic takiego - rzekł najspokojniej, jak się dało, prostując się na swoim siedzeniu. Podczas, gdy jego siostra i ojciec panikowali, sam zdołał już oswoić się z sytuacją. - Chciałem zadzwonić na pogotowie, ale mnie powstrzymał. Nic mu się nawet nie stało.

- I dobrze, inaczej wyciągalibyśmy cię teraz z aresztu!

Zacisnął swoje zęby. Michelle stała z założonymi na piersi rękoma i wpatrywała się w widoki za oknem, prawdopodobnie zadręczając się całą tą sprawą. Wszyscy myśleli, że to koniec świata. Był niemal pewien, że ojciec zdążył mu już wynająć dobrego prawnika, a Michelle wybłagać o najlepszą celę w więzieniu, jak tylko było to możliwe. Ale oni nie rozumieli, że nic się przecież nie stało. Nie twierdził tak jedynie on sam - Louis go do tego przekonał.

Z początku sam wpadł w panikę, ale później zdał sobie sprawę, że przecież mogło dojść do czegoś o wiele gorszego, a nie doszło.

- Powinienem wrócić do pracy.

- O nie, nie. Po tym wszystkim tak po prostu chcesz wrócić do pracy?

- A co mam robić? Myśleć o tym cały czas? - zapytał chłodno.

Ojciec zmierzył go surowym spojrzeniem. Jego łagodna natura została zastąpiona przez wściekłość.

- Ja myślę o tym cały czas. Jesteś moim synem.

Harry pokręcił głową i wstał. Miał dość powtarzania ciągle tego samego, choć dawał im do zrozumienia już kilkakrotnie, że nie było powodów do zmartwień.

- Wracam do pracy - oznajmił, odruchowo przeczesując włosy palcami dłoni. Rano nie zdążył przeczesać ich nawet grzebieniem. - Wy też powinniście chyba już jechać.

Praca była czymś, co pozwalało mu odciągnąć wszystkie jego myśli. Mógł jednocześnie zająć się tym, co lubił najbardziej, a przy okazji przeanalizować ważne dla niego sprawy. To właśnie pracując podejmował najważniejsze decyzje, zupełnie zrelaksowany i skupiony. Ani razu nie wyszło mu to na złe.

- Myślę, że powinieneś przeprosić tatę.

Michelle weszła do pracowni Carlo, gdzie przesiadywał Harry, dziesięć minut później. Dla uspokojenia swoich skołatanych nerwów, przeglądał jakieś kartki z projektami, których nie miał okazji jeszcze ujrzeć.

- Nie - powiedział stanowczo. - Przepraszam, Michelle, ale on za bardzo się denerwuje.

- Bo ma tylko nas - westchnęła, przysiadając obok niego na miękkiej kanapie. - Po prostu się troszczy. A troszczy się za dwóch, za siebie i za mamę.

- Oczywiście.

Na wspomnienie mamy jego serce się zacisnęło. Nie powinna mówić o niej w jego obecności, nikt nie powinien. On i jego mama to był osobisty temat, który trzymał głęboko w sercu, a poza nim był zupełnie innym człowiekiem. Nie potrzebował się uzewnętrzniać ze wszystkim, co czuł, wystarczyło, że sam zdawał sobie z tego sprawę. Nawet, jeśli czasami gubił się w tym, kim naprawdę był.

- Chyba nikt nie zniósłby tego, gdyby przytrafiło się to tobie - przytuliła się nagle do jego boku. - Jedź ostrożnie, Harry. Nieważne gdzie zmierzasz.

- Jestem ostrożny - rzekł cicho, obejmując ją swoim ramieniem. Oparł podbródek na czubku jej głowy, a jego złość natychmiast mu przeszła.

Michelle ponownie otworzyła mu oczy. Harry rzeczywiście wolał zobaczyć rozczarowanie w oczach ojca, niż obojętność, usłyszeć krzyk i reprymendy, niż nie usłyszeć nic. Troszczył się po prostu.

Troszczył się za siebie i za mamę. Harry mógł odczuć jej cząstkę w nim, a także w swojej siostrze.

