Rozdział Ósmy

Pocałunek.

Cały weekend Harry rozmyślał nad tym, czy to naprawdę był pocałunek. Bezcelowo błąkał się z kąta w kąt, w towarzystwie będąc tylko ciałem, bo duchem był kompletnie gdzie indziej. Gdy w sobotnie popołudnie udał się na lunch razem z Carlo, Peterem, Amber i jej przyjaciółką, z trudem przełykał każdy kęs swojego jedzenia. Był po prostu oszołomiony i nie mógł przestać myśleć o Louisie oraz o tym, co się między nimi wydarzyło.

Kiedy Louis go pocałował, z głowy wyleciał mu areszt i potrzeba tłumaczeń wszystkiego swoim pracownikom oraz ojcu. Odkąd to zrobił, myślał już tylko o jego ustach. Było to nieco męczące, bo nie potrafił skupić się na niczym innym. Gdy brał prysznic, wyobrażał sobie nagle, że całują się znów, ale tym razem Louis nie ucieka. Gdy Peter zaprosił go na drinka ze swoimi znajomymi dzisiejszego wieczoru, odmówił, tłumacząc się ilością obowiązków, chociaż tak naprawdę planował spędzić wieczór samotnie i ponownie zastanowić się nad tym, jak miękkie były usta Louisa, jak zdążył za nimi za tęsknić i że nie zdążył delektować się nimi odpowiednio, bo Louis nie dał mu nawet szansy na oddanie pocałunku.

Dla wielu mogło się to wydawać nieodpowiednie. Harry sam wcześniej nie przypuszczał, że mógłby kiedykolwiek pocałować mężczyznę, że to właśnie Louis będzie tym, który go pocałuje. Ale mimo początkowego szoku, Harry wiedział, że nie powinien się temu opierać i okłamywać samego siebie - podobało mu się. Zapragnął nagle więcej, bowiem czuł, że nie będzie w stanie zapomnieć smaku czekolady na długi czas.

Pocałunek zmienił wiele.

- Pamiętaj o poniedziałkowym obiedzie - odezwał się Peter, sprowadzając tym Harry'ego na ziemię. Musiał puknąć go w ramię, aby na niego spojrzał.

- Jasne - wymusił mały uśmiech, chociaż pod stołem zaciskał dłonie w pięści.

Uroczysta kolacja organizowana przez jego ojca, kompletnie o tym zapomniał. Nie miał najmniejszej ochoty się na nią udawać, ale czuł do tego obowiązek. Już wystarczająco zawiódł ojca i Michelle, a tym razem zamierzał udowodnić, że nie działo się z nim nic złego. Thomas Styles stwierdził, że Harry przechodzi przemianę, która znacznie wpływa na jego niekorzyść. Tłumaczył to tym, że zachowywał się ostatnio dziwnie, znikał w niewyjaśnionych okolicznościach i dopuścił się dwóch przestępstw. Ale gdyby on tylko wiedział...

Tak więc dwa dni później stał przed lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu. Dopinał właśnie guziki w mankietach swojej czarnej koszuli od Saint Laurent. Dostał ją od siostry zeszłej wiosny, gdy wróciła z Paryża. Była elegancka i prosta, idealnie w jego guście. Teraz był jednak tym trochę przytłoczony, bo przypomniał sobie słowa Louisa o tym, że prostota jest nudna. Sam starał się tak nie myśleć, chociaż w pewnym sensie była to po części prawda - Harry mógł wydawać się nudny, ale nie dlatego, ponieważ był drętwy. Był po prostu nieprzyzwyczajony do siadania przy kolorowych stolikach, jedzenia lodów zimą albo włamywania się do własnego sklepu. Przed poznaniem Louisa nie pomyślałby nigdy o takich rzeczach, ale gdy w końcu go poznał, jego świat wywrócił się do góry nogami.

Gdy sobie to uświadomił, kąciki jego ust uniosły się w górę. Z perspektywy czasu wszystkie te wydarzenia były całkiem zabawnym doświadczeniem, choć gdy już się wydarzyły, był przerażony i panikował, bo przyprawiały go o zawał serca. Ale nie był w tym sam. Każdą tę chwilę przeżywał z Louisem, czuł się w jego towarzystwie coraz bardziej swobodnie i może rzeczywiście mógł nazwać go już swoim przyjacielem.

Czy przyjaciele się całują?

O siódmej wieczorem rozpoczęła się uroczysta kolacja, w zamyśle będąca bankietem. Kiedy Harry wszedł do środka restauracji razem z Michelle i Peterem, ujrzał przed sobą tłum ludzi, których bardzo dobrze znał. Reklamodawcy, partnerzy z różnych firm i ich żony - ich wszystkich znał. Ale gdy uświadomił sobie, że będzie musiał porozmawiać przynajmniej raz z każdą, obecną tu osobą, przyprawiło go to o mdłości. Nie miał ochoty tutaj być, był zbyt zmęczony.

