Rozdział Osiemnasty
Stres wypełniał go całego, rozchodząc się po jego ciele ekstremalnie, od stóp aż po czubek głowy. Nie potrafił opanować nawet drżenia swoich dłoni, podczas zawiązywania krawata na mlecznobiałej koszuli, ale z pomocą przyszły drobne dłonie, które go z tego wyręczyły. Odwrócił się do nich przodem, spoglądając w dół na błękitne oczy, które sprawiły, że na krótki moment się uspokoił.
- Jest aż tak źle? - Louis uśmiechnął się delikatnie, starannie i z łatwością wiążąc mu granatowy krawat, zupełnie tak, jakby robił to na co dzień.
- Jest cholernie źle. Stresuję się, bo to już dzisiaj, a ja nie byłem na to przygotowany. Teraz zdaję sobie dopiero z tego sprawę, że moja młodsza siostra wychodzi za mąż.
- Wiesz... Myślę, że Michelle i Peter wzięli ślub już dawno. Bóg już dawno dał im błogosławieństwo, nie potrzeba głupiego papierka z urzędu, aby się związać. Nie liczą się tu kwestie prawne. Tu chodzi tylko o miłość, Harry.
Czy to było bardzo głupie, skoro Harry nagle pomyślał, że z miłości chciał wziąć ślub z Louisem? Czy było szalone, że chciał, aby to pozostało tylko między ich dwójką i Bogiem, ponieważ wszystkim, co się liczyło, była miłość?
- Gotowe. Nie zapomnij włożyć spodni.
Harry pokręcił głową z rozbawieniem, rzucając spojrzenie swojemu odbiciu w lustrze. Miał na sobie jedynie bokserki, koszulę i krawat, ale od samego rana biegał i szukał rzeczy, które gdzieś położył, ale nie pamiętał gdzie. Jednak za każdym razem to Louis był tym, który sprowadzał go na ziemię. Dzięki niemu nie postradał jeszcze wszystkich zmysłów i nie popadł w obłęd.
Włożył na siebie w końcu spodnie od garnituru i niemal od razu wcisnął w ich kieszeń pudełeczko z obrączkami dla Petera i Michelle, bo był pewien, że z tego całego zamieszania mógłby ich zapomnieć. Mimo wszystko uśmiechnął się, ponieważ na ten moment był szczęśliwy. Stojąc w garderobie pośród panującego w niej bałaganu, usłyszał nagle obcy dźwięk, dochodzący z łazienki. Wyszedł niepewnie do swojej sypialni, zapinając mankiety koszuli i zbladł, ponieważ drzwi od łazienki były zamknięte. Ale nie to było najgorsze.
Najgorsza była świadomość, że Harry nie potrafił mu pomóc. Bezradność. Przysiadł na krańcu swojego łóżka, składając dłonie do modlitwy z żałosną nadzieją, że to pomoże. Przysłuchiwał się odgłosom wymiotów, choć tak bardzo nie chciał. Choć dzisiaj chciał zapomnieć o tym, co tak bardzo dręczyło go, odkąd tylko się poznali. Pragnął uleczyć go i sprawić, aby przestał cierpieć. Zaciskał swoje powieki boleśnie i modlił się, był na skraju rozpaczy, kiedy usłyszał, jak zamek w drzwiach się przekręca. Natychmiast stanął na równe nogi i spojrzał na Louisa, który wyglądał tak, jak widział go jeszcze przed paroma minutami. Był może tylko trochę bledszy, a jego włosy były poburzone, ale wciąż uśmiechał się, jakby nic się nie stało.
- Jestem gotowy.
Widząc go, ubranego w granatowy, lekko połyskujący garnitur, Harry przestał na chwilę oddychać. Na kilka chwil. Kilka bardzo długich chwil wstrzymywał swój oddech, ponieważ nie mógł uwierzyć, że własnie przed nim stała miłość jego życia i wyglądała tak olśniewająco, że nie potrafił wyjść z podziwu. Rozchylił swoje usta, ale nic nie było w stanie się z nich wydobyć. Po prostu obserwował go, oniemiały, zupełnie tak, jakby ten obraz miał za chwilę rozpłynąć się i nie zdążyłby go porządnie utrwalić w swojej głowie. Pragnął utrwalać go sobie każdego dnia.
- Czemu się tak na mnie patrzysz? - Louis wyrwał go z zadumy, niezręcznie podpierając się dłonią o framugę drzwi. Jego policzki były zaróżowione, prawdopodobnie przez intensywne spojrzenie Harry'ego. - Coś jest nie tak?
- Nie, po prostu... - pokręcił swoją głową, nie potrafiąc ubrać w słowa tego, co w tym momencie czuł. Nie powiedziałby mu przecież, że mężczyzna jego życia, będący jego własnym ucieleśnieniem piękna, zaparł mu dech w piersi i po raz kolejny uświadomił mu, jak bardzo był w nim zakochany. - Ładnie wyglądasz.
Na usta Louisa wkradł się nieśmiały uśmiech.
- Dziękuję.