- Może wpadniesz jutro na obiad?

- Jutro? Przykro mi, nie mogę. - wyznał z rozżaleniem, po raz pierwszy od dłuższego czasu smucąc się, że nie mógł przyjść. Zamierzał odkupić Louisowi rower.

Gdy sobie o nim przypomniał, zastanowił się nagle, gdzie Louis pracował. Znał go zaledwie kilka dni, a dziś o mało go nie zabił, ale kiedy ten wspomniał o pracy, Harry poczuł się zainspirowany. Nie interesowało go, ile zarabiał i czy był wysokiej rangi biznesmenem czy nie, był po prostu ciekaw. Może tak, jak Harry spełniał się w swoim zawodzie i swojej pasji? Cokolwiek to było, miał nadzieję, że jego praca znajdowała się bardzo blisko jego mieszkania, aby nie musiał przemierzać tak długiej drogi pieszo. Nie miał teraz ani samochodu ani roweru, i to głównie z winy Harry'ego.

- Ale obiecuję, że przyjdę, gdy tylko znajdę trochę czasu. Obiecuję. - powiedział, spoglądając głęboko w jej oczy. Uwierzyła mu.

Harry miał zamiar przeprosić ojca, ale dopiero wtedy, gdy oboje znajdą czas. Nie chciał nachodzić go późnym wieczorem, więc po zamknięciu salonu, zanotował sobie w głowie, aby wybrać się do niego jutro bądź zadzwonić i umówić się na spotkanie w kawiarni. Bywały dni, gdy komuś udało się wbić mu do głowy, że ma rodzinę. Zazwyczaj była to Michelle, bo prócz niej nie miał nikogo bliskiego jemu sercu. Mógł nazwać swoich pracowników swoimi przyjaciółmi, ale wiedział, że nigdy nie byliby prawdziwymi przyjaciółmi, takimi, jakimi powinni być.

Nazajutrz zerwał się z łóżka o ósmej. Wczorajszego dnia na szczęście zdążył powiadomić wszystkich, że do pracy przyjdzie nieco później. W planach miał zakup roweru, a na samą myśl czuł rosnącą ekscytację. Chciał, aby był porządny - najlepszy, jaki Louis w życiu mógłby mieć. Miał nadzieję, że spodoba się mu i mimo tego całego incydentu, zrozumie, że Harry naprawdę żałuje wczorajszego dnia. Ale choć żałował stłuczki, nie był pewien, czy żałował również ich ponownego spotkania, ponieważ (jak stwierdził Louis), było miło.

Wybrał się do sklepu sportowego, ale nie zastał tam niczego interesującego. Wszystko było nijakie albo zbyt przesadzone, a on chciał jedynie, aby było wyjątkowe. Krążył po mieście dobre trzydzieści minut, aż w końcu dotarł do sklepu rowerowego na jednej ze spokojniejszych dzielnic na końcu miasta. Choć budynek nie robił zbyt dobrego wrażenia, szybko przekonał się, że były to tylko pozory. Wnętrze było zadbane i schludne, a obsługa zadowalająca. Pomógł mu jeden ze sprzedawców, gdy oznajmił, że szuka czegoś wyjątkowego.

A gdy znalazł, nie mógł uwierzyć własnym oczom. To było właśnie tym, czego szukał. Błyszczał jak czysty szmaragd. Był zwykłym rowerem miejskim z koszykiem z przodu i złotym dzwonkiem, ale Harry uznał, że koszyk ten pasował to pomponu w czapce Louisa. Poza kolorem i zadbaniem, nie różnił się wiele od poprzedniego roweru Louisa. Był po prostu ładniejszy.

Zakup roweru sprawił, że był szczęśliwy już do końca dnia. Ale nie do końca wiedział, czemu się tak czuł. Może dlatego, ponieważ nie mógł doczekać się (miał nadzieję) pozytywnej reakcji Louisa na jego prezent w ramach rekompensaty za wyrządzoną krzywdę? A może po prostu cieszył się, że Louis odzyska rower, którym tak bardzo lubił jeździć?