- Ruth, to jest właśnie mój syn - ojciec niespodziewanie poklepał go po plecach, przedstawiając kobiecie w średnim wieku. Oczy miała duże i orzechowe, tak sympatyczne, że na chwilę przestał się denerwować. Były mu również skądś znajome. - Na razie kawaler.

- Miło mi poznać - przedstawił się uprzejmie, całując jej dłoń. Puścił mimo uszu uwagę ojca o jego stanie cywilnym.

- Zostawię was samych. Harry, Ruth Meyer, jest właścicielką najpiękniejszych, największych hodowli kwiatów w całej Anglii.

Skinął swoją głową na znak, że zrozumiał, a gdy ojciec zostawił ich samych, Harry ponownie na nią spojrzał. Na jej ustach błąkał się delikatny, wszystkowiedzący uśmiech. Przyglądał się jej przez chwilę, analizując wszystko w swojej głowie, dopóki nie zrozumiał.

- To Pani. Pani sprzedała mi ten wazon.

- Zgadza się - twierdząco pokiwała głową, wciąż się uśmiechając, zupełnie tak, jakby się tego spodziewała. Chociaż wyglądała młodo, na jej skórze widoczne były małe zmarszczki. - Cieszę się, że mnie zapamiętałeś, Harry.

- Ale... Dobrze, to zwykły zbieg okoliczności. Po prostu jestem oniemiały. - wyznał szczerze, mrugając szybko oczami. - Dlaczego sprzedaje Pani te wszystkie rzeczy na bazarze, skoro jest Pani... O, mój Boże, ja stoję właśnie naprzeciwko Ruth Meyer.

- Tak - zaśmiała się na jego uwagę. - Wielu rzeczy jeszcze nie rozumiesz. Czy wazon ci służy?

- Wazon? - spytał głupio. - Och, wazon. Tak, jest... jest bardzo ładny.

Tak naprawdę Harry nie zrobił z niego żadnego użytku prócz ozdoby na swojej komodzie. Ale dzięki niemu poznał Louisa i właśnie teraz zaczął się zastanawiać nad jego słowami, że przypadki nie istnieją.

- Cieszę się. Twój ojciec miał w zamiarze nawiązać współpracę między mną, a twoją kwiaciarnią.

- Tak, przepraszam, on taki jest. Nie musi Pani...

- Z wielką radością - weszła mu w słowo.

Zamknął usta na jej słowa. Ta kobieta coraz bardziej go zaskakiwała.

- Ale o tym później, Harry. Wiosną. A teraz przepraszam cię, ale widzę, że podają włoskiego szampana. Jestem pewna, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

- Cieszę się, że mogłem Panią poznać.

Gdy odeszła, Harry jeszcze chwilę stał i wpatrywał się w miejsce, w którym stała Ruth Meyer we własnej postaci. Był ciekaw, czy to ojciec ją tutaj zaprosił, czy sama usłyszała o jego słynnym salonie i postanowiła przybyć, aby uczcić jego pięcioletni sukces.

- Czemu tak sam tutaj stoisz? - usłyszał głos swojej siostry, która wcisnęła mu w dłoń kieliszek z szampanem. - Widziałam, że rozmawiałeś z Ruth.

- Rozmawiałem - pociągnął łyka ze swojego kieliszka, idąc razem z siostrą w nieznanym mu kierunku. - Ale jeszcze się nie nastawiam, może się rozmyślić.

Dotarli do jednego z okrągłych stolików, przy którym między innymi stali Peter, Amber, Carlo, kilku znajomych jego siostry oraz Holley.

- Holley - przywitał się z nią pocałunkiem w policzek.

- Harry - posłała mu mały uśmiech, po czym rozejrzała się po wszystkich w pobliżu. - W końcu wszyscy jesteście. Chciałam wam tylko coś powiedzieć przy okazji tej uroczystości Czekałam na to długo, ale w końcu mogę powiedzieć to na głos.

Harry spojrzał na nią zdziwiony, a reszta skupiła na niej swój wzrok.

- Wyjeżdżam do Paryża - oświadczyła w końcu z szerokim uśmiechem.

- Wiedziałam, że ci się uda. O Boże. - Michelle zakryła usta dłonią bliska płaczu.

Wszyscy jednak wydawali się być zaskoczeni, ale uradowani. Wszyscy prócz Harry'ego, który wpatrywał się w przyjaciółkę oniemiały. Był pewien, że powiedziała o tym wszystkim, w tym swojej najlepszej przyjaciółce, a wyglądało na to, że jak dotąd powiedziała tylko jemu. Dlaczego?