- Ja... - urwał, gdy z głowy wypadło mu to, co chciał powiedzieć. Ponownie zaniemówił na krótką chwilę, ponieważ wciąż nie potrafił wyjść z podziwu, jaki Louis był piękny. Coraz częściej to sobie uświadamiał, a kiedy tak się działo, musiał przystawać na moment i przyglądać mu się z zachwytem, co przeradzać się mogło w długie godziny. Czasami go to przerażało, ale przecież w miłości nie było miejsca na obawy. Uśmiechnął się zatem i podszedł bliżej niego. - Myślę, że możemy już jechać.
To był dzień, który miał zmienić nie tylko życie Michelle, ale również i jego. Siedząc na tylnych siedzeniach samochodu Amber wraz z Louisem, ani na chwilę nie puścił jego dłoni. Ściskał ją na swoim udzie, rzucając ukradkowe spojrzenia Louisowi, który zamyślony wpatrywał się w mijane obrazy za oknem. Widział teraz świat rozciągający się przed nim, ale Harry również widział cały swój świat - siedział tuż obok.
Wiele razy wyobrażał sobie ten dzień, ale nigdy nie wyobrażał sobie, że spędzi go z ukochaną osobą, będąc kompletnie innym człowiekiem, niż był jeszcze dwa miesiące temu. Zawsze myślał, że było za późno, aby znaleźć miłość, że nie był stworzony do związania się z kimś na dłużej i już do końca życia każdy jego dzień będzie wypełniała praca i niezobowiązujące romanse. Ale poznał Louisa, a ten nauczył go, że na miłość nigdy nie jest za późno, nieważne, czy masz przed sobą całe życie, czy kilka jego ostatnich dni. Czas nie miał znaczenia.
Choć miał już kilkakrotnie okazję do ujrzenia swojej siostry w sukni ślubnej, chyba po raz pierwszy jego oczy stały się mokre, kiedy ją zobaczył. Była już ubrana w długą, śnieżnobiałą suknię na wzór sukni ślubnej ich matki, a włosy gładko spoczywały na jej ramionach. Na głowie miała wianek z pereł i kryształów, a w dłoni bukiet stokrotek. Gdy tylko dostrzegła Harry'ego w odbiciu lustra, wyłoniła się zza kotary.
- Jesteś - odetchnęła z ulgą i ruszyła w jego stronę zdenerwowana.
- Widać po tobie, że jesteś zdenerwowana - wyszeptał, przytulając ją mocno. - Pięknie wyglądasz. Nie mogę się na ciebie napatrzeć.
Odsunął ją po chwili od siebie, aby po raz kolejny rzucić okiem na suknię, a następnie na jej twarz, którą zdobił delikatny, brzoskwiniowy makijaż. Oczy miała pełne łez, a jej dolna warga drżała, jakby była o krok o rozpłakania się.
- Hej, nie płacz. Rozmażesz się.
- Mam wodoodporny - powiedziała cicho, pociągając nosem. - Naprawdę aż tak bardzo po mnie widać?
- Tak. Ale to dobrze. - rzekł miękko, pocierając jej odkryte ramiona. - Nie martw się.
- Wiem to, Harry, wiem. Ja po prostu jestem taka szczęśliwa, ale jednocześnie tak bardzo mi źle.
Zajęła miejsce na sofie, wachlując twarz dłońmi, aby się nie rozkleić. Harry nie miał jej tego za złe, rozumiał ją doskonale, bo czuł się podobnie. Zajął miejsce obok niej, obejmując ją w pasie.
- Rzadko płaczę z powodu mamy. To może dlatego, że się z tym pogodziłam, a może dlatego, bo niezbyt dobrze ją pamiętam. Ale dziś... - pokręciła swoją głową. - Dziś uświadomiłam sobie, gdy Kelly wykonywała mój makijaż, że mama nigdy nie będzie mogła tego zobaczyć. I chociaż teraz jest dobrze, do końca życia będę odczuwać tę pustkę, bo brakowało w naszym życiu mamy.
- Dlatego się smucisz? - przyglądał się jej uważnie, choć prawdziwość jej słów trafiła do niego niemal od razu. Harry przez całe te lata nie potrafił pogodzić się ze śmiercią mamy, co skutkowało tym, jaki był, gdy dorastał. Ale chociaż myślał o niej często, tęsknił i cierpiał, to chyba nadszedł czas, aby w końcu pozwolić jej odejść.
- Tak. Wiem też, że byłeś z nią bardzo związany, a ja cię tak bardzo kocham. - wyszeptała, a niekontrolowany szloch wyrwał się z jej ust. Gdy dotarł do uszu Harry'ego, ten natychmiast przyciągnął ją w swoje ramiona do uścisku. - Te wszystkie lata patrzyłam, jak dorastałeś, jak stawałeś się coraz bardziej zamknięty w sobie, cichy. Nie wiedziałam, co mam robić, nie wiedziałam jak z tobą rozmawiać. Wiem, że to przez mamę.
Oparł podbródek na czubku jej głowy, wbijając wzrok w okno. Nie potrafił dłużej wstrzymywać targających nim emocji, ponieważ obraz przed nim zdążyły przysłonić łzy, a przysiągł sobie, że nie będzie płakał. Nie przed powiedzeniem sobie „tak" przed ołtarzem przez Michelle i Petera.
- Zawsze byłeś moim kochanym starszym bratem, dziękuję ci za wszystko, braciszku.
- Ja też cię kocham, siostrzyczko.