***

Czekał o umówionej godzinie przy swoim samochodzie, nerwowo podrygując stopą. Nie wiedział, dlaczego się denerwował, skoro zaledwie wczoraj nie mógł się już doczekać, aby wręczyć nowo zakupiony rower mężczyźnie. Ściskał palcami rączki roweru, rozglądając się co chwila w poszukiwaniu Louisa, ale jak na razie nie dostrzegł nawet nikogo, kto mógłby go przypominać.

Nikt, ani Michelle czy ojciec, ani nawet żaden z jego pracowników nie wiedzieli nic o jego zamiarach. Nie ukrywał tego przed nimi, ale nie czuł również potrzeby, aby im o tym mówić. Inicjatywa o zakupieniu roweru dla Louisa była tylko jego, i nie czuł do tego jedynie obowiązku. Naprawdę chciał go kupić.

Dostrzegł w końcu znajomą sylwetkę. Jego serce automatycznie przyspieszyło, a on zestresował się bardziej. Im bliżej był, tym bardziej zdenerwowany się stawał. Harry nie powinien być zdenerwowany, nie było ku temu powodów. Był przecież zazwyczaj opanowany. Być może to wszystko z obawy przed jego reakcją.

- O, Boże - rzekł Louis, gdy w końcu stanął obok. Jego pełne podziwu spojrzenie utkwione było w rowerze. - Ten rower jest nieziemski.

- Podoba ci się? - Harry spytał z prędkością światła, zanim mógł się powstrzymać. Stwierdził, że Louis mógł go nie zrozumieć, więc już nieco spokojniej powtórzył: - Podoba ci się?

- Tak - pokiwał swoją głową Louis, wciąż wpatrzony w rower jak w obrazek. Wyjął dłonie z kieszeni swojej kurtki bardzo niepewnie. - Mogę dotknąć?

- Oczywiście. Jest twój.

Nieśmiały uśmiech rozciągnął się na twarzy mężczyzny, gdy przejmował go od Harry'ego. A ten tylko obserwował go z błyskiem w oku i niemałą satysfakcją. Po mimice jego twarzy mógł wywnioskować, że naprawdę mu się spodobał. Miał tylko nadzieję, że nie spyta o cenę, która nie miała żadnego znaczenia.

- Bardzo mi się podoba. Czuję, że nie zasługuję na taki cudowny prezent.

- Daj spokój - Harry od razu zaprzeczył, odrzucając możliwość nieprzyjęcia przez Louisa prezentu. Ten rower był niemal stworzony dla niego. - Pasujecie do siebie.

- Ja i rower? - zaśmiał się cicho. Jego nos i policzki zdobiły dwa rumieńce, a Harry nie wiedział, czy spowodowane to było jego słowami, czy mrozem.

Wpatrywał się w niego krótką chwilę, jak przesuwał palcami po ramie roweru, przypatrując mu się z zachwytem. Jedyne, co Harry'emu w nim nie pasowało, to że nie miał dziś na sobie swojej czapki. Przyzwyczaił się już do jej obecności, nawet jeśli widzieli się zaledwie kilka razy.

- Oczywiście. Jak się czujesz? - zapytał po jakimś czasie, dając Louisowi czas na zapoznanie się z jego nowym przyjacielem. - Czy z nogą wszystko dobrze?

- Tak, wygląda to teraz po prostu jakbym uczył się jazdy na rowerze i upadłbym - zażartował, w końcu spoglądając na Harry'ego. Zmrużył swoje oczy przez słońce, które pokazało się nagle, mimo pogody. Nic dziwnego, w końcu powolnymi krokami nadchodziła wiosna. - Ale to dobrze, nauka jazdy na rowerze zawsze przynosi coś dobrego.

- Nie potrzebujesz żadnych leków? Maści? Tabletek? Bandaży?

- Nie - pokręcił swoją głową rozbawiony paplaniną Harry'ego, który poczuł się zażenowany. Czy to było złe, że po prostu chciał zadbać o niego po tym, co się wydarzyło? - Ale możesz zaprosić mnie na kawę.