Pod pretekstem przewietrzenia się, chwycił kolejny kieliszek z szampanem i ruszył w stronę tarasu, przetwarzając w głowie wszystkie informacje. Holley przypomniała u o swoim wyjeździe tym samym sprawiając, że poczuł się znacznie gorzej. Było to powodem, dla którego nie wrócił do sali przez następne pół godziny, oparty o balustradę po prostu pijąc szampana i wpatrując się w niebo. Nie miał na sobie kurtki, jedynie marynarkę, ale tego wieczora było wyjątkowo ciepło.

Usłyszał kroki za swoimi plecami, ale mógł domyślić się, kogo się spodziewać.

- Powiedziałaś tylko mi. Dlaczego? - odwrócił się w jej stronę.

Nie mylił się. Holley stała pośrodku, wpatrując się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Dopiero teraz dostrzegł, że miała na sobie długą, połyskującą suknię, która kontrastowała z jej oliwkową cerą.

- Sama nie wiem, tak wyszło. Czułam, że powinnam powiedzieć tobie pierwszemu. Nie musisz złościć się z tego powodu.

- Nie złoszczę się. Jestem po prostu smutny.

- Nie możesz być - podeszła bliżej i oparła się o barierkę obok.

- To będzie dziwne, gdy wyjedziesz. Michelle chyba popadnie w paranoję.

- Wiem to, ale będziemy miały kontakt. Będę przyjeżdżać.

- Nie znajdziesz czasu - pokręcił głową. - Zobaczysz. Taka praca porywa na lata.

- Tak, ale nie jestem typem osoby, która stawia wyżej pracę niż rodzinę. Też nie powinieneś być.

Westchnął cicho i odepchnął się od barierki.

- Wracam do środka. Nie rozmawiajmy już o tym.

Harry był przybity jeszcze bardziej po usłyszeniu od niej tych słów. Wyczekiwał końca całego tego cyrku, gdzie wszyscy rozmawiali jak starzy, dobrzy przyjaciele, chociaż za dnia nie odzywali się do siebie nawet słowem, zbyt zajęci sobą. Gdyby mógł, wyszedłby w trakcie i wrócił do domu, ale uznał, że było to zbyt niestosowne. Był zatem zmuszony siedzieć tutaj do późnego wieczoru, a gdy wszyscy zaczęli powoli wychodzić, żegnając się z nim i gratulując, poczuł się tak, jakby to nie jemu gratulowano, a temu innemu Harry'emu. Temu, który lubił pracę i cieszył się, spełniając się w swoim zawodzie. Teraz siedział w nim ten Harry, który miał dość wszystkiego i chciał iść tylko spać.

Nie wiedział również, jak to się stało, bo nie spodziewał się dzisiejszego wieczoru niczego więcej prócz swojego wygodnego łóżka i snu. Ale kiedy myślał, że wszyscy już wyszli, znikąd pojawiła się Holley. Oboje wypili trochę za dużo szampana, a emocje wręcz buzowały w ich ciałach, może dlatego właśnie skończyli razem w łóżku w mieszkaniu Harry'ego, bo tego potrzebowali. Potrzebowali czegoś, co odwróci ich uwagę i wyładuje napięcie. I chociaż nie było to najlepsze rozwiązanie, ponieważ seks był w oczach Harry'ego więzią między dwójką, kochających się osób, to nie myślał o tym w momencie, w którym wręcz tego potrzebował.

Ujrzawszy kobietę z samego rana na miejscu obok, która tuliła się do poduszki, Harry poczuł się jeszcze gorzej, niż wczoraj. Leżał na plecach z cienką kołdrą, okrywającą jego biodra i wpatrywał się w sufit, zastanawiając się, kiedy zniżył się do takiego poziomu w swoim życiu, że zaczął sypiać z najlepszą przyjaciółką swojej siostry. Jak na złość w tym samym momencie przypomniał sobie również o pocałunku z Louisem, o którym nieprzerwanie myślał przez ostatnie kilka dni, ale nie myślał o nim wtedy, gdy szedł do łóżka z Holley.

Teraz czuł się jak świnia.

Nie był do końca pewien, czy spotykanie się z Louisem dalej było dobrym pomysłem. Polubił go i nie przeczył, że jego uśmiech powodował przyspieszone bicie jego serca, ale wciąż nie wiedział, czy potrafił coś z tym zrobić. Louis był tylko jego przyjacielem, a ten pocałunek nie musiał znaczyć wiele. Mogli być po prostu przyjaciółmi i dobrze się razem bawić, tak, jak dotychczas. Ponieważ wiedział, że prędzej czy później Louis odejdzie, ale nie wiedział, czy umiałby to znieść.

Gdy Holley wyszła, żegnając się z nim małym uśmiechem, znów został sam, choć tak naprawdę sam był przez cały czas. Jego dusza cierpiała, a on nie znał sposobu, aby jej ulżyć. Na dodatek jęknął w proteście, gdy usłyszał, że ktoś dobijał mu się do drzwi. Był pewien, że to jego sąsiad albo Holley wróciła się, bo czegoś zapomniała, ale gdy owinięty jedynie w prześcieradło ruszył do drzwi, te otworzyły się, zanim jeszcze zdołał nacisnąć klamkę.