Nie powstrzymywał się już dłużej, gdy pojedyncza łza zaznaczyła smugę na jego policzku. Zacisnął swoje powieki, nie potrafiąc powiedzieć niczego więcej przez ściśnięte gardło. Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmawiali tak szczerze, jak w tym momencie, ale moment ten był jednym z najważniejszych w jego życiu. Pragnął złapać go i skryć głęboko w swoim sercu.
- I wiesz co? Spokoju nie dawała mi myśl, że jesteś samotny, ponieważ zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Chciałam, aby znalazł się ktoś, kto będzie ci każdego dnia udowadniał, że cię kocha. Bałam się, że już jest za późno, że zamknąłeś się w sobie na zawsze, że... - urwała, aby wziąć głęboki oddech i odsunęła go od siebie, aby uważnie spojrzeć na jego twarz. Choć oczy miała mokre od łez, uśmiechała się delikatnie. - A później powiedziałeś nam o tym, że kogoś masz, a ja wiedziałam, że to nie jest przypadek. Wiem, że czekałeś na niego całe swoje życie. Musi być cholernie wyjątkowy.
Harry z trudem odpychał od siebie myśli o chorobie Louisa. Nie mogła niszczyć dzisiejszego dnia. Dziś odchodziły w zapomnienie wszystkie zmartwienia.
- Jest.
- Jestem w stanie pokochać go tak samo, jak ciebie.
- Właściwie to masz do tego okazję... Czeka za drzwiami.
- Wiem. Dlatego teraz cię stąd wyproszę i zrobię ci wstyd.
Z tym wstała, ignorując pełne zdziwienia spojrzenie Harry'ego, który odprowadził ją wzrokiem.
- Michelle?! Jestem twoim bratem! - oburzył się.
Siostra natychmiast otworzyła drzwi i wychyliła głowę, prawdopodobnie szukając na zewnątrz Louisa. Po tym odwróciła się do Harry'ego ze słodkim uśmiechem.
- Muszę cię stąd wyprosić, Styles.
- Się robi, Pani Fraiser - pokręcił głową rozbawiony i gdy upewnił się, że jego policzki były już suche i bez śladu łez, podniósł się i ruszył w stronę drzwi. Minął się w nich z Louisem, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, Harry'emu serce zaczęło bić szybciej. Nie mieli jednak szansy na zamienienie chociażby jednego słowa, bo Michelle wciągnęła Louisa za ramię do środka, więc Harry był zmuszony wyjść na zewnątrz.
- Uważaj, nie wierz w nic, co ona mówi! - zawołał jeszcze, zanim drzwi się zatrzasnęły.
Wsadził dłonie w kieszenie spodni i zaczął krążyć w kółko, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie wiedział, dlaczego Michelle chciała porozmawiać z Louisem, ale wydawało mu się, że było to coś więcej, niż opowiedzenie mu jakiejś żałosnej historii z jego młodzieńczych lat. Musiało być to coś więcej, bo kiedy drzwi z powrotem się otworzyły po dziesięciu, ciągnących się w nieskończoność minutach i stanął w nich Louis, wyglądał, jakby uśmiech odcisnął się na jego ustach na wieki i nie zamierzał nigdy stamtąd schodzić, a jego policzki były intensywnie czerwone.
- Jestem gotowa - oznajmiła Michelle, stając tuż obok Louisa i narzuciła na ramiona bolerko. Nie była już tak przestraszona, jak wtedy, gdy szlochała w ramionach Harry'ego. Wyglądała teraz na całkowicie zdecydowaną i pewną swojej decyzji.
Harry mógł przysiąc, że był zestresowany bardziej, niż sama Michelle, bardziej niż ktokolwiek na sali mógłby być. Stał z Louisem w pierwszym rzędzie, gdy rozbrzmiała muzyka weselna, a po chwili długą, wąską ścieżką, wyściełaną płatkami róż, kroczyła jego siostra, prowadzona przez ich ojca. Wiedział, że moment ten zapamięta na długo; bijące od niej piękno i szczęście, jej oczy przysłonięte łzami, powolne, ale zdecydowane kroki ku lepszej przyszłości. Zdecydowanie lepszej, szczęśliwej.
Nie potrafił odwrócić od niej swojego wzroku, ale mimo wszystko tak, jakby robił to automatycznie, sięgnął dłonią do tyłu, aby odnaleźć dłoń Louisa i ścisnąć ją. A kiedy poczuł jej ciepło, był pewien, że ten moment był najszczęśliwszym momentem w jego życiu. Nieważne, że przy zawarciu przysięgi małżeńskiej jego gardło się zacisnęło, a jego dłonie drżały, gdy podawał nowożeńcom obrączki i o mało nie upuścił ich na ziemię.
Miał również wrażenie, że była osoba, która skupiała się na całej ceremonii, ale jednocześnie skupiała się na nim. Czuł na sobie jego wzrok, kiedy podczas wypowiadania „tak" przez Michelle, z jego ust również wyrwał się cichy szept. Tak.
Nie on jeden wycierał kciukami łzy z kącików oczu. Skromna, ale piękna ceremonia zapierała dech w piersi i ruszała nawet najbardziej skamieniałe serca. Jednak nie było czasu na łzy - dzisiejszy dzień był powodem do świętowania. Czekała ich jeszcze długa noc, pełna tańców, śpiewów, zabaw i toastów.