Tym razem, to policzki Harry'ego zaróżowiły się lekko, ponieważ kompletnie się tego nie spodziewał. Patrzył na niego przez chwilę w bezruchu, prawdopodobnie wyglądając jak skończony idiota. W końcu jednak potrząsnął swoją głową, mrugając szybko.

- Eee, jasne. Przepraszam, ja... Chętnie. Tak. - odparł, próbując brzmieć jak najbardziej naturalnie. Nie ułatwiał mu tego rozbawiony uśmiech Louisa, który nie spuszczał z niego wzroku, a przez słońce jego oczy błyszczały i wydawały się być jeszcze jaśniejsze. Harry teraz mógłby z całą pewnością przysiąc, że widział w nich kawałek nieba. Inaczej: Jego oczy były niebem, a on zaczynał wątpić, czy wciąż stąpał po ziemi. - Zapraszam cię na kawę.

- Naprawdę? - Louis zachichotał, spoglądając na swój rower i znów na Harry'ego. Uśmiechał się jeszcze szerzej, niż dotychczas. - No to ja się zgadzam.

Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu. Harry czuł się jak wbity w ziemię, ale jednocześnie sprawiało mu to niemały dyskomfort. Chciał coś zrobić, ale nie wiedział co. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale ze zdziwieniem przyznał sam przed sobą, że wcale mu to nie przeszkadzało.

- To może... może tam - Styles wskazał palcem na skrzyżowanie. - Dwie ulice dalej jest dobra kawiarnia. Zawsze chadzam tam.

- Jasne - zgodził się Louis.

Harry ostrożnie wykonał krok w tamtą stronę, niepewny, czy Louis pójdzie za nim. Tak się na szczęście stało, więc idąc wzdłuż ulicy, kroczyli obok siebie, ramię w ramię, a Louis prowadził swój rower, z wciąż błąkającym się, delikatnym uśmiechem na ustach.

- Tak w ogóle, to gdzie pracujesz? - Harry przerwał ciążącą między nimi ciszę. - Jeśli mogę wiedzieć.

- W barze w centrum handlowym niedaleko. Robię dobre smoothie.

- Nigdy nie piłem smoothie - wyznał Harry. - Wolę kawę.

- Moje smoothie byś wolał bardziej, niż kawę. Mango i banan, cudowne.

- Wątpię.

- Przekonamy się - ton jego głosu zdradził wiele. Louis był bardzo pewny siebie, ale przy tym całkiem zabawny. Harry spojrzał na niego i uśmiechnął się półgębkiem, ale nic nie powiedział.

Rower zostawili przed kawiarnią w miejscu specjalnie do tego przeznaczonym, a w środku Harry pozwolił Louisowi wybrać stolik. Nie wybrał tego w rogu pomieszczenia, jak się spodziewał, gdzie mieliby więcej prywatności, wręcz przeciwnie. Wybrał najbardziej zwariowany, okrągły stolik przy oknie w otoczeniu kilku innych, ale właśnie ten jedyny różnił się najbardziej. Był kolorowy, a w wazonie pośrodku zamiast kwiatów, znajdowały się lizaki różnych wielkości i kształtów.

- Dlaczego akurat ten?

- Nie wiem, jest ciekawy - Louis wzruszył ramionami, ściągając swoją kurtkę i usiadł na czerwonym krześle. To, na którym usiadł Harry, było niebieskie. - Nigdy tutaj nie byłem. Sam nie wiem dlaczego, nie chodzę do kawiarni, mam dość napojów, bo robię je w pracy.

- Ale lubisz swoją pracę?

- Jak najbardziej. Kogo nie fascynowałoby robienie kolorowych koktajli? - roześmiał się ponownie, opierając dłonie na stoliku. - Ale lubię też kawę. Możesz polecić mi jakąś, jeśli chcesz.

- Jasne, wezmę najlepszą - Harry przystał na jego propozycję, zerkając na kelnerkę za ladą. Zamiast poczekać, wolał sam udać się tam, aby złożyć zamówienie.