- Czy ty wiesz, która jest godzina?

Michelle wpadła do środka żywo gestykulując, a stukanie jej obcasów rozeszło się niczym echo po ścianach mieszkania. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że jej brat całkowicie nagi i potargany stał i wpatrywał się w nią bez mrugnięcia okiem.

- Nie wiem czy pamiętasz, ale obiecałeś pojechać ze mną i wybrać ostateczny wzór tortu - wyjaśniła, posyłając mu gniewne spojrzenie. Rzuciła swoją skórzaną torebkę na fotel i ruszyła w stronę okna, aby je uchylić. - Wywietrz tutaj.

- Michelle - zaczął najspokojniej, jak potrafił, owijając sobie szczelnie prześcieradło wokół bioder. - Przepraszam, to wszystko przez wczoraj. Trochę za dużo wypiłem, tak naprawdę byłoby lepiej bez tego całego cyrku.

- Cyrku? - westchnęła głośno. - Powinieneś być wdzięczny tacie. Co prawda było naprawdę sporo osób, mogłeś czuć się zestresowany, ale skończyło się dość wcześnie, więc wróciłeś do domu i na pewno porządnie się wyspałeś.

Oczywiście, że miał okazję do długiego snu tej nocy.

- Albo chwila... dobra, wole nie wiedzieć - pokręciła głową, gdy zorientowała się, że jej brat nie miał na sobie ubrań i zrobiła zdegustowaną minę. - Zrób ze sobą porządek, będę na ciebie czekała.

Harry bardzo chciał odmówić, ale wiedział również, jakie było to dla niej ważne. Naprawdę jej to obiecał, więc mimo samopoczucia nie powinien obarczać tym wszystkim swoich bliskich. Zrobił zatem to, o co go prosiła. Po porządnym prysznicu i wciśnięciu się w jeansy i gruby sweter, dołączył do niej w jej samochodzie.

- Uczesz się, bo wyglądasz okropnie - poleciła, spoglądając na niego z boku, gdy prowadziła.

Dłonią powędrował do swoich jeszcze wilgotnych włosów, które niechlujnie opadały na jego czoło.

- Są mokre? Przeziębisz się, idioto. Mam brata idiotę.

Wiedział, że był idiotą. Był, ponieważ całe dziesięć minut stał pod strumieniem chłodnej wody, próbując dojść do siebie. Właśnie wtedy też dopadło go nieprzyjemne uczucie wobec sprawy z Holley i Michelle, oraz Louisem. Z tego wszystkiego odechciało mu się po prostu żyć.

Harry mało mówił. Starał się mówić jak najwięcej, ale nie potrafił zmusić się do czegoś więcej niż kilku słów, głęboko zamyślony. Michelle chyba zauważyła, w jakim był humorze, więc nie dręczyła go więcej. Ale gdy znaleźli się w pobliżu cukierni, sklepów i salonów, przystanął na chwilę przy sklepie odzieżowym.

- Coś nie tak? - siostra zaniepokoiła się, dotykając jego ramienia.

Potrząsnął swoją głową, gryząc wnętrze swojego policzka.

- Poczekaj tu na mnie. Zaraz wrócę.

Harry dostrzegł ją niemal od razu, gdy przekroczył próg. Parę małych, wełnianych rękawiczek w kolorze kości słoniowej ze złotymi kropkami. Zaskakując sam siebie wyminął te skórzane, drogie, eleganckie, a dotarł właśnie do tych i chwycił je w dłonie, przyglądając się im z zachwytem. Były idealne.

Było to bardzo dziwne. Obce. Gdy tylko kupił rękawiczki, jego wcześniejszy nastrój jakby gdzieś wyparował, a na jego miejsce wstąpiła radość i podekscytowanie, zupełnie jak wtedy, gdy kupił Louisowi rower. Wtedy też przyszły mu do głowy jego słowa, czy to nie było wymówką, aby rzeczywiście zobaczyć go ponownie, bo tak naprawdę nie tylko nie miał nic przeciwko temu, aby zobaczyć go ponownie, ale wręcz tego chciał. Chciał zobaczyć go ponownie, a później jeszcze raz i kolejny, i tak cały czas. Chciał widzieć go tak często, jak było to możliwe.

I bardzo chciał go pocałować. Chciał całować go tak często, jak było to możliwe.

***

Leżał zdenerwowany na łóżku i bawił się komórką od niespełna godziny, wpatrując się uparcie w sufit. Wahał się, czy powinien zadzwonić, czy nie było jednak może trochę za wcześnie. W każdych innych okolicznościach zadzwoniłby bez wahania, ale po tym, co się stało, odczuwał pewne wątpliwości. Co jeśli Louis nie chciał go już znać? Jeśli czuł poczucie winy za to, co zaszło między nimi piątkowego wieczoru, a co w mniemaniu Harry'ego nie było niczym złym?