Harry zajął miejsce obok swojego ojca, który z kolei siedział tuż przy swojej ukochanej córce. Po jego prawej stronie siedział Louis, który ani na chwilę nie opuszczał jego boku. Gdy na niego spoglądał, w jego oczach widział nic innego, tylko czyste szczęście. Był zachwycony nie tylko samą uroczystością, ale także okolicznościami.
- Ohyda, nie lubię tortów - wymamrotał Harry, gdy kosztowali tortu ślubnego i po uprzednim upewnieniu się, że nikt go nie obserwował, schylił się i wypluł wszystko do serwetki. Na ten widok Louis prawie się zakrztusił.
- Czy ty naprawdę to zrobiłeś? - próbował powstrzymać swój śmiech.
- Nie myśl, że jeśli to zjesz, będę cię po tym całował - zażartował, ale nie przemyślał dokładnie tego, że Louis mógłby wziąć to na poważnie.
Przestał jeść i sięgnął po serwetkę, po czym z czystym sumieniem zrobił to samo, co Harry.
- Mam to teraz trzymać tak w ręce?
- Chciałbym powiedzieć, abyś wyrzucił pod stół, ale nie mam ośmiu lat.
- To nie tak, że właśnie zachowujemy się na osiem - szepnął Louis i wtedy oboje zaśmiali się cicho. W rezultacie schowali serwetki za talerzami, tak, aby nikt na obecną chwilę nie mógłby ich znaleźć.
Louis nie odstępował go na krok nawet wtedy, kiedy para młoda wykonywała swój ślubny taniec do piosenki Eda Sheerana, i prawdopodobnie wtedy, gdy znana melodia dobiegła do ich uszu, obojgu przypomniał się wieczór spędzony w ogrodach miłości. Harry właśnie wtedy chwycił dłoń Louisa i, spoglądając mu głęboko w oczy, poprosił o taniec. Był to pierwszy raz, gdy trzymał za dłoń mężczyznę przy wszystkich swoich znajomych, przy rodzinie. Nie widział jednak nikogo, prócz Louisa - w tym momencie liczył się tylko on.
- Kocham cię - wyszeptał wprost do jego ucha, gdy kołysali się powoli w rytm muzyki. Nie miał żadnych wątpliwości, żadnych obaw. Był pewien, że kochał i pragnął, aby Louis o tym wiedział.
I chociaż spodziewał się najgorszego - przerażenia w jego oczach, niepewności co do odwzajemnienia uczucia, odrzucenia - Louis jedynie wtulił się w niego mocniej i trącił nosem jego szyję, zanim odparł:
- Ja ciebie też kocham, Harry.
Jakie to uczucie kochać i być kochanym? Nie potrafił dokładnie tego opisać. Gdyby zechciał spróbować, zabrakłoby mu czasu, słów, ponieważ żadne słowa nie były wystarczające, aby móc to wyrazić. Mógłby porównać to do latania, chociaż nigdy nie umiał latać. Był jednak pewien, że Louis posiadał niewidzialne skrzydła z tyłu pleców, ponieważ był jego aniołem. I wszystkim, czego pragnął, było to, aby nie odlatywał tam, skąd przyleciał.
Mógłby porównać to do smagania wiatru, świeżego powietrza wiosną, zapachu morskiej bryzy i jej dotyku na skórze; czegoś jednocześnie tak naturalnego, do czego przywykł i co czyniło go żywym. Nigdy nie śniło mu się doświadczyć tego na własnej skórze - zakochania, miłości. Nigdy nawet nie podejrzewał, że tak to wszystko wygląda, że miłość potrafi uskrzydlać i robić z człowiekiem rzeczy nadludzkie, zdecydowanie przenosząc go w inny świat. Ale mimo tego, jak bardzo silne było to uczucie, zdał sobie sprawę, że nie potrzebował niczego więcej.
Mógł stwierdzić, że każdy definiował miłość inaczej. Definicja miłości dla każdego była inna, dla niektórych niezrozumiała, zbyt zawiła, inni mogli postrzegać ją jako miejsce; mogła występować pod każdą postacią, mogła być niepostrzeżona, a czasami widzialna i świadoma, obecna w naszym życiu i dająca o sobie znać na każdym kroku. Mogła być każdą emocją, najcichszą i najpiękniejszą melodią, smakiem, słodkim lub gorzkim, zapachem, subtelnym i intensywnym. Ale mimo wzorców, nie było sposobu, w który każdy zdefiniowałby tę miłość dokładnie tak, aby wyrazić to, czym naprawdę była. Bo mimo różnic w odbieraniu bodźców i ich własnej interpretacji, każdy kochał tak samo.
Rozmawiając z Michelle i popijając wino ze swojego kieliszka, wpatrzony był w Louisa, który nieco dalej stał i rozmawiał z jego ojcem prawdopodobnie o mało istotnych rzeczach, a mimo to bawił się swoimi dłońmi zdenerwowany.
- Spójrz na mnie w końcu - Michelle trąciła dłonią jego ramię, przez co natychmiast na nią spojrzał.
- Słucham?
- Nie gap się tak na niego. Przecież ci nie ucieknie.