Dopiero gdy wstał, dostrzegł różnicę między nim a Louisem. Miał na sobie elegancką koszulę i marynarkę od Valentino, a na stopach sztyblety. Jego włosy nienagannie zaczesane były do tyłu, nietknięte po kilku godzinach, zupełnie tak, jak gdyby spędzał godziny na to, aby je ułożyć. A Louis? Ledwo mógł dostrzec jego dłonie, które niemal topiły się w za długich rękawach jego beżowego swetra i błękitne oczy przez grzywkę, która opadała mu na twarz przez wiatr, targający jego włosy jeszcze na zewnątrz. Na stopach miał jedynie wysłużone, skórzane buty, choć w jednym z nich sznurówka była rozwiązana.

Był tak zapatrzony w tę sznurówkę, że prawie zapomniał, że przyszedł złożyć zamówienie.

Dołączył z powrotem do Louisa kilka minut później, wyręczając kelnera i sam chwytając za filiżanki z kawą. Postawił jedną przed nosem Louisa, który od razu zaciągnął się wonią kawy i objął palcami filiżankę, która była prawie tej samej wielkości, co jego jedna drobna dłoń.

- Już sam zapach jest jak niebo.

- Fakt - zgodził się Harry, sam chwytając swoją filiżankę w jedną dłoń. Kawa była gorąca, ale to było tym, czego w tym momencie najbardziej potrzebował. - Moja ulubiona.

Nie mógł nie obserwować Louisa, gdy upijał łyk gorącego napoju, ciekaw jego reakcji. W głębi duszy miał nadzieję, że zasmakuje mu jego ulubiona kawa w jego ulubionej kawiarni.

Grymas na jego twarzy wprawił go w zakłopotanie, ale zanim miał szansę się odezwać, Louis zrobił to pierwszy.

- Gorące!

- Poczekaj chwilę, niech ostygnie.

- Spuchł mi język chyba... - wymamrotał niewyraźnie, dotykając palcami swoich ust. Mimo wszystko, ten widok wydał się Harry'emu naprawdę zabawny.

- Chciałbyś, abym zamówił ci wody? - starał się przybrać poważny wyraz twarzy, choć uśmiech sam cisnął się na jego usta.

Louis zaprzeczył ruchem głowy, wbijając wzrok w drewniany stolik i czekał. Harry również czekał, popijając swoją kawę i dmuchając na nią co jakiś czas, przez co jego język nie ulegał takim samym obrażeniom, jak ten Louisa. Może po prostu był przyzwyczajony do picia gorących napojów, podczas gdy to Louis był tym, który zajmował się przyrządzaniem mrożonych koktajli.

- Już dobrze? - spytał po jakimś czasie.

- Mogłeś uprzedzić, że jest gorąca. Może ciałem jestem w Anglii, ale sercem na Arktyce.

- W Arktyce?

- Boże, nie wiem, z natury jest mi wiecznie zimno i mam ciągle zimne dłonie, ale potrafię poparzyć się ciepłą herbatą - wzruszył swoimi ramionami, z powrotem chwytając porcelanę i, tym razem ostrożniej, napił się kawy. Teraz, zamiast grymasu, kąciki jego ust uniosły się w górę. - Pyszne. Dlaczego tak bardzo zdziwiło cię to, że wybrałem ten stolik?

- Cóż, jest inny, niż wszystkie. Trochę taki niepoważny.

Louis zmarszczył nos na jego odpowiedź, ale nic nie powiedział. Musiała minąć chwila, aby dotarło do Harry'ego, że być może go tym uraził.

- Po prostu ja nie lubię takich rzeczy, ale wydaje się być wesoły - wyjaśnił. - To nie tak, że ludzie, którzy tu siadają są niepoważni. Wcale. Ja lubię poza tym poważne rzeczy, lubię prostotę i elegancję.

- Dlatego wybrałbyś pewnie... eee... - Louis rozejrzał się wokół i wskazał gestem na stolik, przy którym zazwyczaj siadał Harry. Czy tak łatwo można było go rozgryźć? - Ten nudny i pusty, w kącie. Dobrze, że ja nie jestem poważny. Chyba bym umarł z nudów.

Harry również pozwolił sobie tego nie skomentować, zamiast tego zacisnął palce mocniej na kubku.