Wiele scenariuszy wpadało mu do głowy, ale tylko jeden miał szansę do realizacji. Powinien myśleć przecież jak optymista, którym tak naprawdę nie był, ale w pewnym sensie zależało mu na jego znajomości z Louisem, więc powinien o nią dbać. Powinien ciągnąć to tak długo, jak to możliwe, ponieważ czuł się w jego towarzystwie tak dobrze, jak w towarzystwie nikogo innego. I wciąż winien był mu rękawiczki.

- Tak?

Gdy usłyszał jego delikatny głos, milczał przez chwilę, kiedy melodyjny dźwięk jeszcze długo odbijał się echem w jego głowie. Musiał zamknąć oczy i otworzyć je dopiero wtedy, kiedy oswoił się z głuchą ciszą.

- To ja. Harry.

- Harry... Cześć.

- Hej. Dzwonię, bo... Rękawiczki. Kupiłem ci rękawiczki.

Zacisnął swoje usta w cienką linię, gdy zdał sobie sprawę, jak kuriozalnie to zabrzmiało. Mógł po prostu poprosić o spotkanie.

- Naprawdę je kupiłeś? - dobiegł go cichy śmiech po drugiej stronie, przez co się od razu rozchmurzył.

- Oczywiście - odparł z powagą. - Potrzebujesz rękawiczek. Widzę czasami, jak marzniesz na tym mrozie, a przeze mnie straciłeś swoje.

Kontekst jego wypowiedzi zabrzmiał tak, jak gdyby Harry zdołał już przyzwyczaić się do zwyczajów Louisa i tego, co mówił bądź co robił, ale nie było to dalekie od prawdy.

- Dlatego myślę, że muszę cię zobaczyć - dodał z szybko bijącym sercem, które przyspieszyło wbrew jego woli. - Na przykład dziś po południu albo jutro. Jak będzie ci pasowało.

- Dzisiaj jest poniedziałek, więc mam wolne. Więc może być dzisiaj.

- Też tak myślę.

Kąciki jego ust uniosły się nieco w górę, a po chwili przerodziły się w szeroki uśmiech. Nie wiedział nawet, dlaczego się uśmiechał, ale było to uczucie, które wypełniało go całego pozytywnymi uczuciami.

Znów chwila ciszy. Harry zastanawiał się, co Louis teraz robił, ale czuł się zbyt niepewnie, aby o to spytać.

- Myślę, że chciałbym wypić jeszcze raz twoją kawę - odezwał się w końcu Louis.

- Oczywiście. Czternasta?

- Czternasta - zgodził się. - Do zobaczenia na miejscu.

- Do zobaczenia, Louis.

Znów czekał, aż Louis pierwszy się rozłączy, ale nie robił tego bardzo długi czas. Mógłby słuchać jego oddechu dalej, bo wcale mu to nie przeszkadzało, ale miał wrażenie, że Louis poczuł się niekomfortowo, więc tym razem to on rozłączył się pierwszy.

Może nie powinien był przeglądać numerów swoich klientów na służbowym telefonie, ale Harry naprawdę potrzebował znaleźć numer Louisa. Nie miał z nim innego kontaktu, a teraz ten będzie miał przynajmniej jego telefon prywatny, co bardzo go zadowalało.

Poderwał się z łóżka, rzucając telefon na materac, bo miał dwie godziny na sprzątniecie bałaganu w mieszkaniu i przygotowanie się na spotkanie z Louisem. Był tak bardzo przejęty dzisiejszą rozmową z nim i stresem z tym związanym, że nie był w stanie iść nawet do pracy, czym zaniepokoił swoich praowników, którzy wydzwaniali do niego w obawie, że nie żyje.

Żył i miał się dobrze, chociaż miał wątpliwości co do tego drugiego.

Nie miał na to wpływu, że jego dłonie drżały, przez co zaciął się kilkakrotnie przy goleniu swojego i tak ledwo widocznego zarostu. Przeklął cicho pod nosem, mając nadzieję, że rany na żuchwie nie będą zbytnio widoczne, bo nie wiedziałby, jak mógł się z tego wytłumaczyć.

Po prostu byłem bardzo podekscytowany, aby dać Louisowi rękawiczki i żeby ponownie go zobaczyć.

Głupie.

Czy powinien ubrać golf, skoro Louisowi tak bardzo podobały się golfy? Wyszedłby wtedy na maniaka golfów, chociaż Louis mógłby polubić go wtedy bardziej. Zastanawiał się nad tym chwilę, skupiając wzrok na trzymanym w dłoni, brązowym golfie. Mógł przynajmniej odwrócić uwagę od rany po goleniu, więc gdy to sobie uświadomił, bez wahania go założył, krzywiąc się, gdy grubym materiałem podrażnił świeże skaleczenia.