- Patrzyłem się na tatę - skłamał. - Ma ładny krawat.
Michelle wyglądała na nieprzekonaną, ale nie skomentowała tego. Zwróciła swój wzrok na obrączkę na swoim palcu, a Harry podążył za nią spojrzeniem.
- Teraz twoja kolej, bracie - odezwała się z uśmiechem.
Harry bardzo chciał odwzajemnić jej uśmiech, ale nie potrafił. Zanim jednak smutek miał szansę na dobre wedrzeć się do jego serca, poczuł nieznaną dłoń na ramieniu, która rozwiała jego myśli.
Przed oczami ujrzał Holley. Wyglądała tak pięknie, że przez krótki moment nie wiedział, co powiedzieć. Mógł jedynie przyglądać się jej splecionym w warkocza włosom, długim rzęsom i opalonej skórze, odkrytej przez błękitną sukienkę.
- Harry? - zaśmiała się cicho, przypatrując się mu z rozbawieniem. - Powiedziałam ci cześć.
- Więc ci odpowiadam. Cześć.
- Gdzie zgubiłeś Louisa?
- Rozmawia z tatą.
Na wspomnienie o Louisie, jego policzki nieznacznie się zaróżowiły.
- Nie widziałem cię podczas ceremonii, gdzie byłaś?
- Tuż obok ciebie, ale wciąż gapiłeś się na Louisa. Nie dziwie ci się, jest cholernie przystojny.
- Naprawdę tak myślisz? - poczuł ukłucie zazdrości w sercu, choć każdy mógłby stwierdzić, że nieuzasadnione. Nie potrafił jednak tego powstrzymać, gdzieś w środku niego zrodziło się poczucie, że Louis należał do niego. - Nie potrafię się z tobą nie zgodzić.
- Szkoda, że jesteście razem.
- No, szkoda - powiedział nieco oschle, zaciskając mocniej palce na szklanym kieliszku.
Przyjaciółka dopiero po chwili zorientowała się, co tak naprawdę powiedziała. Rozchyliła szerzej swoje oczy, ale nie dane jej było się wytłumaczyć, bo Harry ponownie przemówił:
- Jestem szczęśliwy z nim. A teraz przepraszam, idę do mojego chłopaka.
Przepełniony złością i rozczarowaniem, wyminął ją, kierując się wprost do miejsca, gdzie stał Louis. Nie mógł uwierzyć, że z ust Holley wypadły takie słowa, choć tak bardzo jej ufał i miał wrażenie, że mógł powierzyć jej wszystkie tajemnice. Teraz przekonał się, że się mylił.
Gdy stanął za jego plecami, Louis nagle odwrócił się, zderzając się tym samym z jego torsem.
- Och! - odruchowo złapał się jego ramienia i już otwierał usta, gotów, aby zacząć przepraszać, kiedy w końcu zorientował się, na kogo wpadł. - Nie strasz mnie tak, Harold.
Mimo wszystko mały uśmiech wkradł się na jego usta.
- Rozmawiałem z twoim tatą.
- Ach tak? I jak było? - jego humor natychmiast się poprawił i zapomniał już o sytuacji sprzed chwili, mogąc w pełni rozkoszować się okazją do rozmowy z Louisem.
- Nie tak źle. Chyba przeszedłem test. - wzruszył swoimi ramionami. - Chciałbym z tobą teraz porozmawiać, ale obiecałem twojej siostrze taniec...
-Chyba zaczynam się powoli robić zazdrosny...
Louis jedynie pokręcił swoją głową, śmiejąc się pod nosem i otrzymał małego buziaka w usta, zanim odszedł, a Harry wodził za nim wzrokiem cały ten czas. Obserwował, jak dwie miłości jego życia, Michelle i Louis rozmawiają cicho podczas tańca, znikając co jakiś czas w tłumie, a duma wypełniała go całego. Nie mógłby być szczęśliwszy, widząc, jak jego rodzina zaakceptowała Louisa. Niemal go pokochali.
To był naprawdę szalony wieczór. Harry starał się nie pić dużo, co było dość trudne, bo ilekroć chciał uciec do łazienki pod pretekstem złego samopoczucia albo spotkać się z Louisem na tarasie, ktoś wciskał mu w dłoń kieliszek, a on nie potrafił odmawiać. Był zmuszony do rozmowy z każdym wujkiem i ciotką, ale nie tylko on - Louis był maltretowany przez każdą, obecną tu osobę, więc zamiast spędzić ten czas razem, mijali się jedynie.
Gdy zbliżała się dziesiąta wieczorem, a Matthew wciąż biegał z aparatem po całej sali, twierdząc, że chce upamiętnić te piękne chwile i umieścić w albumie, Harry w końcu miał szansę odetchnąć świeżym powietrzem. Zostawił marynarkę na krześle i podwinął rękawy koszuli do łokci, i kiedy w końcu znalazł się na pustym tarasie, ktoś niespodziewanie chwycił go za ramię.
- Nie, mam dość - jęknął w proteście i odwrócił się. Jego wyraz twarzy momentalnie się zmienił, gdy dostrzegł Louisa.
- Nie mam siły - wyznał, choć uśmiechał się radośnie. - Poważnie, nigdy się tak nie wytańczyłem.