Delektował się smakiem swojej ulubionej kawy kilka, długich minut. Cieszył się, że zdołał uprzedzić swój zespół o możliwości nieprzybycia dziś do pracy. Nie przypuszczał, że wyląduje w kawiarni z chłopakiem, na którego wpadł w aptece, a później potrącił go na ulicy. Nigdy w życiu. I choć wciąż uważał, że to wszystko to był czysty przypadek, to nie uważał, aby znajomość ta mogła tak po prostu, nagle się skończyć. Mogli spotykać się czasem i porozmawiać, mimo zadziwiającej różnicy charakterów, poglądów i upodobań. Nie wiedząc czemu, Louis mówił lub robił czasami rzeczy, które szczerze mu imponowały.

Postanowił zaryzykować. Nie powinien wciąż trzymać rzeczy głęboko w sobie i milczeć, chociaż miał okazję, aby mówić. Nie zgadzał się ze słowami Louisa, że czasu nie da się zmarnować, ponieważ właśnie go marnował. Marnował go na siedzeniu w ciszy i rozmyślaniu, co mógłby powiedzieć i czy w ogóle wypada, zamiast po prostu mówić.

- Naprawdę cieszę się, że idzie wiosna. Moja siostra, Michelle mówi, że zimą się przepracowuję, ale myślę, że to dlatego, bo jest taka ponura pogoda i trzeba się czymś zająć.

Mężczyzna podniósł na niego swoje spojrzenie, które dotychczas utrzymywało się na dnie swojej filiżanki. Przez te kilka minut, zdążył wypić już całą kawę, a Harry'emu zrobiło się bardzo głupio, że nudził się do tego stopnia.

- Też bardzo lubię wiosnę, ale przywodzi mi na myśl przykre wspomnienia... - odparł Louis, marszcząc swoje brwi. - Ale w zimę zawsze jest miło, bo możesz ogrzać się po ciężkim dniu i wypić gorącą herbatę. Ale nie za gorącą, abym nie poparzył sobie języka.

- Jestem twoim totalnym przeciwieństwem. Nie mam czasu, aby grzać się w domu.

- Nie? Z żadną... dziewczyną, narzeczoną?

Harry odchrząknął zakłopotany, bawiąc się łyżeczką. Naprawdę nie lubił tego tematu.

- Jestem singlem.

- To w porządku, ja też - powiedział szybko Louis, chcąc go chyba tym pocieszyć. Uśmiechnął się lekko, wystukując palcami rytm na stoliku. Wyglądał na zamyślonego. - Ale dobrze, że zima się kończy, skoro tak jest. Przynajmniej będzie ciepło. Chciałbym dożyć jeszcze tego lata.

Dożyć?

Harry ściągnął swoje brwi zdezorientowany.

- Czy pominąłem jakiś ważny fakt z twojego życia?

- Jestem chory, to nic takiego.

Och.

Harry nie wiedział, co było w ty momencie silniejsze - chęć uderzenia się w twarz za swoje zachowanie, czy chęć poproszenia Louisa, aby go w tym wyręczył. Zawstydził się tak bardzo, że przez pierwsze kilka chwil się nie odzywał.

- Przepraszam - powiedział ze współczuciem, choć nie chciał, aby to tak wyglądało. Nie chciał, aby Louis myślał, że jest mu go żal (bo tak naprawdę było), i że traktował go inaczej ze względu na jego chorobę. Wprawdzie mówiąc, Harry w ogóle o niej nie myślał. Traktował Louisa jak każdego, innego człowieka, z tą różnicą, że Louis był o wiele ciekawszy. - To było nie na miejscu.

- Rozumiem to, nie musiałeś przecież pamiętać.

- Pamiętałem, naprawdę. Ale nie myślę o tym, gdy z tobą rozmawiam, bo to nie sprawia wcale, że jesteś gorszy. Jesteś po prostu sobą.

Sam nie spodziewał się po sobie takiej odpowiedzi, ale poczuł się dumny, gdy zobaczył, że Louis się uśmiechnął. Chciał, aby jak najszybciej oboje o tym zapomnieli.