- Cześć, tu Harry. Nie będzie mnie dzisiaj, ale przekaż Kim, aby zajęła się tym, co zostawiłem na biurku. Możecie zamknąć salon godzinę wcześniej.

Wyszedł z budynku z telefonem przyciśniętym do ucha, nagrywając się właśnie na automatyczną sekretarkę Carlo w swoim salonie. Jego pierwszym odruchem było wyjęcie kluczyków od auta, ale po chwili wahania uznał, że przejdzie się na pieszo, chociaż nigdy nie chadzał pieszo.

- I jeszcze jedno. Jakby ktoś pytał, to mam zwykłe spotkanie biznesowe, o nic się nie martwcie.

Z tym rozłączył się i wcisnął telefon do kieszeni. Starał się ignorować poczucie winy względem swoich bliskich, że okłamywał ich cały ten czas. Nie był gotowy powiedzieć im o Louisie, chociaż znajomość z nim nie powinna być jakąś tajemnicą. Nawiązał z nim nić porozumienia i czuł się dobrze w jego towarzystwie, ale poza tym było coś jeszcze. Coś, co zaczęło się wraz z piątkowym pocałunkiem.

I wtedy też, gdy mijał cukiernię, a na wystawie ujrzał wzory ślubnych tortów, coś wpadło mu do głowy. Coś, o czym nie pomyślał wcześniej, ale to dlatego, ponieważ Louis sprawił, że przestał nagminnie rozmyślać o swoich problemach. Przypomniało mu się więc to właśnie teraz, i może wydawać mogłoby się to nieodpowiednie, zbyt szybkie, ale będzie miał to przynajmniej z głowy.

Przyspieszył, gdy wybiła czternasta, bo najprawdopodobniej się spóźni. Nie mylił się. Dostrzegł Louisa, który stał pod kawiarnią i rozglądał się na boki, będąc tutaj już chyba od kilku, dobrych minut.

- Przepraszam, nie sądzilem, że wędrówka tutaj tyle mi zajmie.

Chłopak odwrócił głowę w jego stronę i zassał swoją dolną wargę z zimna.

- Nie przejmuj się, czekam tylko chwilkę.

- Chodź, rozgrzejesz się - jego dłoń automatycznie powędrowała na tył jego pleców, pchając lekko w stronę drzwi. Szybko ją cofnął, gdy zdał sobie sprawę, co zrobił.

Louis nie skomentował tego jednak. Wszedł do środka pierwszy i zajął stolik, przy którym siedzieli ostatnio. Harry nie czekając dłużej zdjął swój płaszcz i długi szal, po czym udał się do lady, aby zamówić im tę samą kawę. Kątem oka widział, jak Louis usiadł na tym samym, czerwonym krześle i potarł o siebie swoje dłonie, przyciskając je do ust, aby się rozgrzać. Czerwony, cienki sweter luźno wisiał na jego ramionach, a przez duży dekolt jego obojczyki były widoczne dla spragnionych oczu Harry'ego.

Były, kurwa, nieziemskie.

- Dlaczego ubrałeś się tak cienko? Dzisiaj jest chłodno.

Zajął miejsce naprzeciwko, posyłając mu zmartwione spojrzenie. Louis wzruszył swoimi ramionami i uśmiechnął się nieśmiało, pociągając swoim zaczerwienionym nosem. Widok ten sprawił, że Harry nie potrafił oderwać od niego swojego wzroku przez najbliższe kilkanaście tysięcy lat świetlnych.

Louis był najzwyczajniej w świecie uroczy. Rumieńce zdobiły jego policzki, włosy były zmierzwione i puszyste, a usta, które zwilżał co chwila językiem, słodko zaróżowione. Harry już nawet nie starał sobie wmówić, że mu się nie podobał. Louis spodobał się mu, a z każdym spotkaniem zaczął dostrzegać, jak bardzo atrakcyjny był, chociaż wcześniej tego nie widział, albo po prostu nie zwracał uwagi.

Właśnie przyznał sam przed sobą, że Louis mu się spodobał. Boże.

- Ale masz ładny golf - palcem wskazał na golf Harry'ego, a później palce owinął wokół filiżanki z wrzącą kawą. - Podoba mi się.

- Naprawdę? Dziękuję. - powiedział uprzejmie, z trudem udając zaskoczenie, jakby wcale nie wiedział, że Louis lubił golfy i specjalnie go ubrał. Ubrał go, bo wpadł mu dzisiaj jako pierwszy w ręce, ot co. - Przeziębiłeś się?

- Taa, niestety - zaśmiał się cicho, pochylając się nad filiżanką, po czym podniósł wzrok, aby spojrzeć na Harry'ego spod rzęs.

Styles wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany. Z głowy wyleciały mu wszystkie słowa, które chciał powiedzieć, a na ich miejsce przyszło wspomnienie ich pocałunku. Louis musiał pomyśleć o tym samym, bo rozchylił swoja usta i odwrócił głowę w bok, prawdopodobnie mocno zawstydzony. W końcu to on pocałował Harry'ego, a nie na odwrót.