- Chcesz iść do domu?
Odruchowo złapał go za dłoń i przyciągnął do siebie.
- Sam nie wiem. Myślisz, że to tak wypada? W sumie jest tu trochę duszno.
- Dużo wypiłeś?
- Tylko dwa kieliszki wina.
Harry skinął swoją głową i przycisnął usta do jego czoła. Oplótł dłonie wokół jego drobnego ciała, a Louis wtulił się w niego posłusznie.
- Możemy... wracać... - wyszeptał i w tym samym momencie poczuł usta Louisa, sunące w górę i w dół jego szyi. Zaskoczyły go, ale jak najbardziej pozytywnie.
Zacisnął palce na bokach jego koszuli i rzucił okiem w stronę drzwi, aby upewnić się, że nikt na nich nie patrzył. Zaskoczyło ich jednak coś innego. Z każdą, mijającą sekundą rosło poczucie, które sprawiało, że chcieli więcej. Louis pocierał palcami boki jego szyi, a następnie zsunął je na kołnierzyk od jego koszuli, delikatnie szarpiąc.
- Jedźmy do domu.
Harry miał wrażenie, jakby czas dłużył się niemiłosiernie podczas oczekiwania na taksówkę. Gdyby nie martwił się o Louisa, mimo zawartości procentów w swoim krwiobiegu bez wahania wsiadłby za kierownicę, pożyczając samochód od Amber bądź Carlo. Teraz jednak liczyło się jedynie to, aby dostać się do jego mieszkania jak najszybciej i najbezpieczniej, więc kiedy czarne auto zatrzymało się w końcu przy krawężniku, bez zbędnych słów wsiedli do środka.
- Mount Square - rzucił do kierowcy, nie kłopocząc się nawet z zapięciem swoich pasów.
Przeniósł swój wzrok na Louisa, który wpatrywał się w niego bez mrugnięcia okiem. Planowanie czy nie, Harry po prostu nie mógł się powstrzymać, dlatego szybko odnalazł drogę do jego różowych ust. Pochylił się i przycisnął do nich swoje, dłoń opierając na skórzanym obiciu siedzenia obok jego ud, a ręce Louisa wylądowały na jego karku. Zaczęli całować się subtelnie i powoli, niespiesznie, ponieważ wiedzieli, że czekała ich jeszcze długa noc. Ten pocałunek był inny, niż zwykle - zwiastował, że dzisiejszej nocy wydarzy się coś wyjątkowego, czego ze zniecierpliwieniem wyczekiwali.
W pewnym momencie, palce Louisa zwinnie zaczęły odwiązywać jego krawat, ale w porę oprzytomniał i pozostawił go w spokoju. Harry pragnął, aby rozebrał go tu i teraz, ponieważ z każdą sekundą pragnął go coraz bardziej. Pragnął trzymać jego nagie ciało w swoich ramionach i całować każdy, odkryty kawałek jego skóry, naznaczając ją siniakami i śladami jego ust. Auto wypełniała cicha muzyka, dobiegająca z radia i ciche mlaśnięcia ich ust. Zmieszany taksówkarz rzucał im spojrzenia w lusterku, wyglądając, jakby był w stanie oddać wszystko, byleby dotrzeć już na miejsce. Kiedy tak więc się stało, nie liczył nawet, czy Harry zapłacił mu tyle, ile powinien, po prostu odjechał.
Otarł usta wierzchem dłoni, a stojący obok zdyszany Louis zachichotał cicho.
- To chyba nie była najlepsza noc w jego życiu.
- Chyba nie - chwycił go za dłoń i ruszyli do windy.
Ale oboje mogli sprawić, aby ta noc była najlepsza w ich życiu.
Wpadli do mieszkania ze złączonymi ustami, niemal potykając się w progu. Harry trzymał ciasno ciało Louisa, na oślep prowadząc go tyłem w stronę sypialni, co było trudne przez pocałunek i ciemność, panującą w mieszkaniu. W między czasie zsunął marynarkę z jego ramion i rzucił ją niedbale jeszcze gdzieś w korytarzu, a kiedy jego kolana zderzyły się z ramą łóżka, po prostu gładko opadł na nie plecami razem z Harrym.
Ich przyspieszone oddechy wzajemnie się mieszały, podczas gdy Harry rozpinał guziki jego koszuli, niemal rozrywając ją na strzępy. Louis poszedł w jego ślady, nie będąc mu dłużnym. Ściągnął z niego koszulę i wplótł palce w jego gęste włosy, ponieważ usta Harry'ego przeniosły się na jego szyję, gdzie zaczął składać mokre i gorące pocałunki. Po raz pierwszy miał okazję do całowania jego szyi, przygryzania jej i ssania wrażliwej skóry centymetr po centymetrze. Dłońmi powoli ściągał spodnie od jego garnituru, a Louis nie opierał się, wręcz przeciwnie - uniósł swoje biodra, aby łatwiej mu było je zdjąć.
- Harry... Och, Harry - wyszeptał, odchylając głowę w bok. Z jego ust uciekał cichy pomruk, świadczący z rozkoszy, jaką dostarczały mu pocałunki mężczyzny.