- I widzę, że naprawdę smakowała ci kawa. Dlatego zamówię ci jeszcze jedną.

- Chyba nie umiem odmówić.

Harry poprosił o dolewkę kawy dla Louisa, ponieważ sam nie wypił jeszcze swojej. Przez ten krótki czas mógł ponownie zastanowić się nad swoim zachowaniem. To było zrozumiałe, że zapomniał, Louis nie był dla niego nikim ważnym, a on sam miał również wiele osobistych spraw na głowie (głównie wiążących się z jego salonem). Ale czuł poczucie winy, że w obliczu osobistej tragedii chłopaka, wyraził się o niej w najmniej odpowiedni sposób.

Dupek.

- Zakochałem się - Louis odezwał się nagle, przywracając Harry'ego na ziemię.

- W kim? - zapytał głupio.

- W tej kawie.

- Kawie - powtórzył za nim i wbił wzrok w swoją filiżankę. Nagle odechciało mu się pić. - Cieszę się, że ci smakuje.

Harry robił się coraz bardziej zdenerwowany, bo zdał sobie właśnie z czegoś sprawę. Po raz pierwszy doznał tak dziwnego uczucia, ale w ogóle go nie rozumiał. Miał jednak wrażenie, że było to spowodowane spotkaniem, które wciąż trwało. Gdyby do niego nie doszło, prawdopodobnie w ogóle by się tak nie poczuł. Naraz czuł smutek jak i ekscytację, ponieważ działo się coś nowego w jego życiu. Coś, czego wcale nie chciał zatrzymywać, wręcz przeciwnie - chciał poczekać i obserwować, co będzie dalej się działo, chciał, aby nie przestało trwać.

Harry poznał Louisa kilka dni temu i przyznał się sam przed sobą, że polubił go. Polubił go mimo tylu dzielących ich rzeczy, a to mu się raczej nie zdarzało. Przede wszystkim, Harry czuł się dobrze oderwany od obowiązków i pracy, siedząc w kawiarni z chłopakiem, którego towarzystwo odpowiadało mu bardziej, niż towarzystwo innej, znanej mu osoby. Nie rozumiał, jak to się działo, to po prostu działo się samo.

- Ale ten bukiet był naprawdę przepiękny. Zdałem sobie sprawę, że zapomniałem zapłacić, ale poszedłem tam zrobić to następnego dnia. Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że tam będziesz, bo głupio było mi płacić obcej dziewczynie i tłumaczyć jej wszystko, bo to nie ona mi je sprzedała, a Harry Styles we własnej osobie.

Harry skinął swoją głową. Nie mówił nic, bo zaschło mu w ustach, ale nie umiał się poruszyć. Po prostu wpatrywał się w Louisa, uważnie słuchając każdego, wypowiadanego przez niego słowa.

- Chyba miała na imię Kim. Powiedziała mi, że było zapłacone. Ja wiem, że powinienem był, a ty nie musiałeś robić tego za mnie.

- Nic się nie stało, to tylko dwanaście funtów - westchnął cicho.

Nawet nie zauważył, kiedy zaczęli mówić sobie po imieniu, zamiast formalnych zwrotów, ale wcale mu to nie przeszkadzało.

- Racja. Ale ja zamierzam zapłacić w takim razie. - oznajmił, wyjmując z kieszeni portfel.

Harry rozszerzył swoje oczy, podążając za nim wzrokiem i niemal od razu się wyprostował.

- Nie, to naprawdę nieważne. Ja cię zaprosiłem, więc ja zapłacę.

- Nie musisz czuć obowiązku do płacenia za mnie, ponieważ stało się to, co się stało. Ja za to chcę to zrobić, bo jestem uczciwy. - rzekł stanowczo, wyjmując z portfela dwa banknoty.

Jak bardzo chciał zaprotestować, nie chciał się z nim kłócić. Nie lubił, gdy ktoś mu się przeciwstawiał, ale nie mógł nic poradzić na to, że Louis miał rację. Dlatego zacisnął usta w wąską linię i czekał, aż Louis wróci.