Ale Harry nie miał nic przeciwko temu, aby zrobił to ponownie.

- Ja w sumie trochę też - odchrząknął po chwili, gdy niezręczna atmosfera była wręcz odczuwalna. - Mam coś dla ciebie.

Sięgnął ręką do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej mały pakunek, który podał Louisowi.

- Myślę, że się domyślasz co to takiego.

Chłopak od razu zaczął rozwijać zawiniątko, a gdy przed oczami ukazała mu się para wełnianych rękawiczek, nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.

- Są idealnie. Kropki, bardzo lubię kropki.

Obserwował z dumą, jak naciąga rękawiczki na dłonie, aby zobaczyć, czy były dobre i jak przygląda się im z zachwytem, prawdziwym zachwytem, takim samym, który towarzyszył mu, gdy ujrzał swój nowy rower.

- Cieszę się - powiedział szczerze i odczekał, aż Louis znów na niego spojrzy. Gdy to zrobił, zwinnie chwycił filiżankę w dłonie i upił łyk kawy, a po wcześniejszym wstydzie nie było śladu. - Muszę się o coś zapytać. Wiedz, że nie musisz odpowiadać twierdząco, po prostu... to takie luźne pytanie. Dobrze?

Louis bardzo niepewnie pokiwał swoją głową, odstawiając filiżankę i oblizał usta, po czym spojrzał na Harry'ego wyczekująco.

- Moja siostra, Michelle bierze ślub. Wiosną, już niedługo tak naprawdę. Cały czas męczy mnie, że przyjdę sam, bo jestem singlem. I nie chcę, aby to zabrzmiało, że ja jestem zdesperowany, nie! - zaprzeczył szybko. - Po prostu uznałem, że... Uznałem, że mógłbyś może... Bo jesteś naprawdę spoko.

Brwi mężczyzny wystrzeliły w górę na słowa Harry'ego, który natychmiast się zmieszał.

- Nie, to zabrzmiało źle. Wybacz mi, to zabrzmiało naprawdę źle. - dłonią potarł swoje czoło, gdy zaczął plątać się w tym, co mówił. Co dziwne, zdarzało mu się to tylko wtedy, gdy w pobliżu był Louis. - Z czysto przyjacielskimi relacjami chciałbyś udać się ze mną na ślub mojej siostry? Wiem, że może nawet się nie znamy, z resztą to wszystko, co się wydarzyło, najpierw ten wypadek, później ten areszt, to nie zwiastuje najlepszego rozpoczęcia znajomości, ale...

- Harry - Louis przerwał mu jego bardzo wyczerpującą wypowiedź. Zawsze to robił, gdy Harry gubił się w słowach i zaczynał wygadaywać głupoty, ale nigdy jeszcze nie był za to na niego zły. - Ja... Ja rozumiem, ale ja nie wiem... Wiedz, że nie musisz zapraszać mnie dlatego, bo w piątek... um...

Co?

- Co? - zamrugał szybko oczami jak idiota i pokręcił głową w proteście. - Louis, nie. Nie. Ja naprawdę nie robię dlatego, że my... - wziął głęboki oddech, aby dobrać odpowiednio słowa. W tej sytuacji oboje mogli poczuć się trochę niezręcznie. - Po prostu uważam, że jesteś odpowiednią osobą. Lubię cię i moja siostra z całą pewnością też cię polubi.

Westchnął cicho, bo cała ta rozmowa potoczyła się zupełnie inaczej, niż chciał. Zacisnął palce dłoni pod stolikiem kilka razy, aby wyładować napięcie i nieco się uspokoić.

- Ja nadal nie wiem, czy to dobry pomysł - odparł cicho Louis z małą zmarszczką między brwiami.

- Jeśli chodzi o to, że ludzie mogą sobie pomyśleć, to...

- Nie. Po prostu nie umiem tańczyć.

Na jego słowa, całe wątpliwości zostały rozwiane. Usłyszawszy je, kąciki ust Harry'ego drgnęły w rozbawieniu, ale i uldze.

- Nie umiesz tańczyć, tylko dlatego?

- Taa, też - westchnął teatralnie. - No i ja jestem kimś obcym. Będę czuł się bardzo obco.

- Dlatego to ja zapraszam ciebie.

Zamknął tym Louisowi usta, który w końcu odpuścił i pozwolił sobie na mały uśmiech.

- I wiesz co? Jeśli chcesz, nauczę cię tańczyć. To proste.

- Jesteś tego pewien? Jestem prawdziwą niezdarą.

- Tak, Louis. Możemy zacząć od zaraz. - pewność w jego głosie jeszcze bardziej przekonała Louisa, który oparł policzek na dłoni, sącząc powoli swoją kawę i wbijał w niego swoje spojrzenie.