Harry delektował się każdym dotykiem jego ciepłej skóry i jej zapachem, ustami jeżdżąc po jego szyi, ramionach i w końcu na jego torsie. Zaznaczał nimi mokrą ścieżkę coraz niżej, a kiedy dotarł do pępka i wrócił nimi do jego obojczyków, Louis niespodziewanie drgnął.
- Nie tutaj. Boli.
Wiedział, że musiał obchodzić się z nim najdelikatniej, jak umiał. Chwyciwszy jego uda w swoje duże dłonie, bał się je chociażby unieść w górę w obawie, że zrobi mu krzywdę. Całował zatem jedynie jego szyję i sunął dłońmi po jego szczupłych udach przez kilka, długich minut, dopóki Louis nie rozchylił swoich nóg, wpuszczając pomiędzy nie Harry'ego.
Pierś Louisa falowała coraz szybciej, wraz z coraz szybszym oddechem, jaki opuszczał jego usta. Dłonie Harry'ego były wszędzie: na tyle jego nagich ud, na jego brzuchu, na jego biodrach. Wyczuł też wtedy wystające kości, które sprawiały wrażenie, jakby miały lada chwila przebić się przez niesamowicie gładką i cienką, niemalże przezroczystą skórę.
Tracili poczucie czasu, a żar namiętności płonął w ich ciałach i rozpalał ich do czerwoności. Choć chwila, której tak długo wyczekiwali, zbliżała się nieubłaganie, towarzyszyła im również niepewność i strach.
- P-Poczekaj. Poczekaj, Harry.
Mężczyzna posłusznie uniósł głowę, spoglądając na jego twarz.
- Chcę z zrobić to z tobą.
- Ja z tobą też.
- Dobrze - pokiwał swoją głową, zwilżając językiem wargi. - Poczekaj tu na mnie.
Na drżących nogach wstał, a Louis odprowadził go spojrzeniem, unosząc się na łokciach. Podczas krótkiej wędrówki do łazienki, rozważał w głowie krótko, czy to, co robili, było odpowiednie, czy to aby nie za szybko i czy potrafił zająć się Louisem tak, aby nie sprawić mu bólu. Był równie zdenerwowany, co on sam, a kiedy wrócił z powrotem z paczką prezerwatyw w dłoni, zastał go leżącego płasko na łóżku i wpatrującego się w sufit.
Harry powrócił do poprzedniej czynności, jaką było obdarowywanie pocałunkami każdego, odkrytego kawałka skóry Louisa, osiągalnego tylko dla niego, jego spragnionych oczu i ust. Nie tylko jego skóra, cały on. Osiągalny był dla jego spragnionej duszy i łatał każdą ranę.
- Kocham cię, kocham cię, kocham cię... - szeptał jak szalony, doprowadzając tym Louisa na skraj szaleństwa. Tym samym odwracał jego uwagę od tego, co miało nadejść, i nim się zorientował, zsunął bieliznę z jego ud. - Powiedz mi, że ty mnie też.
- K-Kocham cię, Harry.
- Ja ciebie też kocham. Ja ciebie też... - przycisnął wargi do jego ucha, szepcząc mu te słowa jeszcze długi czas.
Chciał sprawić, aby to wydarzenie było najlepszym w ich życiu. Aby było jak najmniej bolesne, a pełne uniesień i czułości, że zapamiętają je na długo. Właśnie łamali bariery i udowadniali sobie, jak bezgranicznie sobie ufali. Nie było to jedynie intymne zbliżenie ciał, było to intymne zbliżenie serc i dusz. Harry troszczył się o niego jak o najcenniejszy skarb na świecie; gdy w końcu połączył ich ciała, trzymał ciało Louisa blisko siebie i wciskał twarz w jego szyję, nie przestając powtarzać mu, jak bardzo go kochał.
- Czy wszystko dobrze? - zapytał zmartwiony, nie poruszając się nawet na chwilę, choć tak bardzo było to trudne, bo Louis był niesamowicie ciepły. Próbował sprawić, aby nie czuł bólu nawet w najmniejszym stopniu, dlatego cały ten czas wyciskał mokre pocałunki na jego szyi i ramieniu, kciukami pocierając jego biodra.
Louis westchnął głęboko i w odpowiedzi zacisnął tylko uda na jego bokach, co miało dać Harry'emu znak, aby nie przestawał.
- T-Tak mi dobrze, Harry, tak mi dobrze...
Harry nie pamiętał dnia, kiedy uprawiał seks z miłości, kiedy rzeczywiście mógł nazwać to kochaniem się. Teraz to nie była jedynie potrzeba zaspokojenia swoich seksualnych fantazji, wyładowania długo tłumionego napięcia. To było pragnienie, potrzeba bliskości, jakiej jeszcze nie doznał.
Sypialnię wypełniały ich szybkie oddechy, szelest pościeli i dźwięk ocierania o siebie ich spoconych ciał, które pasowały do siebie idealnie, poruszając się w stałym tempie. Harry poruszał się powoli i zwalniał czasami, gdy cichy jęk Louisa uciekał z jego ust i działał kojąco na jego uszy. Kochali się długo i namiętnie, wędrując dłońmi po swoich ciałach i poznając każdy ich zakamarek, każde wgłębienie, każdą wypukłość.