- Wydaje mi się, że to było trochę droższe - Harry rzekł niechętnie, gdy Louis wrócił i uznał, że oboje powinni zbierać się już do wyjścia.

- Trudno - chłopak wzruszył ramionami, zarzucając na siebie granatową kurtkę. Harry poszedł w jego ślady i opuścili wspólnie kawiarnię, pozostawiając kolorowy stolik i ciepłą atmosferę.

Na zewnątrz okazało się być chłodniej, niż było jeszcze godzinę temu. Louis z tego powodu ukrył nos w kołnierzu swojej kurtki.

- Zimno, cholernie zimno - wymamrotał.

- I pomyśleć, że jeszcze niedawno świeciło słońce.

- Mogłoby przestać świecić dopiero wtedy, gdy dotrę do domu - zaśmiał się cicho i chwycił za swój nowy rower.

Harry spojrzał na to z dumą, wciąż nie mogąc napatrzeć się na zachwyt u mężczyzny. Było to dla niego niesamowicie przyjemne uczucie.

- Jeśli masz ochotę, możesz wpaść na smoothie. Wtedy się przekonamy, że nie będziesz mógł mu się oprzeć.

Uśmiechnął się pod nosem na jego sugestię, wciskając dłonie w kieszenie swojego płaszcza.

- Jeśli tylko znajdę czas, zrobię to.

Nie wiedząc czemu, nagle zapragnął tak po prostu znaleźć na to czas. Tak naprawdę miał tego czasu sporo, więc nie widział problemu, aby zagospodarować go trochę inaczej tylko po to, aby spróbować napoju przyrządzonego przez Louisa, prawda?

- Jeśli mogę spytać... czy te kwiaty były dla kogoś konkretnego?

- Były dla mojej mamy. Kocha kwiaty, a ja kocham sprawiać jej radość.

Wspomnienie o mamie sprawiło, że Harry poczuł ucisk w sercu. Naraz odczuł ból, smutek, ale i szczęście, ponieważ Louis dbał o swoją mamę i doceniał to, że ją miał. Sam oddałby wszystko, aby jego mama mogła przy nim być, dbałby o nią i kochałby ją całym sercem.

- To naprawdę cudowny gest z twojej strony. Twoja mama musi być dumna, że ma takiego syna.

Louis zaczerwienił się na jego słowa i zacisnął palce mocniej na rączkach roweru, co nie umknęło uwadze Harry'emu.

- Dziękuję. Dziękuję za tę kawiarnię, od dziś stała się moją ulubioną.

Zatrzymali się nieopodal salonu ślubnego, zaledwie ulicę przed nim. Harry niezręcznie spojrzał na Louisa z góry, a ten zakołysał się na swoich stopach, rzucając spojrzenia w stronę swojego roweru.

- To ja dziękuję. Mam nadzieję, że czujesz się już trochę lepiej.

- Taa, tak naprawdę cały czas czułem się tak samo. To znaczy dobrze. Moja noga to tylko obrzęk, minie przecież. - Louis powiedział całkowicie szczerze. - Ale dzięki temu, poczułem się lepiej, niż dobrze. Dlatego to ja dziękuję bardziej, niż dziękujesz ty. No i liczę, że wypijesz moje smoothie.

Harry skinął głową na jego słowa. Nie wiedział, co mógłby jeszcze dodać, ponieważ Louis powiedział wszystko to, co czuł on sam. I nie mógł zaprzeczyć, że naprawdę liczył na to, że będzie miał okazję spróbować jego smoothie.

- To cześć - rzucił w jego stronę, cofając się o krok.

- Do zobaczenia - Harry odpowiedział zgodnie z prawdą. Miał nadzieję, że do zobaczenia, i to jak najszybciej.

Odprowadził wzrokiem jego oddalające się plecy, stojąc tak jeszcze dłuższą chwilę. A gdy w końcu się otrząsnął, ze zdumieniem sam przed sobą przyznał, że mimo całej swojej niechęci do ludzi, być może znalazł nowego przyjaciela.

Od autora: Już ponad 300 gwiazdek, dziękuję <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top