- Harry Styles będzie uczył mnie tańczyć. Gdybym powiedział to sąsiadom, chyba by nie uwierzyli. - zażartował.

- Cóż, to tylko ich sprawa, ale to ciebie będzie uczył Harry Styles.

Louis roześmiał się ponownie, ale na to, co następnie powiedział Harry, momentalnie spoważniał:

- Opowiedz mi o swoich siostrach. O swojej rodzinie.

- O rodzinie? Nie do końca lubię o tym mówić. - wyznał niechętnie. - Zmieńmy temat.

Harry nie odpowiedział od razu, bo poczuł się trochę skrępowany. Nie wiedział, że temat jego rodziny był dla Louisa drażliwy, bo gdyby wiedział, nic by o tym nie wspomniał. Uznał zatem, że być może nie miał z nimi najlepszych relacji, dlatego powinien szybko zmienić temat.

- Wiesz, to naprawdę świetny gest z twojej strony. Te akcje charytatywne. - pokręcił swoją głową, jakby nie mógł wyjść z podziwu. - Ten wazon, który kupiłem, był najładniejszy z tych wszystkich. Postawiłem go na komodzie w swojej sypialni.

- Naprawdę? - Louis spojrzał na niego zaskoczony, a rumieniec oblał jego policzki.

- Oczywiście - skinął swoją głową, będąc całkowicie poważnym. - Zajmujesz się tym na codzień? Wiesz, jakimis kreatywnymi rzeczami.

- Nie, już nie. Robiłem to jak byłem młodszy, to było naprawdę dawno temu. Poza tym nie mam teraz czasu. - uśmiechnął się nieśmiało. - Dziękuję, nie wiem co powiedzieć. Nigdy bym nie myślał, że to właśnie ty go kupisz.

- Przypadki nie istnieją.

Gdy wypowiedział jego własne słowa, Louis uśmiechnął się i spuścił wzrok na swoje dłonie. Harry zastanawiał się, czy myślał o nim wtedy, ponieważ on właśnie myślał o nim. Myślał o nim tak intensywnie, że znów nie zauważył, że tak po prostu bezczelnie się w niego wpatrywał bez mrugnięcia okiem. Ale było to silniejsze od niego i nie miał wpływu na to, że Louis był... atrakcyjny.

Opuścili kawiarnię wspólnie wczesnym wieczorem, gdy niebo było jeszcze jasne. Harry dobrze wiedział, co się zbliżało - znów musieli się pożegnać, choć miał wrażenie, że witali się zaledwie przed chwilą. Przeczesał palcami swoje włosy i poprawił swój szal, a Louis założył rękawiczki na swoje drobne dłonie, chyba umyślnie przeciągając tę czynność.

- To kiedy pierwsza lekcja tańca? - zagaił Harry, spoglądając na niego.

Louis wzruszył swoimi ramionami.

- Mam wolne dopiero w piątek.

- Więc niech bedzie piątek - zgodził się, twierdząco kiwając swoją głową. - Możesz przyjść do mojego salonu. Mam tam dużo miejsca w swoim gabinecie.

- Ale tym razem nikt nas nie aresztuje?

- Nie - odparł rozbawiony. - A jeśli tak się boisz, to będę czekał przed salonem na ciebie.

Louis zaśmiał się pod nosem i wcisnął dłonie w kieszenie kurtki, wbijając wzrok w Harry'ego. Oboje wpatrywali się w siebie przez kilkanaście, długich sekund, a Harry miał wrażenie, jakby Louis miał ochotę po prostu go pocałować, tak, jak wtedy. Sam miał ochotę chwycić jego policzki w swoje dłonie i w końcu naprawdę go pocałować. Pragnął spijać pocałunki z jego malinowych ust i poczuć ponownie smak czekolady, o którym zdarzało mu się śnić.

Był już prawie pewien, że to się wydarzy. Ludzie mijali ich, nie zwracając szczególnej uwagi na tę dwójkę, a czas jakby się zatrzymał. Był gotów, z szybko bijącym sercem, aby Louis złożył pożegnalny pocałunek na jego ustach, a później uciekł. Był pogodzony z tą myślą, ale potrzebował tylko jego ust. Były tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Były niemal na wyciągnięcie ręki, ale nie mógł ich dotknąć.

- Dziękuję za kawę - Louis rzekł cicho, odsuwając się.

Harry dopiero wtedy się ocknął, wciąż wpatrując się w niego jak w obrazek. Louis stawiał kolejne kroki w tył, a jego kuszące usta były coraz dalej, dalej, dalej...

- Nie ma sprawy - odparł przez zaciśnięte gardło. Był zawiedziony i oszołomiony naraz. Kompletnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. - Do zobaczenia, Louis.

Ale zawód i oszołomienie miały nie trwać długo. Miało trwać tylko aż do piątku, ponieważ w piątek nie będzie się powstrzymywał i w końcu go pocałuje, bo tak bardzo tego potrzebował.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top