Rozkosz rozchodziła się po jego ciele i dobrze wiedział, że chwila uniesienia się zbliżała. Dyszał w szyję Louisa i mamrotał niezrozumiałe mu słowa, które miały być wyznaniami miłości, przeplatanymi z wiązankami przekleństw, a Louis pojękiwał cicho i przesuwał dłońmi po jego ramionach, plecach i łopatkach, zaciskając na nich swe paznokcie.
W pewnym momencie podkurczył palce u stóp i zacisnął powieki, kiedy poczuł ucisk w dole w brzucha i niebywałe ciepło, szarpiąc swoimi biodrami. Osiągnął spełnienie właśnie w tej chwili, cały spocony i roztrzęsiony z rozchodzącej się po jego ciele rozkoszy. Dreszcze przechodziły przez całe jego ciało, wzdłuż kręgosłupa aż po czubki palców u stóp.
- Kocham... Kocham... - wykrztusił, jednak nawet wtedy myślał tylko o Louisie. Sięgnął dłonią w dół, aby sprawić, że dozna podwójnej przyjemności i kiedy w końcu tak się stało, a Louis wcisnął tył głowy w poduszkę, szepcząc z trudem jego imię, dopiero wtedy poczuł pełną satysfakcję. - Och, Louis...
Myśli w jego głowie przeciskały się jedna przez drugą, nie pozwalając mu poskładać ich w spójną całość. Jedynym, czego był pewien, była bezgraniczna miłość do Louisa. Świadomość, że trzymał go właśnie w swoich ramionach, próbującego uspokoić swój oddech, czyniła go najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Jak zahipnotyzowany przypatrywał się jego twarzy; rozchylonym ustom, spomiędzy których uciekał drżący oddech, splątanym kosmykom włosów, poprzyklejanych do jego spoconego czoła i dłoniom, które zaciskał w pięści po obu stronach swojej głowy.
Nie mieli siły na nich więcej, prócz cichego „kocham cię", które mogli powtarzać nieskończoną ilość razy, ale żaden raz nie był wystarczający. Harry pragnął powtarzać mu to każdego dnia i na każdym kroku uświadamiać mu, jak bardzo był ważny. Pragnął zadbać o niego do samego końca i nie odstępować go na krok, ponieważ Louis zasługiwał na wszystko, co najlepsze. Zasługiwał na miłość, którą Harry zamierzał mu zaoferować, choć i tak zdołał już oddać mu swoje serce.
Tulił go ciasno do swojej piersi, z ramieniem wokół jego ciała i z ustami przyciśniętymi do jego czoła, ale choć czuł się spełniony i wykończony, nie mógł zmrużyć oka. Louis zasnął dobre kilka chwil temu, tuż po tym, gdy Harry doprowadził ich oboje do porządku, ale on sam nie potrafił zasnąć. Dłonią wodził po nagich plecach mężczyzny i jego pośladkach, ze wzrokiem utkwionym w suficie i gdy tak rozmyślał, zaczął wyciągać pewne wnioski.
W jego życiu nastał taki czas, kiedy to musiał dojrzeć, choć miał zaledwie dziesięć lat. W jego obowiązkach leżało dbanie o swoją młodszą siostrę i o samego siebie, a także swojego ojca. Był małym chłopcem, ale niespodziewanie wszystko zwaliło się na jego głowę, choć nie wiedział jeszcze za wiele o świecie. W wieku trzynastu lat po raz pierwszy obronił swoją młodszą siostrę przed dokuczającymi jej kolegami i właśnie wtedy zrodziło się w nim poczucie odpowiedzialności, które narastało wraz z mijającymi latami.
Resztę swojego życia żył w przekonaniu, że odnosząc sukcesy zawodowe stanie się spełnionym mężczyzną i poniekąd stało się to jego celem na przyszłość - bezustanna praca. Gdy jego mama jeszcze żyła, zwykła mawiać: „Każdy z nas ma szansę, aby trzymać w rękach cały swój świat, kochanie. Jeśli odpowiednio się postarasz, możesz osiągnąć to i wtedy staniesz się naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Po prostu nie pozwól, aby miłość kiedykolwiek cię opuściła.". A Harry zawsze brał to zbyt dosłownie i naprawdę chciał trzymać w swoich rękach cały świat. Pracował ciężko i motywował się jej słowami, gdy przychodziły trudne dni pełne zwątpień i porażek. Ale, choć minęło naprawdę sporo czasu i Harry był pewien, że to, czym się kierował było najważniejszą wartością, dopiero teraz zrozumiał, o co naprawdę jej wtedy chodziło.
Harry trzymał właśnie w rękach cały swój świat i tak, jak zapewniała, był naprawdę szczęśliwym człowiekiem.
I nigdy więcej nie pozwoli, aby miłość kiedykolwiek go opuściła.
Od autora: Przepraszam, ja osobiście nie preferuję dokładnych opisów takich scen, szczególnie wtedy, gdy w opowiadaniu nie są one istotne (seks nie jest tematem przewodnim). Nie chciałam uczynić z tego opowiadania smuta, a choć w małym stopniu wartościową historię. Nie zabijcie mnie za to, bo wiem, że są osoby, które często z utęsknieniem czekają na upragnione sceny zbliżeń i ich dokładne opisy, ale to po prostu nie moja bajka i nie zależy mi na tym (na tych scenach).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top